Kiedyś sardoniczny, ekstrawagancki i może nawet tandetny, ale na pewno wyjątkowy Electric Warrior T.Rexa katapultował jego lidera Marca Bolana do panteonu, wywołał też nieustającą fascynację glam-rockiem i zapoczątkował ruch, który wkrótce wciągnął Davida Bowiego, Roxy Music i innych. Jednak żaden z tych artystów nigdy nie wydał płyty, która zmieniłaby tak wiele, jak Electric Warrior, należącego do listy 160 największych albumów wszechczasów magazynu „Rolling Stone” i znajdującego się w słynnej książce 1001 albumów, które musisz usłyszeć, zanim umrzesz.
Masterowana w systemie masteringowym Mobile Fidelity, wytłoczona na „cichym” winylu w RTI i umieszczona w otwieranej okładce, numerowana edycja dwóch płyt 180 g 45 RPM, nadaje jej – jak czytamy w materiałach prasowych – „panoramiczną jakość dźwięku”. Ciepła, przesiąknięta pogłosem produkcja Tony’ego Viscontiego i rasowa inżynieria Roya Thomasa Bakera to dwa z najsłynniejszych i najbardziej szanowanych elementów tego dzieła.
Jak napisał Sean Egan w opisie z dawno wyczerpanej reedycji:
„Dźwięk jest rozpoznawalnie rockowy, ale we wcześniej niespotykanym egzotycznym wariancie, jakby został wymyślony przez mieszkańców jednego ze światów Tolkiena, które rozpoznamy w tekstach Bolana. Instrumenty smyczkowe są klarowne, ale dyskretne w kształcie i tonie, dodając odpowiednią utworom klasę”.
Tekst: mat. prasowe
Foto: mat. prasowe