Kolumny głośnikowe
Tannoy
Producent: Tannoy Limited |
iężko jest pokrótce opowiedzieć historię firmy, której korzenie sięgają 1926 roku. Pierwsze istotnym wydarzeniem w jej historii, a nosiła wówczas nazwę Tulsemere Manufacturing Company, miało miejsce w 1929 roku, kiedy to Guy R. Fountain (zdj. 1), jej założyciel i wieloletni szef, opracował nowy typ prostownika napięcia, z przeznaczeniem do użytku domowego. Jego budowa polegała na zastosowaniu dwóch różnych metali zanurzonych w elektrolicie. Jedna płytka metalowa wykonana była z tantalu, a druga ze stopu ołowiu. Z połączenia ‘Tantalum” i ‘alloy’ (z ang. ‘stop’) powstała nowa, obowiązująca do dziś, nazwa firmy – Tannoy, zarejestrowana 10 marca 1932 roku. Rok później zaprezentowane zostały pierwsze kolumny, a potem mikrofony. Testowany model Kensington GR jest najmniejszym, co nie znaczy, że małym, modelem nowej serii. Zbudowany przy wykorzystaniu 10” systemu Dual Concentric, w charakterystycznej obudowie przypominającej regularne meble sprzed wojny, jest jednak na wskroś nowoczesnym głośnikiem. Mimo to wygląda cudownie anachronicznie, a przez to zaskakująco na miejscu. To jedna z nielicznych kolumn, które moja żona z przyjemnością by u nas widziała na stałe. Ich maskownica zamykana jest na kluczyk (!), a obudowa wykonana została z okleinowanej sklejki. Kolumny stoją na solidnych kolcach i można w nich regulować ilość wysokich tonów, wkręcając złocone trzpienie w odpowiedni otwór na dużej, złoconej tabliczce na przedniej ściance. Możemy zmienić albo natężenie HF, w zakresie +/- 3 dB filtrem półkowym, pomiędzy 1,1 oraz 27 kHz, albo opadanie, w zakresie od +2 dB do -6 dB/oktawę, pomiędzy 5 i 27 kHz. Kolumny są duże, mierzą 1100 x 406 x 338 mm i ciężkie – trzeba je nosić we dwójkę. Ich skuteczność jest wyjątkowo wysoka – 93 dB (2,83 V/1 m), a impedancja przyjazna – nominalnie 8 Ω, minimum 5 Ω – powinny być więc łatwym obciążeniem. Pasmo przenoszenia określone jest na 29 Hz – 27 kHz, ze spadkiem -6 dB. Nagrania użyte w teście (wybór)
Przy produktach audio, na które długo się czeka i co do których ma się duże oczekiwania najważniejsze jest pierwsze wrażenie – czyli pierwsza odsłuchana płyta, a nawet utwór. Źle dobrana/ny potrafi zepsuć humor na długo, a w skrajnych przypadkach zrazić do odsłuchiwanego produktu. I nie chodzi nawet o jakość nagrania, takie przynajmniej mam przekonanie. To raczej sprawa emocji – z jednej strony mamy wybudowany pod gardłem i w klatce piersiowej postument dla danego produktu, a z drugiej na ten postument mają go wtoczyć emocje związane ze znanym, lubianym, mającym konotacje w naszej przeszłości utworem (płytą). Ta sekwencja zdarzeń ma w moim przypadku zastosowanie za każdym razem. Tannoye trafiły na moment, w którym akurat czytałem biografię Depeche Mode Jonathana Millera i byłem w jej trakcie w momencie, w którym wydają trzecią płytę, pt. Construction Time Again, a dokładniej pierwszy z niej singiel, Construction Time Again (Jonathan Miller, Obnażeni. Prawdziwa historia Depeche Mode, Czerwonak 2013). Nie miałem więc – naprawdę nie miałem! – innego wyjścia, jak posłuchać tego właśnie singla. Wybrałem do tego jego wersję CD wydaną pierwotnie w Niemczech na 12” maxi-singlu, na której oprócz podstawowego miksu z 7” jest też miks 12” oraz utwory live. Instrumentarium grupy rozrosło się w tym czasie znacząco i powiększyło o pierwsze cyfrowe samplery. I wreszcie Martin Gore zaczął pisać utwory, które zbudowały zespół, jakim go znamy dziś, nie bez wydatnej pomocy nowego członka zespołu, Alana Wildera. Brzmienie singla i całej płyty było mroczniejsze, gęstsze, a dźwięk bardziej selektywny, ale i ostrzejszy. Ale do rzeczy: Tannoye dość szybko pokazały ogólny balans tonalny, jakim się charakteryzują i wpuściły nieco światła do sposobu rozumienia przestrzeni. Bo jasne jest chyba, że nie ma czegoś takiego jak „wzorcowa” przestrzeń odtwarzana w domu, a wszystko zależy od danego nagrania i systemu, który właśnie je odtwarza. Testowane brytyjskie kolumny nie są pod tym względem żadnym wyjątkiem, choć pewne rzeczy robią bardziej akuratnie, czyli – jak by nie było – lepiej od innych brytyjskich kolumn – moich Harbethów M40.1. Nie wszystko, są rzeczy, które w Harbethach są absolutnie trudne do pobicia, jednak w innych Tannoye pokazały pazur. Nie musiałem długo słuchać „depeszów”, żeby dojść do wniosku, że wolę nieco inny balans tonalny. Tannoye z fabrycznym ustawieniem poziomu wysokich tonów oraz szybkości ich opadania (obydwie pozycje FLAT) grały, jak dla mnie, w moim systemie, zbyt ofensywnie. Czystość góry była wyjątkowa, lepsza niż Harbethów, równie dobra, co z kolumnami Krypton3 Anssi’ego Hyvönena (Amphion). Poziom wysokich tonów, a także wyższej średnicy, wydał mi się jednak za wysoki. Jak mówiłem, trzecia płyta DM jest jaśniejsza i ostrzejsza i częściowo można było tym uzasadnić to, co następnie zrobiłem: obniżyłem ilość wysokich tonów o 1,5 dB i przestawiłem szybkość opadania na -2 dB (Treble Energy = -1,5 dB | Treble Roll Off = -2 dB). I wszystko „zaskoczyło”. Po jakimś czasie, po przyzwyczajeniu się do bardziej selektywnego niż Harbethy (choć nie bardziej rozdzielczego) grania Tannoyów, przy muzyce jazzowej wypróbowałem jeszcze inny wariant, z „energią” na -3 dB i „roll offem” na +2 dB. Było nieco inaczej, ale też dobrze. Istotne dla mnie było to, że mogłem dopasować brzmienie do mojego pomieszczenia, systemu i wymagań. Choć zmiany mogły się wydawać niewielkie – bo ostatecznie co to są dwa decybele, prawda? – to jednak brzmienie zmieniło się diametralnie – z dość twardego na precyzyjne, ale i głębokie. Kensingtony GR brzmią z jednej strony podobnie jak Harbethy, a z drugiej są kompletnie inne. Przeprowadziłem w głowie wiele takich porównań, przyporządkowałem obydwie pary kolumn do takiej czy innej grupy, nie udało mi się jednak wyznaczyć jakiejś prostej paraleli między tymi konstrukcjami. Pod koniec odsłuchów mogłem stwierdzić na pewno tylko jedno (i było to niesamowicie odkrywcze…): są inne. Żeby jednak uświadomić państwu rodzaj tej „inności” i pokazać, że pomimo to Harbethy łączy z Tannoyami więcej (i odwrotnie) niż z innymi kolumnami powiem, że jeślibym porównał je do słuchawek, to pod względem barwy Westminstery GR byłyby magnetostatycznymi HiFiMANami HE-6, a Harbethy Sennheiserami HD800. Z kolei jeśli chodzi o budowanie sceny dźwiękowej byłoby dokładnie na odwrót. Ale i jedne i drugie stawiałyby przede wszystkim na rozmach, dynamikę, intensywność i scenę dźwiękową. Siadając do odsłuchów z płytką Depeche Mode w ręce nie miałem przygotowanych żadnych innych nagrań. Czekałem na to, gdzie kolumny mnie poprowadzą. A zrobiły to natychmiast. Działa to w ten sposób: puszczam płytę, słucham jej, przeskakuję między utworami i w głowie rodzi mi się potrzeba usłyszenia czegoś innego, wypróbowania innej, ale konkretnej płyty, żeby zweryfikować to, czy tamto. Przy Depeche Mode, kiedy wyraźnie usłyszałem różnice w barwie między wersjami 7” i 12” tytułowego utworu (długie wersje powstawały wówczas w pośpiechu i w nieco inny sposób niż podstawowe, stąd brzmią inaczej), po prostu musiałem zagrać materiał z płyty Die Kunst Der Fuge Bacha wykonaniu Marcina Maseckiego. Płyta wydana jest w olśniewający, choć prosty, sposób przez Lado ABC. Na okładce wytłoczony jest ambigram, który z jednej strony czytamy jako „der Kunst” (Marcin Masecki), a z drugiej „der Fuge” (Bach), trafiając w punkt tego, czym to nagranie jest. Sprawa jest znana, więc tylko powiem, że Masecki jest anarchistą muzycznym i stosuje właśnie, kontrowersyjne rozwiązania, także dotyczące procesu nagrywania. |
W tym przypadku po prostu postawił na fortepianie dyktafon i tak zarejestrował, za jednym podejściem, cały materiał. Mogłoby się wydawać, szczególnie jeśli wydawać by się miało audiofilowi, że to nie może „grać”, na żadnym poziomie. A jest niesamowite. Jak na to zareagowały szkockie kolumny: Cóż – we właściwy sobie sposób. Najpierw zbudowały wiarygodną przestrzeń, przede wszystkim jeśli chodzi o rozmiary i głębię, ale i to, jak ukazały „powietrze”, nie rysując sterylnego, wypreparowanego instrumentu, na który dołożono pogłos – bo tak przecież nie jest. To nie była bardzo gęsta prezentacja, Tannoye czegoś takiego nie robią. Ale przez czystość, świetną dynamikę i dobrą rozdzielczość udało się im oddać „temperaturę” tego grania, momentu, wydarzenia. To coś poza zwyczajowymi pojęciami hi-fi, ale jestem pewien, że rozumieją państwo o czym mówię. Uwaga słuchacza (czytaj: moja) nie była przykuwana do pojedynczych dźwięków, ale raczej do ich następstwa, nie do szczegółów, a do tego, jak tworzą większe struktury. Choć trudno by było powiedzieć, że testowane „szafy” detali nie pokazują. Jest ich dużo, niemal tak wiele, jak w przywoływanych Amphionach. Ich obecność wynika jednak przede wszystkim z wyraźnego, nierozmytego czoła ataku. Tutaj kiedy coś się pojawia, to się pojawia od razu. Harbethy, dla kontrastu, lekko wszystko zaokrąglają i wprowadzają z minimalnym, ale jednak, opóźnieniem. To stąd ich fenomenalna umiejętność wciągania w muzykę, która nigdy nie irytuje. Ale i lekka miękkość, szczególnie jeśli chodzi o sposób pokazywania góry i dołu, której w testowanej parze nie ma. Tutaj liczy się bardziej bezpośredni sposób prezentacji. Z Jackiem Johnsonem usłyszałem jednak coś, co musiałem natychmiast zweryfikować i co pokazuje, że nie ma nic za darmo i pewne rozwiązania wymuszają taki, a nie inny rozkład akcentów w kategorii „winien i ma”. Harbethy grają niżej i mają lepiej nasyconą, gęstszą średnicę. Tannoye stawiają raczej na jej precyzję i konturowość niż na wypełnienie. To top high-endowe konstrukcje, to co robią, robią znakomicie, ale w porównaniu z innym topem wyraźnie słychać różnice w podejściu. Dlatego też gęsta elektronika, jak np. z płyty Wunderbar Wolfganga Riechmanna, a także smakowity, elegancji jazz z Seven Steps To Heaven Milesa Davisa zabrzmiała w niej nasycony i gęsty sposób niż z Harbethów. Dotyczyło to przede wszystkim wokali i elementów z niższej średnicy. Pod tym względem M40.1 są perfekcyjne, nawet jeśli robią to kosztem innych części pasma. Dzięki temu także wolumen całego dźwięku wydawał się z angielskimi kolumnami większy niż ze szkockimi. Obiektywnie nie do końca, bo rozmach Tannoye mają ogromny, ale skupiona na środku pasma energia, mocny wyższy bas powodowały wrażenie większej fizyczności dźwięku, mocniejszej jego „obecności” w tym przedziale. Bas Harbethów schodzi nieco niżej i jest cieplejszy. A przez to przyjemniejszy. Tyle, że mniej zróżnicowany. Podsumowanie Jak widać – coś trzeba poświęcić, żeby otrzymać coś innego. Różnice pomiędzy tymi kolumnami widzę jako funkcję osobnego głośnika średniotonowego Harbethów i ich większego głośnika niskotonowego. Nie miejmy złudzeń – rozmiar ma znaczenie. Z drugiej strony Tannoye pokazują więcej rzeczy z nagrania, więcej różnic między realizacjami. Ich brzmienie nie jest pod tym względem przesadzone, nie są szczegółowe w sposób, który przeszkadza. Po prostu budują przekaz złożony z większej ilości danych, budowany na dokładnym ataku, precyzji, spójności, dynamice. Co trzeba podkreślić, barwa kolumn jest bardzo wyrównana. Są też znacznie łatwiejsze do wysterowania niż Harbethy. Myślę, że najlepszym partnerem dla nich będą wzmacniacze lampowe. Mój Leben, choć nie dorównuje klasom Tannoyom pokazywał rzeczy w strukturze, harmonii, które znacznie droższy i – obiektywnie – lepszy Soulution 710 traktował mniej wnikliwie. Choć kolumny Kensington GR są duże i wyglądają bardzo solidnie, są też bardzo łatwe do napędzenia. Podstawowymi wzmacniaczami w czasie testu był tranzystorowy Soulution 710 i lampowy Leben CS-300 XS [Custom Version], ale dla zweryfikowania tej obserwacji użyłem też systemów all-in-one: Block CVR 100+, Naima UnitiQute2 oraz, najsłabszego mocowo, pracująco z maleńkimi końcówkami w klasie D, Pro-Jecta Stream Box DSA. I nawet ten najmniejszy zagrał z dynamiką, rozmachem, basem, jakich z innymi kolumnami z niego nie wydobędziemy. Generalnie jednak widziałbym Tannoye napędzane lampą. Kolumny stanęły dokładnie w tym samym miejscu, co wcześniej takie konstrukcje, jak Definition 10A tegoż producenta, Raidho D1, Estelon XA czy Amphiony Krypton3. Wszystkie, także Kensingtony GR porównywane były do moich Harbethów M40.1 stojących na specjalnie dla nich zaprojektowanych, wykonywanych tylko na zamówienie podstawkach Acoustic Revive. Najlepsze rezultaty osiągnąłem po skierowaniu ich bezpośrednio na miejsce odsłuchu i po zdjęciu maskownic. Chociaż te ostatnie, tak naprawdę, spokojnie mogą pozostać na froncie kolumn, które z nimi świetnie wyglądają. Podobnie jak Harbethy, tak i Tannoye stały na platformach antywibracyjnych Acoustic Revive RAF-48H. Test miał charakter porównania A/B, z próbkami muzycznymi o długości 2 min. Odsłuchiwane były też całe albumy. „Szafa” to najczęstsze określenie dla tego projektu plastycznego. Jego pierwotny kształt świat zobaczył wraz z modelem Autograph w 1953 roku. Drewniane (tutaj z okleinowanej naturalnym fornirem sklejki o grubości 18 mm) ścianki, elementy zdobnicze przywodzące na myśl meble, a nie produkt audio, charakterystyczne maskownice, a nade wszystko ich zamykanie na kluczyk – to wszystko sprawia, że konstrukcje z serii Prestige Gold Reference są absolutnie niepowtarzalne. Należące do niej Kensington GR są drugim od góry modelem tej serii. Współosiowy głośnik Dual Concentric zastosowany w Kensington GR jest najnowszym opracowaniem firmy. Składa się on z dwóch sekcji – wysokotonowej oraz nisko-średniotonowej, ciętych przy 1,1 kHz filtrami 2. rzędu – od góry o od dołu. Wykonana ze stopu aluminium i magnezu membrana wysokotonowa, o ogromnej średnicy ø 2” (52 mm), obciążona jest bardzo długą, stalową, anodowaną na złoty kolor tubką z charakterystycznymi otworami po stronie wlotu – stąd jej nazwa „pieprzniczka”. Membranę formuje się w pięciostopniowym, zaawansowanym technologicznie procesie, uzyskując dzięki niemu wysoka sztywność i niska masę. Membrana umocowana jest na zawieszeniu z Mylaru, w którym wykonano otwory. Przewód cewki jest z aluminium. Głośnik od tyłu zamknięty jest komorą, obniżająca jego rezonans własny. Sygnał wyprowadzany jest miedzianą skrętką. Dzieląca pasmo zwrotnica została zamontowana na płytach MDF przykręconych do boku kolumny bez pośrednictwa płytki, przy pomocy drutu srebrnego o czystości 99,99%. Osobno polutowana jest sekcja niskotonowa, z kondensatorami polipropylenowymi noszącymi logo Tannoya i cewkami z rdzeniem oraz wysokotonowa, z cewkami powietrznymi. Z tej ostatniej wyprowadzono sporo kabli, miedzianych skrętek PCOCC o czystości 99,9999%, prowadzących do styków na przedniej ściance, którymi kompensujemy poziom i prędkość opadania wysokich tonów. Ponieważ całość pospinana jest na skuwki 9jest ich w torze kilka), w Azji często ten element, po ustaleniu właściwych wartości, lutowany jest „na sztywno”. Ale wiąże się to z ingerencją w budowę i utratą gwarancji. Cała zwrotnica poddawana jest procesowi Deep Criogenic (DCT), polegającemu na szybkim zamrażaniu do ekstremalnie niskich temperatur i powolnego ogrzewania. Powoduje to uporządkowanie struktury krystalicznej metali i zmniejszenie szumów. Sygnał do kolumn doprowadzamy przez fantastyczne gniazda WBT Nextgen na tylnej ściance. Jak zwykle u Tannoya są nie cztery, nie dwa, a pięć. Piaty służy do podłączenia uziemienia – z drugiej strony podpięty jest do kosza głośnika. Tannoy pokazuje na pomiarach, że poprawnie wykonana instalacja pozwala zmniejszyć szumy. Dwie sekcje zwrotnicy, wysoko i nisko-średniotonową spina się na zewnątrz, ekranowanymi kabelkami, takimi samymi (minus ekran), którym okablowana jest kolumna wewnątrz. Całość wygląda obłędnie, a kupujący ma pewność, że jest KIMŚ. |
|
|||
|
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity