pl | en

NAGRODY

20 NA XX
Czyli dwadzieścia najważniejszych produktów w historii „High Fidelity”

Cz. 1

Taka okazja zdarza się raz na jakiś czas. Korzystając z okazji, jaką są dwie dekady „High Fidelity” w internecie chcielibyśmy się z państwem podzielić naszymi propozycjami dwudziestu (plus) urządzeń, które najlepiej z tego czasu zapamiętaliśmy i które pokochaliśmy. Zapraszamy na część 1.

KRAKÓW ⸜ Polska


NAGRODY

tekst WOJCIECH PACUŁA
zdjęcia „High Fidelity”, Leben (nr 5), Piksel Studio (nr 13)

No 241

1 maja 2024

Poniższa lista wynikła z namysłu nad ostatnimi dwudziestoma latami, a właściwie nad przetestowanymi przez nas urządzeniami. Przedstawiamy ją państwu wierząc, że w ten sposób wskazujemy też na firmy, które przetrwały próbę czasu i których produkty są nie tylko ciekawe, ale wręcz kultowe. Zapraszamy na część pierwszą.

NIE WIEM, DLACZEGO TAK JEST, ale mam nieodparte wrażenie, że najfajniejsze pomysły związane z „High Fidelity”, a przynajmniej spora ich część, pochodzą od otaczających mnie osób. To mogą być zarówno jakieś idee, rozwiązania, jak i konkrety, które przekładam później w rzeczywistość. Chciałbym, aby było inaczej, marzyłbym, abym to ja był źródłem wszystkich najlepszych rzeczy, które mnie spotykają, ale – jest jak jest.

Dla przykładu, myśl, że nie muszę wcale fotografować urządzeń z lampami, z tłem i całym tym cyrkiem, a wystarczy światło zastane i rzeczywista sytuacja w systemie odsłuchowym, powstała z inspiracji CAI’a BROCKMANNA, niestety nieżyjącego już założyciela i redaktora naczelnego niemieckiego pisma „Fidelity”; cały wywiad → TUTAJ. Kiedy zobaczyłem pierwsze numery jego – wówczas – dwumiesięcznika w oczy od razu rzuciło mi się to, że w odróżnieniu od niemal wszystkich magazynów audio, a w głównej mierze od jego poprzedniego miejsca pracy, „Image Hi-Fi”, zdjęcia do materiałów w jego piśmie powstawały w domach recenzentów i nie były to jakieś szczególnie dobre technicznie fotografie. Ale były wiarygodne, co było dla mnie kluczowe.

⸜ System „High Fidelity” A.D. 2024

A i samo „High Fidelity” w pewien sposób „dostałem” w prezencie. Jak to już kilkakrotnie podkreślałem, wymyśliła je moja żona. W tym sensie, że spytała mnie kiedyś, wyraźnie znudzonego, dlaczego nie zrobiłbym sam pisma na wzór jednego z tych, które wówczas śledziłem w sieci. W internecie tego typu przedsięwzięć było dosłownie parę, w Europie chyba żadnego, była więc przestrzeń do pokazania się. Niedługo wcześniej zacząłem pisać dla magazynu „Audio”, ale pracując z domu, i obroniłem doktorat, co dało mi więcej czasu niż wcześniej. Tak narodziła się idea „High Fidelity”.

Z artykułem poniżej, to jest dwudziestoma urządzeniami, które w ostatnich dwudziestu latach zrobiły na mnie największe wrażenie, było podobnie – pomysł podrzucił mi mój syn. Jak mi się wydaje zobaczył w dorobku pisma coś, czego ja nie dostrzegłem, a mianowicie swego rodzaju „pieczątkę” potwierdzającą nie tylko jakość dźwięku, ale po prostu wiarygodność wyróżnianych produktów. Mimo że przecież w podobny sposób myślałem o swojej pracy, to nigdy nie wyartykułowałem tego wprost, starając się zachować daleko posuniętą – żeby nie skłamać – skromność.

Kiedy więc Bartek, przy jakiejś okazji, zapewne nad kuflem piwa lub lampką wina, albo w czasie któregoś z wyjść na odczyt związany z architekturą Nowej Huty, na których staramy się regularnie bywać, zapytał, dlaczego czegoś takiego nie planuję, musiałem sam siebie zapytać, ze zdziwieniem: no właśnie, dlaczego? Przecież dwadzieścia lat w branży audio dało mi narzędzia do oceny, tysiące produktów, które przeszły w tym czasie przez moje ręce wyposażyło mnie z kolei w potrzebną wiedzę, a czas dostarczył mi odpowiednią perspektywę. Więc – proszę bardzo.

Chciałbym powiedzieć, że wybór był trudny i nie mogłem się zdecydować – ale nie mogę. Selekcja zajęła mi, co najwyżej, godzinę i od razu miałem w głowie przynajmniej połowę produktów o których chciałbym napisać. Druga połowa przyszła równie łatwo, kiedy tylko przeskanowałem wszystkie dotychczasowe testy. Był jednak problem, z którym nie potrafiłem sobie poradzić. Może i łatwo mi to przyszło, ale wybrałem nie dwadzieścia produktów, a czterdzieści plus.

Wszystko wyjaśniło mi się, kiedy spojrzałem na to w ten sposób: skoro raz w roku przeznaczamy cały numer pisma tylko dla produktów z Polski, dlaczego by tego nie zrobić i w tym przypadku. Nie dlatego, że są gorsze od tych zza granicy, a dlatego, że nie chciałbym przegapić żadnego z nich. Zresztą, co będę państwu tłumaczył – dzisiaj wiemy, że wielu polskich producentów oferuje urządzenia, kolumny, kable itd. co najmniej porównywalne, a co jakiś czas o wiele lepsze od tych, które trzeba do Polski sprowadzać. Podział na część „zagraniczną” i „polską” proszę więc traktować jako podział arbitralny i jako ukłon w stronę rodzimego, polskiego rynku.

„20 na XX” będzie więc miało dwie edycje. Jedną publikujemy już teraz, dzieląc ją na dwie części, aby wszystko się nam ładnie pomieściło, a drugą znajdą państwo w wydaniu wrześniowym „High Fidelity”. Na początek dajemy produkt spoza dwudziestki, który traktujmy jako kluczowy w naszej historii. Następnie są dwie firmy, które chcielibyśmy wyróżnić za całokształt, później właściwa dwudziestka, uszeregowana według daty ukazania się testu, i wreszcie „honorowa piątka”, równie ważna, ale która nie zmieściła się w podstawowej dwudziestce.

Zapraszam więc państwa do wspólnej podróży przez dwadzieścia lat historii naszego pisma!

»«

˻ NAGRODA GŁÓWNA ˼

HARBETH
M40.1 DOMESTIC
kolumny podstawkowe
» 2011 «

WYRÓŻNIENIE kolumn HARBETH M40.1 spośród pozostałych, nagrodzonych przez nas, produktów było dla mnie jedyną pewną rzeczą, kiedy przystępowałem do ich selekcji. Jeślibym bowiem miał wskazać jeden produkt, który najmocniej ukształtował moje myślenie o dźwięku i z którego korzystam najchętniej, już od trzynastu lat, to byłyby to właśnie moje Harbethy. W porównaniu z topową konkurencją niedrogie, niezbyt też wielkie, bardzo tradycyjne w wyborze podzespołów i obudowy, proponują dźwięk, który jest dla mnie tym właściwym. Jest organiczny, pełny, naturalny, płynny, rozdzielczy i dynamiczny.

Wiele razy odwiedzający mnie producenci czy dystrybutorzy kolumn pytali mnie, dlaczego nie korzystam z produktów jakiejś droższej marki, oferującej nowoczesne rozwiązania, bo przecież – jak mówią – Harbethy mają „swój” dźwięk, a w dodatku są wielokrotnie tańsze niż kable, którymi są połączone ze wzmacniaczem. Na to mam sprawdzoną odpowiedź: sadzam ich w „sweet spocie” i puszczam muzykę. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby ten „patent” nie zadziałał. To znaczy – kilka razy się coś tam zdarzyło, ale wiedziałem wówczas, że chodzi albo o zazdrość, albo o głuchotę.

Od czasu, w którym po raz pierwszy posłuchałem M40.1, ten brytyjski producent zaproponował kilka kolejnych wersji rozwojowych tego modelu, wszystkie wspaniałe. Ale… Alan Shaw, serce i mózg współczesnego Harbetha postanowił zlikwidować w nich tzw. „BBC dip”, czyli lekkie podbicie basu, charakterystyczne dla wczesnych produktów wychodzących z działu technicznego British Broadcasting Corporation. Z technicznego punktu widzenia poprawna decyzja dała w rezultacie inny dźwięk, bardziej precyzyjny i wyrównany, który nie wydaje mi się już tak wszechogarniający, jak ten, który słyszę na co dzień. Dlatego to właśnie M40.1 są dla mnie „złotym środkiem” i wehikułem przenoszącym mnie do samego centrum muzyki.

» Publikacja: No. 90, PAŹDZIERNIK 2011, test → TUTAJ

»«

˻ NAGRODA ZA CAŁOKSZTAŁT ˼

ACOUSTIC REVIVE
produkty antywibracyjne, kable, akcesoria, zasilanie AC
» 2009-2024 «

MOJE RELACJE z panem Kenem Ishiguro, właścicielem firmy Acoustic Revive, wykraczają poza klasyczne kontakty producent – recenzent. Był kiedyś w Krakowie, więc znamy się osobiście, ale rzecz nie w prywatnych kontaktach, a raczej we wzajemnym zrozumieniu, tak to widzę. Korzystam z jego produktów od wielu lat, a dokładnie od piętnastu. Jestem często pierwszym recenzentem na świecie, który otrzymuje je do przesłuchania. I jeszcze nigdy się nie zawiodłem.

Czy to produkty służące tłumieniu drgań, czy to poprawiające pracę płyt CD, czy minimalizujące szumy, podstawki (pod moje Harbethy), czy – wreszcie – okablowanie i elementy systemu zasilania AC, wszystkie one pracują tym lepiej, im więcej ich znajdzie się w systemie. Nawet wielokrotnie droższe produkty innych firm nie często potrafią zrobić tego samego w równie fascynujący sposób.

Produkty Acoustic Revive mają kumulatywny efekt, dlatego warto budować z nimi system audio i z tym systemem rosnąć. Dobrze wybrane pozostaną z nami przez wiele, wiele lat.

» Publikacje (przykładowe):
• No.67, LISTOPAD 2009, test → TUTAJ
• No. 109, MAJ 2013, test → TUTAJ

JÜRGEN STRAUSSMAN
D/AmP Audio GmbH
» 2013 «

JÜRGEN STRAUSSMAN jest jedną z tych osób ze świata audio, która jawi się w mojej pamięci jako przykład wyjątkowego talentu, niesamowitych pomysłów i niebywałej wrażliwości muzycznej. Zaprojektował nie tylko doskonałe wzmacniacze, ale i przedwzmacniacz gramofonowy oraz był w czasie patentowania przetwornika D/A w formie koła, którego odmianę znamy teraz z topowych produktów firmy Esoteric. Miał też w głowie kompletny system cyfrowy z odtwarzaczem plików w roli głównej, a było to – przypomnę – jedenaście lat temu.

Niestety Jürgena już z nami nie ma i pozostały po nim tylko wspomnienia. Ale to piękne wspomnienia. Dla mnie – bezcenne. Jego działalność była dla mnie powiewem świeżości w dość skostniałym świecie audio, w którym są albo szaleni audiofile, albo techniczni myśliciele. Straussman był i jednym, i drugim. W dodatku był po prostu dobrym człowiekiem, z których chciało się spędzać czas.

» Publikacja: No. 115, LISTOPAD 2013, felieton → TUTAJ

»«

˻ 20 NA XX ˼
» cz. 1 «

LEBEN CS-300 X(S)
wzmacniacz zintegrowany
» 2010 «

MOŻNA POWIEDZIEĆ, że to ja odkryłem ten wzmacniacz dla zachodniego świata. Brzmi pompatycznie, ale tak to wygląda. Pan Yoshi Hontai, prowadzący firmę Muson Project, pośredniczącą między kilkoma japońskimi firmami i zewnętrznym światem, w tym Lebenem, mówił mi to kilkukrotnie, więc przyjmuję to jako fakt.

Urządzenie wysłał mi, o ile dobrze pamiętam, jakoś w 2008 roku zupełnie „w ciemno”. Wcześniej spotkaliśmy się wprawdzie na wystawie High End w Monachium, ponieważ byłem już po teście, również pierwszym w Europie, kabli firmy Oyaide, ale była to znajomość na poziomie konnichiwa (こんにちは) i ukłonu. A jednak Yoshi zaufał mi i przysłał do dalekiej, właściwie chyba nieznanej wówczas na rynku audio, Polski model CD-300X.

Przetestowałem go wówczas dla magazynu „Audio” (05/2008), podobnie, jak następny, CS-300X (S). Kolejna „trzysetka”, która do mnie przyjechała była już moim własnym egzemplarzem, wykonanym ręcznie przez założyciela firmy, pana Toku Hyodo, który złożył też odpowiedni podpis na tylnej ściance. Urządzenie różniło się od innych tym, że lampy EL84 pracują w nim w klasie A i pochodzą z rzadkiej grupy wyprodukowanej przez Toshibę dla japońskiego radia. Z czasem firmy Ancient Audio oraz LAR wykonały dla mnie pewne modyfikacje, ale nawet podstawowa wersja tego urządzenia jest zachwycająca.

To niesamowite, jak wiele muzyki może wnieść do życia tak niewielki produkt, który w dodatku tak wspaniale wygląda. To udany przykład realizacji maksymy „mniej znaczy więcej”.

» Publikacje:
• No.76, SIERPIEŃ 2010, felieton → TUTAJ
• No.85, MAJ 2011, felieton → TUTAJ

KUZMA
STABI S + PS+ STOGI S 12 VTA
gramofon + zasilacz + ramię gramofonowe
» 2011 «

PRZYWOŁANY POWYŻEJ wzmacniacz Lebena zachwyca tym, jak mały, piękny produkt może grać wspaniałym dźwiękiem. Nie inaczej jest w przypadku gramofonu słoweńskiej firmy Kuzma. Stabi S jest jej najtańszym produktem, ale jest też urządzeniem, które zawsze mnie zachwycało i wciąż zachwyca. Wygląda, jakby hydraulik poskręcał go w przerwie na papierosa, a jednak gra w niezwykle dojrzały sposób. Nawet tak drogie ramiona, jak to, z którym w 2011 roku go przetestowałem, nie są przezeń ograniczane. Skromny, a fantastyczny.

» Publikacja: No. 87, LIPIEC 2011, test → TUTAJ

MIYAJIMA LABORATORY
SHILABE
wkładka gramofonowa MC
» 2011 «

2011 ROK BYŁ, jak widać, szczególnie ważny dla „High Fidelity”. Jednym z produktów, które wówczas testowałem była wkładka japońskiej firmy Miyajima Labs. Wtedy jej topowy model, do dziś pozostaje jednym z moich ulubionych. Oferuje bowiem dźwięk podobny w charakterze do tego, co słyszę z kolumn Harbeth M40.1. Z jednej strony ciemny, a z drugiej rozdzielczy, niby oparty na niskim środku, a doskonale uważny na szczegóły, z miękkim basem, ale miękkością znaną z realnego świata, a nie z „hi-fi”.

Z modelem Shilabe przetestowałem wiele topowych gramofonów, a następnie z jego kolejnymi wersjami rozwojowymi, Madake i Destiny, z których korzystam do dziś. Jest on dla mnie wzorcem naturalnego brzmienia. Jasne, słyszałem jeszcze lepsze wkładki, jeszcze bardziej rozdzielcze, jeszcze bardziej szczegółowe i neutralne. Ale to Shilabe pozostała mi prze te wszystkie lata w pamięci jako coś wyjątkowego, do czego wracam myślami z przyjemnością.

» Publikacja: No.81 STYCZEŃ 2011, test → TUTAJ

LUMÏN
odtwarzacz plików audio
» 2013 «

NA POCZĄTKU był… LUMÏN. W 2010 roku grupa pasjonatów słuchających muzyki z plików, zakochanych w plikach DSD, postanowiła zaprojektować urządzenie, na którym można by je odtworzyć. Za wzór wzięli, popularne wówczas i będące w awangardzie technicznej, odtwarzacze firmy Linn i w 2012 roku mieli gotowy odtwarzacz, który nazwali po prostu Lumïn, czyli tak, jak samą markę, w podtytule dodając jedynie: „The Audiophile Network Music Player”.

Dwanaście lat później to jedna z najbardziej znanych firm specjalizujących się w odtwarzaniu plików, a jej kolejne urządzenia noszą oznaczenia literowo-cyfrowe. Ale to właśnie ten pierwszy model, z perspektywy czasu nie do końca poprawny barwowo i niezbyt rozdzielczy, wydaje mi się punktem przełomowym, po którym wszyscy inni zapragnęli odtwarzać pliki DSD, a później konwertować PCM na DSD, aby otrzymać podobny dźwięk. To był jeden z tych produktów, które naprawdę zmieniły branżę audio.

» Publikacja: PAŹDZIERNIK 2013, test → TUTAJ

AYON AUDIO
SPHERIS III LINESTAGE
przedwzmacniacz liniowy
» 2014 «

SPHERIS III w wersji liniowej jest moim trzecim przedwzmacniaczem tej firmy, po → POLARIS II i → SPHERIS II. Ten produkt firmy Ayon Audio jest więc sercem mojego systemu od piętnastu lat. I to sercem, moim zdaniem, wybitnym. Nie wdając się w dyskusję o wyższości braku przedwzmacniacza w torze nad jego obecnością, powiem tylko, że to purystyczne urządzenie, które w torze ma tylko opornik, kondensator lampę i transformator, nadaje dźwiękowi wagę, skalę, głębię i dynamikę.

Dlatego nie bardzo sobie wyobrażam innego urządzenia w tej roli. Chociaż, przyznam, słyszałem kilka produktów, również mógłbym mieć, a to No. 52 firmy Mark Levinson, a to Octave Jubilee, a to – wreszcie – Naim Statement. Żaden z ich nie dał mi jednak tyle radości, co to dwuczęściowe, czarne urządzenie. Nie dość, że jest wspaniały muzycznie, to jest bardzo stabilnym i wiarygodnym narzędziem. Obok odtwarzacza SACD CD-35 HF Edition oraz odtwarzacza CD CD-35 II HF Edition to najlepszy produkt Ayon Audio, który kiedykolwiek słyszałem.

» Publikacja: No. 128, GRUDZIEŃ 2014, test → TUTAJ

TechDAS
AIR FORCE ONE
gramofon
» 2014 «

NIE DA SIĘ odpamiętać tego, co usłyszałem, kiedy puściłem pierwszą płytę na gramofonie TechDas Air Force One. Nie była to żaden wyrafinowany dźwiękowo winyl, a polski krążek grupy 2 Plus 1, zatytułowany Teatr na drodze. Jego dźwięk wbił mnie, dosłownie, w ziemię. Do dziś to doświadczenie wspomina również Tomek Folta, jeden z gospodarzy spotkań Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego, mimo że od tamtego dnia minęło już dziesięć lat.

Co takiego w nim było, że po tak długim czasie wciąż pamiętam tamto uczucie, że wciąż mam gęsią skórkę, kiedy przypomnę sobie inne płyty, których wówczas słuchałem? Nie jestem pewien, ale dużą rolę grało w tym absolutnie niemechaniczne przekazanie dźwięku. Nie chodziło o „analog” ani nic w tym stylu. Już wtedy, dziesięć lat temu mówiłem każdemu, kto mnie chciał słuchać, że płyta LP nie jest tożsama z taśmą „master” i że to jest po prostu jedna z jej interpretacji. Ale Air Force One potrafił przejść nad tym ograniczeniem, pokazując płyty LP w niebywały wręcz sposób.

I choć od tamtego czasu słyszałem kilka absolutnie topowych, znacznie droższych konstrukcji, to właśnie gramofon pana Hideaki Nishikawa, którego niestety nie ma już z nami, jest dla mnie punktem odniesienia.

» Publikacja: No. 119, MARZEC 2014, test → TUTAJ

C.E.C. TL0 3.0
transport Compact Disc
» 2014 «

TAK, JAK GRAMOFON Air Force One w pewien sposób „ustawił” moje rozumienie gramofonów, tak TL0 firmy Chuo Denki Company (C.E.C.) w wersji 3.0 zrobił to z myśleniem o transportach Compact Disc. Wystarczy spojrzeć na zdjęcia, żeby wiedzieć, mamy do czynienia z urządzeniem wyjątkowym. Zawieszony na sprężynach paskowy napęd z ciężkim dociskiem i kołem zamachowym jest, jako żywo, przeniesieniem rozwiązań z dziedziny analogowej do cyfrowej. Chociaż w czasie, kiedy powstawał wydawał się przerostem formy nad treścią, był po prostu jedyną sensowną drogą do osiągnięcia celu.

Dzisiaj wiemy bowiem, że zniekształcenia cyfrowe, także te wynikające z działania układów korekcyjnych, czyli – w dalszej perspektywie – z wibracji są, obok szumów cyfrowych, najbardziej dokuczliwym i jednocześnie niesłychanie trudnym do wyeliminowania problemów w świecie płyt optycznych. CEC TL0 3.0 robi to najlepiej ze wszystkich transportów CD, jakie znam. A dodatku wspaniale wygląda.

» Publikacja: No. 122, MAJ 2014, test → TUTAJ

Mark Levinson No. 52
przedwzmacniacz liniowy
» 2014 «

PRZEDWZMACNIACZ No. 52 amerykańskiej firmy Mark Levinson jest trzecim produktem, który testowaliśmy w 2014 roku, a który znalazł się w tym zestawieniu. Podobnie, jak rok 2011 musiał to być więc rok szczególny.

Był to dopiero trzeci referencyjny przedwzmacniacz tego producenta, po modelach LNP-2 z 1972 i № 32 z 1998 roku. I był pierwszym urządzeniem tego typu, które spodobało mi się bardziej niż mój przedwzmacniacz Ayon Audio Spheris II. Do dzisiaj pamiętam zarówno jego szybki, precyzyjny i głęboki dźwięk, jak i fantastyczną jakość budowy i przyjemną obsługę.

Testowany w dziesiątym roku istnienia „High Fidelity” świętował 40-lecie marki. Dziesięć lat później wciąż jest dla mnie jasnym światełkiem, które pokazuje, że nie tylko małe, specjalistyczne firmy, ale i duże koncerny wiedzą o co chodzi w high-endzie.

» Publikacja: No. 126, PAŹDZIERNIK 2014, test → TUTAJ

SILTECH TRIPLE CROWN
CRYSTAL CABLE ART SERIES DA VINCI
okablowanie
» 2015-2022 «

KABLE marek Siltech i Crystal Cable to jedyny przypadek w tym zestawieniu, kiedy to dwie marki występują razem. Zrobiłem to jednak z pełną świadomością. Nie dość bowiem, że należą do tej samej firmy International Audio Group, to są jeszcze wynikiem namysłu nad przesyłem sygnału tego samego człowieka: Edwina van der Kley’a, któremu w przypadku tej drugiej partnerowała Gabi van der Kley-Rijnveld. W dodatku obydwie są doskonałe, każda na swój sposób.

Moja przygoda z topowymi produktami Siltecha, czyli serią Triple Crown, rozpoczęła się w 2015 roku, czyli całkiem niedawno, zaledwie dziewięć lat temu. Testowany przeze mnie wówczas interkonekt zachwycił mnie do tego stopnia, że wyprzedałem co się dało, zapożyczyłem, gdzie się dało i kupiłem go do swojego systemu. Po jakimś czasie, to jest po trzech latach, byłem gotowy uzupełnić ten zestaw o kable głośnikowe i kabel zasilający AC. To najlepsze kable, jakie słyszałem w swoim systemie odsłuchowym.

Pod pewnymi względami nowa, topowa seria Art Series Da Vinci Crystal Cable jest równie ciekawa. Musiałem więc, po prostu musiałem mieć przynajmniej kabel głośnikowy, który regularnie używam w testach wzmacniaczy. To pięknie wykonane, szybkie, dynamiczne, ale i gęste barwowo granie, które wpasowuje się chyba w dowolny system. Obydwie marki pokazują przy tym, że „srebro” to w audio prawdziwe „złoto”. Dodajmy, że i Edwin, i Gabi są częstymi gośćmi Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego i jego członkami.

» Wybrane publikacje:
• No. 134, CZERWIEC 2015, test → TUTAJ
• No. 165, STYCZEŃ 2018, test → TUTAJ
• No. 222, PAŹDZIERNIK 2022, test → TUTAJ

KONDO ONGAKU
wzmacniacz zintegrowany
» 2017 «

JEŚLIBYM miał wskazać jeden produkt, który najlepiej uosabia definicję high-endu, prawdopodobnie byłby to wzmacniacz OnGaku japońskiej firmy Kondo. Jego prototyp, w 1988 roku na zamówienie multimilionera, jako wyposażenie jego jachtu, wykonał pan Hiroyasu Kondo, a publicznie wzmacniacz został zaprezentowany w roku 1989 i od razu stał się klasykiem. Była to jedna z pierwszych od kilkudziesięciu lat konstrukcja, w której użyto triod mocy w układzie single-ended, tj. z pojedynczą lampą pracującą w klasie A – tutaj 211.

Urządzenie to występuje w kilku wersjach i, co oczywiste, jego apologeci uważają, że im starszy egzemplarz, tym lepiej gra. Nie rozstrzygając tego sporu powiem, że dźwięk egzemplarza z 2017 roku, który miałem w teście był po prostu cudowny: gęsty, ciepły, płynny, ale i rozdzielczy. Wygląd urządzenia też był bardzo „japoński”, przynajmniej jeśli myślimy o małych, wręcz artystycznych firmach. W tym jednym urządzeniu znajdziemy wszystko, co dla tej branży i dla japońskiego audio najlepsze.

Gdybym nie był recenzentem, który w systemie potrzebuje urządzeń o jak największej wszechstronności, mógłby to być mój wzmacniacz „na zawsze”.

» Publikacja: No. 154, LUTY 2017, test → TUTAJ

»«

W TEN SPOSÓB zamknęliśmy pierwszą część naszego zestawienia dwudziestu produktów z dwudziestu lat „High Fidelity”, które najbardziej zapadły nam w pamięć. Już 16 maja zapraszamy na drugą część, w której znajdzie się także „honorowa piątka” produktów, dla których również mamy ciepłe uczucia.

A tymczasem – ŚWIĘTUJMY DWUDZIESTE URODZINY HIGH FIDELITY!