|
|
iektóre nasze działania wydają się nie przynosić natychmiastowych efektów, niezależnie od tego, jak bardzo byśmy tego chcieli. Choćbyśmy stanęli na głowie – nic z tego nie wychodzi. Warto wtedy pamiętać o zasadzie rozchodzącej się fali – wrzucony do wody kamień wywołuje koncentryczne kręgi, rozchodzące się dalej i dalej. Jeśli natrafi na inne kręgi, fala zostaje wzmocniona i ma większą amplitudę. Najwyraźniej coś takiego przydarzyło się mnie i Dirkowi Sommerowi.
Urodził się w 1957 roku w Dortmundzie, niemieckim mieście, dziś dobrze znanym z drużyny piłkarskiej Borrusia Dortmund, w której rej wodzą trzej polscy piłkarze. Przez rok studiował elektronikę, po czym przerzucił się na studia języka niemieckiego i Łaciny. W 1988 roku zakończył edukację uniwersytecką jako nauczyciel i przez kilka lat uczył dorosłych języka niemieckiego. A potem rozpoczął naukę mającą na celu wyedukowanie się w kierunku dziennikarstwa związanego z techniką. Po jej zakończeniu otrzymał dwie propozycje pracy: jedną przy czytaniu technicznej dokumentacji na północy Niemiec, a drugą jako dziennikarz w high endowym magazynie w Bawarii. I choć jego w jego sercu pierwsze miejsce, przed górami, zajmuje morze zdecydował się zamienić hobby i pasję w zajęcie na pełen etat i podjął pracę jako redaktor niemieckiego pisma „HiFi Exklusiv”, które pod koniec 1994 roku przekształciło się w wiodące wówczas w kraju za Odrą, high endowe pismo „image hifi” (pisownia oryginalna). Począwszy od numeru 01/99 był jego redaktorem naczelnym.
I w takiej roli go poznałem podczas, o ile mnie pamięć nie myli, pierwszej lub drugiej wystawy High End w Monachium, przeniesionej tam świeżo z frankfurckiego hotelu Kempinski. Zainteresowałem się nim, jak tylko zobaczyłem po raz pierwszy prowadzone przez niego pismo i usłyszałem przygotowane przez niego płyty winylowe. Bo trzeba wiedzieć, że już wtedy był uznanym realizatorem nagrań i producentem wysmakowanych technicznie, perfekcyjnie przygotowanych płyt LP. Prowadzony przez niego magazyn można było określić w bardzo podobny sposób: wyrafinowany stylistycznie, świetnie prowadzony, wewnętrznie koherentny. Było to wówczas jedno z najlepiej wyglądających pism audio na tej planecie. I choć od tamtego czasu wiele się zmieniło, a Dirk nie ma już z „image hifi” nic wspólnego (poza wspomnieniami i doświadczeniem oraz przyjaciółmi, które w tym czasie zdobył), jego poprzednie miejsce pracy wciąż może uchodzić za szczyt elegancji.
Coś się jednak w tej maszynie musiało zatrzeć, o czym opowiadał swego czasu Cai Brockmann, kolejny uciekinier, teraz redaktor naczelny drukowanego magazynu „Fidelity” (czytaj TUTAJ). Bo w 2009 roku Dirk też odchodzi i zakłada swój własny magazyn, tyle że internetowy – „HiFiStatement”. I tak się poznaliśmy po raz drugi, już na zupełnie innych zasadach. O tym, co się od tamtego czasu zmieniło, co się stało z „image hifi”, o jego pracę jako wydawcy muzycznego zapytałem go niedługo przed tym, jak zaplanowaliśmy wspólne działania, takie jak wymiana tekstów, spotkania i inne. To naprawdę nowe otwarcie – w naszych głowach kiełkuje kilka, bardzo interesujących projektów.
W cyklu "THE EDITORS" ukazały się
- Marja & Henk, „6moons.com”, Szwajcaria, dziennikarze, czytaj TUTAJ
- Matej Isak, "Mono & Stereo", redaktor naczelny (Editor-in-Chief)/właściciel, Słowenia/Austria, czytaj TUTAJ
- Dr David W. Robinson, "Positive Feedback Online", USA, redaktor naczelny (Editor-in-Chief)/współwłaściciel, czytaj TUTAJ
- Jeff Dorgay, "TONEAudio", USA, wydawca, czytaj TUTAJ
- Cai Brockmann, “FIDELITY”, Niemcy, redaktor naczelny, czytaj TUTAJ
- Steven R. Rochlin, „Enjoy the Music.com”, USA, redaktor naczelny, czytaj TUTAJ
- Stephen Mejias, „Stereophile”, USA, Assistant Editor, czytaj TUTAJ
- Martin Colloms, „HIFICRITIC”, Wielka Brytania, wydawca i redaktor, czytaj TUTAJ
- Ken Kessler, „Hi-Fi News & Record Review”, Wielka Brytania, Senior Contributing Editor, czytaj TUTAJ
- Michael Fremer, „Stereophile”, USA, Senior Contributing Editor, czytaj TUTAJ
- Srajan Ebaen, „6moons.com”, Szwajcaria, redaktor naczelny, czytaj TUTAJ
Wojciech Pacuła: Spotkaliśmy się kilka lat temu, kiedy jeszcze byłeś naczelnym „image hifi”, a twój magazyn wydawał się być na fali wznoszącej. Co się, do diabła, stało?
Dirk Sommer: W roku 2009 wydawca postanowił zmienić pole zainteresowania pisma. Od tamtej pory mieliśmy testować więcej przystępnych cenowo produktów, jak również produkty związane z komputerowym audio. Nie mam nic przeciwko audio z komputera, jak sam zobaczysz, kiedy rzucisz okiem na stronę „HiFiStatement.net”, moje nowe pismo online. Byłem jednak przekonany, że konserwatywni prenumeratorzy, czytelnicy i reklamodawcy „image hifi” nie zaakceptują takiego kierunku. Odmówiłem więc wzięcia w tym udziału i odszedłem z redakcji. Teraz każdy, patrząc na któreś z nowych wydań może ocenić samodzielnie, czy miałem rację, czy nie i czy „image hifi” odniosło sukces zajmując się niedrogim audio i audio PC.
Rozmawiałem z Caiem Brockmannem, naczelnym „Fidelity”, który powiedział mi, że generalnie wszystkie pisma w Niemczech przezywają gorszy okres. Zgadzasz się z tym?
Wolałbym nie mówić zbyt wiele na temat konkurencji. Trzeba jednak powiedzieć, że mamy u nas od cholery pism i że niemiecki rynek hi-fi ciągle się kurczy. Trudno więc zdobyć dla siebie część tortu wystarczającą do utrzymania wysokiej jakości publikacji.
Skąd wziął się u ciebie pomysł na „HiFiStatement.net”? Jak to się zaczęło?
Kiedy w roku 2009 opuszczałem „image hifi”, strona hifistatement.net już istniała, założona kilka miesięcy wcześniej przez prawdziwych entuzjastów hi-fi oraz adwokata. Udało im się skupić wokół siebie kilku znanych autorów i ruszyli z magazynem jako projektem hobbystycznym. Mieli artykuły tłumaczone zarówno na język angielski, jak i francuski. Pismo nie było jednak prowadzone zbyt profesjonalnie: zajmowanie się pisaniem i wszystkimi sprawami administracyjnymi w połączeniu z zawodową pracą wspomnianego adwokata było zbyt dużym obciążeniem. Mnie jednak spodobał się pomysł stojący za „HiFiStatement.net”, spotkałem się z nim, przedyskutowaliśmy kilka rzeczy i nagle byłem redaktorem naczelnym pisma internetowego. Kiedy wydawca, z powodów osobistych, nie mógł się więcej nim zajmować, przejąłem jego obowiązki i od 2011 roku prowadzę je samodzielnie.
Jak tylko podjąłem pracę w piśmie będącym – przynajmniej dla mnie – nowym medium, starałem się znaleźć rzeczy, które tego typu przekaz mógłby zaoferować swoim czytelnikom, a które były niemożliwe do wprowadzenia w piśmie drukowanym. Wpadłem więc na pomysł naszej Klangbibliothek (tj. biblioteki dźwięków): kiedy wykonujemy test wkładki gramofonowej, zawsze nagrywamy przy jej pomocy trzy utwory, otrzymując trzy pliki wav. w rozdzielczości 24/96, z zapisem dźwięku właściwego tylko dla danej wkładki. Pliki oferujemy darmowo do ściągnięcia. Kiedy posłuchasz tych trzech plików, będziesz miał całkiem dobry wgląd w to, jak brzmi dana wkładka, szczególnie w porównaniu z innymi plikami. W tym momencie Klangbibliothek zawiera 49 różnych plików.
I są jeszcze tzw. Statements From Birdland, artykuły dotyczące koncertów jazzowych z recenzjami z lokalnych gazet, atmosferyczne zdęcia i jeden utwór, który można ściągnąć w jakości CD, wysokiej rozdzielczości, a czasem jako plik DSD. Muszę powiedzieć, że choć pomysł na „HiFiStatement.net” nie był mój, to jednak z czasem znalazłem parę sposobów na to, aby przekazać wartość dodaną, jaka ma jedynie pismo internetowe.
Czy twoim zdaniem drukowane pisma mogą się czegoś nauczyć od internetowych? A vice versa?
Podane powyżej przykłady mówią o tym, czego pisma drukowane NIE są w stanie zrobić. A jednak, ze względu na moją historię w „image hifi” muszę powiedzieć, że dobrze przygotowane drukowane magazyny wciąż są dla mnie w pewnych aspektach punktem odniesienia. Pisząc w internecie powinno się zachowywać te same wysokie standardy, co przy pisaniu do magazynu drukowanego – dotyczy to zarówno wiedzy, doświadczenia, jak i staranności. Jak dla mnie zdjęcia są bardzo ważnym elementem pisma, niezależnie od tego, gdzie i jak jest publikowane. Wszystkie zdjęcia, które ukazują się w „HiFiStatement.net” wykonuje w naszym własnym studio Helmut Baumgartner, profesjonalny fotograf, od wczesnej młodości kochający high endowy sprzęt, przede wszystkim gramofony. Jednym kliknięciem możesz powiększyć zdjęcia zamieszczone w naszych artykułach bez straty rozdzielczości. Nie ma żadnego powodu – poza ograniczeniem kosztów – aby korzystać jedynie ze zdjęć producentów tylko dlatego, że prowadzisz magazyn online. Dla mnie ideałem jest zachowanie wysokich standardów pisania i wykonywanie wysokiej jakości zdjęć, jak w dobrym piśmie drukowanym, dodając przy tym kilka elementów dostępnych jedynie online.
Jaki jest w tej chwili, twoim zdaniem, status płyty winylowej?
To jedyny fizyczny format notujący obecnie wzrost sprzedaży. Dzięki temu format ten jest interesujący nawet dla dużych wydawców. Sądzę, że winyl w niedalekiej przyszłości będzie pełnił jeszcze ważniejszą rolę. Młodzi ludzie, których hi-fi czy high end w ogóle nie obchodzi coraz bardziej interesują się tym formatem. I nie mówię o DJ-ach, a po prostu o ludziach, którzy kochają muzykę.
OK., to powiedz teraz o twojej firmie sommelier du son.
Zaczęło się od tego, że odwiedziłem kiedyś studio masteringowe. Dźwięk, jaki usłyszałem z magnetofonu Studer A80 zrobił na mnie tak wielkie wrażenie, że niecały miesiąc później kupiłem jedną z tych maszyn. Dźwięk dobrej taśmy jest znacznie lepszy niż jakiejkolwiek płyty CD, a nawet LP. Jak zwykle się dzieje ze sprawami takimi, jak ta, zacząłem zbierać magnetofony Studera i Nagry. Dlatego mam w tej chwili sześć magnetofonów gotowych do użycia. Samo zbieranie ich, kolekcjonowanie, nie miało dla mnie jednak sensu, zacząłem więc używać ich do nagrań. I było to naprawdę znacznie prostsze niż myślałem – nagrać znanego wykonawcę (jazzowego). Ponieważ kontrabas jest w jazzie moim ulubionym instrumentem – sam mam jeden, ale nie odważę się powiedzieć, że umiem na nim grać – pierwszym nagraniem wytwórni sommelier du son był koncert na kontrabas solo Dietera Ilga, jednego z najlepszych europejskich kontrabasistów. Aby nadać mim nagraniom legalną formę, Birgit, moja żona, i ja pod koniec 2008 roku założyliśmy sommelier du son, głównie dla zabawy. Naszym założeniem było nagrywanie muzyki, jaką sami lubimy, całkowicie w analogowej formie i sprzedaż jej na płytach LP – bez żadnego ciśnienia z jakiejkolwiek strony. Nie mamy nic do reedycji – może poza setnym wydaniem Kind of Blue - jednak w naszym wydawnictwie przygotowujemy jedynie nowy materiał.
Po pierwszym albumie, zatytułowanym po prostu Bass, przyszła płyta LP z Charliem Mariano i Dieterem Ilgiem (Goodbye Pork Pie Hat), a następnie quintet z Michelem Godardem i Stevenem Swallowem w rolach głównych (Soyeusement – Live At Noirlac). W 2011 roku nasza działalność na polu analogowych nagrań przyniosła zaskakujące konsekwencje: któregoś dnia odebrałem telefon od jednego z managerów wytwórni Edel. Obecna na giełdzie firma, zatrudniająca kilkuset pracowników, posiadająca tłocznię płyt Optimal, z której pochodzą wszystkie płyty wytwórni Eterna i Amiga z czasów byłego NRD, dystrybuuje także książki i płyty. Zostałem poproszony o wyprodukowanie serii audiofilskich płyt, nazwanych następnie Triple A Series. Zgodziłem się, to chyba oczywiste – nagraliśmy niemieckiego trębacza Joo Kraus z zespołem The Tales In Tones Trio wykonujących piosenki Michaela Jacksona, bluesowo-rockową piosenkarkę Ingę Rumpf (White Horses) oraz – we współpracy z Nagra Audio – Leona Russella z występu podczas Montreux Jazz Festival (The Montreux Session). W tej chwili pracujemy nad kilkoma innymi nagraniami i projektami dla sommelier du son, Edel oraz „HiFiStatement.net”.
Jak przygotowuje się dobrą płytę LP?
W sommelier du son kontrolujemy wydawnictwa począwszy od analogowego nagrania aż do tłoczenia winylu. A rzeczy, których nie jesteśmy w stanie zrobić sami, powierzamy ludziom, którym ufamy. Tam, gdzie to tylko możliwe biorę w tym udział. Jestem w studio, gdzie ma miejsce transfer sygnału z taśmy magnetofonowej i gdzie nacina się acetat płyty. Osobiście dostarczam nacięty acetat do tłoczni, ponieważ czas pomiędzy nacięciem i wykonaniem matrycy powinien być możliwie najkrótszy. Głęboko wierzę w to, że jeśli masz dobry, osobisty kontakt ludźmi, którzy pracują przy twoim projekcie, przełoży się to na kilka dodatkowych procent jakości.
Po stronie nagrania, staramy się używać możliwie najmniej kanałów, wybierać proste, ale dobre omikrofonowanie, pomijać kontrolę barwy, filtry i efekty, jeśli to tylko możliwe, i miksować wszystko do dwóch kanałów od razu podczas nagrania. Każda pomyłka wykonawcy czy inżyniera dźwięku jest zarejestrowana, utrwalona i nie ma szans na poprawienie tego po fakcie. Dzięki temu otrzymujemy wyjątkową, skoncentrowaną na celu atmosferę. Nie ma podejścia w stylu: „wyprostujemy to przy miksowaniu” (“we fix it in the mix”). Albo zrobisz to dobrze w pierwszym podejściu, albo ta chwila ucieknie. Jeśli uda nam się to zrobić dobrze, możemy nacinać lakier bezpośrednio z taśmy sesyjnej, bez żadnego masteringu, np. bez dodawania niewielkiej ilości – analogowego – pogłosu czy dokonywania subtelnych korekcji barwy.
A co w takim razie z większością nowych wydań płyt winylowych, wykonanych z cyfrowych plików wysokiej rozdzielczości?
Wielu melomanów i audiofilów jest z nich naprawdę zadowolonych. Jednak dla mnie to trochę, jakby się oszukiwało kupujących. Nie widzę powodu, aby wykonywać płyty analogowe z taśm cyfrowych.
A co z plikami hi-res jako takimi?
Pliki wysokiej rozdzielczości dają szansę miłośnikowi muzyki dojść do ładu z techniką cyfrową. Zrejestrowana w ten sposób muzyka naprawdę mi się podoba. Lepszy jest jedynie analog, a w najlepszym przypadku – równie dobry!
Porównywałeś ze sobą pliki PCM i DSD tego samego nagrania? Czy któreś są lepsze? Jeśli tak, to dlaczego?
Pamiętam test upsamplera i konwertera firmy dCS, który wykonałem do 42. numeru „image hifi” w 2001 roku: klasyczne płyty CD brzmiały lepiej, kiedy sygnał 16/44,1 został skonwertowany do 1-bitowego DSD, niż kiedy ich sygnał był zamieniony na PCM 24/176,4 kHz czy 192 kHz (zanim został wysłany do przetwornika cyfrowo-analogowego). Wydaje mi się, że filtry stosowane podczas konwersji sygnału DSD na analogowy są bardziej „przyjazne” dla ucha ludzkiego niż te stosowane przy konwersji na analog sygnału PCM.
W zeszłym miesiącu konwertowałem kilka taśm analogowych do plików wysokiej rozdzielczości i do DSD, przygotowując parę albumów do ściągnięcia. Wciąż wypróbowuję różne przetworniki, ale – jak dla mnie – DSD ma (niewielką) przewagę nad PCM 192 kHz. Dlatego rozumiem całe zamieszanie wokół plików DSD, szczególnie w USA i Japonii.
Trzeba być jednak czujnym: niemal nie ma możliwości, aby wykonać nagranie DSD bez zamiany go gdzieś po drodze na wysokiej rozdzielczości PCM, np. przy masteringu – choćby po to, aby zmienić poziom siły głosu. A nagranie DSD, które gdzieś po drodze zostało zamienione na PCM to trochę tak, jakby nacinać płytę winylową z cyfrowej taśmy-matki.
A jak dobry jest stary, dobry format Compact Disc? Jest dla niego jakaś przyszłość?
Muszę powiedzieć, że istnieją dobrze brzmiące płyty CD. Jednak pliki wysokiej rozdzielczości, w tym DSD, a także winyl oferują lepszy dźwięk. Dlatego też nie ma więcej miejsca na CD w audiofilskim świecie. Mimo to, jak sądzę, CD przetrwa na rynku masowym. jest wielu ludzi, którzy nie chcą się bawić z komputerem.
Jeśli mógłbyś wskazać na najbardziej interesujące trendy lub techniki ostatnich lat, co by to było?
To bez wątpienia pliki wysokiej rozdzielczości i DSD grane z komputera, odtwarzacze softwarowe, takie jak: Amarra, Pure Music i Audirwana – w świecie Maca – a także świetnie brzmiące, przystępne cenowo przetworniki cyfrowo-analogowe. Nigdy wcześniej w historii muzyki słuchacz nie miał szansy być tak blisko czegoś wyjątkowego: nagrania master.
Opisz proszę swój referencyjny system i powiedz skąd takie właśnie, a nie inne wybory.
OK. Najpierw chciałbym jednak powiedzieć, że trochę nie lubię zwrotu „system referencyjny”, chociaż jest on poprawny w tym sensie, że komponent, który mam akurat w teście, porównuję do jego odpowiednika w moim systemie. Wolałbym jednak nazwę „osobisty system odniesienia” („personal reference system”). To system, który kompletuję i dopieszczam od ponad dwóch dekad. Jak wszyscy wiedzą, nie ma czegoś takiego, jak najlepsze kable na świecie czy kable referencyjne. Inny przykład – jakość zasilania jest zależna od miejsca, w którym żyjesz, a nawet od pory dnia. Dlatego nie ma czegoś takiego, jak kondycjoner, filtry sieciowe czy kable zasilające z jakimiś filtrami, które będą uniwersalnym i jedynie możliwym rozwiązaniem w każdej sytuacji i dla każdego.
|
W każdym razie, dla mnie najważniejszym elementem w moim pokoju odsłuchowym są kolumny LumenWhite DiamondLight. To, należące do topowej serii tego austriackiego producenta, konstrukcje. Przeprowadziłem pierwszy na świecie test kolumn LumenWhite, modelu WhiteLight, i momentalnie zakochałem się w tych konstrukcjach o niezwykłym kształcie. Wysoka rozdzielczość, szybkość porównywalna z przetwornikami elektrostatycznymi, ale przy znacznie większej energii w dolnej oktawie. Nie ma w nich niemal żadnych podkolorowań, a to dzięki zastosowaniu przetworników Accutona z ceramicznymi i diamentowymi membranami. Dzięki unikalnemu kształtowi obudowy nie trzeba było stosować wewnątrz nich żadnego wytłumienia. Pięć lat po tym, jak kupiłem WhiteLight sprzedałem je i przeszedłem na większe DiamondLighty, które brzmią w nieco bardziej swobodny sposób przy bardzo wysokich poziomach głośności.
Lumene nie są zbyt wybaczającymi głośnikami i nie mają w sobie cienia eufonii. Są jednak narzędziami na których można polegać przy ocenie komponentów klasy high end. A jeśli nagrania brzmią bardzo dobrze, dają mnóstwo radości ze słuchania muzyki. Thomas Fast z firmy Fastaudio (nie mylić z polskim dystrybutorem audiofast.pl! – przyp. red.) wykonał pomiary mojego pokoju i okazało się, że czas pogłosu w pełnym paśmie jest całkiem liniowy. Nie muszę więc korzystać z elementów do korekcji akustyki pomieszczenia, za wyjątkiem, zainstalowanych przez Francka Tchanga („mózg” Acoustic Systems), rezonatorów jego produkcji.
Przez dłuższy czas napędzałem kolumny DiamondLights monoblokami Brinkmann Mono, które jednak spaliłem testując fascynujące, ale mające niezwykle niską impedancję kolumny Göbel Epoque Fine. Szukam więc czegoś lepszego, a może i lepszego. W tym momencie moim faworytem są monobloki Ayon Audio Epsilon. Zanim jednak podejmę jakąś decyzję, przetestuję je z właśnie powstającymi lampami KT150, zamiast używanymi w tej chwili KT88; niezależnie od wyniku testu nic nie zmieni tego, że nawet ze standardowymi lampami KT88 wzmacniacze Epsilon brzmią bardzo przyjemnie, mają nieco ciepłą charakterystykę, dobrą detaliczność i pozwalają uzyskać dużą, trójwymiarową scenę dźwiękową. Ich moc jest wystarczająca, aby napędzić Lumeny do granic mojej wytrzymałości.
Żeby nie zanudzać, podam listę moich urządzeń, bez żadnego komentarza.
Gramofon: Brinkmann LaGrange z lampowym zasilaczem
Ramiona gramofonowe: AMG Viella 12", Breuer Dynamic, Immedia 10.5, Kuzma 4Point, SME V, Ortofon 309, Thales Simplicity
Wkładki gramofonowe: Air Tight PC-1 Supreme, Brinkmann EMT ti, Clearaudio Da Vinci, Denon DL103, Jan Allerts MC 2 Finish, Lyra Olympos and Titan i, Ortofon SPU Royal and Silver, Roksan Shiraz, van den Hul Grasshopper (protoyp),
Przedwzmacniacz gramofonowy: Einstein The Turntable's Choice (zbalansowany)
Komputer: iMac 27" 3,06 GHz | Intel Core 2 Duo | 8 GB | OS X version 10.8.4
Transport CD: Wadia WT3200
Przetwornik D/A: Mytek 192-DSD-DAC
Magnetofony analogowe, szpulowe: Studer A 80, Studer 820, Nagra IV
Rekordery cyfrowe: Nagra VI, Tascam DV-RA1000HD, Alesis Masterlink
Przedwzmacniacz liniowy: Brinkmann Marconi
Wzmacniacze mocy: Ayon Epsilon, Cello Encore 50 z modyfikacją Cello Germany
Kolumny: LumenWhite DiamondLight Monitors
Kable: Audioplan Powercord S, Audioquest Wild Wood, Wild Blue Yonder, Diamond USB, jak również Firewire, HMS Gran Finale Jubilee, Nordost Walhalla, Precision Interface Technology, Sun Audio Reference NF and Digisym
Akcesoria: PS Audio P5 Power Plant, Clearaudio Matrix, Audioplan Powerstar, gniazda ścienne HMS, Acapella bases, Acoustic System – rezonatory i stopy, Finite Elemente Pagode Master Reference /Heavy Duty oraz Cerabase, Harmonix Real Focus
A tak przy okazji, wymienione przeze mnie urządzenia znajdują się w moim nie za dużym pokoju odsłuchowym. Mam też drugi, bardzo fajny system w moim pokoju dziennym. Jego komponenty zostały jednak dobrane przez Birgit, która naprawdę kocha muzykę i jest głęboko przekonana co do tego, że aby się nią cieszyć musisz mieć do tego wysokiej jakości system audio. Ja jednak nie mam pozwolenia na dobór komponentów do tego systemu. Choć żona czasem posłucha mojej rady.
Czy mógłbyś podać 10 albumów, które czytelnicy „High Fidelity” powinni przesłuchać już teraz, natychmiast?
Jak już mówiłem, nagrywam i produkuję nagrania, które potem ukazują się na winylu – a to zmieniło moje postrzeganie LP, CD i plików z mojej kolekcji. Jest mi bardzo trudno skoncentrować się na aspekcie muzycznym, czy jakości dźwięku bez myślenia o technicznym aspekcie tych nagrań. Dlatego też poprosiłem dziennikarzy „HiFiStatement” o podanie swoich własnych typów. Oto one.
Chie Ayado
Prayer
East House Records CNLR 1111 (CD)
Te dwa albumy, które chciałbym rekomendować nie są jedynymi, które chciałbym zabrać ze sobą opuszczając dom, żeby żyć na bezludnej wyspie, otoczony jedynie sprzętem hi-fi. W takim przypadku musiałoby być ich o wiele więcej. Dlatego chciałbym powiedzieć o nagraniach, które ukazały się niedawno. Pierwsze zostało wydane w 2011 roku przez East House Records (CNLR 1111). To jeden z fantastycznych albumów Chie Ayado, znakomitej japońskiej wokalistki I pianistki. Akompaniuje jej czterech muzyków, grających na gitarze, instrumentach perkusyjnych lub perkusji oraz na organach. Album nosi tytuł Prayer i składają się nań dobrze znane kompozycje, które wcześniej wszyscy słyszeliśmy w oryginalnych wersjach. Rzadko kiedy covery podobają mi się w równym stopniu, czy nawet bardziej niż oryginały. Jednak wersje zaprezentowane przez Chie Ayado są fascynujące. Kiedy jej słuchasz nie uwierzyłbyś, jak drobna z niej osóbka: ma naprawdę wspaniały głos. Lubię album Prayer bardziej od innych, należących do tej samej stylistyki. Kompilacja bazuje nie tylko na Great American Songbook, ale jest perfekcyjną miksturą muzyki gospel i soulowej.
Frederic Chopin
The Complete Nocturnes
wyk. Gergely Bogány
Stockfisch Records SFR 357.4051.2-1/2 (SACD/CD)
Drugim albumem, który kocham jest podwójna płyta SACD/CD wydana przez Stockfisch Records (SFR 357.4051.2-1/2) w 2008 roku (recenzowaliśmy ją TUTAJ - przyp. red.). Zawarta na niej muzyka jest w stanie mnie wyciszyć, bez względu na to, czy tego chcę, czy nie. Gergely Bogány gra The Complete Nocturnes Fryderyka Szopena (jest ich 21). Nagranie zostało wykonane przez Hansa-Jörga Mauckscha w studio Pauler Acoustics. Z jednej strony lubię emocjonalną grę tego 34-letniego węgierskiego artysty. Z drugiej, lubię brzmienie instrumentu, na którym gra: to wielki fortepian Fazioli F 308 o długości 3,08 m o bardzo bogatym dźwięku. Pomimo tego, że Bogány gra na nim przez 112 minut, czas mija jak we śnie, a muzyka Szopena dotyka mnie zawsze w niezwykły sposób.
Rekomendował: Wolfgang Kemper
Verdi
Aida
wyk. Vienna Philharmonic Orchestra, Karajan
Decca Set SXL2167/69 (LP)
To była pierwsza rejestracja stereofoniczna Aidy, wyprodukowana przez sławnego, należącego do teamu Decca, Johna Culshawa. Nagranie pochodzi z 1959 roku! Nagranie jest spektakularnym sonicznym przeżyciem o wyjątkowej dynamice. Sekcja instrumentów dętych jest hardcore’owym testem dla każdego systemu. To także znakomite nagranie wokali. Ważne jest, aby znaleźć wydanie z napisem ZAL, który oznacza, że to oryginalne wydanie. Po ZAL znajdziemy kolejną literę, która wskazuje na inżyniera odpowiedzialnego za nacięcie lakieru. Moja edycja ma literę „G”, która informuje, że był to Theodore Burkett.
Rekomendował: Jürgen Saile
Charles Lloyd
Sangam
ECM 1976 (CD)
Nagranie na żywo z Lobero Theater w Santa Barbara. Na scenie tylko trzech muzyków, Lloyd grający na różnych instrumentach, od saksofonu tenorowego do tarogato. Akompaniuje mu Zakir Hussein, grający na indyjskim instrumencie perkusyjnym o nazwie tabla i jego czujmy przyjaciel, perkusista Eric Harland. Nie tylko, że instrumenty perkusyjne zostały zarejestrowane z wybitną dynamiką, to jeszcze ze wszystkimi subtelnościami, do których są zdolne. To bardzo dobra płyta CD do testowania tzw. Pace, Rhythm and Timing,czyli „PRaT”. Z równą starannością oddane zostały akustyka miejsca, w którym dokonano nagrania oraz odgłosy publiczności.
Rekomendował: Jürgen Saile
Grace Jones
Slave To The Rhythm
ZTT/Manhattan Records/Island Records (LP)
Pierwotnie zaplanowany jako follow-up do płyty Frankie Goes To Hollywood Relax, siódmy album w karierze Grace Jones, to producent Trevor Horn u szczytu swoich umiejętności i możliwości – to być może jego najlepszy album z lat 80. Choć ten koncepcyjny, zawierający siedem różnych interpretacji tytułowego Slave to the Rhythm, album spolaryzował media w USA i Europie – komentarze wahały się między „genialne” i „ekstremalnie dziecinne” – stał się w 1984 roku komercyjnym sukcesem.
Nie można tej płyty traktować jak „audiofilskiej, przynajmniej w sposób, w jaki większość osób to dzisiaj robi, ale to naprawdę audiofilskie nagranie, jeśli chodzi o przyjemność, jaką daje jego słuchanie – zaskakujące efekty i naprawdę unikalne fajerwerki muzycznych pomysłów!
Rekomendował: Amré Ibrahim
Jonathan Wilson
Gentle Spirit
Bella Union/PIAS/Rough Trade (LP)
Choć płyta ta spotkała się z powszechnym, dobrym przyjęciem, a wśród jej zwolenników były takie tuzy, jak Elvis Costello, Jackson Browne, Erykah Badu i Robbie Robertson, debiutancki album Jonathana Wilsona z 2011 roku nie stał się komercyjnym sukcesem. Inteligentny, noszący znamiona wpływu psychodelii folk przynosi organiczną intensywność, którą można opisać jedynie jako głęboko wzruszającą. Żeby zachować magię, jaka towarzyszyła powstaniu tego materiału, a zajęło to kilka lat, Jonathan Wilson zdecydował się nagrać go na taśmę analogową. To była mądra decyzja: podwójna wersja albumu Gentle Spirit szepcze słodko do uszu I jest czystą przyjemnością, szczególnie jeśli towarzyszą temu wzmacniacz lampowy oraz pełnopasmowe kolumny. Absolutnie genialny – pod każdym względem!
Rekomendował: Amré Ibrahim
Penelope Houston
The Whole World
Heyday Records/Heyday (LP)
Ten drugi solowy album wokalistki, występującej wcześniej z zespołem Avengers, jest moim ulubionym albumem muzyki folk-rockowej. Żar pozostały po czasach punku wciąż jest wyczuwalny, jednak teraz w połączeniu z melodyjnymi utworami, zderzonymi z cynicznymi tekstami. W głosie Penelopy wciąż jest pasja i mnóstwo energii, wobec której większość wokalistek wydaje się miałką podróbą. I nie, nie mówię o Joni Mitchell czy Rickie Lee Jones. Brzmienie tego albumu, szczególnie w wolnych partiach, przy niskim poziomie dźwięku jest wyjątkowo dobre i zaskakująco czyste, w kategoriach high end, nawet jeśli nie było to intencją producentów. Fascynujące, czyste i przejrzyste brzmienie powoduje, że albumu słucha się cudownie. Qualities of Mercy, Father's Day czy Behind your Eyes to bardzo przyjemne utwory, świetnie sprawdzające się przy każdym teście sprzętu high end.
Rekomendował: Matthias Jung
ElbtonalPercussion
In Concert
Dude/Indigo (CD/DVD)
Lets mix! Czterech perkusistów i dodatkowo marimby w muzyce typu crossover, pomiędzy nowoczesną muzyką „poważną”, przez free jazz do trance i popu. To pochodzący z Hamburga zespół ElbtonalPercussion w nagraniu live z 2010 roku. Grają jedynie na instrumentach perkusyjnych, ale z taką techniczną doskonałością i precyzją, że słuchaczowi nie brakuje innych instrumentów. Brzmi trochę akademicko i nudno? Nic bardziej błędnego: tych czterech gości reaguje na siebie z takim groovem i funem, że trudno ci będzie w to uwierzyć, dopóki ich nie usłyszysz. Dźwięk CD jest bardzo bezpośredni: cajon, djembe, timbale, Thai gong, a także shime-daikos czy wibrafon doprowadzą twój system do jego granic i przeprowadzą go dalej. Wyobraź sobie czterech facetów z sześcioma pałkami perkusyjnymi siedzących przy dziewięciu tom-tomach, a potem trzy, odpalające silniki helikoptery, pozwalające im się rozgrzać, puszczające rotory w ruch, podrywające się do lotu i znikające w górze! Kompletnie zapomnisz o obecności twojego systemu. Co pozostaje? Czysta przyjemność rytmu i tempa.
Rekomendował: Matthias Jung
|