pl | en

No. 118 luty 2014
Unboxing – kilka słów o boxach
Cykl: audiofil - to brzmi dumnie


PROJEKT

udiofil to ciekawy człowiek; przypadek – jak by powiedział lekarz. Jego pasja, słuchanie muzyki na najwyższym możliwym poziomie, znajduje się na przecięciu sztuki i techniki. Technika – wiadomo, muzyka musi być odtwarzana w jakimś urządzeniu (audio). Sztuka to muzyka, jaką meloman odtwarza na swoich wypieszczonych urządzeniach, ale i same urządzenia, z których duża część to prawdziwe dzieła sztuki inżynierskiej. Podobnie można by powiedzieć o walorach estetycznych produktów audio, gdyby nie to, że znikoma część tego zbioru ma coś wspólnego z projektem plastycznym (designem).
Nie trzeba daleko szukać potwierdzenia tego stanu rzeczy. Wydawnictwo Taschen w serii Icons ponad dziesięć lat temu wydało zbiór biogramów „ikonicznych” projektantów mających największy wpływ na wzornictwo przemysłowe, książeczkę pt. Industrial Design A-Z (Charlotte & Peter Fiell, Industrial Design A-Z, Taschen, Köln 2003). Na jej okładce umieściło kosmicznie wyglądający telewizor Nivico 3240 GM firmy JVC. W całej publikacji jedyne przykłady ze świata audio (w takim sensie, w jakim rozumiemy je dzisiaj) pochodzą z hasła poświęconego firmie Sony i dotyczą Walkmana. Gdyby dzisiaj wydano wznowienie książki, na okładce zapewne znalazłby się iPod, co zbyt wiele by nie zmieniło.

Lamentuję nad nieobecnością naszej branży w powszechnej świadomości i w tzw. „obiegu” dlatego, że nie rozumiem, dlaczego produkty w tak mocny sposób wpisujące się w życie, służące do obcowania z muzyką, może najmocniej działającą na uczucia emanacją sztuki – dlaczego produkty audio nie są traktowane na równi z innymi produktami użytkowymi. Dlaczego są starannie wymazywane, wykadrowywane ze zdjęć w pismach wnętrzarskich, nie ma ich zbyt wiele w pismach poświęconych produktom luksusowym. Być może, tak to przynajmniej rozumiem, odstraszają swoim skomplikowaniem, ceną, „odklejeniem” od rzeczywistości. Być może. Ale przecież samochody, jachty, zegarki, samochody, biżuteria, designerskie meble też do tanich produktów nie należą, a część z nich jest równie „odjechania” jak produkty audio. A mimo to znajdują się w centrum zainteresowania pism traktujących o designie, domu, hobby, stylu.

Może więc problem tkwi w nas samych. Może odstraszamy tzw. „świat” hermetycznością? – To na pewno. Albo jeszcze inaczej – być może nasz świat jest na tyle nieatrakcyjny estetycznie, że zwyczajnie w świecie nie ma o czym mówić. To także, po części, prawda. Nieliczne przykłady współpracy ze światowej sławy projektantami, np. Rossem Lovegrovem przy kolumnach Muon firmy KEF nic w tym nie zmienią. Wydawało mi się, że wyłomem w tym lodowym murze obojętności są produkty firmy Bang & Olufsen, widoczne w co drugim filmie. Nikt ich jednak nie kojarzy z audio – co jest grubym błędem – a właśnie z designem. Paradoksalnie, ale najwięcej dobrego dla audio robią firmy, których zwykle z nami nie kojarzyliśmy, producenci gadżetów, albo słuchawek, „sygnowanych” np. przez marki samochodowe (np. Porsche Design, proj. Jules Parmentier, a także słuchawki firmy Logic3).
Problemem jest, jak się wydaje, konserwatyzm naszej branży. I to konserwatyzm posunięty do skrajności. Choć co roku pojawia się wiele urządzeń próbujących zerwać z tradycyjnym, czarnym prostopadłościanem z gałkami lub głośnikami, to traktowane są jak ciekawostka. Kiedy firma taka jak Wadia proponuje ultranowoczesny projekt Intuition 01, mówi się o „zdradzie” ideałów. Jakich ideałów, do cholery! Ideałów nijakości, bylejakości, brzydoty i łatwizny? I wydaje się, że sukcesem mogą się pochwalić jedynie firmy łączące tradycje z dobrym projektem, jak Continuum Audio Labs, Constellation Audio, Nagra, Boulder, Goldmund będące w stanie przekonać do siebie nie tylko dźwiękiem, ale i wyglądem. Świetnie ma się także nurt „anachrofilii” (określenie ukute przez Kena Kesslera, redaktora „Hi-Fi News & Record Review”), czyli powtórzenia projektów z lat 50. i 60. Jak się wydaje, to w tej chwili najlepiej wyglądające produkty audio. Niestety. Generalnie jednak panuje przeciętność i nijakość. Kiedy więc zdarza się produkt w rodzaju Rubicon firmy Antelope Audio jest prawdziwym świętem zanim nawet się go „odpali” (zdjęcia na początku).

BOX. RAZ

Nie wszystko, czym się zajmujemy pozbawione jest walorów estetycznych. Sporo niewielkich firm przywiązuje ogromną wagę do designu i chwała im za to! Szkoda, że nie są one na tyle widoczne, żeby poprawić wizerunek naszej branży. Mamy jednak coś, co dobrze pokazane mogłoby choć trochę ten stan rzeczy zmienić. Myślę o płytach i ich specjalnych reedycjach.
Na pierwszy rzut oka to nie nasza „działka”, a branży muzycznej (czyli zajmującej się nie urządzeniami audio, lecz muzyką). Myślę jednak, że udało się nam w dużej mierze „przejąć” część jej stanu posiadania dzięki specjalnym edycjom płyt. Postrzegane w pismach muzycznych jako fanaberie, dla nas są możliwością wymiany posiadanej wersji na lepiej brzmiącą, jeszcze bardziej przybliżającą nas do oryginalnego wydarzenia. Traktujemy je więc przede wszystkim instrumentalnie. Nie da się jednak przejść do porządku dziennego nad ich projektem plastycznym. Większość pakowana jest w specjalne pudełka (boxy), czego przykładem mogą być reedycje płyt Pink Floyd i Depeche Mode o których kiedyś pisałem. Opis boxu The Dark Side of The Moon znajdą państwo TUTAJ, a Sounds of the Universe TUTAJ . Z polskich „pudeł” przykładem na coś takiego może być Cień wielkiej góry Budki Suflera (czytaj TUTAJ). W tego typu wydawnictwie mamy do czynienia ze specjalnie przygotowanym remasterem dźwięku, różnego typu dodatkami, gadżetami, często także płytą winylową. Najważniejszym elementem takiego zestawu jest jednak box, w którym wszystko jest zapakowane. Boxy z premierowym materiałem są dość rzadkie, dlatego tak fajnie wygląda pudło zawierające płytę Ego: X grupy Diary of Dreams (czytaj TUTAJ). Zabrakło w nim jedyni winyli – te sprzedawane są osobno.

BOX. DWA

To chyba najbardziej pierwotne znaczenie boxu dzisiaj. Wcześniejsze, tj. pudełka gromadzącego płyty winylowe danego wykonawcy wciąż jest w użyciu, tyle że jest używane sporadycznie, bo sporadycznie takie wydawnictwa się ukazują. Ich wartość nie całkiem jednak przepadła. Z powodzeniem tę tradycję kontynuują boxy z płytami CD.
Pakowanie dyskografii danego artysty, zespołu, wykonawców we wspólne pudełko to strategia marketingowa stara, jak stara jest fonografia. Bo to rzecz związana z marketingiem, żeby była jasność. Firmy fonograficzne mogą w ten sposób sprzedać, po raz kolejny, ten sam materiał, zwykle zresztą tym, którzy wcześniej kupowali go oddzielnie. Do podstawowej dyskografii dokłada się więc niepublikowane utwory, książeczkę ze zdjęciami i esejami, a także maksymalnie uatrakcyjnia samo pudełko. W większości przypadków, choć cel jest merkantylny, efekt jest ciekawy i sam dość często tego typu zbiory kupuję. Nawet jeśli mam jedno, dwa, a nawet trzy poprzednie wydania. A to dlatego, że to nieodłączna część pasji, jaką jest kolekcjonowanie płyt.

Dochodzimy tym samym do niszy w niszy – do japońskich boxów firmy Disk Union. To najcudowniejsza emanacja kolekcjonerskiej pasji związanej z płytami Compact Disc i jednocześnie najdroższa. To w niej skupia się jednak mistrzostwo Japończyków w zakresie reedycji płyt.
Zanim do nich przejdziemy chciałbym kilka słów poświęcić na zjawisko znane pod nazwami „mini LP”, „Cardboard Sleeve”, „mini-vinyl replica”. Każda z tych nazw zawiera część faktycznego opisu. To płyta CD w oprawie graficznej imitującej wydanie winylowe. Mamy więc tekturową, wąską „kopertę”, wyglądającą jak pomniejszona okładka winyla, do której wsuwa się płytę CD oraz materiały drukowane z informacjami o płycie. Ponieważ mówimy o wydaniach japońskich, ich nieodłączną częścią jest tzw. OBI, czyli pasek papieru z japońskim opisem, nakładany na grzbiet płyty. Okładki mini LP są tym lepsze, im dokładniej oddają oryginał, wraz z poligrafią, fakturą, ew. wycięciami i innymi elementami, jak tłoczenie, złocenia. Dobrze też, jeśli na płycie CD wydrukowana jest wklejka z oryginalnej płyty, zmieniona oczywiście w ten sposób, że zawierająca tytuły z obydwu stron winyla, logo Compact Disc (lub SACD) i znaczek Jasrac, wskazujący na pochodzenie wydawnictwa. Informacje o płycie, o których mówiłem to najczęściej japoński tekst (esej), spis utworów, ich autorów, czas trwania, a także personel, miejsce nagrania, zgrania i team odpowiedzialny za reedycję. Japończycy są pod tym względem niezwykle skrupulatni. Całość wkładana jest do foliowego lub bawełnianego (lepszy!) woreczka – oczywiście też z Japonii. Oprócz wydawnictw specjalnych w rodzaju Platinum SHM-CD, Crystal Disc czy UD firmy FIM jest to zwykle najlepiej wydany materiał muzyczny na nośniku CD.

BOX. TRZY

Janusz, gospodarz większości spotkań Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego, od lat jest admiratorem tzw. „Japończyków” i w jego kolekcji stanowią one znaczącą większość. Ma chyba wszystko, co się nowego i ciekawego ukazuje i to u niego po raz pierwszy widuję sporo rzeczy, które potem sam kupuję. Płyty mini LP są drogie, nie ma co ukrywać. Ale nie wyobrażam sobie teraz kupowania zwykłych „plastików” (czyli płyty w klasycznych pudełkach typu „jewel box”), nawet japońskich, jeśli wiem, że istnieje wersja „tekturowa”. Nie jest to jednak szczyt wyrafinowania, że tak powiem. Specjalnie dla tych wydań przygotowywane są bowiem, gromadzące je w jednym miejscu, boxy. Mają one za zadanie organizować kolekcję dodatkowo chroniąc płyty – bo to przecież nasze, ciężko zarobione pieniądze.
Pudełka tego typu nie są żadną nowością. Jak pisałem, ich tradycja sięga wydań winylowych i z powodzeniem została przeszczepiona na grunt nośników cyfrowych. A tych można w takim pudełku pomieścić znacznie więcej. Dla przykładu, zbiór płyt Herberta von Karajana wydanych tylko w latach 60. przez Deutsche Grammophon liczy 82 płyty (Herbert von Karajan, The Complete 1960s Orchestral Recordings on Deutsche Grammophon, Deutsche Grammophon 477 0055, 82 x CD (2012). A są jeszcze większe.
Boxy o których mówię są nieco inne. Na każdym zamieszczono reprodukcję okładki jednej z płyt zespołu, dla którego są przeznaczone. Najczęściej mamy do wyboru kilka różnych wersji, z różnymi okładkami, można więc swobodnie je dobierać, kierując się swoimi upodobaniami i sympatiami. Część boxów ma także wydrukowany spis płyt, które powinny się w nim znaleźć. Mieszczą od dwóch do ośmiu-dziewięciu płyt, jeśli więc dyskografia liczy więcej pozycji, trzeba dla niej kilku pudełeczek. Są oczywiście wyjątki – pudełko na kolekcję płyt grupy Queen mieści 18 albumów, w tym dwa podwójne.
Boxy z zewnątrz wyglądają podobnie: przednia ścianka to, wspomniana, reprodukcja okładki, na grzbiecie wykorzystany jest zwykle motyw graficzny z danej okładki, a z tyłu jest spis płyt, które powinny się w niej znaleźć. To nie jest żelazna reguła, ale raczej pewna prawidłowość. Boxy mierzą 148 mm x 148 mm – np. (wybieram pierwsze z brzegu) Pink Floyd, Tangerine Dream - lub 145 mm x 145 mm – np. La Düsseldorf i Ashra Tempel. Zdarzają się jednak nieco większe – box „Epitaph” King Crimson mierzy 153 mm x 153 mm – te są jednak wyjątkiem. Różnica między dwoma podstawowymi typami pudełek ma konkretną przyczynę – boxy te mają różną budowę. Do mniejszych płyty mini LP wsuwa się i nie są od tyłu zamykane. Większe mają dodatkową, wewnętrzną „szufladę”, do której wkłada się płyty, a całość zamyka nasuwanym na nie elementem. Najczęściej szuflada jest jedna, ale może być ich więcej, jak w King Crimson Red, gdzie są dwie niezależne.

Muzyki można słuchać zupełnie bez fizycznego nośnika, z pliku. Już teraz tak wygląda rzeczywistość w większości domów i wydaje się, że plik, przenośny odtwarzacz (ew. smartfon) i komputer zastąpiły magnetofony kasetowe, które królowały w domach większości ludzi w latach 70. i 80. (a często nawet 90.). Nie da się nic zarzucić logice według której w muzyce liczy się wyłącznie ona, a nie nośnik. To modernistyczne myślenie można przełożyć na wszystkie inne dziedziny i będzie to bardzo praktyczne, pragmatyczne rozwiązanie.
Nie mogę jednak nie zauważać tego, że żyjemy w świecie przedmiotów, w świecie estetycznym. Nie jest więc wszystko jedno, jak „konsumujemy” dobra kultury – czy z koryta, czy z porcelanowej zastawy. Zawartość może być ta sama, jednak odbiór determinowany jest w znacznym stopniu przez sposób jej dostarczenia. Dlatego też fizyczny nośnik wciąż jest dla mnie nośnikiem podstawowym dla przekazu muzyki. Sposób wydania płyty jest w nim niemal równie istotny, jak zawarta na niej muzyka. Nie grzebmy się w śmieciach, aspirujmy do czegoś większego. Oczywiste jest, że jeśli mamy ograniczony budżet, to większość zakupów będzie dotyczyła klasycznych, europejskich wydań. Super – tak trzymać. Wiedzmy jednak, że jest coś więcej.

BOX. ZAKUPY

Cena boxów Union Disk to oczywiście element zaporowy. Pusty box, bez płyt, kosztuje od 60 do nawet 150 dolarów (plus przesyłka i cło). Dla przykładu (stan z 24.01.2014, ebay.com) box Queenu kosztuje 94 dolary amerykańskie, Yes – od 79 do 150 USD. Można też kupić boxy z kompletem płyt mini CD. Tutaj koszty rosną lawinowo – trzyszufladowy box King Crimson z kompletem płyt to wydatek rzędu 800 USD. Dwupłytowy box Mike’a Oldfielda z dyskami SHM-CD – 142 USD (przesyłka bezpłatna).

Warto przy tym pamiętać, że istnieje żelazna hierarchia „boxowa”. Najniżej stoją europejskie i amerykańskie pudełka firm wydawniczych, zwykle dość liche, przeznaczone na płyty w „plastikach”. Nie widziałem, żeby sprzedawane były osobno – zawsze z zawartością. Później idą nieco lepiej wykonane boxy z płytami w formie przypominającej mini LP, ale ze znacznie gorszą poligrafią i o mniejszych wymiarach. Klasyczna płyta mini LP mierzy 135 mm x 135 mm, natomiast ich europejskie, także polskie, odpowiedniki 124 mm x 124 mm. Boxy dla tych ostatnich mają wielkość 130 mm x 130 mm. Dalej idą większe boxy z USA i Europy, z płytami podobnymi do mini LP, mającymi takie same wymiary. Kupiłem ostatnio takie pudełko z ostatnimi płytami Davida Bowiego i muszę powiedzieć, że wygląda to bardzo fajnie. Następne są pudełka z wydawnictw japońskich, z płytami wewnątrz nich. Tak wydane zostało pudełko z remasterem płyt Pink Floyd „Discovery”. I wreszcie to, co najcenniejsze – boxy Union Disk.

Uwaga – ze względu na wysoką cenę japońskie „pudła” są często podrabiane. Warto więc kupować je u zaufanych sprzedawców. Ja robię to przez amerykański ebay.com, u kilku Japończyków, którzy przysyłają mi newslettery informujące o nowościach. Płyty mini LP kupuję najczęściej na CD Japan i na ebayu. Doskonałym źródłem informacji dotyczących mini LP i boxów, gdzie znajdziemy też informacje na temat podróbek, znajdziemy na stronie MiniLPs.Net.

Życzę udanych polowań! (Żyjmy piękniej)


Unboxing (dosłownie wyjmowanie z pudełka, odpakowywanie) — rodzaj filmu przedstawiającego odpakowywanie nowego produktu, często sprzętu elektronicznego, choć czasem także innych rzeczy, w tym kosmetyków, czy po prostu produktów zamówionych przez internet. Popularne jest umieszczanie takich filmów w serwisie YouTube. Choć filmy przedstawiające odpakowywanie przedmiotów powstawały już wcześniej, to pierwszy film zawierający słowo unboxing został umieszczony na YouTube w 2006 roku.

Wikipedia.pl

Polecam blog Unboxing, czytaj TUTAJ.

TYLKO MUZYKA
GAD RECORDS

Duże firmy płytowe działają według ustalonego, sprawdzonego i do tej pory dobrze działającego scenariusza. Wybierają artystę (zespół), podpisują z nim kontrakt, nagrywają i wydają płytę, po czym dokąd się da wznawiają zawarty na niej materiał. Dodając rzadkie utwory, fragmenty koncertów, remasterując materiał i zmieniając poligrafię. Jeśli to płyta artysty znanego i uznanego można to ciągnąć bez końca. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że wprowadzenie na rynek płyty CD było ostatnią deską ratunku dla dostającej zadyszki branży wydawniczej, która mogła po raz kolejny wydać sprzedany już wielokrotnie materiał. Teraz ta sama sytuacja powtórzy się z plikami.
I powiem coś może nie bardzo koszernego: rozumiem to i jako kolekcjoner – popieram. Różne wersje, remastery, formaty są częścią wielkiego świata perfekcjonistycznego audio i nimi żyjemy. To ciekawe, odświeżające i fascynujące – nawet jeśli mówimy o 51. wersji Kind of Blue Milesa Davisa.
Ale jak każde ciasto, tak i to jest znacznie smaczniejsze, jeśli znajdujemy w nim bakalie: rodzynki, orzechy, migdały. W ten sam sposób oferta dużych wydawnictw wzbogacana jest przez małe, często mikro-wydawnictwa. Bazują one najczęściej na mało znanych materiałach znanych wykonawców, najczęściej nigdy nie wydanych, a zalegających od lat w archiwach.
Tak było, dla przykładu, z poznańskim (tam jest firma zarejestrowana) Gambit Records, które w 2005 roku wypuściło serię znakomicie przygotowanych, zupełnie nieznanych nagrań jazzowej śmietanki, w tym Milesa Davisa i Jima Halla. Płyta tego ostatniego pt. Blues On The Rocks z dwoma sesjami nagraniowymi (1956 i 1960) służy mi często do oceny sprzętu audio.

W Polsce nie ma zbyt wielu, tego typu, przedsięwzięć. Do najciekawszych, jakie ujrzały światło dzienne w ostatnich czasach należą, wydające płyty Skaldów na winylach (także kolorowych!) Kameleon Records oraz GAD Records.
Ta ostatnia jest prawdziwym fenomenem, a to za sprawą jednej, jedynej płyty: muzyki z programu telewizyjnego Sonda (Sonda. Muzyka z programu telewizyjnego). Pierwszy nakład – 500 sztuk CD oraz 300 sztuk LP zniknął z półek błyskawicznie, a właściwie nawet do nich nie dotarł, wręcz rozszarpany po drodze. Na Allegro.pl płyta CD kosztuje 200 zł, a winyl widziałem przez moment za 600 zł. Na szczęście udało się wydać dodruk płyty CD – płyty LP już jednak nie będzie. Redukowanie dorobku tego wydawnictwa do tego jednego krążka byłoby jednak błędem. Tym bardziej, że to firma z już kilkuletnim dorobkiem.
Jak dowiadujemy się z jej materiałów:
Zanim powstał GAD, pracowaliśmy przy koncertach SBB, Alana White’a (Yes), Carla Palmera (Emerson, Lake & Palmer, Asia) czy Colina Bassa. Przygotowywaliśmy (i wciąż przygotowujemy) na potrzeby innych wydawnictw płyty takich wykonawców, jak Apostolis Anthimos, Bank, Wolfram Der Spyra, Exodus, Laboratorium, John Porter, SBB, Józef Skrzek, TSA, Turbo czy Tomasz Stańko. Firma wydaje książki związane z muzyką rockową i jest odpowiedzialna za merytoryczną zawartość, poświeconego muzyce progressive rock, kwartalnika „Lizard”, należącego obecnie do Audio Cave.


Jeśli spojrzymy do katalogu GAD Records, oprócz płyty z muzyką do Sondy znajdziemy tam kilka innych, równie ciekawych płyt. Wśród nich najciekawsze wydały mi się Jej portret Włodzimierza Nahornego, Altus Krzysztofa Dudy oraz koncertowe nagrania SBB z festiwalu Jazz nad Odrą z 1975 roku. Kupiłem je hurtem, a zaraz potem zarezerwowałem sobie kolejną - Dance of the Vampires Krzysztofa Komedy na winylu. Poniżej znajdą państwo kilka, dotyczących ich uwag (poza Komedą – premiera 3 lutego). Zanim państwo przystąpią do lektury gorąco namawiam do kupienia wszystkich wymienionych krążków – koszt niewielki, a uciech sto. Najlepiej byłoby ich recenzję czytać mając je w ręku. Wartość opisywanych wydawnictw zasadza się bowiem na ich wartości muzycznej; nie chciałbym, żeby uwagi o dźwięku wpłynęły na chęć zakupu. Jednym słowem – kupujemy.

Krzysztof Duda
Altus
GAD Records GAD CD 012

Krzysztof Duda to jedna z najciekawszych postaci na polskiej scenie el-muzyki. Preferował melodyjną odmianę gatunku, pełną śpiewnych tematów zamkniętych w krótkich, zwartych kompozycjach. Niezwykła uroda jego utworów zapewniła im stałą obecność na antenach Polskiego Radia oraz w telewizji, gdzie Duda szybko stał się jednym z ulubionych el-muzyków, których kompozycje ilustrowały przeróżne programy (m.in. kultową Sondę). Materiał na płytę Altus został skompilowany z kilu źródeł i obejmuje okres od marca 1980 roku do grudnia 1985 roku. Zarejestrowane one zostały w studiu Polskiego Radia w Gdańsku oraz domowym studiu artysty. Płyta została wydana w klasycznym plastikowym pudełku z 16-stronicową książeczką. W jednym utworze towarzyszą mu dodatkowi muzycy – Włodzimierz Uściński na basie i Zbigniew lasek na perkusji (Baza Alfa). Producentem kompilacji był Michał Wilczyński. Niestety zabrakło informacji o tym, kto i gdzie wykonał remastering i na czym on polegał. Wiadomo jedynie, że utwory zremasterowane zostały z oryginalnych taśm – zakładam, że taśm analogowych, szpulowych. Chętnie dowiedziałbym się jednak, jakie były materiały wyjściowe, zobaczył ich zdjęcia itp. Ostatecznie to unikatowe wydawnictwo i tak powinno być traktowane.

Zaraz po pierwszym odsłuchu Altusa zamówiłem najnowszą płytę z udziałem tego artysty, nagraną z Przemysławem Rudźem Four Incarnations (Soliton.pl SL 3282, CD). Trudno o większy kontrast między tymi dwoma wydawnictwami, zarówno pod kątem muzycznym, jak i sonicznym. Płyta duetu jest dalece lepiej nagrana i wyprodukowana, a przy tym miejscami nudna. Altus to z kolei zbiór fantastycznych melodii, interesujących utworów, kolorowa, z podskórnym pulsem, ale słabo nagrana. Porównywałem jej brzmienie do tego, co w tym czasie robili Jean Michel Jarre, Tangerine Dream, Klaus Schulze, Kraftwerk i nie da się ukryć, że realizacja materiału pana Dudy jest płaska dynamicznie, a przede wszystkim słychać ją, jakby została zarejestrowana (albo odtworzona, to też możliwe) ze źle skalibrowanym korektorem szumów Dolby A (a może nawet dBx). Podobny efekt dostajemy przy bardzo dużej kompresji – to dość zduszone brzmienie. Słychać na niej nieco basu, ale raczej jego wyższego zakresu, niskiego dołu nie ma w ogóle. Jeśli już się pojawia to dzięki wyższym harmonicznym, a nie dźwiękowi podstawowemu. Zastanawiałem się, co w takim przypadku powinien zrobić człowiek (zespół) odpowiedzialny za remaster. A zakładam, że tak brzmią taśmy-matki. Czy starać się oddać wiernie to, co jest na taśmie, czy – w porozumieniu z kompozytorem – starać się nadać temu brzmienie bardziej zbalansowane, po prostu lepsze? Obydwie drogi są do przyjęcia, ale się wykluczają. Tutaj słychać, jakby starano się w brzmieniu zmienić jak najmniej.
Pomimo tych niedoskonałości do niesamowity materiał, który już teraz mam przesłuchany kilkanaście razy. Wciągający, ciekawy, interesujący, pobudzający wyobraźnię – dokładnie taki, jaki być powinien. Po prostu tę płytę trzeba mieć i traktować ją jako „świadka” pewnego czasu – i muzycznie, i dźwiękowo.

Premiera: 9.12.2013

Jakość dźwięku: 5/10


SBB
Live Jazz nad Odrą 1975
GAD Records GAD CD 008

Występ SBB na festiwalu Jazz nad Odrą w marcu 1975 roku był jedną z pierwszych prezentacji nowego, premierowego programu koncertowego, ogrywanego z powodzeniem przez kolejne dwanaście miesięcy. W formie jednej, długiej suity muzycy prezentowali m.in. fragmenty swojej drugiej (jeszcze niewydanej) i trzeciej (jeszcze nie nagranej) płyty, w tym swój największy przebój: Z których krwi krew moja. Z biegiem lat muzyka zespołu traciła agresywny, rockowy pazur, a niekończące się dialogi przesterowanej gitary i basu ustępowały miejsca coraz liczniejszym syntezatorom. W 1975 roku grupa osiągnęła idealną równowagę między tymi dwoma światami, przeplatając ogniste improwizacje z starannie przemyślanymi kompozycjami.
Zachowany w idealnym stanie materiał zremasterowano w 24 bitach z oryginalnych, radiowych taśm. W książeczce znalazły się niepublikowane zdjęcia Tomasza Sikory, nadwornego fotografa SBB w latach 70. oraz krótki tekst na temat działalności zespołu w 1975 roku.

[Źródło: materiały firmowe]

Gdyby ten materiał ukazał się w tamtym czasie, gdyby wydała go znana wytwórnia, mówilibyśmy dzisiaj o historycznym nurcie muzycznym na miarę Krautrocka i zespołów Faust, Amon Düül II, Popol Vuh. To ten sam poziom gry, równie interesująca muzyka. Nawet dzisiaj, niemal czterdzieści lat po tamtych wydarzeniach można poczuć włoski jeżące się na karku.
Od strony brzmieniowej to nie jest jednak najlepsze, co się mogło wydarzyć. Posłuchałem pod tym kątem sporo płyt z pierwszej ligi (tak, z King Crimson na czele), np. bootleg Kraftwerka, z czasów, kiedy grali jeszcze na klasycznych instrumentach (Live On Radio Bremen) i kilka rzeczy trzeba wypunktować. Nagranie ma obciętą górę, szczególnie słychać to w przypadku perkusji. Blachy są zaskakująco czyste, naprawdę świetnie udało się je odtworzyć, ale są mocno wycofane i szare. O niskim basie niema co mówić. Perspektywa jest niemalże monofoniczna. Ale ta muzyka… GAD Records ma niezwykłą łatwość (tak to widzę) w wyszukiwaniu muzycznych pereł, które lśnią równie mocno, jak niegdyś.

Premiera: 22.06.2013

Jakość dźwięku: 6/10


Krzysztof Nahorny
Jej portret
GAD Records GAD CD 006

Pod koniec 1970 roku pianista, saksofonista, kompozytor i aranżer, urodzony 5 listopada 1941 w Radzyniu Podlaskim, Włodzimierz Nahorny nagrał dla Polskich Nagrań album, który wypełniły głównie ówczesne przeboje w jazzujących aranżacjach z pogranicza easy listening. Całość otrzymała tytuł od otwierającej go, autorskiej kompozycji Nahornego: Jej portret. Po wydaniu płyty zaproponowano mu przerobienie tematu na piosenkę, tekst napisał Jonasz Kofta, utwór wykonał Bogusław Mec.
Włodzimierz Nahorny Studiował grę na klarnecie w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Sopocie. Już w czasie studiów w 1959 założył własny zespół - kwartet Little Four. W 1970 roku był już cenioną postacią w świecie polskiego jazzu. Przewinął się przez niezliczoną ilość projektów, nagrywając i koncertując m.in. z Andrzejem Kurylewiczem, Andrzejem Trzaskowskim, Krzysztofem Sadowskim czy Studiem Jazzowym Polskiego Radia. Prowadził także własne trio i kwintet, nie stronił także od muzyki rozrywkowej – m.in. współpracując z grupą Breakout. Dwukrotnie otrzymał nagrodę podczas Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu: w 1972 Nagrodę Ministra Kultury i Sztuki za piosenkę Jej portret (do słów Jonasza Kofty), w 1973 - I nagrodę na koncercie "Premiery" za Tango z różą w zębach (do słów Kofty). W 2000 otrzymał statuetkę "Fryderyka" w kategorii Jazzowy Muzyk Roku 2000.

Na albumie Jej portret zaprezentował się jako wszechstronny instrumentalista (gra na fortepianie, saksofonie altowym, flecie i klawesynie), w lekkim, urzekającym pięknymi melodiami repertuarze – zaaranżowanym z polotem przez czołówkę polskiego jazzu (Jan Ptaszyn-Wróblewski, Tomasz Stańko, Tomasz Ochalski i sam Nahorny). Blog „Polish Jazz” pisze o niej, że wybrał najlepsze polskie kompozycje z lat 60. i 70., trochę typowego popu, jakieś soundtracki i zrewaloryzował je używając języka jazzu (czytaj TUTAJ).
Album, zremasterowany został z oryginalnych taśm i uzupełniony o sześć nagrań dodatkowych, dokumentujących flirt Włodzimierza Nahornego ze światem muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej. To pierwsze wydanie tego albumu na CD. W książeczce – obok obszernego szkicu na temat nagrywania płyty – znalazły się nieznane wcześniej fotografie Marka Karewicza, wykonane podczas sesji zdjęciowej na okładkę.
Jej portret, najbardziej znany utwór z płyty, znany jest przede wszystkim z wykonania Bogusława Metza, dwa lata późniejszego od tego krążka. Podczas prezentacji książki o Kofcie jego żona zdradziła, że piosenka była o niej. Jak czytamy w artykule Polskiego Radia, Jonasz Kofta zwierzał się żonie, że ma za zadnie napisanie tekstu, a nie ma pomysłu, jak się do tego zabrać. Bo nie zna dziewczyny, o której ma pisać. - Wtedy ona się spytała: a czy ty cokolwiek wiesz o mnie? Jaka ja naprawdę jestem? No i to był początek piosenki - wspomina Włodzimierz Nahorny (Tak powstał niezapomniany przebój "Jej portret", czytaj TUTAJ).Jej portret powstał pierwotnie jako wersja instrumentalna ze smyczkami . Dopiero później Jonasz Kofta dopisał do melodii słowa i powstał niezapomniany do dziś przebój, wręcz standard muzyki rozrywkowej. Po raz pierwszy piosenkę zaśpiewał na festiwalu w Opolu w 1972 roku Bogusław Mec.

www.nahorny.com

To perła, prawdziwa muzyczna perła. Z jednej strony jest silnie osadzona w swoim czasie, melodie przywołują na myśl niezliczone polskie filmy z lat 70., a z drugiej jest w niej coś wymykającego się ramom czasowym, co sprawia, że słucha się tego jak najlepszych produkcji – powiedzmy – Gene Amosa.
Zaskakująca jest ta płyta od strony brzmieniowej. Ogólnie trzeba powiedzieć o niezłej barwie, sensownej dynamice, a nade wszystko wyjątkowo dobrze uchwyconej górze pasma – wydawało mi się, że w polskich warunkach nie da się tak nagrać blach perkusji. Najwyraźniej się myliłem. Uwagi krytyczne można mieć co najwyżej do sposobu realizacji poszczególnych sekcji. Fortepian i saksofon Nahornego mają obcięte pasmo i bardzo płaską dynamikę. Są wyraźnie bardziej „suche”. Ale tak wówczas nagrywano. Słychać je, jakby zostały doklejone do dobrze uchwyconych zespołów. Te nie są zbyt selektywne, ale składają się na ładną „panoramę” – głęboką i szeroką. Nagranie nie jest zbyt plastyczne, przynajmniej jeśli chodzi o ukazanie brył instrumentów, ich faktury, ale nie jest to dużym problemem. Ma dobrze dobrany balans tonalny i bardzo dobrze się tych nagrań słucha.

Premiera: 16.02.2013

Jakość dźwięku: 7/10


Sonda. Muzyka z programu telewizyjnego GAD Records GAD CD 011

Co czwartek Andrzej Kurek i Zdzisław Kamiński udowadniali, że nauka nie musi być nudna. Potrafili zaintrygować widza każdym tematem: badaniami możliwości sportowców, przetwórstwem ropy naftowej, tworzeniem nowych odmian bydła czy przyszłością komputerów. O sprawach skomplikowanych mówili ciekawie i w przystępny sposób, ilustrując pasjonująca dyskusję materiałami filmowymi. A tym towarzyszyła muzyka – niesamowita i niezwykła.
Pierwszy w polskiej historii soundtrack programu telewizyjnego to podróż do lat 80. i potężnych zbiorów niemieckiej biblioteki muzycznej Sonoton, z której wybrano osiemnaście kompozycji. W programie płyty znalazło się miejsce na kosmiczną, pulsującą elektronikę Claude’a Larsona, synth-popowe wycieczki Jeffa Newmanna, ale i soczysty, filmowy funk Johna Fiddy’ego oraz delikatne, jazzująco-syntezatorowe kompozycje Mladena Franko. Fascynującą, nostalgiczną podróż w świat nauki i groove’u uzupełnia legendarna czołówka „Sondy”, czyli utwór Visitation Mike’a Vickersa.
Materiał zremasterowano z oryginalnych taśm-matek i uzupełniono o obszerną książeczkę ze szkicem na temat programu, zdjęciami i okładkami płyt. Album ukazał się w limitowanym nakładzie – 500 sztuk płyty CD (premiera: grudzień 2013) i 300 sztuk wersji winylowej (premiera: styczeń 2014). Recenzowana płyta to druga edycja CD, z lekko zmienioną poligrafią - innym nadrukiem CD, adnotacją „Second Edition” i minimalną modyfikacją okładki.

[Źródło: materiały firmowe]

Nagrania z tej płyty różnią się w pewnym stopniu między sobą intensywnością dźwięku, rozciągnięciem pasma i dynamiką. Łączy je jednak dość mdła i płytka średnica. To rzecz niestety wspólna dla większości nagrań elektronicznych z lat 80. Pod tym względem lata 70. wydają się lepsze. Wystarczy posłuchać, pochodzącej z 1978 roku, jedynej płyty przedwcześnie zmarłego Reichmanna Wunderbar, żeby wiedzieć, o co mi chodzi. Ale za to nieźle uchwycona jest przestrzeń, w elektronice tak ważna. Atak dźwięków jest podkreślony i raczej konturowy. Dlaczego więc tak często po tę płytę sięgam? Zapewne po części z nostalgii. Ale też dlatego, że składa się na zaskakująco spójny zbiór, który można by podpisać nazwą jakiegoś wymyślonego zespołu. Po prostu trzeba ją kupić.

Premiera CD: 9.12.2013

Jakość dźwięku: 7/10


10-LECIE „HIGH FIDELITY”

Jak wspomniałem w zeszłym miesiącu, 1 maja „High Fidelity” będzie świętował pierwszą dekadę swojego istnienia. Pierwszy numer został opublikowany w sieci 1 maja 2004 roku. Mając na uwadze chęć uhonorowania kilku producentów (przede wszystkim polskich), którzy w tym czasie nam towarzyszyli, narodzili się i wzrośli, których produkty warte są szczególnego polecenia, zaprosiłem je do wspólnego projektu, mającego ten związek podkreślić. Zaproponowałem im mianowicie przygotowanie niepowtarzalnego, jednostkowego, dostępnego wyłącznie ten jeden raz, egzemplarza jakiegoś ich produktu. Niemal wszyscy odpowiedzieli na to zaproszenie entuzjastycznie, a poniżej znajdą państwo spis produktów i krótkie informacje o tym, czym będą się różniły od wersji podstawowych. Po raz pierwszy ujawniamy też publicznie rocznicowe logo. Wszystkie urządzenia, kolumny i akcesoria przeznaczone są dla czytelników „High Fidelity”, którzy będą się mogli stać ich posiadaczami uczestnicząc i wygrywając w konkursie, który na te okazję zostanie przygotowany. Konkurs będzie trwał od 1 kwietnia, kiedy zostanie opublikowany jego regulamin, a zakończy 30 kwietnia. Ogłoszenie wyników nastąpi 1 czerwca we wstępniaku. Już teraz ujawnić mogę jednak kilka głównych założeń. Udział w konkursie wiązał się będzie z pewną pracą. O unikatowe z rocznicowym logo HF i specjalną tabliczką starać się będą mogły osoby, które: a) wykonają (w dowolnej technice) okładkę „High Fidelity” (wymarzoną, wyśnioną, wydumaną – polegam na państwa inwencji; wyniki trzeba będzie przesłać drogą elektroniczną); b) napiszą tekst związany z audio – reportaż, test, swoją historię. Nad trzecią możliwością jeszcze pracujemy. Ważne jest to, że zgłaszając swój akces trzeba będzie też wskazać produkt o który walczymy – to ma być „wymarzony produkt”, a nie „byle jaki, byle by coś wygrać”. Prace oceniać będzie jury, którego będę przewodniczącym, a w skład którego wejdzie m.in. Bartek Łuczak, dzięki któremu mogą państwo czytać HF na swoich komputerach. Stopniowo będziemy się starali pokazywać zdjęcia przygotowanych rzeczy – wszystkie zostaną pokazane 1 kwietnia.

A teraz lista produktów, które już zostały potwierdzone.

Ancient Audio przygotuje specjalną wersje aktywnych kolumn Studio Oslo, z granitowymi podstawami, zmienionymi komponentami, być może nawet z innym kablem połączeniowym (wartość – ok. 8000 zł);

Gigawatt myśli nad tym, jak podrasować swój topowy kabel sieciowy LC-3 MK3 1,5 m (wartość podstawowej wersji 990 euro);

Franz Audio Accessories przygotowuje specjalną wersję platformy antywibracyjnej i kompletu (4 szt.) nóżek pod postawione na niej urządzenie;

Abyssound sprezentuje komuś coś wyjątkowego – warty niemal 20 000 zł przedwzmacniacz liniowy w niebanalnym wykończeniu – najprawdopodobniej ze złoconą ścianką przednią’

Ad Fontes, producent gramofonów przekaże szczęśliwcowi pierwszy, unikatowy egzemplarz gramofonu z nowej, jeszcze nieistniejącej serii „Szczeniak”;

Linear Audio Research z kolei pracuje już nad wzmacniaczem hybrydowym – będzie to pierwszy, specjalny egzemplarz, wykonany specjalnie dla nas;

KBL Sound, z którą wymieniłem parę pomysłów, ma dla czytelników HF swoją topową listwę zasilającą, ale w unikatowym wykończeniu (wartość ok. 9000 zł);

Sounddeco, specjalista od kolumn głośnikowych zaproponowała specjalną edycję/wersję kolumn F2;

Divine Acoustic już teraz pracuje nad niepowtarzalną wersją swoich najlepszych kolumn, modelu Proxima 3. Ponieważ znamy już więcej szczegółów, możemy powiedzieć, że pan Piotr Gałkowski (właściciel, konstruktor) planuje wykonać komplet w czerwonym lakierze fortepianowym - to będzie jedyna para w tym kolorze, ponad 20 warstw lakieru. Dodatkowo chciałby umieścić na tej parze 3 elementy:
1. Grawerowane laserem logo na 10-lecie na złotych elementach przy głośniku wysokotonowym,
2. Litery HF10 wytłoczone na skórze pod głośnikiem basowym,
3. Logo „High Fidelity” w kolorze oraz logo nagrody Best Product 2013 z tyłu na tabliczce znamionowej. Oprócz tego będą też czerwone worki ochronne na głośniki, zamiast
standardowych grafitowych (wartość ok. 10 000 zł).

W miarę, jak „rocznicowe” produkty będą nabierały kształtów będziemy państwa informowali o kolejnych szczegółach. Już teraz zapraszam wszystkich do wspólnej zabawy – pierwsza dziesiątka zdarza się tylko raz :)

Kim jesteśmy?

Współpracujemy

Patronujemy

HIGH FIDELITY jest miesięcznikiem internetowym, ukazującym się od 1 maja 2004 roku. Poświęcony jest zagadnieniom wysokiej jakości dźwięku, muzyce oraz technice nagraniowej. Wydawane są dwie wersje magazynu – POLSKA oraz ANGIELSKA, z osobną stroną poświęconą NOWOŚCIOM (→ TUTAJ).

HIGH FIDELITY należy do dużej rodziny światowych pism internetowych, współpracujących z sobą na różnych poziomach. W USA naszymi partnerami są Positive-Feedback, a w Niemczech www.hifistatement.net. Jesteśmy członkami-założycielami AIAP – Association of International Audiophile Publications, stowarzyszenia mającego promować etyczne zachowania wydawców pism audiofilskich w internecie, założonego przez dziesięć publikacji audio z całego świata, którym na sercu leżą standardy etyczne i zawodowe w naszej branży (więcej → TUTAJ).

HIGH FIDELITY jest domem Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego. KTS jest nieformalną grupą spotykającą się, aby posłuchać najnowszych produktów audio oraz płyt, podyskutować nad technologiami i opracowaniami. Wszystkie spotkania mają swoją wersję online (więcej → TUTAJ).

HIGH FIDELITY jest również patronem wielu wartościowych wydarzeń i aktywności, w tym wystawy AUDIO VIDEO SHOW oraz VINYL CLUB AC RECORDS. Promuje również rodzimych twórców, we wrześniu każdego roku publikując numer poświęcony wyłącznie polskim produktom. Wiele znanych polskich firm audio miało na łamach miesięcznika oficjalny debiut.
AIAP
linia hifistatement linia positive-feedback


Audio Video show


linia
Vinyl Club AC Records