Wzmacniacz mocy
Acuhorn
Producent: ACUHORN |
ak zapewne stali czytelnicy „High Fidelity” wiedzą jestem wielkim fanem wzmacniaczy lampowych, ze szczególnym uwzględnieniem SET-ów (single ended triode) a co za tym idzie również i wysokoskutecznych kolumn. Nie są to oczywiście rozwiązania pozbawione wad, ale takich w świecie audio po prostu nie ma. Cała zabawa polega na znalezieniu odpowiedniego dla danego miłośnika muzyki kompromisu, kombinacji cech systemu, które zadowolą jego preferencje brzmieniowe i muzyczne. Moje popychają mnie właśnie w stronę takich rozwiązań – gdybym mógł to miałbym w domu genialny wzmacniacz Kondo Souga z jak najlepszymi kolumnami i byłbym absolutnie szczęśliwy. Może kiedyś... Mimo tego jakoś tak się złożyło, że moje kontakty z produktami jednej z polskich marek mających w ofercie takie właśnie głośniki do tej pory ograniczyły się na dobrą sprawę do jednego odsłuchu przeprowadzonego już paręnaście lat temu w warszawskim sklepie Audio Forte. Nie jestem nawet pewny, który dokładnie był to wówczas model, ale na pewno jeden z opartych na pojedynczym głośniku szerokopasmowym. Pamiętam natomiast, że zabrałem ze sobą posiadanego wtedy Amplifona i zarówno na mnie, jak i na towarzyszącym mi w odsłuchu koledze, kawałki z akustycznym jazzem wywarły ogromne wrażenie. Nie były to kolumny uniwersalne i już z dużą klasyką, czy rockiem nie radziły sobie aż tak dobrze, ale przy muzyce akustycznej, małych składach można było całkowicie odpłynąć za sprawą fantastycznej barwy i namacalności dźwięku. Mowa oczywiście o dobrze Państwu znanej firmie Acuhorn, której produkty pojawiają się na łamach HF od lat, ale do tej pory zawsze trafiały do Wojtka. Po ostatnim teście kolumn Acuhorn 15 wysokoskutecznych, ale nie opartych o pojedynczy głośnik, tylko dwu-drożnych z wielkim wooferem i wstęgą na górze, które Wojtek ocenił bardzo pozytywnie, napisałem do producenta wyrażając chęć ich posłuchania. Kolumny otrzymałem, a ich test niedługo pojawi się w HiFiKnights.com (żeby nie dublować tekstów z Wojtkiem), ale niejako do kompletu dostałem jeszcze drugi, niezwykle ciekawy, choć niszowy produkt – stereofoniczny, lampowy wzmacniacz S2. Dlaczego niszowy i ciekawy? Ano dlatego, że to wzmacniacz typu OTL (Output Transformer Less), czyli bez transformatorów wyjściowych. Te ostatnie są kluczowym elementem niemal każdego wzmacniacza lampowego decydującym w dużej mierze o jego klasie. Dlaczego są one takie ważne? Ano dlatego, że transformator wyjściowy jako taki jest źródłem zniekształceń sygnału – jak dużych zależy od klasy tegoż trafa. Przy tych najlepszych poziom jest już bardzo niski, tyle że ich produkcja jest trudna, a co za tym idzie cena wysoka, o masie nie wspominam (tak, spora część ciężaru większości wzmacniaczy lampowych to właśnie transformatory wyjściowe). Pewnie właśnie dlatego już kilkadziesiąt lat temu w myśl idei, że urządzenia audio powinno być tak proste, jak to możliwe, pojawił się pomysł, by pozbyć się ze wzmacniaczy lampowych elementu, który zawsze wprowadza jakieś zniekształcenia. Uznano, iż dźwięk bez traf wyjściowych powinien być czystszy, precyzyjniejszy, a koszty niższe – teoretycznie same plusy. Pierwsze wzmacniacze OTL pojawiły się na rynku bodaj w latach 50. XX wieku. Pomimo zalet brzmieniowych, które faktycznie sprawdziły się w praktyce, nie podbiły one rynku. Dlaczego? Bo nie są rozwiązaniem uniwersalnym – nie mogą współpracować z kolumnami o dużych spadkach impedancji. Dziś niemal normą są spadki do 2, a nawet i 1 Ω, czego wzmacniacz OTL nie akceptuje. Po drugie takie układy produkują ogromne ilości ciepła – to układy w klasie A, w których najczęściej stosuje się po kilka, a czasem nawet kilkanaście lamp na kanał, by osiągnąć „przyzwoitą” moc. Gigantyczna ilość ciepła sprawiała, że żywotność lamp bardzo się skracała, a czasem dochodziło wręcz do spektakularnych awarii. Oczywiście na przestrzeni lat część problemów wyeliminowano i powstało trochę znakomitych konstrukcji. Choćby znana zapewne Państwu kanadyjska firma Tenor Audio do pewnego czasu produkowała wyborne wzmacniacze OTL. Dziś ciągle takie konstrukcje można znaleźć na rynku (patrz Einstein The Silver Bullet OTL), ale są one produktami niszowymi – zwykle nie oferują zbyt wysokiej mocy, a i przyjaznych im kolumn oferowanych jest dziś dużo mniej niż 50-60 lat temu (kiedy powstawały głośniki o impedancji nawet kilkuset omów). Moje bliższe kontakty z takimi konstrukcjami (przez bliższe rozumiem dłuższe odsłuchy we własnym systemie, a nie krótkie w przypadkowych miejscach) ograniczyły się do tej pory (o ile pamięć mnie nie zawodzi) właściwie chyba tylko do wzmacniacza słuchawkowego Eternal Arts HLP. Ów, także mający pewne ograniczenia (współpraca z popularnymi dziś słuchawkami o bardzo niskiej impedancji nie wchodzi w grę), słuchawkowiec należy do mojej prywatnej absolutnej czołówki tego typu urządzeń, obok Ayona, Bakoona, Questyle'a czy Trilogy. Nie będzie więc chyba niespodzianką, że możliwość posłuchania wzmacniacza S2 firmy Acuhorn przyjąłem z radością, a moje oczekiwania wobec niego były spore. Płyty użyte w odsłuchu (wybór)
Japońskie wersje płyt dostępne na Acuhorn S2 Stereo prezentuje się z jednej strony niepozornie, z drugiej, przynajmniej dla fana konstrukcji lampowych, oryginalnie. Oto bowiem w niewielkim, leciutkim pudełku znalazłem czarne, płaskie (wysokie zaledwie na 2,5 cm) urządzenie bez jakichkolwiek traf wystających z pokrywy urządzenia. Na górnej powierzchni, wzdłuż bocznej krawędzi umieszczono tylko cztery gniazda na lampy. Z przodu i z boków nie ma nic, nawet diody. Z tyłu umieszczono (od lewej) niewielkie pokrętło (to regulacja głośności), jedno wejście RCA, dwie pary gniazd głośnikowych, gniazdo IEC i podświetlany na czerwono włącznik. Całość ustawiono na czterech malutkich, gumowych nóżkach – tak małych, że przez chwilę zastanawiałem się, czy one tam, aby na pewno, są. Po przyjrzeniu się spodowi wzmacniacza znalazłem owe nóżki plus wentylatorek, który wymusza lepszy obieg powietrza, żeby lepiej chłodzić cały układ na czele z lampami. By uzupełnić obraz tego urządzenia dodam, iż we wspomnianych gniazdach instaluje się kwadrę słynnych „diabełków”, czyli triod 6C33C, które, jak deklaruje producent, oddają... 3 W na kanał. To jasno pokazuje, że jest to wzmacniacz przede wszystkim do własnych, wysokoskutecznych kolumn Acuhorna, bądź do propozycji innych marek, ale o równie wysokiej skuteczności i o przyjaznym przebiegu impedancji. To zmusiło mnie do wykorzystania Acuhornów 15, a testowany wzmacniacz grał z nimi na zmianę z dwoma SET-ami na lampach 300B – moim Art Audio Symphony II oraz Air Tight ATM-300 Anniversary. Po przesłuchaniu pierwszych kilkunastu utworów jedna rzecz stała się jasna więc może właśnie od niej zacznę, żebyście i Państwo od razu wiedzieli, czego oczekiwać. Otóż mając porównanie do odsłuchu tych samych kolumn z pozostałymi, wymienionymi wyżej, wzmacniaczami (SET-ami oferującymi ok 8 W mocy), mogłem się już pokusić o stwierdzenie, że to i owszem, jest wzmacniacz przede wszystkim do muzyki akustycznej. Myślę, że zestawienie go np. z Nero 125, czyli kolumną opartą o pojedynczy przetwornik mogłoby być optymalnym rozwiązaniem dla miłośnika małych składów, jazzu, zwłaszcza tego starszego. Choć i kawałki współcześnie nagrane, choćby przez ECM, wypadałyby zapewne świetnie. Przy takiej muzyce S2 spisywał się znakomicie również i z Acuhornami 15, acz dla uzyskania satysfakcjonującego poziomu głośności operowałem niemal na końcu 21-krokowej regulacji głośności (dużo będzie zależeć od poziomu sygnału dostarczanego przez źródło). Fani rocka, metalu, Mahlera, czy innej monumentalnej muzyki raczej jednak powinni szukać innego wzmacniacza (i pewnie w ogóle nie będzie to lampa, a raczej mocny tranzystor). Przy muzyce rockowej brzmieniu brakowało ikry, a dużej klasyce rozmachu pomimo ustawienia głośności niemal na maksimum. Kilka elementów nadal robiło wrażenie – przy dużej klasyce choćby wyjątkowa czystość, transparentność grania, wysoka detaliczność i dobre oddanie barwy instrumentów. Ale też i orkiestra to w końcu piekielnie dynamiczny, złożony instrument i bez tego elementu (w skali makro), bez rozmachu i wysokiej energii grania to jednak nie jest do końca to nawet przy cichym słuchaniu. W przypadku rocka mocna strona S2, czyli wysoka czystość grania, niekoniecznie się sprawdzała przy tej niezbyt dobrze nagranej muzyce. Ową realizatorską niedbałość było po prostu trochę za dobrze słychać. Po ustaleniu tego faktu skupiłem się już na tym, co jest mocną stroną testowanego urządzenia i do czego, jak sądzę, zostało tak naprawdę stworzone – na graniu muzyki akustycznej, wokali i małych składów. Choć czekało mnie jeszcze kilka niespodzianek, ale o tym później. Gdy już zacząłem słuchanie płyt Milesa Davisa, Coltrane'a, Bena Webstera, czy z (nieco) nowszych produkcji, Keitha Jarretta, to nie mogłem się od nich oderwać. S2 gra inaczej niż chyba wszystkie znane mi wzmacniacze (niezależnie od rozwiązań technicznych). Pokazuje wykonawców z pewnej perspektywy. Większość wzmacniaczy lampowych choć trochę prezentację przybliża, czasem też powiększa, tworząc w ten sposób wrażenie bliskiego, by nie rzec wręcz intymnego kontaktu z wykonawcami. Acuhorn w przypadku większości nagrań pokazywał wszystko na linii, a czasem nawet za linią łączącą kolumny. Mimo tego nie miałem żadnego problemu z całkowitym, bezwarunkowym zanurzeniem się w muzyce, jako że prezentacja nie była wcale mniej realistyczna. Szybko zauważyłem, że decydowały o tym po części inne elementy niż to ma zwykle miejsce w przypadku wzmacniaczy SET. Po pierwsze scena – w wydaniu S2 jest ona duża, choć nie ogromna. Potrafi wychodzić, jeśli nagranie pozwala, poza rozstaw kolumn i sięga daleko w głąb – i to jest cecha wspólna z dobrymi SET-ami, a nawet częścią wzmacniaczy push-pull (tych naprawdę dobrych, jak choćby spod marki Audio Tekne). |
Obrazowanie poszczególnych źródeł pozornych jest także wyjątkowo przekonujące, choć uzyskane raczej masą, wypełnieniem i bardzo dobrą separacją niż precyzyjnym rysunkiem. Wielkość poszczególnych instrumentów określiłbym mianem akuratnej – nie ma mowy o żadnym powiększaniu, co zdarza się, gdy inne wzmacniacze wypychają dźwięk przed kolumny. Dużo jest w tym graniu wybrzmień, które następują po naprawdę szybkim ataku dźwięku i prawidłowej fazie podtrzymania. Wspomniana początkowa faza dźwięku z jednej strony ma ową niezwykłą szybkość, z drugiej nie jest utwardzona, sucha. W przypadku SET-ów zwykle aż takiej szybkości narastania sygnału nie ma, choć wyjątki od tej reguły się zdarzają, tyle że wśród zdecydowanie droższych od S2 urządzeń. Tu brzmiało to szybko, precyzyjnie, sprężyście, ale nie agresywnie, nie twardo (te ostatnie cechy to znowu wspólny element z „normalnymi” wzmacniaczami na triodach). Dlatego właśnie, tzn. za sprawą szybkości i sprężystości uderzenia, np. bębny, nawet jeśli nie zawsze miały odpowiednią potęgę uderzenia, brzmiały naprawdę dobrze. Wynikało to także z dobrego różnicowania niskich tonów przede wszystkim w zakresie barwy, choć i w zakresie dynamiki wcale nie było źle. S2 nie jest gigantem tej ostatniej w skali makro, ale już na poziomie mikro radzi sobie bardzo dobrze. Gdy więc przyszło do płyty z tradycyjną chińską (jak mi się wydaje) muzyką graną głównie na instrumentach z bambusa, wypadały one niezwykle naturalnie. I choć nie mam pojęcia, jakie to właściwie instrumenty to prezentacja jasno pozwalała je odróżniać. Podobnie jak dobre SET-y S2 prezentował delikatną, ale jednocześnie dźwięczną, otwartą, kolorową górę pasma. Dla mnie duża ilość powietrza w prezentacji jest bardzo ważna, a tego elementu polski wzmacniacz absolutnie nie skąpi. Sposób prezentacji blach perkusji był nieco inny, niż do tego przywykłem. Nieco mniejszy akcent był bowiem położony na uderzenie pałeczki, a większy na wybrzmienia. Blachy brzmiały przez to nieco delikatniej, ale odbierałem to raczej jak nieco inny styl grania. W końcu wśród bębniarzy są tacy, którzy uderzają bardzo mocno, ale i tacy, którzy operują pałeczkami delikatniej – to właśnie o takiej różnicy w odbiorze tego elementu mówię. W wydaniu Acuhorna zdecydowanie więcej było tych drugich niż tych pierwszych. I im dłużej tego słuchałem, tym bardziej taka interpretacja mi się podobała – pamiętajmy, że każde odtworzenie nagrania to właśnie jego interpretacja, a te mogą nam mniej lub bardziej przypadać do gustu. W mocnym rockowym graniu nie była to najlepsza interpretacja, ale już w jazzie sprawdzała się w wielu przypadkach wybornie. Osobnym, pięknym przeżyciem z S2 było kilka sesji z wokalami zarówno damskimi, jak i męskimi, jazzowymi i klasycznymi. I tak jak wcześniej na wiele godzin zanurkowałem do świata starego dobrego jazzu, tak teraz z równie wielką przyjemnością słuchałem kolejnych pięknych głosów. Zachwycała ich naturalność brzmienia, pokazanie barwy i faktury, oddanie drobnych elementów czy to dotyczących techniki śpiewu, czy słyszalnego oddechu. Wspominane już dobre różnicowanie nagrań pozwoliło mi np. bez pudła wskazywać różne okresy, z których pochodzą nagrania na składance 50 najwspanialszych arii w wykonaniu Luciano Pavarottiego. S2 wykazał się przy tym wyrozumiałością dla nagrań, bo najstarsze, trochę zaszumione brzmiały niemal równie dobrze jak te bardziej współczesne. Za każdym razem to głos skupiał na sobie właściwie całą moją uwagę i za każdym razem był nadzwyczajnie pełny, mocny i czysty, ekspresyjny, elektryzujący wręcz pozwalając mi podziwiać maestrię mistrza. Podobnie jak wszystkie wysokiej klasy wzmacniacze lampowe Acuhorn S2 potrafi świetnie oddać stronę emocjonalną muzyki. Wciąga, angażuje, sprawia, że odsłuch staje się czymś więcej niż tylko słuchaniem tego, czy innego albumu. Jeśli szukacie urządzenia, które pozwoli Wam muzykę przeżywać to Acuhorn S2 to właśnie ma do zaoferowania. Wspominałem o niespodziance, którą zafundował mi S2. Otóż pewnego wieczoru usiadłem z laptopem na kolanach nie zajmując się bynajmniej recenzją S2 i pozwoliłem Roonowi odtwarzać przypadkowe nagrania z mojej biblioteki plików. Oznaczało to, że sięgał po utwory z różnych gatunków, różnych wykonawców, z różnych okresów, te lepsze, te gorsze, teoretycznie dobierając je losowo (piszę „teoretycznie”, bo wydaje mi się, że jednak program ten kieruje się w dużym stopniu historią odtwarzania). Z jakiejś przyczyny tym razem Roon skupił się na płytach Al di Meoli, a wśród nich są i mocno akustyczne, i sporo jest też elektrycznych. I to właśnie jedna z tych ostatnich oderwała mnie w pewnym momencie od pisania. Po części to pewnie zasługa pory – było już dość późno, więc poziom głośności oferowany przez wzmacniacz Acuhorna – powiedzmy – nieco powyżej połowy skali był odpowiedni. Po drugie późnowieczorne odsłuchy stanowią swego rodzaju osobną kategorię. Wokół robi się cicho, jak twierdzą niektórzy prąd z gniazdka w nocy też jest lepszy, pewnie zmienia się i percepcja słuchacza, w każdym razie moja na pewno. I oto elektryczna gitara Ala i towarzyszące jej instrumenty z elektrycznym basem, perkusją i keyboardem na czele zabrzmiały nadzwyczajnie smakowicie. Bo choć to muzyka elektryczna to jednak raczej klimatyczna, a w budowie spokojnego, czasem nostalgicznego klimatu S2 czuje się jak ryba w wodzie. Łatwo było docenić dobrą rozdzielczość tego wzmacniacza, wspominane już bardzo dobre różnicowanie, mikrodynamikę, wysoką detaliczność, ale taką bez nachalności. Gitara nie miała w sobie co prawda za grosz agresywności, ale miała „mięcho”, dźwięk był odpowiednio wypełniony. Bas nie schodził może jakoś bardzo nisko, ale w średnim i wyższym zakresie, w którym de facto operowały i elektryczny bas i perkusja, niósł w sobie sporo energii, był żywy, szybki, zwarty – to naprawdę mogło się podobać. Już po chwili noga samoczynnie zaczęła wystukiwać rytm a głowa się kołysać (i to wcale nie oznaczało zasypiania). Nie chcąc się dłużej zdawać na wybory Roona sam zacząłem wyszukiwać kolejne albumy Ala, Johna McLaughlina, Patha Metheny, czy Lee Ritenoura. Oczywiście to nie jest ostre rockowe granie, więc wcześniejszej opinii, że to nie jest wzmacniacz do takiej muzyki nie cofam. Tyle że, jak się okazało, w odpowiednich warunkach, Acuhorn potrafi zagrać także i muzykę elektryczną tak, że człowiek niespodziewanie dla samego siebie ciężko zarywa noc chłonąc kolejne albumy. Podsumowanie Wzmacniacz S2 Acuhorna jest produktem skierowanym do wyraźnie zdefiniowanej grupy odbiorców. Wymaga łatwych do napędzenia kolumn i źródła, które dostarcza uczciwe 2 V na wyjściu. Nawet w takim przypadku trzeba się liczyć z operowaniem raczej w górnym zakresie skali regulacji głośności, ale też i nie ma to negatywnego wpływu na brzmienie – żadnych zniekształceń nawet przy odkręceniu głośności do maksimum nie stwierdziłem. S2 potrafi grać pięknie muzykę akustyczną, czarować naturalnością brzmienia, organicznymi wokalami, ale i z elektryczną muzyką poradzi sobie znakomicie pod warunkiem niezbyt głośnego grania. No i raczej nie mówię o rocku, zwłaszcza ostrzejszym, tylko o np. spokojnym gitarowym graniu. To niezwykle muzykalne urządzenie, grające raczej ciepło, ale jednocześnie czysto, transparentnie i rozdzielczo. Dobrze różnicuje nagrania, a w nich barwę i dynamikę, choć tą ostatnią lepiej w skali mikro niż makro. Góra pasma jest delikatna i pełna powietrza niczym w bardzo dobrych SET-ach, na dole dzieje się dużo, mimo że nie należy liczyć na bas schodzący do bram piekieł. Za to niskie tony, które S2 reprodukuje, są szybkie, sprężyste, żwawe – choćby perkusji słucha się z prawdziwą przyjemnością. Ozdobą prezentacji jest oczywiście średnica – stąd największe wrażenie robią naturalnie brzmiące instrumenty akustyczne i organiczne wręcz wokale. Prezentacja jest również bardzo spójna i gładka. Acuhorn S2 to, moim zdaniem, urządzenie dla osób, które wieczorem siadają sobie w wygodnym fotelu, by przy niezbyt wysokich poziomach głośności rozkoszować się właśnie nagraniami jazzowymi, wokalnymi, czy małymi klasycznymi składami, ale także spokojnym elektrycznym graniem. Do urządzania domowych imprez raczej się nie nadaje, ale do relaksu przy muzyce zdecydowanie tak. Patrząc na to urządzenie od strony praktycznej – nie dość, że kosztuje relatywnie niewiele (porównując z dobrymi SET-ami), to na dodatek triody 6C33C są zdecydowanie tańsze niż 300B, 2A3, 45 itd. Nie wydając majątku można więc mieć piękne granie, a gdy zajdzie taka konieczność relatywnie tanio wymienić lampy na nowe i grać dalej przez wiele, wiele lat. Byłbym zapomniał – i chwalić się posiadanym urządzeniem Made in Poland! Acuhorn S2 Stereo to stereofoniczny (w ofercie jest też wersja mono), lampowy wzmacniacz mocy pracujący w klasie A bez transformatorów wyjściowych, wyposażony w regulację głośności. Specyfika tego typu konstrukcji sprawia, że całe urządzenie można było zamknąć w niewielkiej (320 x 460 x 26 mm) i lekkiej (3,5 kg) czarnej metalowej obudowie. Wzmacniacz wygląda bardzo oryginalnie – to niziutka, płaska, aluminiowa skrzyneczka pozbawiona jakichkolwiek elementów na froncie. Na górnej powierzchni, wzdłuż lewego boku, umieszczono gniazda, w których należy zamontować cztery sztuki doskonale znanych rosyjskich triod 6C33C, tzw. diabełków. Całość ustawiono na czterech malutkich, gumowych nóżkach. Wystarczają one by zamontowany w dnie obudowy wentylatorek mógł zaciągać powietrze spod wzmacniacza, by schładzać cały, mocno grzejący się układ. Wentylator nie jest co prawda całkowicie bezgłośny, ale poziom wytwarzanego przez niego hałasu jest tak niski, że w czasie słuchania muzyki jest on pomijalny. Da się go usłyszeć jedynie w przerwie między utworami. Na wąziutkim tylnym panelu wzmacniacza umieszczono niewielkie, 21-stopniowe pokrętło głośności, parę rodowanych gniazd RCA, dwie pary solidnych gniazd głośnikowych, gniazdo IEC oraz podświetlany na czerwono włącznik urządzenia. Dane techniczne (wg producenta)
Klasa pracy: A |
- Odtwarzacz multiformatowy (BR, CD, SACD, DVD-A) Oppo BDP-83SE z lampową modyfikacją, w tym nowym stopniem analogowym i oddzielnym, lampowym zasilaniem, modyfikowany przez Dana Wrighta - Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio Symphony II z upgradem w postaci transformatorów wyjściowych z modelu Diavolo, wykonanym przez Toma Willisa - Końcówka mocy Modwright KWA100SE - Przedwzmacniacz lampowy Modwright LS100 - Przetwornik cyfrowo analogowy: TeddyDAC, oraz Hegel HD11 - Konwerter USB: Berkeley Audio Design Alpha USB, Lampizator |
- Gramofon: TransFi Salvation z ramieniem TransFi T3PRO Tomahawk i wkładkami AT33PTG (MC), Koetsu Black Gold Line (MC), Goldring 2100 (MM) - Przedwzmacniacz gramofonowy: ESELabs Nibiru MC, iPhono MM/MC - Kolumny: Bastanis Matterhorn - Wzmacniacz słuchawkowy: Schiit Lyr - Słuchawki: Audeze LCD3 - Interkonekty - LessLoss Anchorwave; Gabriel Gold Extreme mk2, Antipodes Komako - Przewód głośnikowy - LessLoss Anchorwave - Przewody zasilające - LessLoss DFPC Signature; Gigawatt LC-3 |
- Kable cyfrowe: kabel USB AudioQuest Carbon, kable koaksjalne i BNC Audiomica Flint Consequence - Zasilanie: listwy pasywne: Gigawatt PF-2 MK2 i Furutech TP-609e; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R) - Stolik: Rogoż Audio 4SB2N - Akcesoria antywibracyjne: platforma ROGOZ-AUDIO SMO40; platforma ROGOZ-AUDIO CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity