pl | en

KRAKOWSKIE TOWARZYSTWO SONICZNE

Spotkanie #114:
POCHWAŁA FORMATU | SACD cz. 2



DSD | SACD
PCM | CD
XRCD | K2 | HQCD | SHM-CD | Platinum SHM-CD
MUZYKA

MADE IN JAPAN

Miejsce: Kraków | Janusz | POLSKA



SD Records (DSD) to nazwa zastrzeżona przez firmy Philips i Sony, opisująca system cyfrowego zapisu, używanego pierwotnie dla płyt SACD, a teraz także dla płyt DSD Disc oraz plików DSD. Dla pojedynczego DSD (DSD64) sygnał zapisywany jest w modulacji delta-sigma z próbkowaniem 2,8224 MHz i 1-bitową długością słowa. Pozwala to na uzyskanie – w paśmie słyszalnym – dynamiki na poziomie 120 dB i pasma przenoszenia do 100 kHz.

Plusem jest znakomite narastanie sygnału, właściwie tak dobre jak w systemach analogowych, a minusem wysokie szumy kwantyzacyjne, których trzeba się pozbywać za pomocą agresywnych technik kształtowania szumu („noise shaping”). O szczegółach pisałem w artykułach Super Audio CD – taka piękna katastrofa (HF | No. 96) oraz Pochwała formatu: SACD (HF | No. 104). Pomimo obiecujących parametrów i zaangażowaniu się potężnego Sony to obecnie zaledwie drobny ułamek rynku audio, często w ogóle nieuwzględniany w statystykach.

Dlaczego się w ogóle tym ultraniszowym formatem po raz kolejny zajmujemy? Powody są dwa – zewnętrzny i wewnętrzny. Zewnętrzny związany jest z obserwacją tego, co dzieje się na rynku japońskim, pod wieloma względami dla high-endowego audio wzorcowym. A tam Super Audio CD jest wśród audiofilów częstym wyborem i wyznacza – wraz z DSD256 – standardy. W Japonii ukazują się też wzorcowe wznowienia płyt tego typu na jednowarstwowych krążkach SHM-SACD. Z dużym prawdopodobieństwem można więc założyć, że to format wart zainteresowania.

Powód wewnętrzny związany jest z kolei z Januszem, gospodarzem spotkań Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego, i z jego filozofią dźwięku oraz odtwarzanej muzyki. Nie będzie chyba przesadą, jeśli powiem, że Janusz jest perfekcjonistą i jeśli znajduje coś, co w jego systemie się sprawdza i co przybliża go do muzyki, angażuje się w to całkowicie, bezkompromisowo odrzucając dotychczasowe rozwiązania jako niewarte dalszego zainteresowania. Jego mowa jest „tak – tak” i „nie – nie”, że przywołam Księgę.

Kierując się tymi pryncypiami z biegiem czasu stał się on posiadaczem największej znanej mi kolekcji cyfrowych płyt japońskich i przeszedł wszystkie szczeble „wtajemniczenia”, od krążków ze złotym podkładem, poprzez XRCD i K2, a potem K2HD, HQCD i SHM-CD, na Platinum SHM-CD skończywszy, które to uznał za ostatnie słowo formatu Compact Disc, może jedynie poza ultradrogimi płytami Glass CD (ma jedyną w Polsce płytę Glass CD z Bachowskimi Wariacjami Goldbergowskimi. Sytuacją graniczną, szczególnie ważnym momentem po której zmienił optykę było dla niego – ale i dla mnie – pojawienie się odtwarzacza Ayon Audio CD-35 HF Edition. Urządzenie to zmieniło nasze pojmowanie tego, co jest możliwe dla cyfrowego źródła. I otworzyło przed nami nowe drzwi – właśnie na płyty SACD.

| Wątpliwości

Podstawowym pytaniem, które sam bym sobie w tej sytuacji zadał, byłoby: dlaczego dopiero teraz? Przecież format ten w przyszłym roku będzie obchodził 20. rocznicę istnienia, był więc czas, aby się z nim zapoznać dogłębnie. I znowu – powody są dwa. Uważam, że dopiero w ostatnich dwóch, może trzech latach naprawdę zrozumiano o co chodzi w zapisywaniu sygnału cyfrowego „na” i odtwarzaniu „z” płyt optycznych. Dopiero więc od jakiegoś czasu można wreszcie mówić o dźwięku ultrahighendowym również z płyt cyfrowych, w tym SACD. Dodajmy, że część rzeczy po prostu trzeba było sobie przypomnieć, albo odkryć na nowo, bo przecież rejestracje cyfrowe firm Denon z początku lat 70. i Soundstream z połowy lat 70. były doskonałe.

Po drugie, wreszcie zrozumiano, jak obrabiać sygnał DSD, aby jak najmniej tracić z jego zalet i aby jak najmniej widoczne były jego wady. Zakładam, że właśnie niezrozumienie odrębności tego formatu doprowadziło do powstania tak źle brzmiących płyt SACD, jak na przykład Sacred Love Stinga, Calling All Stations Genesis i innych. A nawet jeśli z innymi płytami dźwięk nie był aż tak zły, to trudno było mówić o wyraźnej poprawie w stosunku do wersji CD, jeśli w ogóle jakaś poprawa była. Wskazywał na to Steve Hoffmann na swoim blogu forums.stevehoffman.tv. Komentując porównania taśmy-matki z jej, przygotowanym na potrzeby wydania LP, acetatem oraz wersjami CD i SACD wskazywał na konieczność innego podejścia do barwy w tych ostatnich i wymóg daleko idących korekty, aby płyta SACD brzmiała tak, jak oryginalna taśma „master”.

Wygląda jednak na to, że z czasem doszło do kumulacji drobnych poprawek, zmian i olśnień. Ciekawe jest to, że od strony software’u zmianie pomogły duże koncerny, badające możliwości fizyczne płyt optycznych, proponujące krążki Blu-Spec, HQCD i SHM-CD, a także płyty SHM-SACD. Jeśli jednak chodzi o część hardware’ową przejście na kolejny poziom zawdzięczamy małym specjalistom, jak: dCS, Ayon Audio, CH Precision i innymi; wyjątkiem potwierdzającym tę regułę była firma TEAC z marką Esoteric, która niosła kaganek oświaty, a przecież do małych nie należy.

Płyta SACD jest w tej chwili absolutną niszą. Ale właśnie niszami się w perfekcjonistycznym audio zajmujemy. Interesuje nas promil rozwiązań, które naszej branży proponują duże koncerny. Bo to ten promil jest drogą do przodu, do lepszego dźwięku. Od dawna mówi się, że to format „pogrzebany” razem z płytą DVD-Audio, z którą początkowo konkurował. Pogłoski o „zejściu” SACD były jednak przedwczesne – obecnie format ten pełni w naszej branży rolę odpowiednika taśmy analogowej.

| Problemy z oceną

Pomysł, aby przyjrzeć się płytom SACD świeżym okiem, wykorzystując do tego wyrafinowanie odtwarzacza Ayon Audio CD-35 HF Edition zrodził się stosunkowo dawno – kiedy tylko Janusz oswoił się ze swoim egzemplarzem tego limitowanego urządzenia (No. 02/50). Dość szybko stał się wyznawcą nowego porządku i chciał się z tym problemem zmierzyć. Choć popierałem ten pomysł powstrzymywały mnie względy praktyczne.

Podstawowym problemem metodologicznym było dla mnie pytanie: z czym mamy płytę SACD porównać? W idealnym świecie recenzenta, w którym chciałbym żyć, do dyspozycji mielibyśmy analogową taśmę-matkę (lub chociażby master produkcyjny) i odpowiadający jej plik cyfrowy po remasterze. W przypadku nagrań cyfrowych mielibyśmy do dyspozycji źródłowy plik cyfrowy „master” lub plik hi-res po re-masterze, najlepiej zakodowany w DSD. Porównanie polegałoby na odsłuchu mastera analogowego lub cyfrowego i płyty SACD, która została z niego utworzona, a następnie płyty CD wykonanej z tego samego mastera. Takie porównanie byłoby wiarygodne i przesądzające.

Witajcie jednak w realnym świecie, dalece niedoskonałym. Do porównań mamy jedynie płyty SACD i odpowiadające im CD. A i to nie do końca. Żeby mieć absolutną pewność co do tego, że porównujemy formaty, a nie formaty i mastery musielibyśmy mieć płyty SACD i CD z tymi samymi remasterami. A to nigdy nie jest pewne, ponieważ firmy bardzo niechętnie dzielą się takimi informacjami. Co nam więc pozostaje? Porzucić myśl o prawdzie? Napić się dobrego wina i przygotować sobie relaksujący wieczór „z płytą”? Wbrew pozorom nie jest tak źle i mamy do dyspozycji narzędzia, które nam w takim porównaniu pomagają.

Podczas tego spotkania chodziło mi przede wszystkim o uchwycenie wzoru, „dźwięku własnego” płyt SACD. Aby było to jak najbardziej wiarygodne, przygotowałem trzy serie porównań, każda z innym punktem odniesienia:

1| W pierwszej porównaliśmy płyty SACD do dwóch, naszym zdaniem najlepszych, rodzajów płyt Compact Disc – do krążków Platinum SHM-CD oraz XRCD. Pierwsze porównanie dotyczyło tego samego masteru, dwa kolejne różnych.

2| Część druga była porównaniem do kolejnych wersji CD by Japan, czyli płyt HQCD, SHM-CD, UltraHD CD i w końcu do zwykłego CD. Większość masterów różniła się od siebie.

3| I wreszcie najważniejsze porównanie dokładnie tych samych masterów na jednowarstwowych płytach SACD i ich odpowiednikach CD i BSCD2.

Spotkanie podzielone było na dwie części. Najpierw wysłuchaliśmy około dwudziestu utworów z różnych płyt CD, okazjonalnie tylko przełączając między warstwami. Dlaczego nie zrobiliśmy tego z wszystkimi płytami z drugiej części? Okazuje się, że w wielu przypadkach warstwa CD ma inny master niż SACD. Dodatkowo, przez budowę hybrydowej płyty SACD/CD warstwa CD jest upośledzona i zwykle gra gorzej niż jej „czysty” odpowiednik CD. Część drugą wypełniło opisane wyżej porównanie.

| CZĘŚĆ PIERWSZA

Platinum SHM-CD | XRDC

SACD | John Coltrane Quartet, Ballads, Impulse!/Esoteric ESSI-90133, SACD/CD (1962/2015) w: Impulse! 6 Great Jazz, Impulse!/Esoteric ESSI-9013/8 (2015)
Platinum SHM-CD | John Coltrane Quartet, Ballads, Impulse!/Universal Music LLC (Japan) UCCU-40001, Platinum SHM-CD (1962/2013)

SACD | Miles Davis Quintet, Relaxin’ With The Miles Davis Quintet, Prestige/Analogue Productions CPRJ 7129 SA, SACD/CD (1958/2014)
Platinum SHM-CD | Miles Davis Quintet, Relaxin’ With The Miles Davis Quintet, Prestige/Universal Music LLC (Japan) UCCO-40005, Platinum SHM-CD, (1958/2013)

SACD | Sonny Rollins, Saxophone Colossus , Prestige/Analogue Productions CPRJ 7079 SA, SACD/CD (1956/2014)
XRDC | Sonny Rollins, Saxophone Colossus, Prestige/Victor VICJ-60158, XRDC (1956/1998)

Wiciu/KTS | Przy pierwszej płycie, to jest przy Balladach Coltrane’a różnica była oczywista, chociaż dość szybko się od niej przyzwyczaiłem, po czym robiła na mnie mniejsze wrażenie. Chodziło głównie o sposób prezentacji perkusji. Bardziej dźwięczna – chodziło głownie o talerze – wydawała mi się przy SACD. Także przestrzeń, generalnie, była na SACD większa. Natomiast po chwili obydwie wersje wydały mi się do siebie zbliżone. Przy płycie Davisa zwróciłem uwagę na bas – rzeczywiście w SACD był bardziej prężny, miał lepszą przestrzeń, jeśli tak można powiedzieć. Także trąbka zabrzmiała na SACD lepiej, bo była bardziej naturalna, głębsza.

Natomiast w trzecim porównaniu było inaczej – jak dla mnie w bardziej spektakularny, a co za tym idzie – ciekawszy sposób zabrzmiała płyta XRCD. Na SACD słychać to było, jakby transfer był bezpośrednio z taśmy, bez masteru. Z jednej strony saksofon i kontrabas wydawały mi się bliższe rzeczywistości na SACD, ale na XRCD zabrzmiały bardziej efektownie, przez co były po prostu ładniejsze. Co jest bliższe prawdy – nie wiem, ale – jeśli musiałbym wybierać – wybrałabym wersję SACD jako bliższą rzeczywistości, a XRCD jako ciekawszą.

Jarek Waszczyszyn/KTS/Ancient Audio | Różnice w tych nagraniach polegały na zmianie proporcji między instrumentem lidera – saksofonem i trąbką – a resztą zespołów. Przy SACD to wszystko, co się działo na drugim planie, czyli kontrabas i perkusja, były słyszane lepiej. Wszystkie trzy utwory dostawały dodatkowego podkręcenia na płycie SACD, ponieważ wszystkie instrumenty były wyraźniejsze i bardziej jednoznaczne.

Ale gdybyśmy porównali to z saksofonem na żywo, szczególnie zagranym w tak małym pomieszczeniu jak to, zobaczylibyśmy, że zagrałby potwornie agresywnie. Dlatego uważam, że odtworzenie z płyty CD – w tym przypadku Platinum SHM-CD i XRCD – było bliższe rzeczywistości. Ponieważ jednak mówimy o reprodukcji, a nie o graniu na żywo, biorąc pod uwagę całość, mam wrażenie, że lepiej zagrały płyty SACD.

Marcin/KTS | Dwie pierwsze płyty, to znaczy dwa pierwsze porównania odebrałem w bardzo podobny sposób. Coltrane i Davis zagrały dla mnie lepiej odtworzone z płyty SACD. Różnice między wersjami SACD i Platinum SHM-CD były bardzo zbliżone, pomimo że przecież wersje SACD mają różne mastery. Przy Rollinsie obydwie wersje zagrały na zbliżonym poziomie i tylko jeśli musiałbym się za czymś opowiedzieć, to powiedziałbym, że wersja SACD zagrała przyjemniej. Ale czy lepiej? – Nie jestem pewien. Natomiast dwa pierwsze porównania to było jednoznaczna przewaga wersji SACD. Dźwięk z nimi był łagodniejszy i przyjemniejszy.

Janusz/KTS | Może ze względu na to, że siedzę z boku mój odbiór dźwięku jest inny od waszego. Ale do rzeczy – dwa pierwsze nagrania są bardzo podobne i różnice sprowadzają się do tego, że na SACD było więcej „dźwięku”. Uczciwie – nie potrafię powiedzieć, co mi się bardziej podobało. Ale jednoznacznie mogę stwierdzić, że słyszałem pewną wyższość SACD polegającą na tym, że CD czegoś nie miało. Łatwo można było wskazać, gdzie takie „dziury” występowały.

Natomiast przy trzeciej płycie, tj. przy porównaniu wersji SACD i XRCD Saxophone Colossus usłyszałem coś, co mnie zdumiało – przepaść na korzyść wersji SACD. Dlaczego? – Saksofon na XRCD to była porażka, po prostu porażka. Przy SACD miał takie dodatkowe rzeczy, jakieś harmoniczne, których nigdy wcześniej nie słyszałem. Czegoś takiego, w sensie takich dźwięków, takich niuansów w życiu nie słyszałem. To dla mnie szok! Barwy, współbrzmienia, delikatności – tego na XRCD w ogóle nie ma.

Tomek/KTS | Różnice między tymi wykonaniami nie były dla mnie kolosalne. Przy Balladach Coltrane’a wersja Platinum SHM-CD – a mam właśnie tę wersję – wydała mi się bardziej jazgotliwa, nie taka przyjemna i naturalna, jak wersja SACD. W tej wersji brzmienie było łagodniejsze, spokojniejsze – po prostu lepsze, a więc piękniejsze. We wszystkich trzech przypadkach bardziej podobały mi się wersje SACD.

Inaczej niż powiedział Janusz, najmniejsza różnica była, jak dla mnie, w ostatnim przypadku – doceniłem wersję XRCD. Zagrała z tych trzech wersji CD najlepiej i pomyślałem „jakim musi być kozakiem, skoro zagrała lepiej niż Platinum SHM-CD”. Oczywiście – po przełączeniu na płytę SACD wróciły wszystkie zalety tego formatu. To bardziej naturalny, ciemniejszy, bardziej skupiony na środku dźwięk, przypominający granie na żywo. Wersje CD zabrzmiały bardziej mechanicznie. Ale wracając do początku, muszę powiedzieć, że to nie są powalające różnice, aż tak spektakularne – każdej z tych płyt mógłbym bez problemu słychać z Platinum SHM-CD i XRCD.

Bartosz Pacuła/KTS/„High Fidelity” | Od razu powiem, że o trzeciej płycie nic nie powiem, bo jej po prostu nie lubię, więc się na niej nie skupiłem. Jeżeli chodzi o porównanie SACD i Platinum SHM-CD najbardziej uderzyło mnie to, że kiedy mieliśmy okres w którym podniecaliśmy się tymi płytami wszyscy podkreślali, że to było ciemne, gęste granie. Jestem pewien, że ono nadal takie jest, ale przez porównanie do czegoś jeszcze gęstszego i jeszcze ciemniejszego okazuje się „mułowate”. Co jest ciekawe, ponieważ nie lubię wydań SACD firmy Esoteric, nie cenię ich zbytnio. A tutaj, w bezpośrednim porównaniu, to wersje Platinum SHM-CD okazały się mało rozdzielcze. SACD grało gęsto, ale miało rozmach, coś się działo, a w Platinum coś „zgasło”.

| CZĘŚĆ DRUGA I PÓŁ

HQCD | SHM-CD | UltraHD CD | CD

SACD | Herbie Hancock, Maiden Voyage, Blue Note/Esoteric ESSB-90127, SACD/CD (1957/2015) w: 6 Great Jazz, „MasterSound Works”, Blue Note/Esoteric ESSB-90122/7, 6 x SACD/CD (2015)
HQCD | Herbie Hancock, Maiden Voyage, Blue Note/EMI Music Japan TOCJ-90039, HQCD (1965/2008)

SACD | Helen Merrill, Helen Merrill with Clifford Brown, EmArcy/Esoteric ESSO-90147, SACD/CD (1955/2016) w: 6 Queens of Jazz Vocal, „MasterSoundWorks”, Esoteric ESSO-90143/8, 6 x SACD/CD (2016)
SHM-CD | Helen Merrill, Helen Merrill with Clifford Brown. Singles box, EmArcy/Universal Music LLC (Japan) UCCM-9336/8, “Limited Edition” 3 x SHM-CD (1955/2014); recenzja TUTAJ

UltraHD CD | Arne Domnérus, Jazz at the Pawnshop. Vol. I, II & III, Proprius/Lasting Impression Music LIM UHD 071 LE, 3 x UltraHD CD + DVD (1976/2012)
SACD | Arne Domnérus, Jazz at the Pawnshop. Vol. I & II, Proprius PRSACD7778 + PRSACD7079, SACD/CD + SACD/CD (1976/2005)

Bartosz | Ta tura trochę mną trzepnęła, ponieważ tym razem odebrałem porównania inaczej niż za pierwszym razem. Poprzednio SACD za każdym razem grało lepiej, a teraz – niekoniecznie. Zacznę od płyty Jazz at the Pawnshop, ponieważ bardzo ją lubię. Moim zdaniem wersja First Impression Music, czyli właściwie klasyczne CD, zwyczajnie rozjechała wersję SACD firmy Proprius. Różnica na korzyść CD była tak duża, że trudno mi było w to uwierzyć.

Z Maiden Voyage Herbiego Hancocka różnica była równie duża, ale w drugą stronę – dużo lepsza była wersja SACD, pomimo że to wersja Esoterica, a już powiedziałem, że tych płyt nie lubię. Mimo to wersja HQCD była w takim bezpośrednim porównaniu nie do słuchania. Helen Merrill zabrzmiała dość podobnie w obydwu wersjach, bo to o prostu źle nagrana płyta. Tak więc – raz CD było lepsze, raz SACD, a raz nie mam zdania.

Tomek | Pozostanę w tym przypadku w „obozie” przeciwników SACD. Na Hancocku zbytnio się nie skupiłem, ale przy Helen Merrill z uwagą słuchałem, co się na niej dzieje. Wersja CD brzmiała tak, jakby wokal był przesterowany, przez co miejscami nieprzyjemny. Wersja SACD złagodziła te problemy, ale przy okazji nagranie zatraciło swój klimat, klimat lat 50. i zabrzmiało, jakby było współczesne. Co było dla mnie bez sensu. Przy płycie Jazz at the Pawnshop wersja FIM, muszę to przyznać, była tak dobra i tak fajnie zagrała, że SACD nie doskoczyło nawet na kilometr. Ponownie z wersją SACD usłyszałem zmiękczenie i uspokojenie, ale w tym przypadku za bardzo uspokoiło dźwięk.

Janusz | Po raz pierwszy będę w kompletnej opozycji do was wszystkich. Hancock był troszeczkę lepszy na SACD, ale nie było jakiejś spektakularnej różnicy w barwie, dynamice itp. Było oczywiście więcej „dźwięku w dźwięku” – kiedy weszła perkusja, czy czynel, były pełniejsze, bogatsze i to za każdym razem. Jakby dźwięki na SACD miały wiele elementów składowych, a wersja CD była jednowymiarowa. Ale, jak mówię, to nie były duże różnice.

Co innego Jazz at the Pawnshop - w miejscu, w którym siedzę zdecydowanie, ale naprawdę mocno i zdecydowanie lepsza była wersja SACD i nie ma o czym mówić. Każdy instrument był pełniejszy, dochodziło do mnie więcej informacji o każdym instrumencie, więcej było elementów budujących tło, czyli publikę – detali, których na CD nie ma – przepraszam wszystkich, którzy myślą inaczej, ale to prawda. Byłem zdumiony, jaka była przepaść na rzecz SACD.

Wiciu | Myślę, że jesteśmy dzisiaj z Gospodarzem w dwóch różnych miejscach: On jest w górach i widzi tylko przepaści, a ja jestem na równinach i widzę tylko horyzont. Ani prezentacja płyty Maiden Voyage, ani Helen Merrill with Clifford Brown nie zrobiły na mnie większego wrażenia – w tym sensie, że zarówno w wersji SACD, jak i CD zagrały bardzo podobnie. Mogę więc spać spokojnie i słuchać ich sobie na CD. Helen Merrill rzeczywiście mogła się podobać bardziej na SACD, bo jej głos był łagodniejszy, przyjemniejszy, zabrzmiał miękko i subtelnie. Ale żeby robić z tego jakiś problem – absolutnie nie!

Natomiast Jazz at the Pawnshop zagrał zdecydowanie lepiej w wersji CD, ale to zdecydowanie lepiej. Wersja SACD przegrała z kretesem. W wersji First Impression Music było szersze stereo, żywszy przekaz. NA SACD się to zwęziło, przygasło i zdechło. Ta żywa muzyka straciła impet.

Jarek | Nie mam wiele do dodania w stosunku do moich poprzednich wrażeń. Ewidentnie z płyty SACD słychać więcej, powtarza się to na każdej płycie. Dotyczy to także płyty Jazz at the Pawnshop.

Marcin | Słuchając Hancocka powtarzało się to, co słyszałem wcześniej: mam wrażenie, że instrumentom dętym płyta SACD dobrze robi. Zawsze więc na takich płytach wypadają lepiej. Przesterowanie słyszalne na płycie Helen Merril, potwierdzam, było znośne z płytą SACD, jakby ten format łagodził zniekształcenia. Jak dla mnie Jazz at the Pawnshop zabrzmiał blisko siebie, obydwie wersje zagrały bardzo dobrze.

CD | Vangelis, Blade Runner Trilogy. 25th Anniversary, soundtrack, Universal Music K.K. (Japan) 550689 4, 3 x CD (1998, 1991/2007)
SACD | Vangelis, Blade Runner, Atlantic Records/Audio Fidelity AFZ 154, „Limited Edition | No. 2398”, SACD/CD (1998/2013)

Bartek | Obydwie wersje mi się bardzo podobały, zagrały świetnie, ale nie ma co się czarować – wersja SACD pozamiatała zwykłą płytą CD. Był taki moment w którym widziałem, jak wszystkich to ruszyło, kiedy nagle weszło więcej dźwięku, kiedy rozwinęła się scena. Niemal podskoczyliśmy z emocji – ale właśnie przy SACD. Dwie sekundy i słychać było, że to jest coś innego – różnice były nieprawdopodobne.

Janusz | Dokładnie – jeśli ktoś chciałby pokazać wyższość wersji SACD nad normalną, to niech wybierze Blade Runnera i po pierwszej minucie będzie miał wszystkich po swojej stronie.

Tomek | Ja miałem trochę inaczej – przez pierwsze parę sekund miałem wątpliwości, czy w tego typu muzyce jest sens w ogóle się w to wgłębiać, czy w jej przypadku ma to jakieś znaczenie. Dopiero kiedy zrobiło się dużo dźwięku SACD pokazało wyższość ilością, pełnią, basem – po prostu wszystkim.

Jarek | Co tu dużo mówić, kiedy nie ma o czym gadać – jak mówił Nikodem Dyzma…

Marcin | Nie ma co się powtarzać, dodam tylko, że płyta CD zagrała naprawdę świetnie, nie mogłem powiedzieć, że jej czegoś brakuje. Dopóki nie usłyszałem SACD.

Janusz | Czapki z głów przed wersją CD – gdybym nie wiedział, że jest wersja SACD to byłby to dla mnie wzorzec. Ale SACD dało tej muzyce oddech, coś tak niebywałego, że aż trudno uwierzyć. Odbiór tego mnóstwa informacji jest tak niewiarygodny, że aż trudno mi to opisać. To, że jest czegoś więcej wcale nie oznacza, że będzie lepiej, często jest wręcz odwrotnie. Ale w przypadku SACD więcej zawsze znaczy więcej, a to po prostu fizyka – na płycie SACD jest więcej informacji.

| CZĘŚĆ TRZECIA I OSTATNIA

SACD Single Layer

SACD | Miles Davis, Kind of Blue, Columbia/SME Records SRGS-4501, SACD (1959/1999)
CD | Miles Davis, Kind of Blue, Columbia/SME Records SRCS-9701, „Master Sound”, Super Bit Mapping CD (1959/2000)

CD + SACD | J. S. Bach, Six Suites For Solo Cello, wyk. János Starker, Mercury/Stereo Sound Reference Record SSHRS-011/014, „Mercury Living Presence/SS Laboratory Series”, 2 x SACD + 2 x CD (1965/2017)

SACD | Thelonious Monk, Solo Monk, Columbia/SME Records SRGS-4520, SACD (1965/1999)
BSCD2 | Thelonious Monk, Solo Monk, Columbia/Sony Music Japan SICP-30247, Blu-spec CD2 (1965/2013)

Tomek | Nie podejmuję się wyszukać istotnych różnic na płycie Milesa Davisa. Jeżeli chodzi o płytę z suitami Bacha trochę więcej informacji usłyszałem na płycie SACD, ale bez szału. Z kolei na płycie Monka najważniejszą zmianą było to, że z wersją SACD pojawiło się mruczenie muzyka przy fortepianie. Oczywiście było ono również w wersji CD, ale dopiero na SACD było wyraźne. I teraz – czy tak ma być, czy to błąd, brud?

Po tych trzech płytach zaryzykowałbym tezę: jeśli nagranie jest dobrze zrobione i jest poprawnie zmasterowane i dopiero na końcu uzyska formę SACD, to będzie fajne zarówno z warstwy i płyty SACD, jak i CD. Jednym spodoba się jedna prezentacja, innym druga. Różnice są powtarzalne i łatwo je wychwycić. To zmiękczenie na SACD, jest więcej informacji, ale nie wiem, czy to aż tak dobrze wpływa na odbiór i przyjemność płynącą ze słuchania muzyki, jakby to się nam wydawało. Sugeruję remis.

Marcin | Przy Davisie bardziej podobało mi się SACD. To była bardziej dźwięczna perkusja, bardziej kolorowa, a przekaz był przyjemniejszy. Jazzowej muzyce taki przekaz robi dobrze. Natomiast z Bachem problem był taki, że po puszczeniu płyty SACD miałem wrażenie, jakby zagrała inna wiolonczela – tak różne to były prezentacje. Mimo zupełnie innej barwy nie umiałem powiedzieć, która była lepsza, a która gorsza. Podobnie było z fortepianem Monka – brzmiał zupełnie inaczej. Obie wersje były dobre, ale kompletnie odmiennie.

Bartosz | Największe różnice w mojej ocenie były na Davisie, na korzyść SACD. A wiolonczela i fortepian były inne, ale na podobnym poziomie. Ja mam inną tezę: różnice są tym większe, im więcej się dzieje na płycie. Przypomnijcie sobie, jak spektakularnie zagrały płyty Peter, Paul and Mary z pierwszej części, a potem Vangelis. Wersje SACD były miażdżąco lepsze, choć przecież wersje CD były naprawdę dobre. To wszystko wychodzi w naturalny sposób, a nie sztuczny.

Janusz | Dlatego tak dobrze na SACD brzmi symfonika.

Jarek | Skupię się na wiolonczeli i fortepianie. W tej akustyce, tu i teraz brzmiała dramatycznie, jakby ktoś ciągnął kota za ogon na jednej wysokości i na jednej barwie – w ogóle mi się na CD nie podobała. Dopiero po odpaleniu wersji SACD zaczęła być różnicowana barwa, akustyka. Z fortepianem bardziej mi się podobała płyta Blu-Spec 2 – instrument miał na niej lepszy atak i ładniej było słychać harmonię akordów. Na płycie SACD to wszystko zostało złagodzone, ale zbyt złagodzone, nudne.

Janusz | Niestety rozczarowała mnie płyta Bacha – nie podobała mi się barwa instrumentu. Kind of Blue - dla mnie SACD była o wiele lepsza. Z Monkiem – rzeczywiście różnice nie były duże, choć ciągle słyszę, że wersja SACD brzmi pełniej. Ale generalnie w tym przypadku słyszałem mniej różnic.

CZYLI CO?

Podsumowanie naszego spotkania mogłoby się wydawać trudne, ponieważ każdy z uczestników miał swoje własne, odrębne zdanie. W rzeczywistości, mając doświadczenie z tym formatem, wiedząc z jakimi uwarunkowaniami mamy do czynienia będzie to całkiem proste. Najważniejsze jest to, że efekt końcowy w 90% zależy od jakości sygnału, czyli nagrania, miksu, masteringu i ew. re-masteringu. Powiedzenie „z g... bicza nie ukręcisz” ma tu znaczenie dosłowne. Jeśli materiał dźwiękowy jest kiepski, to płyta SACD zagra źle. Powiem więcej – mocniej pokaże problemy, które zaistniały gdzieś po drodze. Tak więc – przede wszystkim nagranie.

Kolejna rzecz wiąże się z absolutnym brakiem transparentności formatu SACD – chodzi mi oczywiście o techniczne dane, a nie o jakość dźwięku. Mając w ręce płytę SACD nie wiemy tak naprawdę, co trzymamy – czy nagranie DSD, czy PCM, czy remaster analogowy, DSD (DSD Wide) czy PCM. A niemal na pewno to jakaś forma PCM, zazwyczaj 24-bitowa, ale o niskiej częstotliwości próbkowania. To, co się dzieje po drodze, czyli jakim konwersjom sygnał jest poddawany to „tajemnica”.

Przypomnę wpadkę z pierwszą wersją SACD krążka Come Away With Me Norah Jones – warstwa SACD została utworzona z sygnału 16/44,1… W czasie naszego spotkania przykładem na to były płyty CD, które część słuchaczy powaliły swoją jakością – chodzi głównie o krążki XRCD JVC i UltraHD CD First Impression Music. Zostały doskonale przygotowane, dlatego – przynajmniej moim zdaniem – zagrały lepiej niż ich odpowiedniki SACD.

Co kieruje nas bezpośrednio do tymczasowego ustalenia: jakość dźwięku na płycie SACD jest czymś nieznanym, nie można mówić o „płytach SACD” jak o zbiorze, a raczej jak o konstelacji krążków z dobrym i złym, fantastycznym i dramatycznie złym dźwiękiem. Każdorazowo należy więc sprawdzić, co dany tytuł, dana wersja ma do zaoferowania. Z doświadczenia wiem jednak, że jeśli jedna płyta z danego podzbioru – niech to będą jednowarstwowe płyty SACD wydane przez SME Records w 1999 i 2000 roku – brzmi dobrze, to pozostałe również tak zagrają.

Ważne, że uczestnicy spotkania wskazali cechy szczególne brzmienia płyt tego typu – powtarzalne i przynależne w dużej mierze samemu formatowi, a dopiero potem nagraniom. To przede wszystkim większa ilość „dźwięków” niż na płycie CD. Chodzi nie o detaliczność, bo to trywialne, a o wrażenie „dziania się”, gęstości wewnętrznej, która jest bliższa temu, co słychać w realnym świecie. Nie zawsze ma to jednak miejsce i – jak się wydaje – im mniejsza manipulacja cyfrowa na sygnale, tym lepsze efekty.

Druga cecha to złagodzenie brzmienia. Klasyczne użycie tego słowa ma wydźwięk negatywny, jest obciążające. Bo przecież jeśli coś jest „złagodzone”, to znaczy, że jest „zmienione”, a nawet „zmanipulowane”, prawda? Tutaj nie – jakość dźwięku w systemie w którym płyty były odsłuchiwane pozwala na bardziej zniuansowaną ocenę, w której „złagodzenie” opisuje przejście w kierunku naturalności, wierności rzeczywistym wydarzeniom. W tym przypadku to dźwięk zazwyczaj lepszy, bliższy tego, co znamy z analogowych taśm.

I wreszcie rozdzielczość. To rzecz najtrudniejsza do właściwej oceny, ale – jak sądzę – również i to się nam udało. Płyty SACD grają pełnym i gęstym dźwiękiem, ale tylko pod warunkiem, że nagranie jest wysokiej próby i nie popełniono błędów przy konwersji na DSD – czy to z sygnału analogowego, czy cyfrowego PCM. Jeśli chodzi o umiejętność kreowania spójnego, wielowymiarowego wydarzenia w znacznie większym stopniu przypomina – powtórzę – taśmę analogową niż pliki hi-res PCM i w większości przypadków płyty CD. Ale nie zawsze.

Jaki z tego wszystkiego wniosek? Płyta SACD jest wartościowym formatem i warto ją eksploatować. Ale tylko jeśli mamy wysokiej klasy system, właściwie high-endowy. W tańszych róznice mogą być mniejsze, a nawet może nie być ich w ogóle. Każdorazowo trzeba sprawdzić daną płytę, ponieważ nie wszystkie krążki SACD są równie dobre. Ale można też zdecydować się na „skok wiary”, jak Janusz, i całkowicie przejść do obozu DSD, nie przejmując się niczym dookoła. Każdy z tych wyborów będzie słuszny, jeśli tylko będziemy uczciwi w tym, co robimy.

  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl