pl | en

WYWIAD

 

Muniek Staszczyk i Maciek „Majcher” Majchrzak o T.LOVE
Czyli
DŹWIĘKOWY WPIERDOL

Data: 19.08.2016
Miejsce: JG Master Lab

Kontakt:
AGENCJA KONCERTOWO-IMPRESARYJNA "JA I TY"
ul. Aleja Szucha 16/40 | 00-582 Warszawa

t-love.pl

WARSZAWA | POLSKA


remiera nowego, pierwszego od 4 lat studyjnego albumu zespołu T.LOVE, zatytułowanego po prostu T.LOVE, będzie miała miejsce 4 listopada. Jak czytamy w materiałach promocyjnych, dzień po premierze albumu zespół rusza w długą półtoramiesięczną trasę koncertową promującą album. Początek – 5 listopada w rodzinnym mieście Muńka Staszczyka, czyli w Częstochowie. Na premierowym krążku znajdą się kompozycje wszystkich członków zespołu do tekstów lidera, poza utworem, którego autorem jest John Porter i utworem pt. Pielgrzym, którego współautorem jest Przemysław „Stachu” Pawłowski, przyjaciel Muńka i zespołu.

W przeciwieństwie do poprzedniego wydawnictwa Old is Gold z 2012 roku, którego teksty skupiały się najczęściej na sprawach duchowych, nowy album przynosi wiele nawiązań do współczesności. Jak wynika z rozmowy, a na co zwraca się też uwagę w materiałach prasowych, piosenki są niemal publicystyczne, skoncentrowane wokół Polski i świata, tu i teraz i dotykają lęków, fascynacji, niepewności. „Album – mówi Muniek – ma ostro bujać muzą opartą na dobrych melodiach i gitarowych riffach. To swoisty soul-punk tzn. skrzyżowanie czarnej tradycji Motown, czy Stax, z białym rock’n’rollem”.

Jacek miał w tę płytę znacznie większy wkład niż tylko „techniczny". Brał udział w wielu decyzjach dotyczących jej ostatecznego kształtu, dlatego zespół na nowej płycie poprosił go o to, aby zajął się wraz z nimi produkcją. Jest tego więcej – pomysł na okładkę Old is Gold jest również jego autorstwa. Nowa płyta będzie równie ciekawa, bo nie dość, że powstała w podobny sposób, tj. nagrano ją na wielościeżkowym magnetofonie analogowym, to jeszcze okładkę zaprojektował Rosław Szaybo, odpowiedzialny za okładki pierwszych płyt serii Polish Jazz i autor jej ikonicznego loga.

Płyta T.LOVE różni się od poprzednich wydawnictw zespołu tym, że zostanie wydana w kilku wariantach. Podstawowa wersja będzie albumem jednopłytowym (13 utworów). Oprócz niego dostępna będzie wersja „de luxe” z dodatkowym krążkiem, na którym znajdą się utwory dopełniające podstawowy album (razem – 18 utworów). Będzie też wersja analogowa, z 12 kawałkami. I wreszcie edycja na polskim rynku wyjątkowa – to chyba pierwsze wydawnictwo rockowe w Polsce (a zapewne pierwsze w ogóle), które można będzie kupić w postaci pliku wysokiej rozdzielczości 24/88,2, czyli w wersji, w jakiej była miksowana i masterowana i z której wykonano downsampling do 16/44,1, aby wytłoczyć płytę Compact Disc.

Przed wywiadem wysłuchałem z Muńkiem Staszczykiem i Maćkiem „Majchrem” Majchrzakiem sześciu utworów z nowej płyty prosto ze stacji roboczej, w niemal gotowych wersjach. Muszę powiedzieć, że niektóre z nich wstrząsnęły mną, rzuciły o glebę. Połączenie tekstów, będących niesamowicie na czasie, wywołujących ciarki na plecach (są tak prawdopodobne) i mocnej, ciężkiej muzyki z gęstym groovem było znakomite. Nigdy wcześniej nie słyszałem tak spójnego połączenia tych elementów, do których dołączył jeszcze jeden – wyjątkowy dźwięk. Bardzo dawno nie miałem do czynienia z nagraniami muzyki rockowej, które by brzmiały tak dobrze.

Z MUŃKIEM STASZCZYKIEM i MAĆKIEM „MAJCHREM” MAJCHRZAKIEM rozmawia Wojciech Pacuła.

WOJCIECH PACUŁA: Waszym pierwszym wydawnictwem, jeszcze za czasów T.Love Alternative była kaseta. Ostatnio coraz więcej kapel zaczyna ponownie wydawać muzykę w ten sposób – czy to znaczy, że branża muzyczna ma czkawkę i że nie wie, co ze sobą zrobić?
MUNIEK STASZCZYK: Kryzys rynku muzycznego trwa od dawna. Wprawdzie nie badam rynku, ale wiem, że są kraje paradoksów. Jak Japonia – megatechno, supernowoczesny, a tam ciągle sprzedaje się winyl i CD. Gdzie indziej przeważa cyfra. W Polsce kompakty ciągle się sprzedają, może dlatego, że jesteśmy tradycyjni, a może dlatego, że zapóźnieni. Ale to wszystko się kończy. Wystarczy spojrzeć na to, jak są nagradzane Złote Płyty – pamiętam, że w latach 80., kiedy zaczynałem grać dostawaliśmy ją za 100 000, w latach 90. za 50 000, później za 30 000 egzemplarzy, a dzisiaj złoto dostaje się za 15 000 sprzedanych płyt. A co do kasety – sam sobie sporo ich zostawiłem, przecież nasze pierwsze wydawnictwa wyszły właśnie na kasetach. Ale myślę, że to raczej gadżet, nic poważnego.

JACEK GAWŁOWSKI: Może w Polsce dojdzie do jakiegoś lekkiego odrodzenia rynku kasety z tego powodu, że takie odtwarzacze są w wielu starych samochodach, jakie do Polski sprowadza się teraz z Niemiec :) Ale to rzeczywiście tylko gadżet, nie ma nic wspólnego z rynkiem muzycznym.

MACIEK „MAJCHER” MAJCHRZAK: Dla mnie to podobna tendencja, jak powrót winyli.

MS: No nie, to chyba chodzi o coś innego, ostatecznie winyl inaczej brzmi.

MM: Ja bym to jednak widział w ten sposób, że to moda. Hipsterzy lubią takie rzeczy, czują miętę do vintage’u, lubią winyle, które „smażą” i im gorzej brzmi, tym dla nich lepiej. A dla mnie odwrotnie :) Kaseta ma charakterystyczny szum i kompresję, przez co ma swój własny dźwięk. Ale nic więcej.

MS: Ja to widzę inaczej. Pytasz o kasetę, a nasza pierwsza kaseta Nasz Bubelon (T.Love Alternative, 1984 – przyp. red.) była zrobiona własnym sumptem. Nasz pierwszy menago zrobił to na takim dwukieszeniowym magnetofonie, był to nasz koncert z Jarocina. Zaczęliśmy ją sprzedawać w Toruniu na Festiwalu Nowej Fali. Jarek Knorowski, nasz gitarzysta, zrobił takie naklejki na kasety, a na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie zrobił okładki. To oczywiście było nielegalne, ale na szczęście komuna miała inne zajęcia. Byliśmy z tym pierwsi w Polsce – pamiętam, jak Dezerter pytał się nas jak to robiliśmy. Ale dzięki temu zaistnieliśmy w świadomości ludzi. Gdziekolwiek byśmy nie pojechali, to mieliśmy swoje wydawnictwo i przez kilka lat sprzedaliśmy chyba z 1000 sztuk, ale przecież ludzie to potem przegrywali, bo ludzie się muzyką dzielili.

To taki pierwotny internet, prawda :) Ale z czasem wszystko się zmienia i teraz wszystko jest w tym realnym internecie. Jak wy odbieracie te zmiany, np. to, że ludzie już nie chcą płacić za muzykę i chcą mieć wszystko za darmo?
MM: Bardziej bym się przejmował sytuacją społeczno-polityczną :) Ale jeśli już pytasz, to po prostu sprawdza się to, co powiedział śp. David Bowie: będzie się sprzedawało coraz mniej płyt, chyba że nastąpi jakaś twarda regulacja piractwa. Ale nie wiem, czy coś z tego będzie. Jeśli Babilon położył na czymś łapę, to ta łapa już tam pozostawała na dobre i jeśli można wydobywać kasę, to ją wydobywa. Dlatego może będzie tak, że potrzeba ściągnięcia podatków zahamuje piracenie. Ale na razie wszystkie te sytuacje streamingowe działają bardzo źle. Jest tak, że złodziejstwo zastępowane jest przez streaming, który krzywdzi właściwie podobnie, bo wypłaca jakieś ochłapy, pieniądze na papier toaletowy.

MS: My jesteśmy zespołem mało cyfrowym. Nasza publika to szerokie spektrum wiekowe – od 25 do 50 lat. Młodzi często znają nas przez tatę czy rodzeństwo – na pewno nie jesteśmy zespołem młodzieżowym. Kiedyś zarobki z płyt były podobne do zarobków z koncertów. Od dłuższego czasu moje zarobki z koncertów to jest podstawowy mój dochód. I mówię to jako autor. A przecież sprzedajemy trochę – za dwa dni jedziemy na odbiór Platynowej Płyty za Old is Gold, płyty niełatwej, która nie miała singli, robione w tym samym teamie, który tutaj widzisz. Jesteśmy więc niesamowicie dumni z tego, że fani dali nam taki prezent – Platynę. A to przecież było długie, dwupłytowe wydawnictwo. Nie jest więc tak, że ludzie nie chcą słuchać muzyki.

Ale trzeba być realistą – muzyka rockowa nie ma już tego znaczenia, jakie miała kiedyś. Nie niesie za sobą nowego przekazu, stylu życia, nie jest rewolucyjna. Jest tylko dodatkiem do zabawek, gadżetów. Ludzie nie szukają już płyt, które zmieniają ich życie. Słuchają jednej piosenki i trzeba się z tym pogodzić. Rock stracił znaczenie.

Chyba w ogóle album jako taki traci na znaczeniu.
MM: Zdecydowanie, zawsze tak było, może z wyjątkiem krótkiego okresu w drugiej połowie lat 60-tych, kiedy młodzież się emancypowała. Używała do tego płyt, które były dla nich nośnikiem idei. Refreny zmieniały całą generację. A potem w latach 70. to się stał duży biznes. Kiedyś artyści zarabiali na pytach sporo, chociaż to było dużo mniej niż połowa dochodów. Teraz z płyt zarabia się 1%, a reszta to koncerty i radio.

MS: Moja generacja to trochę wyjątek – w Polsce jeszcze w latach 80. to było spijanie z ust wykonawców. Ale działo się tak ze względu na specyfikę tamtych czasów. Komuna, stan wojenny – to wszystko miało wpływ na odbiór muzyki. A dzisiaj jest tyle możliwości – muzyka jest tylko jednym z elementów rzeczywistości. Ale wiem jedno – koncerty zawsze będą i będą ważne, bo ludzie będą chcieli widzieć artystę na żywo. Przychody z koncertów artysta będzie miał więc zawsze.

MM: Prawdopodobnie tylko z tego.

MS: No ale płyty są po to, żebyś pokazał, że coś robisz, że żyjesz. Płytę ma każdy i jeśli ktoś przychodzi do mnie po koncercie z demówką i mówi, że może byśmy im pomogli coś nagrać, to przecież ma płytę. I to nawet brzmi, bo teraz w każdym miejscu można coś dobrego nagrać. A kiedyś… pamiętam, jak zespół Abaddon nagrał w dawnej Jugosławii, w Ljubljanie materiał i mimo że to nie byli mistrzowie instrumentów, to i tak brzmiało to 100% lepiej niż u nas. W Polsce były oczywiście wyjątki, bo fantastycznie brzmiał Maanam, Klaus Mitffoch, pierwszy Lady Pank. Teraz nie ma już różnicy. Po co jechać do Londynu nagrywać płytę, kiedy na równie wysokim poziomie możemy to zrobić tutaj, w Polsce.

JG: Studio, w którym T.Love nagrywało nową płytę – Custom34 - jest fantastycznie wyposażone i powiem ci szczerze, że ciężko byłoby znaleźć tak dobre studio w nawet w Londynie. Wszystkie studia na Zachodzie są wyposażone w standardowy zestaw urządzeń, instrumentów itp. Jeśli chcesz coś ekstra, to są takie wypożyczalnie, w których sobie zamawiasz to, co potrzebujesz, albo dopłacasz na miejscu. A w Custom34 wszystko jest gotowe do pracy. Jest tam naprawdę wszystko - ściana pieców gitarowych, perkusje, naprawdę wszystko.

MM: Skoro już mówimy o Customie, to powiedzmy, że to jakiś incydent na skalę światową – tam nie chodzi o żaden zysk - ono w ogóle nie działa na zasadach rachunku ekonomicznego. Mają tam analogową, 40-kanałową konsoletę Neve, z dwiema warstwami legendarnych preampów: 1073 i 1081 na każdym kanale, ale jakby tego było mało za plecami stoi 7 czy 8 racków z prawie wszystkimi klasycznymi preampami, kompresorami i limiterami, o których warto w studio pomyśleć. Pomieszczenie z naprawdę wieloma, wieloma mikrofonami, także z tymi totalnie legendarnymi. Jest na przykład Neumann U67 z Abbey Road, na którym na pewno nagrywali Beatlesi.

JG: A do tego umieją się tym posługiwać. Piotr Łukaszewski, który wraz ze swoim synem Łukaszem nagrywał ślady na tę nową płytę, ma duże doświadczenie w studio.

A jak tam trafiliście?
MS: Jacek nam polecił to studio – nagrałem tam dwa bonusowe utwory na wznowieniową płytę zespołu Szwagierkolaska (płyta Luksus, 1995 – przyp. red.). Zobaczyłem, jak tam jest – jest tam klimat i wychodzi z tego świetne brzmienie: ciepłe, pełne. Za czasów Old is Gold jeszcze go nie było i musieliśmy łączyć różne studia. A teraz mamy tam wszystko, podane jak na tacy. Pojechaliśmy na szybkie testy i od razu było wiadomo, że robimy to tam. Dzięki temu mamy dźwięk, który spuszcza wpierdol :)

JG: Kiedy otwieramy tam ambience, to dostajemy bardzo szeroki, ciepły dźwięk. Jak niemalowane drewno.

MS: No i do tego te mikrofony - śpiewałem na starym Telefunkenie ELAM, takim nie za starym, nie za nowym. Świetnie się tam pracuje. I dlatego zaczyna się tam robić tłok.

Custom34 to studio, w którym można nagrywać analogowo lub cyfrowo, albo łączyć te techniki. Wy zdecydowaliście się nagrać wszystko na analogu. A tu niespodzianka – będziecie pierwszym polskim zespołem, który wyda album w postaci plików wysokiej rozdzielczości 24/88,2, czyli dokładnie tak jak to Jacek miksował i masterował.

JG: Ta płyta została zmiksowana i zmasterowana w 24/88,2 po to, aby uzyskać dobrą rozdzielczość już na starcie. Do konwersji z analogu na cyfrę użyliśmy konwerterów kanadyjskiej firmy Burl Audio, bardzo dobrych. Miksy robię w analogu – mam stół mikserski SSL. Mogłem więc nastawić zegar na wyjściu na 44,1. Ale dokonałem testu i nagrałem ten sam miks na 44,1 i na 88,2 – różnica była powalająca! Natomiast przekonwertowanie 24/88,2 na 16/44,1, ale dobrym algorytmem, daje znakomite efekty. Warto więc od razu wszystko robić w hi-res.

Ponieważ dostaliśmy tak dobry dźwięk, ludzie mają coraz lepszy sprzęt w domu, zdecydowaliśmy się zacząć sprzedawać ten sam dźwięk, który mamy tutaj w studio. Nawet jeśli to będzie tylko 1000 ściągnięć, to będziemy niesamowicie zadowoleni, bo to znaczy, że będą ludzie, którzy usłyszą dźwięk będący bliżej studia, najbliżej, jak tylko się da. Z tych samych plików będzie tłoczony winyl.

Old is Gold od razu wyszedł na winylu, T.LOVE też od razu będzie w czerni – to od was to wyszło?
MM: Od nas – ja jestem winylowiec i to „nieprzerwany”. To, co powiedziałem wcześniej dotyczyło powodów rewitalizacji winylu, a nie samego medium. Ja nie lubię współczesnych winyli. To, że coś jest 180 g, to nie ma to żadnego znaczenia, bo to najczęściej jest gówno. Dźwięk jest najczęściej brzydki, nie brzmi to tak, jak należy, bo rzadko kiedy robi się to dobrze. Ale winyle z lat 70., pierwsze wydania z USA i UK – ile tam było dołu, jak to gra! Fenomenalne i nie do zdarcia są też niemieckie winyle z lat 70. i 80.

MS: Ja lubię winyl jako gadżet. Old is Gold w wersji winylowej to grubo ponad 1000 sprzedanych egzemplarzy, co w Polsce jest znakomitym wynikiem, porównywalnym z Floydami, czy Beatlesami. To był powrót do bluesa i winyl w tym pomaga, pasuje do tej estetyki. Mam gramofon, ale rzadziej słucham. Ale podoba mi się to, jak ludzie podchodzą do nas w Empiku z winylem, traktuję ich trochę jak VIP-ów:).

JG: Wszystko zależy od inżyniera, który w końcowym etapie przygotowuje dźwięk. Jeśli ma w konsolecie stare, eliptyczne korektory Neumanna i jeśli nie uwali całego dołu – a z tym jest różnie – to jest super. Kiedyś w Polsce, nawet nie słuchając muzyki, wrzucali to na system, w którym mieli na stałe ustawiony filtr górnoprzepustowy na 100 Hz i wszystko, co poniżej było ucinane.

I nawet jeśli w studiu dźwięk był dobrze zrobiony, to i tak płyta wychodziła zupełnie bez basu. Co więcej, w latach 80. były zespoły, które się nie sprzedawały i ich płyty wytwórnie wrzucały w całości z wyklejkami (labelami) do mielenia i z tego robiono następne winyle. To nie mogło grać.

Wracając do T.Love – namawiałem chłopaków, żeby z tego materiału, który mamy zrobić dwie płyty, podwójny album, bo materiału jest sporo. Ostatecznie usunęliśmy jeden utwór z płyty po to, aby nie ścieśniać rowków, żeby jakość dźwięku była lepsza.

MS: Tak, na LP będzie dwanaście utworów, a na CD trzynaście.

JG: Jakość dźwięku była priorytetem – chodziło o to, aby się zmieścić w 44-45 minutach, a jak zmniejszymy pauzy, to może nawet 43. A to jest idealna długość dla płyty LP. Wiedziałem, że materiał ma być wydany na LP, więc specjalnie pod tym kątem zrobiłem dość głośne mastery, głośniejsze niż zazwyczaj, a to się przełoży na lepszy dźwięk. Szum własny winylu jest duży. Jeśli podniesiemy trochę dźwięk, to zawsze będzie on wysoko, szum nie będzie go modulował. Dzięki temu trzaski na płycie T.Love’u nie będą tak mocno słyszalne.

Ale to też wynik założeń, jakie ten krążek miał. Kiedy przyszli do mnie, powiedzieli, że chcą mieć płytę nowoczesną, z kopem, groovem, pulsującą rytmem. Od razu wiedziałem, że moje podejście musi być absolutnie współczesne i inne niż na płytach jazzowych. Płyta jest więc głośna, ale wszystko na niej słychać. Jest dół, jest dynamika, no jest po prostu…

MS: Jest wpierdol dźwiękowy :) Bardzo się cieszę, że T.Love wychodzi na winylach i nie wiem nawet, czy to dobrze gra, czy nie, ale to ważna pamiątka.

Na nowej płycie Jacek będzie wymieniony jako współproducent. Na czym polega produkcja dzisiaj?
MS: Głównym producentem płyty jest Maciek, to on wykonał największą pracę. Ja dałem zarys płyty i odpowiadam za wybór piosenek. Płyta powstała szybko, na próbach między styczniem i kwietniem tego roku. Napisałem wówczas wszystkie teksty, chłopaki mieli przygotowane pomysły. Poprzednia płyta była dziełem bardziej zespołowym, teraz ja i Jacek jesteśmy współproducentami, a producentem jest Maciek.

MM: Produkcja naszych płyt zaczyna się od tego, że Muniek wpada na pomysł płyty, ma jakąś ideę, bardzo ogólną. Przy Old is Gold rzucił hasło, żeby zacząć grać korzenny rock, w tym bluesa, którego nigdy nie tykaliśmy. Otworzyło to w mojej głowie nowe drzwi. Tak więc Muniek rzuca ideę, którą mnie inspiruje – można powiedzieć, że zapładnia :) – ja ją rozwijam, a potem zastanawiam się nad tym, jak tę ideę wdrożyć w życie. Kiedy mam już jakiś pomysł, „zapładniam” z kolei Jacka tymi zmiksowanymi ideami i Jacek przyjmuje jakąś metodę pracy.

Tak więc Jacek ma ogromny wpływ na końcowy efekt. Na poprzedniej płycie był de facto współproducentem, chociaż nie ma tego na okładce. To on wymyślił patent z Decca Tree (więcej TUTAJ i TUTAJ – przyp. red.).

JG: Maciek na samym początku podsunął mi ideę i kiedy usłyszałem, że to ma być powrót do korzeni, to nie mogłem nie wykorzystać Decca Tree. Cały album zrobiony jest w głównej mierze na tych mikrofonach. Zaczynaliśmy miks od tego, że podnosiliśmy na stole mikserskim ścieżki z Decca Tree, zmienialiśmy im trochę equalizację i dopiero wtedy dodawaliśmy mikrofony i sygnały „direct”, ale naprawdę rzadko – np. jak gitara miała zakąsać itp. Ale w większości przypadków – powiedzmy 70% do 30% to sygnał z mikrofonów Decca Tree. Wyjątkiem jest jeden utwór, w którym proporcje są odwrotne. Tego nikt u nas wcześniej nie robił.

JG: Dla przykładu powiem, że miałem znaczącą rolę w wykreowaniu brzmienia singla Pielgrzym, który jest już dostępny. Miałem pomysł na wstęp: w lewym kanale vintage’owa perkusja, a w prawym gitara - oba elementy ze skrajnymi panoramami, a w środku zniekształcony wokal Muńka. Po wstępie wchodzi już normalny bit perkusyjny i brzmienie się otwiera za pośrednictwem subkicku i odwróconego czynela, które dołożyłem ze swojego archiwum sampli. Utwór posiada dwa zatrzymania na słowie "Bóg", na którym dodałem gigantycznej długości pogłos na wokalu otwierający "niebiańską" przestrzeń. Subkicki dołożyłem na mocne części taktu również w innych utworach takich jak np. Siedem czy w celu wprowadzenia bardziej „tanecznego” klimatu nagrań.

MM: To była płyta, która miała mieć dużo powietrza, miała oddychać, miała być czymś pomiędzy współczesnym Dylanem, a starym Muddym Watersem. A teraz odwrotność. Wygląda to tak: przychodzimy do Jacka i mówimy mu, że chodziłoby o to, że ta płyta ma być rytmiczna, bitowa.

MS: To miał być soul-punk, tak to sobie wymyśliłem.

MM: A potem my to musimy jakoś ubrać w ciało. Chodziło o to, żeby to była muzyka rockowa, ale konkurencyjna względem wszystkiego, co się dzieje obecnie na rynku w zakresie rytmu, pulsu. Ba – żeby to przebijała. Ale żeby było też słychać, że to grają żywe bębny, żeby gitary napierdalały i żeby był czytelny wokal. Uważam, że się nam to udało – zresztą sam mogłeś to przed chwilą usłyszeć. Ale powiedzieć to jedno, a zrobić drugie – dlatego właśnie Jacek jest współproducentem, bo trochę eksperymentowaliśmy i wniósł do nagrania mnóstwo pomysłów, które pozwoliły te założenia o których mówiłem osiągnąć. I jest wypierd o który nam chodziło – puść to obok dowolnej nowej płyty, nawet tanecznej, a zobaczysz, co się nam tu udało zrobić. Gasimy wszystko „punchem”.

JG: Żeby się to udało połączyłem w jednym rzucie dwa procesy – miksowanie i mastering. Już o tym kiedyś rozmawialiśmy, ale tutaj to widać najlepiej. Żeby wyciągnąć tak wysoki średni poziom dźwięku, muszę mieć od początku do końca kontrolę nad sygnałem. Nie mogę najpierw zrobić miksu, a potem mastering, bo to nie zadziała. To zawsze jest kompromis. Na szczęście to się zmienia i są na świecie ludzie, którzy robią te rzeczy tak, jak ja.

MM: To prawda, od lat robimy z Jackiem płyty w ten sposób. Podobnie działam, kiedy sam robię jakieś poboczne rzeczy niezwiązane z T.Lovem – nie wyobrażam już sobie innej pracy.

Powiedz Muniek taką rzecz – słuchałem kawałka Marsz i przestraszyłem się. To supermocna rzecz, bardzo na czasie i niepokojąco realna. Nie boisz się tego, że cię przypiszą do którejś „opcji”?
Rzeczywiście, mamy na tej płycie kilka mocnych rzeczy, jak Marsz o którym mówisz, jest Bum Kassandra i inne. Całe życie ustawiałem się w tekstach dla T.Love jako outsider, jako obserwator. Nigdy nie byłem po żadnej ze stron, nie mam takiego temperamentu, żeby się ubierać w jakąś partię, albo żebym się w jakimś polityku zakochał. Ale też jestem obywatelem tego kraju, uczestniczę w życiu politycznym, chociażby głosując – zawsze chodziłem na wybory. Natomiast jest tu kilka piosenek o podzielonym kraju. Patrzę na to z boku i to mnie przeraża i wkurwia. Bo absolutnie nie ma podstaw dla takiego podziału. Nie wymieniam żadnych nazw, nazwisk, mówię po prostu o sytuacji.

T.Love zawsze był zespołem osadzonym tu i teraz. Na tej płycie tym bardziej. Media mi podsuwają inspiracje, Biblia mi podsuwa inspiracje, rozmowy z kolegami, czy nawet to, co podsłucham w pubie. Piosenka Marsz jest o tym, co mamy teraz – są dwa marsze i jedni krzyczą to, drudzy tamto i jest to szczególnie spolaryzowane. Mówiąc o tym niczego się nie boję, bo nikogo nie obrażam. Wyrażam natomiast moje zdanie. Zresztą – uważam, że to bardzo ekumeniczna płyta – mówię o pojednaniu – bo generalnie wali punktowo w ważne sprawy. Ale to nie tylko album o Polsce – mamy o niej cztery piosenki, a pozostałe są o świecie, o miłości. Nie udaję żadnego punka i jestem pełen troski o ten kraj. Widzę dużo paranoi w tym wszystkim i jestem za pojednaniem. Oby nie nastąpił clash

Staram się być przy tym odpowiedzialny za słowo. Wydajemy płytę z piosenkami i idzie to w świat. Dziwne by było, gdybym udawał, że tu nie mieszkam. Zawsze traktowałem poważnie swoje teksty i tak samo jest teraz. Przygotowując je na tę płytę zrobiłem to bardzo szybko. Old is Gold powstawała cztery lata i bardzo długo była muzyka, a tekstów nie było. Teraz też długo nic nie miałem, a potem nagle się odkorkowałem i od lutego do maja napisałem siedemnaście piosenek – jedna jest utworem Johna Portera. Kończy się płyta taką trylogią na temat Polski: Marsz, Ostatni gasi światło i Kwartyrnik. To kawałki mocno osadzone tu i teraz. Wiem, że ludzie oczekują ode mnie przekazu i nie będę pisał o dupie Marynie, nawet nie umiem. Czasem zdarza się, że po chwili tekst wydaje mi się bez sensu – dla przykładu Bum Kassandra na początku miała zupełnie inny tekst. Ale generalnie piszę od razu gotowce.

A świat jest na takim zakręcie, że nie wiadomo, co będzie. Wszystkiego jest za dużo, chciwość jest ogromna. Nie wiadomo, kto rządzi, czy to kraje, czy dwustu najbogatszych ludzi na świecie. Wszystko zmienia się tak szybko, że człowiek nie nadąża za tymi zmianami. Kiedyś wiedziałem kto coś słucha, czyta, ogląda tylko po tym, jak się ubierał, a teraz tego nie ma, muzyka jest tylko jednym z wielu obszarów zainteresowań młodych ludzi i to wcale nie najważniejszym.

A nie jest tak, że ludzie słuchają teraz muzyki więcej niż kiedykolwiek wcześniej?
MM: Tak, słuchają, ale zmieniła się funkcja muzyki – teraz to zwykle tapeta. Nie zmienia życia, punktu widzenia.

MS: Kiedyś poszedłem z córką w Londynie do sklepu HMV i chciałem sobie kupić coś, co by mnie walnęło, zajebało, żeby to była mocna rzecz. Pytam o to młodego kolesia z piętnastoma kolczykami, a ten daje mi takie zespoły, jak Thirty Seconds to Mars, jakąż żenadę. A obok stoi drugi sprzedawca, taki hipis z dredami i widzi, że ten nie mi sensownego nie daje. Jakieś indie, ale plastikowe nawet dla małolata… Kiedy się z młodym nie dogadałem, hipis do mnie podchodzi i mówi, że wie, czego szukam – szukam płyty, która by zburzyła całe moje życie, zmieniła mój świat. I mówi, że może mi polecić co najwyżej nowego Noela Gallaghera, bo jest fajny, ale niczego nie zmienia. I tak już jest. Nie znajdziesz już Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band, nie znajdziesz London Calling, ani Dark Side of The Moon. Koniec. Nie ma już lektur, które nas kształtowały. Oczywiście, musi się coś w muzyce zmieniać, przecież nie jestem zgredem. Ale to nie zmienia niczego w nas.

W takim razie po co w takim świecie wydajecie nową płytę?
Żeby pokazać, jak myślimy i pokazać, że poważnie traktujemy naszą publiczność. Mamy swoją drogę muzyczną, wydanie płyty nie jest powodowane żadnym kontraktem. Kurde, nie chodzi o zarabianie pieniędzy za wszelką cenę, a o wyrzucenie z siebie czegoś, co się w nas nagromadziło. Musimy to wyrzucić.

Wróćmy jeszcze do dźwięku – ciągle powtarzamy, że to mocna, głośna płyta…
JG: Uważam, że kolumny Bauta mojej konstrukcji pomogły nam znacznie w wykreowaniu brzmienia na tej płycie...

MS: Basu, klawiszy. Zresztą przetestowaliśmy już trochę tych utworów na koncertach i odzew jest bardzo pozytywny.

JG: Na Old is Gold główną rolę pełni ambience spowodowany użyciem Decca Tree, a tutaj nie, tutaj bawiłem się dużo fazą. Są tam porobione różne smaczki i modlę się, żeby przy nacinaniu winylu nic się nie wywróciło. Zależało mi na tym, żeby mieć uderzenie, ale z informacjami. Jest taki utwór, w którym wpada suka policyjna i syrena jest zrobiona w przeciwfazie, słychać ja z tyłu. Jak puścisz to w samochodzie, to na 100% się zatrzymasz, bo będziesz myślał, że cię policja zatrzymuje. A mimo to, mimo takiego ogromu informacji to wciąż bardzo mocna, głośna płyta, która dobrze brzmi puszczona bardzo głośno.

MS: To bardzo nowoczesna płyta, ale bez silenia się na nowoczesność. Dojrzeliśmy po prostu do pewnych rzeczy i jest nam z tym dobrze. Jest tu świetny duet z Porterem, pojawia się Sławek Łosowski z oryginalnego składu Kombi, który w dwóch kawałkach zagrał na klawiszach klimatyczne rzeczy. A do tego mocne gitary. Myślę, że nie dajemy dupy i to jest dobra płyta na rok 2016 i że ma POWER.

MM: Ale nawet jak ją ściszysz, to ciągle „żre” i spuszcza wpierdol…

Dziękuję za rozmowę, to będzie znakomity album!
MS: Też tak myślimy, ale czas wszystko zweryfikuje :)

T.LOVE - DYSKOGRAFIA (albumy)

1988: Miejscowi Live | Klub Płytowy Razem/Polton
1989: Wychowanie | Polskie Nagrania
1991: Pocisk miłości | Arston
1992: King | Baron Records
1992: Dzieci Rewolucji 1982-92 | Pomaton EMI
1994: I Love You | Pomaton EMI
1994: Prymityw | Pomaton EMI
1996: Al Capone | Pomaton EMI
1997: Chłopaki nie płaczą | Pomaton EMI
1999: Antyidol | Pomaton EMI
2001: Model 01 | Pomaton EMI
2003: T.LIVE | Pomaton EMI
2006: I Hate Rock'n'Roll | EMI Music Poland
2012: Old is Gold | EMI Music Poland
2016: T. Love | WARNER Music Poland

Wydawca:

WARNER Music Poland

ul. Osmańska 11 | 02-823 Warszawa

POLSKA

T.LOVE: Muniek Staszczyk i Maciek „Majcher” Majchrzak, czyli DŹWIĘKOWY WPIERDOL jest trzecim wywiadem z miniserii, które w ciągu trzech dni przeprowadziłem w studiu JG Master Lab. Pierwszy, pt. I Love… Marek Sierocki, ukazał się we numerze wrześniowym (No. 149, czytaj TUTAJ), drugi, pt. Emade, czyli (s)tworzyciel ukazał się 16 października (No. 150, czytaj TUTAJ).