pl | en

ROZMOWA

KRZYSZTOF ŻUROWSKI
Właściciel i konstruktor firmy VAP

Rok założenia | 1999

Kontakt:
F.P.U. Voltec
Wola Rzędzińska 456c
33-150 Wola Rzędzińska | Polska

vappost@gmail.com

vap.com.pl

POLSKA | Wola Rzędzińska


iewiele jest w Polsce wciąż działających, w dodatku dobrze prosperujących, producentów audio, którzy wystartowali po przemianach ustrojowych w 1989 roku. Zniknęli tacy producenci, jak Kustagon, Radmor, Burdjak & Sikora, ArtLine, GLD, Eco Bud Ton i inni. Co tu zresztą dużo mówić, skoro i „wielcy” poprzednich czasów, jak Tonsil, Unitra, Fonica, Kasprzak i inni to dzisiaj albo jedynie marka i logotyp, bez łączności z wcześniejszą produkcją, albo działalność na małą skalę, albo – nic.

Z nowych – czyli powstałych w latach 90. XX wieku – polskich producentów, których wciąż można spotkać w salonach audio do głowy przychodzi mi jedynie warszawska ESA pana Andrzeja Zawady, krakowskie Ancient Audio Jarka Waszczyszyna, trójmiejski QBA pana Jakuba Nyki, podwarszawski Struss pana Zdzisława Hrynkiewicza-Strussa (choć, dodajmy, w kolejnym wcieleniu), a po sąsiedzku Ostoja, a także podtarnowska firma VAP, czyli Voltec Audio Product, której właścicielem i konstruktorem jest pan Krzysztof Żurowski.

VAP to firma specjalizująca się w podstawkach pod kolumny, znana także ze stolików i akcesoriów, takich jak kolce i podstawki. Moim pierwszym prawdziwym stolikiem audio była właśnie konstrukcja VAP-a – trzynóżkowa, skręcana, ze szklanym blatem, który wymieniłem na drewniany. Myślę, że takie początki miało wielu polskich melomanów (drugą firmą, która specjalizowała się w stolikach audio była Ostoja). Stolik ten, w zmodyfikowanej formie, produkowany jest do dziś. Historia VAP-a to więc i historia polskiego audio.

Z KRZYSZTOFEM ŻUROWSKIM, właścicielem i konstruktorem firmy VAP rozmawia Wojciech Pacuła.

WOJCIECH PACUŁA: Chcę o to zapytać zaraz na początku – skąd się u pana wzięło zainteresowanie mechaniką i audio na dodatek?
KRZYSZTOF ŻUROWSKI: Mam już trochę lat i pracę rozpocząłem w tzw. „dawnym systemie”. Moje kolejne miejsca zatrudnienia związane były zawsze z techniką. Z wykształcenia też jestem mechanikiem. Próbowałem kilku innych rzeczy, ale akurat mechanika ze mną została… W każdym razie doświadczenie z tamtego czasu przydało mi się, kiedy poszedłem „na swoje”. Dla przykładu – w bliższych nam czasach, kiedy niczego nie można było sprzedać pracowałem w dziale sprzedaży, a dawniej, kiedy niczego nie można było kupić w dziale zakupów. Można powiedzieć, że to były rozwijające zajęcia :) Łączyło je jedno – zawsze to było zaopatrzenie techniczne.

To były prace w Tarnowie?
W Tarnowie i okolicach. Pracowałem, dla przykładu, w Igloopolu – ogromnej spółce, chyba największej na tym terenie. Kiedy nastąpiły ciężkie czasy wszystko się pozmieniało i zostałem na bruku. To był 1990 rok. Szukałem sposobów na zatrudnienie i w ten sposób dostałem pracę w Niemczech, w Monachium. Pracowałem, między innymi, przez około dwa lata w firmie, która zajmowała się mechaniczną i chemiczną obróbką aluminium. To też mi się później przydało.

Ale cały czas ciągnęły mnie moje zainteresowania, czyli sprzęt. Byłem „dotknięty” chorobą audiofilizmu już od szkoły. Wszystkie zarobione, a wolne, pieniądze wydawałem na sprzęt – polski sprzęt. Do momentu, kiedy zarobiłem pierwsze pieniądze za granicą. W Monachium ilość sklepów specjalistycznych była zastraszająca. Na jednym ze skrzyżowań, blisko głównej ulicy, przy Schellingstraße, drzwi w drzwi działały cztery duże salony. Każdy z nich miał swoich klientów i każdy miał inny sprzęt.

Tam robił pan pierwsze poważniejsze zakupy?
Tak, właśnie tam. Był tam sklep, w którym sprzedawcy chodzili w kitlach, jak lekarze. Mimo że sprzedawali kamery wideo i aparaty fotograficzne, to mieli też wybrane produkty dobrych firm audio. Szukałem informacji o nich w prasie niemieckiej. To były znakomite magazyny. Połowa to były ogłoszenia, które funkcjonowały tak, jak obecnie internet. Każdy z tych sklepów też się tam pokazywał.

Warsztat przed adaptacją…

…i dzisiaj.

A jaki był pana pierwszy sprzęt audio?
Nie pamiętam samych początków, ale kupowałem tego dużo, zwykle rzeczy popularne. Polski sprzęt, to Zodiak, Radmor, a potem Technics z Pewexu. Początkowo Technics grał z polskimi kolumnami Tonsila, ale potem kupiłem kolumny JBL. Potem miałem Pioneera, Marantza, Sony itd.

Straszna młócka…
Dokładnie, młóciłem, co się tylko dało. Ale też zacząłem z czasem kupować sprzęt inaczej – nie całe „wieże”, ale poszczególne komponenty. Wszyscy się dziwili, dlaczego to robię, a dla mnie było jasne, że lepiej mi to gra, jak sobie zestawię różne produkty. Wieże mi jakoś „nie grały”. Idąc tą drogą można było iść bez końca. Ale był taki moment, że kupiłem małe monitorki Celestion 3. Szokiem było to, że to był świetny głośnik, który kosztował symboliczne pieniądze. To była dla mnie pierwsza lekcja tego, że coś niedrogiego może grać lepiej niż kosztowna konkurencja.

Ponieważ nie miałem w domu odpowiednich warunków, postawiłem na monitory. A z Celestionami słyszałem po prostu więcej. Kolejnym moim odkryciem był wzmacniacz Rotel 935, dość prosty, ale który grał świetnie. Ale wciąż nie kupowałem drogiego sprzętu i z czasem przestawiłem się na słuchawki. To były lata 90. i czytałem pierwszy polski magazyn z audio z prawdziwego zdarzenia: „SAT Audio Video”. Na początku były teksty autorskie, ale dla mnie najciekawsze było to, co znajdowało się z tyłu, czyli ogłoszenia i opisy. Niektórzy – obecnie dość znane nazwiska – dzielili się tam swoimi spostrzeżeniami. Rynku audio jako takiego nie było, jedynie zakupy z drugiej ręki, albo jeśli ktoś przywiózł coś na zamówienie zza granicy.

Jeden z pierwszych projektów, podstawki ER.

Włączyłem się w ten rynek i zacząłem kupować płyty CD, pozbyłem się też – ależ byłem głupi! – winyli, kupowanych jeszcze w księgarni muzycznej w Tarnowie. Kupiłem sobie wtedy magnetofon DAT. Funkcjonowały wtedy wypożyczalnie płyt CD i jeśli coś mnie zainteresowało, przegrywałem. Całkiem dobrze to funkcjonowało, a magnetofony Sony były już wówczas tanie, bo firma wycofywała się z tego pomysłu. Doszło do tego, że zacząłem przywozić te magnetofony z Niemiec i sprzedawać w Polsce. W tym samym czasie skończyła się moja praca za granicą.

Który to był rok?
To był rok 1994. Wróciłem na stałe i od razu trafiłem na „nową rzeczywistość”. Zacząłem pracę w dość nerwowej robocie i po jakimś czasie miałem tego dość. Żeby odreagować zmieniłem ją na pracę w sklepie muzycznym w Tarnowie. Najpierw to był cocktail bar, a później się rozwinął. To były czasy, kiedy działał Empik, ale nie dzisiejszy, tylko funkcjonowało to trochę na zasadzie franszyzy, sklepy były prywatne. Ten funkcjonował na tarnowskim Rynku. Chodziłem tam i dzięki temu poznałem ludzi, którzy mieli duże kolekcje płytowe. Zebrali się w grupę i postanowili otworzyć sklep muzyczny. Miałem więc dostęp do muzyki. Pracowałem tam około dwóch lat.

I to był czas, kiedy musiałem wymyślić jakieś podstawki do moich monitorków. Nic prostszego – były sklepy, jak w Krakowie niedaleko Rynku, odwiedzałem je, kupowałem kolejne kolumny – B&W, Monitor Audio itd. Ale ciągle nie miałem prawdziwych standów. Postanowiłem je więc w końcu zamówić. Złożyłem zamówienie i czekam – tydzień, dwa, pięć, a ich ciągle nie ma. Stwierdziłem, że dłużej nie będę czekał. Ponieważ miałem doświadczenie z Niemiec, gdzie w sklepach było dużo rzeczy, także DIY, wiedziałem, czego mogę oczekiwać po standach.

Zaprojektowałem więc pierwszą podstawkę i zleciłem jej wykonanie mojemu znajomemu. Częściowo sam to robiłem, trochę mi pomógł i tak powstały moje pierwsze podstawki.

Podstawki z serii KT.

To był rok…
…1997. A kolumny – Monitor Audio MA201, o ile mnie pamięć nie myli.

Jak te standy wyglądały?
To były bardzo proste podstawki, które tak naprawdę robimy do dzisiaj – dwa blaty, okrągła rura – i tyle… Rura jest popularnym materiałem konstrukcyjnym. I prostym do wykonania.

Ale od podstawki dla siebie do firmy droga jest chyba długa?
Nie aż tak, naprawdę było to dość proste. Z ciekawości drążyłem temat mojego zamówienia o którym mówiłem. Ale dalej nic z tego nie było. Wydało mi się to dziwne – skoro jest potrzeba, a nie ma firmy gotowej do wykonania zleceń, trzeba było coś z tym zrobić. Zrobiliśmy parę próbnych standów i daliśmy je w komis. Rynek był w Polsce tak nienasycony, że to zniknęło w momencie. Popyt stworzył więc produkt. Wiedziałem już, co będę robił :)

A co z importem?
Import oczywiście był, ale wtedy dystrybutorzy byli nastawieni na elektronikę. A to była dystrybucja trochę nieoficjalna – gość po prostu wsiadał w samochód, jechał na zakupy do Niemiec i przywoził urządzenia, a potem je w Polsce sprzedawał. I to byli pierwsi dystrybutorzy. A bardziej opłacało się przywieźć elektronikę niż meble audio. Powstawały też punkty sprzedaży, gdzie można było posłuchać i high-endu, i hi-fi. To wszystko ewoluowało. My też ewoluowaliśmy, musieliśmy, bo później sprawa robi się bardziej skomplikowana.

Ale to wciąż nie był VAP?
Nie, VAP-a jeszcze nie było. Mieliśmy kolegę, który robił też sprzęt na siłownię i przy okazji wspólnie się zaangażowaliśmy. Wszystko było robione „na czuja”, nikt nic nie wiedział. Ponieważ były już pierwsze polskie pisma audio, ukazywały się w nich informacje o naszych produktach, jakieś pierwsze opisy. Ale nie funkcjonowało to jak należy, bo każdy z nas miał inne podejście do problemów. My chcieliśmy jednak produkować i sprzedawać. Tak powstała marka VAP – to był 1999 rok.

Cięcie profilów.

W przyszłym roku obchodzicie więc 20-lecie :)
Tak, to będzie okrągła rocznica. Kiedy istniała już marka VAP – standy produkowaliśmy cały czas – przydały się zdobyte wcześniej znajomości. Praca też wyglądała tak, że braliśmy samochód, ładowaliśmy go produktami i jechaliśmy w Polskę. Internet już był, ale nie funkcjonował w komercyjnej formie, jak teraz. Musieliśmy więc trafić bezpośrednio do odbiorcy – zjeździłem w ten sposób całą Polskę. Miałem ofertę wydrukowaną na drukarce i jeździłem z nią od sklepu do sklepu.

Jaką ofertę wówczas mieliście?
Nasza oferta była większa niż teraz :) Mieliśmy nawet więcej modeli, trochę innych wzorów. Niektóre z nich były upraszczane, a niektóre poprawiane. Na początku nie robiliśmy jakiś bardzo zaawansowanych konstrukcji.

Jak się „rodziły” kolejne modele?
Po prostu kartka i ołówek plus nasze doświadczenie z odsłuchów. W 2001 roku powstał nasz najciekawszy, choć prosty, stand ze struną, nazywany przez nas „strunowcem”. Nie było w nim nic aż tak skomplikowanego poza tym, że blat górny z dolnym łączyła struna ze stali nierdzewnej i mosiężnego łącznika – musiał być on bardzo solidny i to nim regulowaliśmy naprężenie struny. Mieliśmy więc lekki stand, ale struna w pewnej mierze symulowała dużą wagę, to znaczy przesuwała rezonanse tak, jakby kolumna stała na podstawce ciężkiej. Dźwiękowo go dociążała. Dla niektórych głośników to by stand idealny.

Blaty standów.

Nie mieliśmy laboratorium pomiarowego, ale podstawą były informacje od sklepów i klientów – przy tak wielu różnych systemach i różnym podejściu do dźwięku pozostawała tylko kwestia wyłowienia tego, co jest rzeczywiście ważne.

Drugim przełomem był wyjazd na wystawę High End, ale jeszcze w Kempinski Hotel we Frankfurcie. Byliśmy poleceni przez klientów i dzięki temu spotkaliśmy się z niemiecką firmą ASW, producentem kolumn głośnikowych. To Roger Adamek nas polecił. Wiele razy później nasi wcześniejsi klienci nam w ten sposób pomogli.

Coś z tego spotkania wyniknęło?
Oczywiście – w ten sposób zaczęła się nasza działalność jako firmy OEM. To była działalność na skalę seryjną – odprawialiśmy całe samochody, paletę za paletą. Trzeba też powiedzieć, że wszystko wynajmowaliśmy – to był warsztat, dom i każde wolne miejsce w okolicy. W części okolicznych domów mieliśmy wynajęte sutereny… Dużo produkowaliśmy „strunowca”, którego ASW sprzedawała do kolumn z serii Genius. Jeszcze więcej produkowaliśmy podstawek dla kolumn satelitarnych.

Było to robione starymi metodami. Współpracowaliśmy z Wojskowymi Zakładami Mechanicznymi, gdzie cięliśmy materiał, a potem u siebie obrabialiśmy metodą ślusarską u nas na warsztacie. Było to bardzo pracochłonne. Ale wtedy jeszcze było opłacalne.

Cięcie laserem.

Niemcy mieli jakieś specjalne wymagania co do wykonania, czy byli zadowoleni z tego, co było na początku?
Ode mnie otrzymali prototypy i po przeglądach zostały zaakceptowane z kilkoma małymi zmianami – trzeba było wykonać odpowiednie otwory, np. na kabel, dostosować wymiar i wielkość blatów, ale koncepcja została bez zmian. Przez tyle lat się sprawdzają też podstawki pod kolumny satelitarne, które wówczas zaproponowaliśmy – są w produkcji do dziś. Ich zaletą jest to, że wykonywane są z solidnych ciężkich materiałów.

Po jakimś czasie pojawił się kolejny temat, chodziło o standy w wykończeniu naturalnym. W pierwszej wersji wykonywaliśmy podstawki tak, że szlifowaliśmy stal i malowaliśmy ją lakierem bezbarwnym. Niestety, ze względu na jakość tej stali, trzeba się było z tego wycofać. Po wielu latach światło powodowało zmianę kolorów, pojawiały się objawy korozji. Ciekawe, ale Niemcom to nie przeszkadzało, uważali to nawet za ciekawe, ale dla nas było problematyczne.

Zaczęliśmy więc robić standy w całości ze stali nierdzewnej. A to oznaczało, że musimy zmienić technologię. Oczywiście cięcie zlecaliśmy – na przykład w Zakładach Azotowych cięliśmy plazmą. U nas miała miejsce obróbka skrawaniem, ślusarska, wprasowywanie itd. Popyt był duży, tylko wykonanie było wolne – na końcu wykonywaliśmy jeszcze obróbkę ręczną. Te podstawki sprzedawane były przez ASW z ich droższymi zestawami.

Gradowanie – akcesoria.

To zresztą bardzo współczesny temat. W tej chwili mamy trzy rodzaje produkcji: dla studiów nagraniowych i innych, czyli dla branży profesjonalnej, dla innych firm w systemie OEM, czyli dla firm, którzy produkują kolumny i dopiero po trzecie dla klientów handlowych. Przecież producenci kolumn nie robią sami podstaw, tylko je zlecają, a my jesteśmy jednym z takich producentów OEM. Wyjątkiem są giganci, ale którzy robią wszystko w Chinach. Stąd też mamy nowego odbiorcę – to szwajcarska firma Stenheim. Szansa wypromowania odrębnej marki „meblowej” jest znikoma, dlatego producenci działają najczęściej jako podwykonawcy.

To chyba bardzo bezpieczny układ, dla wszystkich stron, prawda?
I tak, i nie. Problemem jest to, że nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie kolejne zamówienie. Czasem przez kilka miesięcy nie ma nic, a potem w jednym momencie kumulują się wszystkie firmy i stres jest olbrzymi. A musimy funkcjonować cały czas. Dlatego też nie wycofaliśmy się z polskiego rynku i z marki VAP. Żeby to działało musimy mieć w ofercie dziesięć podstawowych modeli.

Montaż akcesoriów.

Ciekawe jest to, że one tak długo przetrwały – większość znam sprzed wielu lat.
Tak, udało się nam. A wcale nie było wiadomo, jak to będzie. Kiedy zaczynaliśmy na rynku funkcjonowało kilkanaście, dość znanych, firm oferujących podstawki i stoliki. Po kilku latach część zniknęła, część się przekwalifikowała. Pojawiają się nowi, ale nie ma ich zbyt wielu. Z dawnych czasów pamiętam tylko Ostoję.

Kolejny temat to właśnie – meble.
Tak, do dzisiaj mamy model modułowego stolika, który jest z nami od początku. To stolik przeznaczony raczej dla sprzętu budżetowego, a jednak mamy klientów, którzy stawiają na nim bardzo drogie urządzenia. Czyli – nie jest źle… Plusem jest to, że sprzedajemy stoliki modułowe i w elementach.

A produkcja dla studiów nagraniowych?
To nieco inna działalność, jednostkowa. Nie ma nic wspólnego z rynkiem audiofilskim. O możliwości nowych zamówień czy wystartowania w przetargu dowiadujemy się najczęściej od naszych klientów. Często też jedni klienci dowiadują się o nas od drugich. W tym przypadku to zleceniodawca ma największy wpływ na produkt. Klienci wymagają odpowiedniego rozmiaru – pod głośnik lub stół edycyjny. My musimy zapewnić swoją część „dźwiękową”, ale formę nadaje zleceniodawca. Ważne jest też, że wszystko musi być zasypane piaskiem i ma być akustycznie stabilne. Do ich wykonania stosuje się też materiały niemagnetyczne. Ważne są też odpowiednie kąty ustawienia – na przykład w studiu Dreamsound kolumny musiały być pochylone pod odpowiednim, stałym kątem.

Stolik z drewnianym blatem

Zamówienia specjalne przekładają się na część hi-fi?
Oczywiście – ciągle się uczymy. Nie wprost, ale jako inspiracja. Tak powstały statywy dla firmy Einstein Audio, gdzie ważne było to, aby każdy z modułów głośnika był osobno mocowany i jednocześnie pochylony pod odpowiednim kątem. Cała kolumna waży 110 kg. Podstawy zaprojektowała bardzo miła pani inżynier z Einsteina.

Wiem, że wykonywaliście też obudowy dla kilku firm, na przykład dla RCM Audio…
Tak, przez cały czas wykonywaliśmy też zlecenia dla firm produkujących elektronikę. Ze wszystkimi współpracujemy nadal, nikt od nas nie odszedł, ani my nikogo nie opuściliśmy. Produkujemy sporo obudów wzmacniaczy, do zasilaczy, często nawet jednostkowe rzeczy. Wciąż jesteśmy bowiem firmą trochę laboratoryjną, czyli możemy działać w małej skali.

Zajmujemy się wciąż produkcją metalowych elementów do gramofonów np. firmy Dr. Feickert Analogue – pulpit, obudowa silnika. Ale i sprzedawane przez nich protractory, te „linijki” były przez pewien czas produkowane przez nas. Problemem było oczywiście anodowanie aluminium – to problem w ogóle światowy, nie tylko europejski. Mało która firma robi to w dobry sposób i niewiele specjalistów w ogóle chce robić małe serie. Trzeba więc długo szukać i dobrze trafić.

Dla nas wyzwaniem było precyzyjne naniesienie linijki na przymiar Feickerta. Wypróbowaliśmy kilkanaście różnych metod, a w końcu okazało się, że najlepszy jest klasyczny sitodruk. Ale trzeba go wykonać w odpowiedni sposób, a niewiele firm to potrafi. W tym roku wykonaliśmy jeszcze dla niego pięć prototypów obudów na silniki, które potrzebował w Monachium na wystawie High End.

Prototyp obudowy wzmacniacza.

A co z firmą ASW?
Firma ASW, a właściwie marka ASW, jest zamknięta. Ale firma wciąż działa, bo kolumny sprzedawane są dla firmy ELAC – tylko niektóre modele. Wynika to stąd, że ASW była marką ściśle związaną z inną, produkcyjną. Projektowali dany produkt, ale wykonanie to kooperacja z Roterring i innymi (m.in. nami też) – i właśnie ta firma wciąż funkcjonuje. I to dla niej wykonujemy podzespoły. Dlatego za dużymi znanymi markami stoją manufaktury produkcyjne. Każdy z tych elementów to osobne, niezależne firmy. Tak wygląda dzisiaj rynek.

Czyli, co by nie mówić, podstawą są dla was zamówienia zagraniczne, seryjne?
Tak, do dla nas podstawa.

Ale, jak rozumiem, to wszystko już nowoczesnymi metodami?
Tak, metody ślusarskie trochę odchodzą do historii i trudno o ludzi, którzy by chcieli w ten sposób pracować. Teraz wszystko jest projektowane w CAD-zie, a wycinane laserem i obrabiane jest na maszynach CNC. I dopiero na samym końcu, jeśli chcemy to mieć perfekcyjnie wykończone, to wracamy do obróbki ręcznej. To jest to, za co nasi odbiorcy są w stanie zapłacić i czym ciągle ich przyciągamy.

A co znaczy skrót VAP?
Początkowo firma nazywała się Voltar, ponieważ jeden wspólnik był z Woli Rzędzińskiej, a drugi z Tarnowa – stąd VolTar. W momencie rejestracji okazało się, że firm o takiej nazwie jest w okolicy kilkanaście. Zrobiliśmy więc poprawkę i zmieniliśmy ją na Voltec, czyli coś podobnego, ale bardziej związanego z techniką. VAP to Voltec Audio Product. To, prawdę mówiąc, przypadek – ale jak zwykle, trwały.

Jest pan zadowolony z historii swojej firmy?
Co by nie mówić – jestem. Włożyliśmy w nią mnóstwo pracy i zdrowia. Mając doświadczenie z innych firm praca u siebie, mimo dużych minusów, ma jeszcze większe plusy :) Teoretycznie można zawsze coś zmienić, jesteśmy przecież na swoim. Ale tylko teoretycznie, nie myślę o tym :)

Dziękuję bardzo za rozmowę i – wszystkiego dobrego!
Dziękuję, było mi bardzo miło :)

Wola Rzędzińska – to tutaj VAP ma swoją siedzibę