MUZYKA | RECENZJA AGA ZARYAN
|

![]() |
![]() |
![]() What Xmas Means To Me jest ósmym albumem artystki – w tym roku wydała również „regularny” album pt. High & Low. „Regularny”, bo płyta, której się przyglądamy jest wydawnictwem okolicznościowym, przygotowanym z myślą o Bożym Narodzeniu. A to kategoria szczególna, znana chyba odkąd istnieją nagrania płytowe, spopularyzowana przez croonerów – Franka Sinatrę, Deana Martina, Binga Crosby’ego itd. Rządzi się własnymi zasadami i zwykle traktuje się takie płyty jako coś „obok” głównego repertuaru. Aga Zaryan zdaje się myśleć o swojej płycie inaczej, co zresztą słychać, to znaczy jak o albumie opisującym emocje z tym okresem związane, a niekoniecznie je podbijające i w prosty sposób rezonujące w naszych wspomnieniach. To równoprawny album, który równie dobrze mógłby się ukazać w każdym innym terminie. Znajdziemy na nim zarówno nieśmiertelne świąteczne przeboje, takie jak Santa Claus Is Coming To Town i Jingle Bells, jak i pełnokrwiste Someday at Christmas Steviego Wondera oraz The Christmas Song Mela Tormé. Płyta została nagrana wraz z zespołem European Jazz Sextet oraz orkiestrą FILMharmonic Orchestra, Prague. W kilku utworach artystce towarzyszy Freddie Cole. Nagrania odbywały się w Nowym Jorku, Warszawie oraz w Pradze. Płyta, poza jednym utworem, została zaśpiewana w języku angielskim. ![]() Tytuł albumu to nawiązanie do utworu What Christmas Means To Me zaśpiewanego przez Stevego Wondera na jego albumie Someday at Christmas z 1967 roku. Ten świąteczny przebój coverowany był wielokrotnie, na przykład w 1992 roku przez Paula Younga, znajduje się również i na recenzowanym albumie. Dodajmy, że na zakończenie artystka wybrała utwór nieoczywisty, to jest polskojęzyczny Nim przybędzie wiosna z tekstem Jarosława Iwaszkiewicza, który znamy przede wszystkim z wykonania Czesława Niemena (album Postscriptum, 1980). Nieoczywiste jest też jego wykonanie, zmysłowe, balladowe, stawiające mocną kropkę po tym wyjątkowo udanym wydawnictwie. | WYDANIE Płyta została wydana w niezwykle elegancki, oszczędny sposób. Okładka utrzymana jest w jednolitej, matowej, wręcz aksamitnej czerni, ponieważ zrezygnowano z jej lakierowania, poza lakierem punktowym. Tym pokryto jedynie srebrny, wytłaczany tytuł oraz nazwisko i imię wokalistki – wygląda to szykownie, w czym pomaga również celowo jej nieostre zdjęcie. Estetyka cz/b poprowadzona jest także przez książeczkę. Znajdziemy w niej zdjęcia Agi Zaryan i Nowego Jorku, jak równie tekst jednej piosenki - Someday At Christmas. Płyta została wydana jako Compact Disc, ale dostępna jest też jej wersja MP3. Szkoda więc, że nie można kupić pliku wysokiej rozdzielczości, to w dzisiejszych czasach norma, a nie dziwactwo. Tym bardziej, że Jacek Gawłowski, odpowiedzialny za miks i mastering, kiedy tylko można pracuje w hi-res; płytę Agi Zaryan Remembering Nina & Abbey masterował w PCM 24/96. Wydanie ma formę trzyczęściowego digipacku z książeczką wsuwaną do skrzydełka. | NAGRANIE Ale po kolei. Płyta powstawała w trzech miejscach, ponieważ składa się z trzech osobnych „wydarzeń” muzycznych, które zostały z sobą połączone na etapie miksu. To: |1| AGA ZARYAN z zespołem, w skład którego weszli Michał Tokaj na fortepianie i organach Hammonda, Michał Barański grający na kontrabasie, Łukasz Zyta za perkusją, Marcin Kaletka na saksofonie tenorowym. Robert Majewski na trąbce i flugelhornie oraz Grzegorz Nagórski na puzonie. Nagranie zostało wykonane wielośladowo na magnetofonie analogowym w Studiu S4 w Warszawie; reżyserem nagrania był Rafał Paczkowski. ![]() |
![]() |2| FREDDY COLE, fenomenalny wokalista, mający – taka prawda – jeszcze lepsze warunki głosowe niż jego brat, Nat ‘King’ Cole, z którym w rywalizacji na popularność jednak przegrał; proszę posłuchać chociażby wydanej przez Dot Records, a ładnie wznowionej w 2004 roku przez Verve płyty ”Waiter, Ask The Man To Play The Blues”, żeby wiedzieć o czym mówię. Nagranie cyfrowe zostało wykonane w Teaneck Sound Studio w New Jersey przez Briana Chirlo; to studio dysponujące legendarną konsolą Neve VR60, która oryginalnie stała w The Hit Factory. |3| FILMHARMONIC ORCHESTRA (PRAGUE), czyli zespół filharmoników ze stolicy Czech, nagrywająca ze śmietanką muzyków z niemal każdego gatunku muzycznego, znana z wielu soundtracków filmowych, a także do gier. Nagrywa ona w kilku miejscach, ale akurat to nagranie powstało w majestatycznym Rudolfinum, budynku koło którego przechodzi się idąc od centrum w stronę Hradczan. Analogowe ślady ze studia S-4 zostały zgrane do postaci cyfrowej i wraz z sesjami z Pragi i Nowego Jorku wysłane zostały do studia JG Master Lab Jacka Gawłowskiego (więcej o Jacku Gawłowskim i jego studiu TUTAJ). Tam zostały zmiksowane i poddane masteringowi. To najlepszy z możliwych sposobów – dzielnie sesji na osobny miks, a potem mastering jest problematyczne, ponieważ pozbawia inżyniera masteringu wielu możliwości. W czasie krótkiego spotkania na korytarzu PGE Narodowy w czasie wystawy Audio Video Show 2018, mówił mi: „To najlepsza płyta w mojej karierze, jestem z niej niesamowicie zadowolony – musisz jej posłuchać!” | DŹWIĘK Płyta brzmi w doskonale zrównoważony sposób. Inaczej niż wiele płyt „audiofilskich”, ta nie powoduje opadu szczęki od razu na początku, nie zapiera tchu w piersiach. Prawdę mówiąc, może się wydać nawet „nijaka”. W rzeczywistości jest JAKA, tyle że w wyrafinowany sposób. To bardzo gładkie granie, znak rozpoznawczy Jacka Gawłowskiego. Żadnych ostrości, przebarwień, jaskrawości. Wszystko ma swego rodzaju polor. Ale jest w tym coś pod spodem. To wysoka dynamika i świetne uchwycenie proporcji między zespołem, wokalem i orkiestrą. Nie zapominajmy, że Grammy Jacka została przyznana w kategorii Best Large Jazz Ensemble Album, czyli doskonale wie, co zrobić z dużym instrumentarium. Na albumie mamy to wszystko połączone po prostu doskonale, zarówno jeśli chodzi o barwę, proporcje, otoczenie akustyczne itd. ![]() Nieco mniej „klei” się do tego wokal Cole’a, nagrany w nieco bardziej chrapliwy sposób, z lekkim podkreśleniem wyższej średnicy i w trochę innym otoczeniu akustycznym (dłuższy pogłos). Nie chodzi o to, że jest źle, to ciągle ten sam, bardzo wysoki poziom, ale słychać, po prostu słychać, że nagrał go ktoś inny i gdzie indziej. To tylko drobny wybój, na drodze, bo nie da się nie ponieść tej swingującej płycie – mamy tu typowy dla Agi Zaryan puls, rytm, nie zawsze oczywiste podziały. I chyba z tego powodu to nie jest kolejna płyta „świąteczna”, a raczej płyta „o świętach”. Myślę zresztą, że o to artystce chodziło. W każdym razie, jej głos jest tu najważniejszy. Nie jest wypchnięty do przodu, raczej się „miksuje” z zespołem. Jako zepsuty audiofil, wolałbym żeby jej „body” miało wyraźniejsze 3D, było bardziej separowane od zespołu. To jednak decyzja artystyczna i szanuję to, co dostaję. To płyta z dużym rozmachem, a jednak nieprzekombinowana. Przestrzeń jest rozległa, idąc raczej do tyłu sceny niż w boki. Nawet fragmenty z orkiestrą mieszczą się w tym idiomie bliskiego, ciepłego grania z oddechem. Brzmi jak oksymoron, a nie jest. Instrumenty brzmią raczej jak z płyt firm Tacet, Smoke Sessions Records http://www.smokejazz.com , niż ECM i Three Blind Mice, to jest nie mają wyraźnych, selektywnych krawędzi, a grają raczej wypełnieniem i podtrzymaniem. ![]() To doskonały przykład na to, jak można przygotować album jazzowy złożony z różnych elementów, a który brzmi jakby był nagrany w jednym miejscu, może poza krótkimi chwilami podczas fragmentów śpiewanych przez Freddiego Cole’a. Jego brzmienie nie jest oczywiste, to znaczy odkrywa się powoli, stopniowo, zostając z nami na długo. Wysoka dynamika, gęsty bas, ładne, ciepłe barwy i gładkość – to po prostu cały Jacek Gawłowski. BIG RED Button za wyjątkowy dźwięk pod Choinkę! Jakość dźwięku: 10/10 |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity