|
|
TROCHĘ HISTORII, CZYLI NASZA DROGA DO DIY
Wojtek i Piotrek
Wojtek
Moja historia? Chyba zbyt dużo pisania, żeby ująć ją w skromnych ramach. Ale spróbuje pokrótce. Zaczęło się tak: pierwszy wzmacniacz i kolumny DIY były autorstwa mojego Ojca. Akurat tak się nieszczęśliwie złożyło, że spaliłem ten zestaw mając 2 lata. Przyczyna była prozaiczna – ciekawość. Otóż, wsadziłem do wzmacniacza drut do robótek po to, żeby się iskrzyło z kondensatorów. A dalej potoczyło się zgodnie z prawami Murphy’ego, coś odwróciło moją uwagę i drut został tam, gdzie go włożyłem. Efekt? Kolumny i wzmacniacz nie przeżyły uruchomienia.
A dorosła droga? – Nieco, nieco później wrodzona potrzeba aktywności twórczej pchnęła mnie w bardziej przemyślane działania. Ukończenie studiów elektronicznych i zamiłowanie do muzyki (choć z początku zupełnie nie „audiofilskiej”, wręcz niepokornej) sprawiły, że właściwie nie mogłem nie zająć się sprzętem DIY i poszukiwaniem własnego dźwięku.
Nie da się jednak (z różnych względów) robić w pojedynkę wszystkiego równie dobrze, nie mając odpowiedniego zaplecza pomiarowo-technicznego. Moje działania znalazły zatem swoje ujście w zgłębianiu tajników konstruowania kolumn głośnikowych, jako elementu toru, gdzie obiektywnie i subiektywnie wciąż jest najwięcej do zrobienia.
Wiedza i chęć do jej pogłębiania w zakresie zagadnień związanych ze wzmacniaczami, filtrami i ogólnie pojętą „cyfrówką” pozostała i w moim głębokim przekonaniu mam ją opanowaną w takim stopniu, żeby móc myśleć o dość innowacyjnych kolumnach aktywnych – ale to w kwestii planów na przyszłość.
Na dzień dzisiejszy (od długiego czasu) konstrukcje pasywne są w planach równolegle i poświęcam im dużo uwagi, a dlatego, że w ich tworzeniu, kształtowaniu dźwięku i rozwiązywaniu wielorakich problemów jest ogromne pole do popisu. Cała zabawa w kolumny trwa już ileś tam lat i nic nie wskazuje na to, żeby nagle miała się zakończyć. Można śmiało powiedzieć, że to moja pasja.
Piotrek
Początki były jak to zwykle w takich sytuacjach – prozaiczne. Nie ma tu mowy o jakichś tradycjach „z dziada pradziada”. Po prostu od dzieciństwa towarzyszył mi w miarę poprawny dźwięk, bo mój ojciec lubił słuchać dobrej muzyki na dobrym sprzęcie. Oczywiście na tyle dobrym, na ile to było możliwe za „głębokiej komuny” (i przy zatrudnieniu na państwowej posadzie). Sam w młodości próbował swoich sił w jazzie. W bliższej i dalszej rodzinie było też kilku zawodowych muzyków, więc koncerty i słuchanie „domowe” zawsze stanowiło ważny element mojego życia. I tak zostało po dziś dzień. Ojcu zawdzięczam także i to, że potrafię "trzymać w ręku lutownicę".
Zainteresowanie sprzętem audio wzrosło, kiedy się usamodzielniłem i byłem już w stanie sam sobie go kupować. Miałem szczęście, bo udało mi się przez ładnych kilka lat „osłuchać się” z bardzo drogimi zestawami. Z jakością ich dźwięku było różnie, bo nie zawsze drogie oznacza bardzo dobre, a każdy, kto się bawi w audio, przyzna, że musiał najpierw sporo wydać, zanim w końcu nauczył się, o co w tym wszystkim chodzi.
Tym niemniej zawsze ciągnęło mnie do robienia czegoś samemu. Nie umiem powiedzieć dlaczego, ale najbardziej fascynowały mnie kolumny głośnikowe – może naiwnie sądziłem, że to najłatwiejsze, a może dlatego, że satysfakcja ze zrobienia czegoś, co bezpośrednio wydaje z siebie dźwięk, jest największa. I tak to "popełniłem" kilka konstrukcji kolumn głośnikowych – większość na bazie istniejących już projektów, a jedną nawet całkiem od zera, chociaż niemal bez podbudowy teoretycznej, więc efekt – choć znośny - był mocno przypadkowy.
To wszystko było pasją, hobby, czy jakkolwiek to nazwać, ale tak „na pół gwizdka” – zawsze czegoś brakowało. Rozpędu nabrało z chwilą poznania Wojtka, czyli Misiomora. I właściwie z tą chwilą zabawa zaczęła mieć dla mnie większy sens – wreszcie zaczęło to być tworzenie. I tego słowa brakowało mi wcześniej.
To fajne hobby, bo człowiek wciąż się uczy czegoś nowego, a im więcej umie, tym bardziej widzi jak długa jeszcze droga przed nim. I chociaż to Wojtek w głównej mierze zajmuje się koncepcją akustyczną i elektryczną, doborem przetworników (na tym etapie bywają liczne twórcze spory), projektowaniem zwrotnic, symulacjami i interpretacją pomiarów, to jest w tym zespole miejsce także dla mnie, z moją wizją dobrego brzmienia (tzw. „złotym uchem”), moimi wielodniowymi odsłuchami, twórczym „wyżywaniem się” przy projektach obudów, finansowaniem projektów, no i montażem całości.
Czy jest dobrze? Tak, znakomicie się nam współpracuje i doskonale się uzupełniamy.
ZAŁOŻENIA
Zastanawiałem się, od czego rozpocząć test formalny kolumn Clockwork i Elica. Tytułem wstępu może powiem, że trudno jest dokonywać oceny sprzętu audio bez marginalnego choćby odniesienia do kategorii cenowych, czy do innych, podobnych konstrukcji. Jednak spróbuję, bo konstrukcje DIY to produkt niemający jednoznacznej ceny w rozumieniu oferty rynkowej. Mogę tylko przypuszczać, ile kosztowałyby tej klasy produkty renomowanych twórców. Jakie kryteria oceny więc przyjąć? Takich jak wyżej nie mogę, więc mogę oceniać tylko kategorie dźwiękowe. Czy absolutne? Absurd – tak też się nie da. Bo każda konstrukcja czy koncepcja niesie ze sobą przynajmniej kilka kompromisów. Ale to jedyny punkt odniesienia, który w ramach testu mogę przyjąć. Jak zatem je wycenić? Powiem tak – powinny kosztować przynajmniej dwa razy więcej niż je wstępnie skalkulowano. Czy to wystarczająco zachęca do lektury, a zarazem jest wystarczająco dyplomatyczne? Każdy, kto będzie chciał ich posłuchać – i tak znajdzie do nich drogę przez fora internetowe o tematyce audio czy choćby przez google. W ramach konwencji tego testu nie podajemy danych teleadresowych jak w klasycznym teście – o czym była już mowa we wstępniaku.
Dlaczego zdecydowałem się na ich prezentację? Oferują bowiem zbyt wiele, żeby przejść koło nich obojętnie. Są świetne inżyniersko, estetycznie wykonane i charakteryzują się absolutnie niebanalnym dźwiękiem. Dźwiękiem, którego nie powstydziłyby się żadne firmowe produkty. I to jest wystarczający powód, żeby zaprosić państwa do czytania – tfu! - słuchania ze mną.
Nagrania użyte w teście (wybór)
- Vangelis, Themes, Polydor 8395182K, “No. 0125”, K2HD CD (2013).
- Arne Domnerus, Live is Life, Proprius Ultra HD 32-Bit Mastering, PRUHD 914.
- Jan A.P. Kaczmarek, Finding Neverland. Original Motion Picture Soundtrack, Decca 986 3757 (2004).
- Arianna Savall, Peiwoh, AliaVox AV9869, CD (2009).
- Marco Beasley, Storie di Napoli, Alpha 532, CD (2012).
- Dire Straits, On Every Street, SHM-CD (1991/2008).
- Dire Straits, Love Over Gold, Vertigo/Universal Music LLC (Japan) UICY-40029, Platinum SHM-CD (1982/2013).
- Shota Osabe Piano Trio, Happy Coat, SHO Studio of Music, Lasting Impression Music LIM K2HD 031, K2HD CD (2002).
- La Fille Mal Gardée, Excerpts, Orchestra of the Royal Opera House, Covent Garden, John Lanchbery – dyr., Decca/ Lasting Impression Music LIM XR24 013, XRCD24 CD (1962/2012).
- Arne Domnérus, Antiphone Blues – At the Organ in Spanga Church, Sweden, Proprius/ Lasting Impression Music LIM 026, K2HD CD (1976/2013).
- The Oscar Peterson Trio, We Get Request, Verve/ Lasting Impression Music LIM K2HD032, K2HD CD (1964/2009).
- Peter Gabriel, So, Realworld/Virgin SAPGCD5, SACD/CD (1987/2003).
- Gustav Mahler, The Symphonies, Royal Concertgebouw Orchestra, R.Chailly – dyr., Decca 475 6686, CD (1998-2004).
- Franz Liszt, Piano Concertos 1&2, BSO, Krystian Zimerman – fortepian, Seji Ozawa – dyr., Deutsche Grammophon, CD.
- Doug MacLeod, Come to Find, Audioquest/JVC JVCXR-0023-2, XRCD CD (1994/2009).
- La Rondinella, A Song of David, Dorian Discovery DIS-80130, CD (1995).
- Keith Jarrett, The Köln Concert, ECM/Universal Music Company UCCE-9011, “Keith Jarrett Solo Piano Gold Collection”, gold-CD (1975/2001).
- Jan Garbarek, The Hilliard Ensemble, Officium, ECM New Series 1525 445 369-2, CD (1994).
Japońskie wersje płyt dostępne na
CLOCKWORK
Piękny, okrągły i dosyć gęsty środek to aspekt, który wyróżnia te konstrukcje. Wokale brzmią niebywale wiarygodnie, ale też (co może być zarówno wadą jak i zaletą) pierwszoplanowo. Wrażenie obecności tu i teraz towarzyszy od pierwszych minut słuchania. Są momentami na tyle piękne, że aż za piękne – osobiście wolę wokale bardziej wtopione w tło. Ale o tym za chwilę. Zacząłem nietypowo, bowiem jest to niezwykle ważny aspekt dźwięku i tych kolumn w ogóle: jakość i sposób prezentacji środka. Widać pomysł jak „pod lampę”. Tak, z 300B brzmią świetnie!
Ułożenie charakterystyki tych konstrukcji wskazuje jednoznacznie na uprzywilejowanie środka pasma. Nawet nie tyle całego zakresu, co jego średniego podzakresu, powiedzmy od 700 do 1500 Hz, a więc w dosyć szerokim zakresie. Można śmiało powiedzieć, że brzmi on podobnie jak w Olimpicach II Sonus Fabera, choć chyba w SF głośnik jest jednak trochę bardziej rozdzielczy. To nie są różnice jak dzień i noc, ale jednak. Wypowiedź ta jest oderwana od kontekstu, bowiem mógłbym przywołać droższe kolumny Sonusa, które nie mają tak pięknego środka, a jednocześnie mógłbym przytoczyć przykłady kolumn, w których jest bardziej rozdzielczy, ale nie mają takiej barwy i takiej charyzmy. Tak czy inaczej, środek jest piękny, a jakby dołożyć mu rozdzielczości i obniżyć go w paśmie, to byłby ideał w kategoriach absolutnych. Takie tam marzenia.
Ale Clockworki to nie tylko środek. Słyszalne jest wycofanie pozostałych składowych pasma, przez co są mniej wyrównane niż recenzowane później Elica. Ale coś za coś. Napisałem: „nie tylko środek”, a więc co jeszcze? Nie będę trzymał się schematów – napiszę, co słyszę. Instrumenty strunowe brzmią naturalnie, sprężyście i doskonale słychać alikwoty strun. Znajdziemy tu odpowiednie połączenie spójności i jednocześnie odpowiednio wycofaną odpowiedź pudła. Kontrabas nie powala naturalną wielkością, ale tu kłania się ograniczenie 8 cali i relatywnie niezbyt duży kopułkowy głośnik średniotonowy. Posiada za to wspaniałą definicję, sprężystość i kontrolę. Jest naturalnie wybarwiony i obecny, choć sam w sobie nie zwraca na siebie uwagi. Brakuje może nieco trójwymiarowości, sama odpowiedź pomieszczenia jest relatywnie bardziej wycofana od bezpośredniej odpowiedzi instrumentu.
Zresztą bas to mocna strona tych kolumn. To nie jest „wielki” bas, nie. Jest proporcjonalny do reszty pasma, ale nie jest siłaczem i nie zaznacza swojej obecności w każdym momencie. To zasługa skompensowanego górnego rezonansu bas-refleksu. Osobiście lubię i preferuję ten styl strojenia, bo liczy się jakość, a nie ilość. No i nie ma wszechobecnego burczenia i dudnienia w zakresie 60-100 Hz. Bardzo pożądane zjawisko. Dzieje się to jednak kosztem jego rozmiaru. I tu jest pies pogrzebany, bo najlepiej jest kompensować bas w większych, przynajmniej 10-calowych przetwornikach. Jak się to robi w 8-calowych, to wielkość i wymiar muszą ucierpieć.
To kolumny do mniejszych pomieszczeń. Nie wstawimy ich więc do 50-metrowego salonu, bo po prostu basu będzie za mało. W moim pomieszczeniu o powierzchni 27 m2 było go – powiem dyplomatycznie – wystarczająco. Instrumentom perkusyjnym w dolnych rejestrach brakuje zatem odpowiedzi naciągu skóry, choć go słychać. A stopa – cóż, fani rocka winni szukać w innych rejonach. Bas nie powala szybkością, ale jest bardzo fizjologiczny – choć to pewnie kwestia wzmocnienia. Sądzę, że z Gryphonem czy Krellem szybkości by mu nie brakowało. Konkludując: bas jest takiej jakości, że nie ma co narzekać na jego rozmiar, ilość, czy brak głębszych mocniejszych uderzeń – zawsze można dać 10 i więcej calowy głośnik. Mamy za to smaki, które są nieosiągalne w przypadku rezygnacji z kompensacji. I po prawdzie jest tak wciągający, że zapominamy o jego niedomaganiach. Ot i cała sztuka.
Góra jest – no właśnie, jaka jest góra? Wiele zależy od wzmacniacza. Z moim Accuphase P-7100 była na bardzo dobrym poziomie, ale z 300B była znacznie lepsza. Nie jest jakaś specjalnie zdecydowana, ale nic jej nie brakuje. Może trochę metaliczności na blachach. No, ale to jedwabna kopułka, która też ma swoje ograniczenia. Zresztą w ostatnim czasie przedefiniowałem sobie od nowa pojęcie „góry pasma”. Odkąd w moich Illuminati Audio pojawił się berylowy Revelator Scan-Speaka – nic już nie jest takie samo jak było. A wszystkie jedwabne kopułki brzmią brudno. No, ale to głośnik za prawie 2000 zł sztuka. Tak więc, abstrahując od własnej definicji idealnej „góry” ta z Clockworków brzmi na swoją miarę i na miarę całości konstrukcji, czyli bardzo dobrze. Pewnie, że mogłoby być więcej perlistości, blasku i takich tam smaczków mikrodynamicznych, ale nie dajmy się zwariować. To nie są kolumny za milion dolarów. Oby wszystkie fabryczne kolumny miały tak pięknie i równo ulotną górę pasma.
Słychać w nich lekkie wycofanie charakterystyki w zakresie wyższego środka – fizjologiczne, nie przesadzone – ale mogłoby być równiej, bo cierpi na tym rozdzielczość. Może przez to, a może przez wyeksponowanie środka, tego z całą pewnością nie mogę powiedzieć. Było nie było, jest ułożona bardzo poprawnie i nie ma żadnych tendencji do krzykliwości. Mówię o odsłuchu z jedną kopułką – a mamy jeszcze z tyłu drugą, którą można włączyć. Tyle, że nie będę o tym pisał, bo u mnie się nie sprawdziła. Dźwięk był z nią zdecydowanie zbyt bezpośredni – choć pewnie z jakąś matową pentodą mogłoby to być lekarstwo.
Przestrzeń jest stabilna, szeroka i dobrze prowadzona w głąb. Plany są czytelne, choć wszystko dzieje się w ogólnej aurze środka, co niekiedy przeszkadza w analizowaniu muzyki. Do słuchania jest wystarczająca. Nawet do aktywnego i skupionego słuchania. Zresztą, po prawdzie, ta aureola czyni dźwięk bardzo wiarygodnym. Clockworki, podobnie jak Elica, nie radzą sobie jakoś szczególnie doskonale z gęstymi fakturami i zróżnicowaniem orkiestry. Nie ma problemu z definicją układu orkiestry, ale w jej ramach już nie będziemy analizować, który ze skrzypków w ramach drugich skrzypiec zabrzmiał fałszywie. Zatem od tej strony zdecydowanie uprzyjemniają życie.
Jak widać, nie jest to kolumna doskonała. Choć pierwsze wrażenie jest właśnie takie – ideał. Opisując jej wady nie odnoszę ich jednak do zakresu cenowego, ale do kategorii absolutnych, a w takich kategoriach wszystko, co odtwarzane, ma jakieś wady i nie jest muzyką na żywo. Przy tej klasie dźwięku chciałoby się mieć jeszcze więcej wyrafinowania, ale myślę, że to aspekt jeszcze do ewentualnego dopracowania, bo potencjał istnieje.
Dużą zaletą Clockworków jest to, że mimo kłopotów z rozdzielczością (tą przez duże R) pasmo jest tak poprowadzone, że jest spójne, a zarazem daje się łatwo wydzielić te składowe, na których akurat chcemy skupić uwagę. Zresztą ten brak wyrafinowania dotyczy niektórych, tylko wydzielonych części pasma. Chóry mają wiarygodną stabilność, ale brakuje zróżnicowania głosów. Są czytelne, ale raczej jako skupisko ludzi, a nie pojedynczych chórzystów tworzących całość. Skądinąd, taki typ rozdzielczej prezentacji chórów słyszałem w może trzech czy czterech systemach na świecie – więc chyba nie jest źle. Fortepian brzmi środkiem, choć nie brakuje mu ani dolnych pełnych wybrzmień, ani perlistości dwu i trzykreślnej oktawy, ani szklistości najwyższej oktawy. Ma odpowiednią twardość, ale bez zaznaczania klawiszy. Odpowiedź jest może nieznacznie opóźniona, ale na granicy sugestii. Za to w zakresie zróżnicowania wybrzmień i artykulacji jest słyszalnie uśredniony. Nie ma smaczków na delikatnych biegunnikach, pasażach z subtelnymi zmianami dynamiki. W ramach oktaw jest jednak zarówno porcja delikatności, jak i zdecydowania. Generalnie, pozwala na łatwy wgląd w strukturę utworu, choć nie ukrywam, że chciałbym więcej i lepiej. Bo myślę, że mogą.
Kolumny są przeznaczone raczej dla myślącego i wiedzącego czego chce audio-melomana niż dla audiofila. Taka porcja klasy i strojenia nie jest dla każdego. Disco polo się nie sprawdzi, metal też nie za bardzo – tu lepiej (czytaj uniwersalniej) wypadają Elica, choć są znacząco tańsze w produkcji. Dużą zaletą jest to, że testowanych kolumn można słuchać godzinami – co też czyniłem. Ponadto są dość tolerancyjne w kwestii dostarczanego materiału muzycznego. Dobre płyty brzmią świetnie, złe nie powodują bólu uszu. Nie weryfikują zatem płytoteki, a słucha się na nich dobrze zarówno wydań japońskich w gęstych formatach, jak i zwykłych CD. Pierwszoplanowy środek ma wielu zwolenników we wtajemniczonych kręgach audiofilskich i audio-melomańskich i – mimo uśrednienia rozdzielczości – świetnie wpisuje się w wybraną koncepcję strojenia. Można go więc zaakceptować bez żadnych zastrzeżeń, bo daje piękno i ciepło. Nie nektar czy miód – to zbyt daleko posunięta eufonia. Jest żarliwy w ramach ogólnej koncepcji i zdaje się mówić „podziwiajcie mnie”. To takie nieskazitelne piękno prezentacji. Zwłaszcza przy umiarkowanych poziomach SPL i wieczorem. Jest i daje o sobie znać – aż chciałoby się przy nim czytać Norwida.
W smaku są zróżnicowane, choć nie mają zbyt wiele pieprzu czy papryczki. Na marginesie – od jednego z twórców dostałem „łapówkę” – mały słoiczek nadzwyczaj ostrej papryczki Caribbean Red z własnej hodowli. Gdyby jej szczyptę dodać do kopułki i średniaka, brzmiałyby wtedy tak, jak smakują potrawy doprawione tym specjałem – czyli absolutnie kompletnie w swojej klasie.
Problem z prawidłowym oddaniem spiętrzeń dynamicznych dotyczy wszystkich kolumn z relatywnie niedużymi wooferami i midrange’ami. W ramach swoich rozmiarów (i rozmiarów pomieszczeń, do jakich są dedykowane) radzą sobie bardzo dobrze – choć nie powalają dynamiką w skali makro ani specjalnym uprzywilejowaniem skrajów pasma.
|
Bardzo kompetentne konstrukcje, choć zdecydowanie nie dla każdego. Fani Focalowskich ostrości winni szukać gdzie indziej. Sądzę jednak, że 8 na 10 dojrzałych audiomelomanów postawiłoby właśnie na nie w ślepym odsłuchu. Znakomita robota.
ELICA
Hmm… Od razu to powiem: to są kompletne, od strony dźwięku, kolumny. A już na pewno kompletne w swoim „domniemanym” przedziale cenowym. Ich średnica ma w sobie coś magnetycznego. Tym magnetyzmem jest przyjemna, nie tyle metaliczność, co blask. Mimo metalowej membrany nie znajdziemy w niej nic z „blacharki”. Jest znakomite wyważenie pasma odpowiadającego za środek – lepsze niż w droższych przecież Clockworkach. Jest wystarczająco gęsta i pełna, choć nieco lżejsza i chłodniejsza – pardon, naturalniejsza. Gdyby istniała w dźwięku proporcja między twardością a miękkością, ustawiłbym ją na 1:1. Ładnie różnicuje plany, choć pasmo w swoim przebiegu nie jest jakoś wyjątkowo równe. To kolejny przykład, że liczy się nie gładka jak stół charakterystyka, a raczej umiejętne jej wyważenie w stosunku do czułości ludzkiego słuchu. Fortepian wybrzmiewa długo i długo trzyma „pedał”. Świetny jest wyższy środek w zakresie trzykreślnej oktawy. W tym zakresie zbyt wiele kolumn ma poważne problemy z zachowaniem naturalności i równowagi. Dość dokładnie akcentuje klawisze, choć nie w sposób powodujący ich konturowanie, co też jest dużą sztuką. Oczywiście średnica jest może nieco bardziej chłodna, niż bym sobie życzył – ale tu też nie dajmy się zwariować. To nie są przetworniki z górnej półki.
Bas jest bardzo dobry, choć ma ograniczoną głębię. Jest sztywny, nie jest - broń Boże! - matowy i nie uciekają mu wybrzmienia. Wszystko jest trzymane pod kontrolą. Jest zdecydowanie precyzyjniejszy i bardziej punktualny niż w Clockworkach. Posiada znakomitą umiejętność wplatania się i obecności w wydarzeniach muzycznych. Generalnie to zasługa i sztywnej membrany, i w dużym stopniu także membrany biernej. Dobrze dostrojony układ z membraną bierną ma wiele przewag nad basem „rurowym”, choć jest trudniejszy w aplikacji. Żeby nie było – membrana bierna ma też wady. Słychać pewne odchudzenie niższego środka, gdzie pasmo mogłoby być głębsze. Jest czytelny, ale nie ma (jak w dobrze zestrojonym bas-refleksie) odczucia napięcia przed atakiem, które daje muzyce dodatkowy smaczek. Cóż – co kto lubi.
Rysowanie bezpośrednich planów nie należy do ich najmocniejszych stron. Jest sporo płytsze niż w Clockworkach. Za to mamy więcej z tła. Wiele osób to lubi. Viola da gamba jest zdecydowanie mniej dociążona w wyższych rejestrach środka niż w jego dolnym zakresie. Przestrzeń nie poraża. Jest obecna, płynna i równomiernie rozłożona, ale przydałoby się jej więcej klasy i zróżnicowania. Ma za to więcej metalicznego łagodnego blasku rozsypanego w tle, choć słychać nieco rozszycie strun od pudła.
Kolumny Elica są zdecydowanie bardziej rozdzielcze na środku niż Clockworki – choć przyznać trzeba, że obydwie konstrukcje w ramach swoich prezentacji nieco uśredniają informacje o subtelnych zmianach tonów i artykulacji. Mogłyby być trochę bardziej „puszczone” – choć jestem przekonany, że wtedy dużo znaczniejszy byłby wpływ metalowych membran. Wracając do nich właśnie – mimo materiału wszystko jest subtelne i bardzo wyważone. Można powiedzieć, że mają większą przewagę naturalności nad neutralnością. Tak, to dobre stwierdzenie. Tak samo jak stwierdzenie, że dawno nie słyszałem tak dobrych kolumn na metalowych przetwornikach – ale to tylko dygresja.
W muzyce symfonicznej mają problemy z odpowiednim zejściem, ale praw fizyki nie nagniemy. Membrana o średnicy 8 cali ma swoje prawa i ograniczenia. Nie można wymagać, aby kolumny tych rozmiarów dysponowały potencjałem i potęgą Everestów JBL-a. W gęstych fakturach, szybkich zmianach planów dynamicznych ujawniają się najbardziej braki rozdzielczości. Jak zaczniemy się doszukiwać Papageno wśród tutti Wagnera, to go tam nie znajdziemy. Inna sprawa, że go tam nie ma. Za to w Czarodziejskim flecie Mozarta – już tak, choć nie koncertuje w naszym pokoju.
Jest w nich powietrze, lekkie, ale nie nazbyt eteryczne. Po prostu jest obecne, a nie udawane. Sekcje kontrabasów w gęstszej instrumentacji brzmią może nieco sucho, choć mają prawidłową barwę. Chyba znów pokutuje rozbieżność oczekiwań względem tego, co słychać, z nieuniknionymi ograniczeniami kolumn tej wielkości. Przy mniejszych fakturach dźwięk kontrabasu jest obfity w barwę, choć nie jakoś specjalnie dociążony. Świetnie podane – i to w obydwu parach kolumn – są zgłoski syczące. Są takie jak być powinny. Obecne, ale nie wychodzą „przed orkiestrę”. Wokale obfitują w alikwoty – są naprawdę świetne! Nie ma żadnego śladu ziarnistości. Są gładkie, choć stosunkowo wyraźnie zaznaczone (za co zresztą wielu ludzi dałoby się pokroić). Ta tendencja jest w obydwu parach kolumn – wiec nie jest to przypadek, ale świadomy zamysł konstruktorów. Równowaga dźwięku z lekkim zaznaczeniem uwagi na środku jest zresztą preferowana przez wielu audiofilów i melomanów. Zamysł jest zatem dobry, gdyby jeszcze dołożyć do tego trochę więcej rozdzielczości. Całość prezentacji nosi znamiona raczej bezpośredniości niż kameralności, ale to po prawdzie trudno uznać za wadę. Rzecz gustu.
I jeszcze jedna bardzo ważna kwestia – są to (obydwie pary) kolumny niesłychanie muzykalne i uniwersalne. Jeśli osobiście czegoś bym w nich dołożył, to więcej finezji i wyrafinowania, ale podobno nie można mieć wszystkiego. Nic nie krzyczy, strojenie skutecznie studzi zapędy rezonansów własnych do swojego własnego życia. Słyszalne zniekształcenia nie pojawiają się w ogóle przy znośnych poziomach głośności i mocy. Choć im głośniej, tym bardziej słychać, że to „metal”. Trzeba jednak jasno powiedzieć, że wcale nie trzeba ich słuchać głośno, żeby coś więcej usłyszeć. Robią swoje już od bardzo małych poziomów wysterowania. Zresztą nikt nie wstawiłby takich kolumn do stumetrowego salonu.
Bardzo wiarygodnie brzmią na nich wszelkiej maści dęciaki. Trąbka ma chropowatość, połyskliwość, a saksofon – przyjemny, aksamitny finisz. W epikryzie można byłoby napisać – podbarwień brak. Mogłyby mieć tylko trochę więcej spokoju. To nie to, że są nerwowe. Nawet w muzyce barokowej nie ma śladu nerwowości. Ale jest momentami. Tak na granicy. Nie doczekałem się jednak nigdy, żeby się wysypały. I chwała za to twórcom. W skali makrodynamicznej skompensowana membrana bierna brzmi znakomicie i sprężyście, ale jednak zabiera nieco mocy i dynamiki. Kto zatem spodziewa się, że jak je podłączy, to przygrzmoci – może się rozczarować. Ja osobiście wolę dobry duży bas od słabego wielkiego basu. I tyle. Imponująca jest za to szybkość narastania ataku. Impuls jest czytelny, ma swój początek i koniec. I tak ma być.
Nie chodzi o to, żeby piać peany, bo zawsze można lepiej. Tak czy inaczej kolumny są świetnie zgrane, choć nie zawsze wypadkowe są na najwyższym poziomie. I to jest klasa konstruktorów, którzy wycisnęli z nich to, co potrzeba, a pozbyli się tego, co przeszkadza. A że po drodze coś się traci, a coś zyskuje – cóż, taka niewdzięczna robota. Tutaj zysków jest znacznie więcej niż strat. Góra pasma jest doskonała. Znów brakuje rozdzielczości, ale barwa jest niesłychanie naturalna. Blachy to blachy – nie sypią piaskiem. Dzwonek to dzwonek. A różaniec to różaniec. Organista byłby zachwycony. Stopienie ze sobą składowych pasma to największa zaleta tych konstrukcji. Gdyby dołożyć trochę „złocistości”, byłby prawie ideał.
Stopienie pasma ma jednak swoje wady, kiedy używa się stosunkowo trudnych przetworników. Brakuje im mianowicie nieco swobody w przejściach między piano a forte. I nie dotyczy to tylko wspomnianych organów, choć ich piszczałki brzmiały świetnie. Pewnie to też kwestia wielkości membran, bo oddanie pełni spiętrzeń dynamicznych z małych głośników jest po prostu niemożliwe. Myślę, że właśnie tutaj tkwi przyczyna, bowiem proporcje instrumentów są prawidłowe – z (jak już wspomniałem) lekkim zaznaczaniem środka. Do barwy nie mam żadnych zastrzeżeń. Pokazują wiernie, choć na swój sposób, to, co jest nagrane na krążkach, a obój jest wspaniały nawet u Trevora Pinnocka.
Podsumowanie
Konkluzja? Rozpisałem się trochę, wiec teraz krótko. Nie będę porównywał w ramach tej rubryki opisywanych kolumn do żadnych znanych konstrukcji. Kto będzie chciał, sam oceni, czy warto wydawać X złotych na „firmówki”, czy o wiele mniej za to samo albo lepiej. Albo może gorzej? W to akurat wątpię. Pozostawiam to do waszej oceny. Ja zdanie mam wyrobione. A obcowałem z nimi ponad trzy tygodnie, więc wiem, o czym piszę. Tak czy inaczej, to w pełni dojrzałe brzmienie. Brzmienie, w którym nie żadnej przypadkowości. Przebiegi SPL i impedancji doskonale świadczą o tym, że to konstruktor panował nad materią, a nie na odwrót. I że konstruktorzy dokładnie wiedzieli, czego chcą. I że sobie z tym poradzili. Duże brawa. I życzenia samych sukcesów. Doskonale wykonana praca.
CLOCKWORK
Clockworki to klasyczna konstrukcja trójdrożna. Decyzja o budowie kolumn trójdrożnych wynikała z przyjęcia prostego założenia, jakim jest przydzielenie każdemu głośnikowi optymalnego zakresu przetwarzanego pasma – takiego, w którym pracuje on najbardziej liniowo.
Zastosowane przy budowie przetworniki to: 8” woofer Aurum Cantus AC200/50C2C, pracujący w obudowie bas-refleks o strojeniu umożliwiającym „zejście” do częstotliwości 27,5 Hz, a tym samym zapewnienie pełnopasmowego odtwarzania całej skali zjawisk muzycznych, jakie dają naturalne instrumenty (oczywiście za wyjątkiem organów i niektórych fortepianów – te wymagają zejścia do ok. 16,3 Hz, co jest nierealne przy tej wielkości konstrukcji), a zatem możliwość usłyszenia w typowym pomieszczeniu (15-25 m2) dźwięku A sub-kontra - najniższego klawisza fortepianu.
Jako midrange konstruktorzy zdecydowali się zastosować kopułkę średniotonową Tang Band 75-1558SE pracującą w obudowie zamkniętej.
Jako głośnik wysokotonowy pracuje tweeter znakomitej firmy Morel (to model ST-728 z najwyższej serii Supreme). I na tym kończą się standardowe rozwiązania tych konstrukcji. Ponadstandardowo kolumny wzbogacone są m.in. o dodatkowy tweeter Dayton ND20FA-6 wbudowany w tylną ściankę. Ma on w założeniu obsługiwać jedynie najwyższą oktawę. Jego zadaniem jest możliwość dostosowania wysokich tonów do właściwości akustyki pomieszczenia i stopnia jego wytłumienia, a przy okazji dodanie brzmieniu przestrzenności i powietrza.
Do tego również ponadstandardowo konstruktorzy – dbając o możliwie szeroką uniwersalność zestawu – zdecydowali się (dla zapewnienia możliwości pracy kolumn również w dużych pomieszczeniach) na opcję uruchomienia drugiego tunelu bas-refleksu, rezygnując w ten sposób z odtwarzania jedynie najniższego basu (przy czym całe pasmo kontrabasu o klasycznym stroju a więc od nuty E1=~41 Hz, jest dalej w pełni obsługiwane). Bas nie schodzi już wtedy tak nisko, ale proporcjonalnie do reszty pasma jest go znacznie więcej. A to jeszcze nie wszystkie niestandardowe rozwiązania. Konstruktorzy zadbali też o możliwość odłączenia układu linearyzacji drugiego wierzchołka bas-refleksu, który to układ zapewnia znaczące polepszenie jakości odtwarzania basu, zabierając jednak znaczną cześć mocy i potęgi niskich częstotliwości w zakresie około 80 Hz (tu pomyślano o tym, że nie wszystkich może interesować aż tak wybitna jakość odtwarzania niskich częstotliwości – niektórzy wolą po prostu dobre uderzenie, a ich pomieszczenia nie są wrażliwe na drażniące podbicie tego zakresu częstotliwości występujące w większości tego typu konstrukcji). Rozwiązanie to jest rzadko stosowane w komercyjnych kolumnach – raz ze względu na upodobanie większości słuchaczy do obfitego basu „nabijającego rytm”, a dwa, ze względu na konieczność stosowania potężnych cewek i to najlepiej powietrznych (cewki działają w bardzo prądożernym zakresie pasma, więc w rdzeniowych występuje ryzyko nasycania się rdzenia).
Nadto zadbano o niezwykle ważną kwestię, jaką jest dyfrakcja fal w zakresie współpracy głośników z obudową kolumn. Nie od dziś wiadomo, że pominięcie tego zjawiska gubi mniej doświadczonych konstruktorów, którzy nie doceniając wartości tego zjawiska potrafią sobie na własne życzenie zepsuć dźwięk. A trzeba jasno powiedzieć, że zjawiska te w praktyce potrafią podnieść (bądź obniżyć) mniejsze lub większe fragmenty charakterystyki nawet o 3 dB, co może zadecydować o tym, że brzmienie – mimo poprawności układu elektrycznego – mówiąc wprost może być do bani. Stąd też decyzja konstruktorów o takim a nie innym rozmieszczeniu głośników na ściance przedniej obudowy.
Zatem zakres dość oczywistych rozwiązań (o ile się o nich wie) jest dość spory jak na konstrukcję DIY.
Układ elektryczny oparty jest o podziały akustycznie drugiego rzędu (głośnik średniotonowy pracuje w odwrotnej polaryzacji do dwóch pozostałych), łączna nadmiarowość fazy sięga 360 stopni i – co ważne – dzieje się to zupełnie łagodnie, wręcz łagodniej niż w typowej konstrukcji dwudrożnej z podziałem czwartego rzędu. Deklarowane przez konstruktorów częstotliwości podziału to 800 i 3300 Hz, co znajduje odzwierciedlenie w pomiarach.
W „audiofilsko” kluczowych miejscach zastosowano kondensatory ClarityCap ESA, znacząca większość cewek jest powietrzna, a kondensatorów - polipropylenowa (tylko największe wartości są bipolarne). Okablowanie to posrebrzana linka miedziana o przekroju 2 mm2 w izolacji z teflonu. Zastosowane terminale to oryginalne WBT.
Obudowy są zbudowane z MDF-u z licznymi dodatkowymi wzmocnieniami wewnątrz, mającymi ograniczać wpływ własny rezonansu obudowy na dźwięk. Służy temu także wyklejenie wnętrza kolumn matami bitumicznymi. Komora głośnika basowego ma w przekroju kształt trapezu, co ma za zadanie osłabiać negatywny wpływ fal stojących tworzących się wewnątrz obudowy. Zwrotnica ma wydzieloną osobną komorę na dole obudowy.
Zastosowano okleinę w orzechu naturalnym, a na froncie znajdziemy prawdziwą skórę wołową (sic!). Konstruktorzy zadbali nawet o tak „aptekarskie” aspekty, jak maksymalne zbliżenie do siebie głośników: średniotonowego i wysokotonowego, co w założeniu ma symulować punktowe źródło dźwięku – a to z kolei ma ułatwiać uzyskanie najbardziej naturalnego odwzorowania zjawisk przestrzennych.
Szczególny nacisk położono na najważniejszy chyba aspekt budowy zestawów głośnikowych, jakim jest zgranie fazowe przetworników. Uzyskano to poprzez zastosowanie filtrów niskiego rzędu o niskiej dobroci. Zadbano także o możliwość nieskrępowanej współpracy ze wzmacniaczami lampowymi poprzez ustalenie łagodnego przebiegu impedancji, ponieważ liczne i duże amplitudowo jej wahania sprawiają „lampowcom” kłopot. Współpracy z lampą najbardziej służy jednak to, że z całą pewnością można je zakwalifikować jako kolumny znamionowo 8-omowe (minimum 6,5 Ω występuje przy częstotliwości 30 Hz).
Do tego dochodzą tak „relatywnie mało istotne” a często urastające do rangi problemu rozmiary kolumn, które można określić jako w pełni rozsądne nawet dla pomieszczenia 16-25 m2.
Od strony inżynierskiej zadbano zatem praktycznie o nawet najmniejsze aspekty mogące mieć lub mające wpływ na dźwięk, co już samo w sobie stawia wysoko poprzeczkę dla innych konstrukcji, w tym także fabrycznych.
Dane techniczne (wg konstruktorów)
Pasmo przenoszenia: 27-28 000 Hz
Impedancja: 8 Ω (min. > 6,5 Ω)
Skuteczność: 88 dB/2,83 V/1 m
Rekomendowana moc wzmacniacza: 15-200 W
Wymiary: 26x32x99 cm (z cokołem: 34x36x105 cm)
Masa: 25 kg (szt.)
ELICA
Elica jest również konstrukcją trójdrożną – jednak w przeciwieństwie do Clockworków zamiast tuneli bas-refleks zastosowano membranę bierną umieszczoną na bocznej ściance. Zalety takiego rozwiązania w zakresie kolumn o niższym budżecie polegają na możliwości zastosowania mniejszej obudowy, lepiej pasującej do parametrów użytego głośnika niskotonowego i zamierzonego zejścia basu w pomieszczeniu o umiarkowanej powierzchni, bez kompromisów w postaci turbulencji w porcie o zbyt małym przekroju. Identycznie jak w przypadku Clockworków, decyzja o budowie kolumn trójdrożnych wynikała z przyjęcia założenia, że przydziela się każdemu głośnikowi taki zakres przetwarzania pasma, w którym pracuje on najbardziej liniowo.
Zastosowane przy budowie przetworniki to: 8” sztywny metalowy woofer Dayton RS225-8 działający we współpracy z membraną bierną STX (w tym przypadku robioną na zamówienie i wg specyfikacji twórców). Całość sekcji niskotonowej jest dostrojona tak, by umożliwić „zejście” do częstotliwości ok. 27 Hz - co zapewnia możliwość pełnopasmowego odtwarzania całej skali naturalnych zjawisk muzycznych.
Jako głośnik średniotonowy pracuje kolejny metalowy Dayton – RS52AN-8 w obudowie zamkniętej.
Głośnik wysokotonowy to Seas 22TAF/G – tzw. kopułkowo-pierścieniowy, w którym sama kopułka jest aluminiowa, a pierścień wokół niej (przetwarzający najwyższe częstotliwości) jedwabny. Przyjęcie rozwiązań opartych na metalowych membranach było, jak mniemam, spowodowane dążeniem do uzyskania pełnopasmowego brzmienia, bez wyraźnych modów własnych w zakresach pracy poszczególnych przetworników, a równocześnie bardzo dobrą relacją jakość/cena wybranych głośników.
Kolumny „Elica” to w założeniu twórców próba uzyskania podobnych rezultatów dźwiękowych, co w kolumnach „Clockwork”, ale przy prawie dwukrotnie niższych kosztach budowy. Zastosowane przetworniki są bowiem znacząco tańsze.
Uproszczona została także obudowa. Zrezygnowano ze skóry na froncie oraz z maskownic wzorowanych na „gumowych strunach” a la Sonus faber. Miast tego dużo uwagi poświęcono optymalnemu ułożeniu głośników na przedniej ściance i taką regulację skosów, żeby zapewnić odpowiednią charakterystykę przetworników – a w dużym stopniu umożliwia to właśnie opanowanie materii związanej z dyfrakcją fal na przedniej ściance oraz na krawędziach obudowy. Owo niesymetryczne rozmieszczenie przetworników na froncie, w odległościach od krawędzi zgodnych z regułami „złotego podziału”, ma właśnie minimalizować niepożądane efekty dyfrakcji. Charakterystyczne ścięcia dodane na froncie kolumn także pomagają walczyć z tym zjawiskiem. Nazwa kolumn nawiązuje do kształtu tych ścięć – Elica to po włosku „śmigło”.
Pozostałe założenia konstrukcyjne nie odbiegają od wcześniej opisywanych Clockworków. W przypadku tych zestawów głośnikowych twórcy zrezygnowali jednak z rozbudowanych regulacji, które dodatkowo (co oczywiste) komplikują i podrażają konstrukcję, a z racji zastosowania tweetera o bardzo dobrym rozpraszaniu umieszczanie dodatkowego głośnika wysokotonowego z tyłu obudowy okazało się summa summarum zbędne.
Układ elektryczny oparty jest o dwa podziały akustycznie 2. rzędu (głośnik średniotonowy pracuje w odwrotnej polaryzacji do dwóch pozostałych), łączna nadmiarowość fazy sięga 360 stopni, a co ważne - dzieje się to zupełnie łagodnie, łagodniej niż w typowej konstrukcji dwudrożnej z podziałem czwartego rzędu. Deklarowane przez twórców częstotliwości podziału to 1 kHz i 3,5 kHz.
Tak jak w przypadku Clockworków zdecydowano się zlinearyzować dedykowanym obwodem typowe podbicie okolic 80-120 Hz. Zastosowane podzespoły to cewki powietrzne (za wyjątkiem jednej) oraz kondensatory polipropylenowe (jedynie w kompensacji jeden bipolar). Szeregowo z tweeterem i głośnikiem średniotonowym wstawiono kondensator ClarityCap ESA. Terminale są tańsze niż w Clockworkach, już nie oryginalne WBT, tylko ich chiński odpowiednik.
Kolumny okablowano linką z miedzi srebrzonej w teflonie. Obudowy są zbudowane z MDF-u, tu również z dodatkowymi wzmocnieniami wewnątrz mającymi ograniczać wpływ własny rezonansu obudowy na dźwięk, a także znowu z komorą woofera o przekroju w kształcie trapezu. Nie zapomniano też o matach bitumicznych wewnątrz. Zastosowano naturalną okleinę jabłoń indyjska. Maksymalne zbliżenie do siebie głośnika średniotonowego i wysokotonowego ma pomóc uzyskać wrażenie punktowego źródła dźwięku. Zgranie fazowe i łagodny przebieg impedancji (o wartości zmierzonej 8 Ω z minimum 6,5 Ω w okolicach 30 Hz) uzyskano poprzez zastosowanie filtrów niskiego rzędu - kolumny nie są przewidziane do pracy z triodą SE, jednak uniwersalność, a więc możliwość pracy np. z tranzystorową klasą A, jest mile widziana, zwłaszcza w czasach "loudness war" i powszechności "taniego" podnoszenia efektywności kolumn przez obniżanie impedancji. Tak jak w przypadku Clockworków zadbano o „rozsądne” rozmiary, a dedykowane pomieszczenie mieści się w granicach 15-25 m2.
Dane techniczne (wg konstruktorów)
Pasmo przenoszenia: 27-30 000 Hz
Impedancja: 8 Ω (min. > 6,5 Ω)
Skuteczność: 84 dB/2,83 V/1 m
Rekomendowana moc wzmacniacza: 40-200 W
Wymiary: 24,5x30x104,5 cm
Masa: 20 kg (szt.)
O autorze
Marcin Michalczyk jest od wielu lat członkiem KTS oraz onegdaj współtwórcą marki Sound&Line. Obecnie, stwierdziwszy, że nie może żyć bez swojej pasji, zaangażował się we współtworzenie dużego przedsięwzięcia związanego z tematyką audio. Na co dzień wykonuje kwalifikowany zawód prawniczy. Muzyka, sprzęt i wszystkie związane z tym aspekty to, obok wspinaczki i alpinizmu, jego wielka pasja i hobby, którym poświęca swój wolny czas. Miłość do muzyki datuje na 30 lat wstecz, kiedy stawiał pierwsze kroki w muzycznej edukacji. Problematyką odtwarzania muzyki zainteresował się prawie 20 lat temu. W pierwszym rzędzie jest wielbicielem muzyki klasycznej, nie są mu jednak obce inne gatunki i wciąż stara się poszerzać swoje horyzonty muzyczne. Już wcześniej pisywał na łamach „High Fidelity”, a stałą współpracę rozpoczyna tymże autorskim działem „DIY z aspiracjami”.
|