pl | en
Hyde Park
„Uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę.”

Jerzy Liebert


Tekst: Daniel Sadowski

Każdy audiofil dokonuje wyborów. To jest wpisane w naszą pasję i choć przez wielu konieczność ich dokonywania jest uważana za utrapienie i mękę, to o to w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. O ciągłą pogoń za królikiem. Gdybyśmy w końcu osiągnęli cel , dotarli do absolutu, do jedynego referencyjnego brzmienia, o którym każdy, przynajmniej teoretycznie marzy, zabawa by się skończyła. Tak! Ilu z nas było by wstanie cieszyć się „tylko” muzyką, stać się „jedynie” melomanem?!

To właśnie możliwość dokonywania wyborów jest naszym błogosławieństwem. Dzięki niej mamy władzę, nad konkretnymi produktami, markami, konstruktorami i ideami. To sprawia, że czujemy się lepsi, że czujemy iż należymy do wąskiego grona ekskluzywnej elity, którą i tak często uważamy za gorszą od nas samych! Bo to my wiemy, jak dążyć do brzmienia idealnego, jak dobierać części składowe systemu, to my mamy słuch absolutny i wiemy jak wszystko powinno brzmieć „na żywo”. Podziwiam więc i gratuluję wszystkim, którzy nie boją się pytać o radę na łamach HF. Nie jest to okazaniem słabości, a właśnie objawem profesjonalizmu i rzeczowego podejścia do sprawy, bo tylko na drodze dyskusji i konfrontacji poglądów można się rozwijać. Także w audio.

Jednak podejmowane przez nas decyzje nie kończą się na wybieraniu głośników, wzmacniaczy, źródeł, okablowania, akcesoriów, idei, rozwiązań i wszystkiego innego co jest bezpośrednio związane z naszą pasją, bo audio nie jest samotną wyspą bez kontaktu ze światem. Audio istnieje w świecie i oddziałuje z nim wywierając wzajemnie na siebie wpływ. Będąc zaangażowanymi audiofilami, także w miejscu interakcji z otoczeniem musimy dokonywać wyborów. Często trudniejszych bo nie kompromisowych, wyborów pomiędzy czarnym, a białym, gdzie nie da się wybrać mniejszego zła. Oczywiście zawsze można stawać to po jednej , to po drugiej stronie, w zależności jak nam jest w danej chwili wygodnie, ale to już temat na zupełnie inną rozprawę niekoniecznie z audio związaną.

A chodzi mi przede wszystkim o dwie sprawy, które stanowią wybór moralny. Kwestia pierwsza. Każdemu za wykonaną pracę należy się wynagrodzenie. Nie zapominajmy, że muzycy, realizatorzy dźwięku i wszyscy ci, którzy tworzą muzykę i płyty, którzy de facto sprawiają, że audio istnieje i ma sens, muszą za swoją pracę je otrzymać. Generalnie jest to sprawa jasna i często nagłaśniana, ale nie zaszkodzi przypomnieć. Mi jednak chodzi o szczególny aspekt tej kwestii. Kilka lat temu na nowo odkryłem winyl i zakochałem się w nim. Znam jego ograniczenia i słyszę je, jednak niesamowita przyjemność słuchania muzyki za jego pośrednictwem sprawia, ze to co jest dostępne na LP kupuję właśnie na tym nośniku. Niestety, pewnie jak większość z nas, nie dysponuję taką ilością czasu, jaką bym chciał posiadać na słuchanie muzyki. Dlatego często słucham jej w ruchu za pomocą przenośnego odtwarzacza. Moje pytanie brzmi, czy jeśli kupiłem płytę LP danego artysty mogę z czystym sumieniem ściągnąć jej wersję mp3, czy jakiegokolwiek innego skompresowanego formatu dla tego właśnie odtwarzacza? Naprawdę nie wiem?! Z jednej strony wynagrodziłem już tych wszystkich, którzy brali udział przy tworzeniu tej muzyki zakupem czarnej płyty, z drugiej, ściągając pliki nakręcam „przemysł” piracki i w ten sposób akceptuję go. Nie rozumiem jednak, dlaczego musiałbym płacić dwa razy za to samo, czy to za płytę CD, którą następnie podam kompresji na własnym komputerze, czy też za skompresowane już pliki legalnie ściągnięte z Internetu? Wiem, że mogę jeszcze kupić przedwzmacniacz gramofonowy z wyjściem USB i w ten sposób zgrać muzykę na komputer, ale chyba wszyscy wiemy, że taki materiał nie będzie się już nadawał do słuchania na słuchawkach. Jest po prostu zbyt wiele zmiennych, aby taki proces opanować w warunkach domowych.

Idealnym rozwiązaniem było by dodawanie do czarnego krążka kodów dostępowych za pomocą których można legalnie ściągnąć pliki danego albumu ze strony wydawcy. Na razie z taką sytuacją spotkałem się jedynie w przypadku płyty Davida Gilmour’a „Live in Gdansk” oraz albumu „Ten – Legacy Edition” grupy Pearl Jam. Ale to sytuacja idealna i ciągle niestety wyjątkowa. Co począć w pozostałych przypadkach, doprawdy nie wiem?

Druga sprawa. Ciągle rosnąca świadomość ekologiczna już chyba nikomu nie pozwala przejść obojętnie wobec kwestii ochrony środowiska naturalnego. Okazuje się, że także i my, audiofile mamy czynny udział w jego degradacji i walnie przyczyniamy się do jego niszczenia poprzez nieprzemyślane zużywanie energii elektrycznej. Czy to wygrzewając nasze urządzenia, gdy ten czas nie jest wykorzystywany na czynne słuchanie, czy pozostawiając nasze „klocki” ciągle pod napięciem, aby w momencie, gdy przyjdzie nam chęć na włączenie płyty zabrzmiała ona od razu jak najlepiej, na używaniu wzmacniaczy pracujących w prądożernej klasie A kończąc. Problem polega na tym, że wszystkie te czynności przynoszą określone korzyści. Wydaje się więc, że są jak najbardziej uzasadnione. Jednak czy koszty z nimi związane są wymierne do osiąganych rezultatów i czy ponoszenie ich jest zawsze konieczne?

Każdy sam uczciwie powinien sobie zadać pytanie czy rzeczywiście słyszy te różnice i szczerze sobie na to pytanie odpowiedzieć. Nie łudźmy się, że każdy słyszy tak samo, że każdy słyszy równie wiele i że dla każdego ma to takie samo znaczenie. Pamiętajmy, że w tym wszystkim ciągle najważniejsza jest muzyka i emocje z niej płynące, a audio ma nam jedynie pomóc wydobyć ich z muzyki jak najwięcej, abyśmy je mogli poczuć i zrozumieć. A każdy, dla którego muzyka już dawno zeszła na drugi plan, kto nie pamięta kiedy ostatnio słyszał muzykę na żywo, kto zna brzmienie instrumentów jedynie z głośników swojego systemu, moim zdaniem powinien porządnie zastanowić się nad sensem swojego hobby, gdyż nigdy nawet nie zbliży się do referencji, bo po prostu nie wie jak ona brzmi. I nie pomoże wygrzewanie, zmienianie urządzeń, konfrontowanie systemów, bo to będzie dążenie do wyimaginowanego wzorca, który będzie miał naprawdę niewiele wspólnego z rzeczywistością.

Co kto pocznie w wyżej poruszonych sprawach, czy to ściągania plików, czy też ograniczenia zużycia energii elektrycznej jest jego indywidualną sprawą, w którą naprawdę nie mam zamiaru ingerować. Myślę jednak, że warto się nad tymi kwestiami zastanowić i postępować wobec nich świadomie, bez względu na to jaką podejmiemy decyzję.

Osobiście uważam, że we wszystkim najlepszym rozwiązaniem jest arystotelesowski „złoty środek”, a popadanie w skrajności, jak mawiał chiński filozof Laozi, przynosi jedynie szkodę. Jednak nie jest to zadanie łatwe, a wynik dla każdego będzie inny.