Już trudno wyobrazić mi sobie kwiecień bez Record Store Day. Impreza ta nie tylko walnie przyczyniła się do popularyzacji winyla jako wciąż aktualnego i – co więcej – modnego nośnika audio, ale pozwoliła także wzbogacić kolekcje melomanów i audiofilów na całym świecie o fantastycznie wydane, często w ściśle limitowanym nakładzie albumy. Tak przynajmniej dzieje się w innych częściach Ziemi, na czele z USA, Wielką Brytanią czy Francją.
W Polsce od wielu lat z RSD jest ten sam problem – mało kogo to interesuje. Co smutne (albo śmieszne – zależy z jakiej perspektywy spojrzeć) wcale nie mówię tutaj o kupujących, ale o sprzedawcach. Dosłownie na palcach jednej ręki można policzyć tych, którzy wykazują jakiekolwiek zainteresowanie akcją, której głównym celem było skierowanie uwagi na niezależne, niszowe sklepy płytowe, przegrywające walkę z gigantami pokroju sieci Walmart (w USA) czy rozsianymi po całym kraju salonami Empik (to już w Polsce). Co roku udaje się jednak coś ciekawego wyrwać, uzupełniając swoje zbiory winyli. Dlatego też udałem się, wraz z grupą małą grupą znajomych, do dwóch krakowskich sklepów: Music Cornera, który zlokalizowany jest przy ul. św. Tomasza 4 (niedaleko Rynku Głównego) oraz Records Dillaz, znajdującego się przy ul. Berka Joselewicza 11 na Kazimierzu. Pierwszy z nich zawsze oferował kilka rzeczy do nabycia (tak też miało być – przynajmniej według facebookowych zapowiedzi – i tym razem), ten drugi jeszcze nigdy nic na RSD nie zaoferował – ale przecież nadzieja jest matką głupich, prawda?
Pod Music Cornerem byliśmy kilka minut przed 11:00 – wtedy właśnie miały otworzyć się drzwi prowadzące do kolekcjonerskiego raju. Jednak zaraz po wejściu do sklepu dopadła nas rzeczywistość i sponiewierała jak Deontay Wilder Artura Szpilkę. Oświadczono nam bowiem na wstępie, że „znaczna część płyt” nie dotarła do Krakowa na czas, przez co oferta zareklamowana przez MC na Facebooku jest nieważna. Następnie przytaszczone zostały trzy plastikowe pudła z winylami, które niechlujnie rzucono na ladę, dołączono do nich maleńki wzgórek utworzony ze specjalnych wydań płyt CD i… to tyle.
Do wyboru albumów było kilkanaście – mało który jednak został wydany z okazji tegorocznej odsłony RSD; większość albo została wypuszczona „przy okazji” Record Store Day, albo pochodziła z wcześniejszych lat. W cztery osoby nabyliśmy łącznie 12 płyt (dwie się powtórzyły), z których sześć zostało wydanych w ramach Record Store Day 2016, dwie były wypuszczone przy okazji tej imprezy, dwie zaś stanowiły zakup „przy okazji”. Poniżej możecie zapoznać się z kompletną listą naszych nabytków:
– 2 x „Anastasis” Dead Can Dance na podwójnym kolorowym winylu (RSD 2016)
– „Xiu Xiu Plays the Music of Twin Peaks” Xiu Xiu na kolorowym (RSD 2016)
– „Vivus: Dividium” Death (RSD 2016)
– „The Final Countdown: 30th Anniversary Edition” Europe na kolorowym winylu (RSD 2016)
– „Pylon” Killing Joke na podwójnym kolorowym winylu (RSD 2016)
– „Liberté, Egalité, Fraternité, Metallica!: Live at Le Bataclan Metalliki” na CD (RSD 2016)
– „Bumerang” Korteza (wydawnictwo towarzyszące RSD 2016)
– „Minialbum” Korteza (wydawnictwo towarzyszące RSD 2016)
– „The Chemicals” Garbage with Brian Aubert (RSD 2015)
– „Kolos” Jorgosa Skoliasa i Antonisa Skoliasa na CD (zakup „przy okazji”)
– „Rumours” Fleetwood Mac w kolekcjonerskim boksie (zakup „przy okazji”)
Oczywiście w pudłach znalazły się jeszcze inne winyle, nie było tego jednak zbyt dużo. Szczególnie biednie prezentował się najmniejszy z boksów, ten przeznaczony na „siódemki” – tam nie znalazło się nic ciekawego i świeżego. Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że narzekam – w końcu na pewno żyje spora grupa ludzi, którzy nigdy nie widzieli na oczy dwunastu winyli na raz. W swojej obronie mogę jedynie skierować TUTAJ – do miejsca, w którym można się dowiedzieć ile kolekcjonerskich wydawnictw ujrzało światło dzienne TYLKO z okazji RSD 2016. To co przyszło do Polski to zwykłe ścinki. Żeby jednak oddać Music Cornerowi honor, muszę wspomnieć o ciekawej promocji, którą krakowski sklep zaproponował – każdy, kto kupił tego dnia płytę mógł liczyć na 50-procentowy rabat na drugą. Jeżeli zaś kupił trzy, wtedy opłacało mu się dobrać do niej czwartą, bowiem i ta była objęta promocją. W efekcie każdy kolejny album z pary kosztował połowę mniej, co pozwalało na oszczędzenie całkiem sporej sumy pieniędzy.
Niewielka oferta MC i tak zaczęła nam się potem jawić jako wspaniała, postanowiliśmy bowiem zajrzeć do drugiego z przywołanych sklepów: Records Dillaz. Był on niegdyś opisywany na łamach „Gazety Wyborczej”, przywoływany jako przykład tryumfu pasji nad mamoną, niszowego działania znawców nad bezdusznym funkcjonowaniem korporacyjnych gigantów. Całe to Record Store Day zostało stworzone właśnie dla takich miejsc jak to. Szkoda tylko, że jakimś cudem całe zamieszanie wokół RSD przeoczyli… właściciele tego sklepu. Tradycyjnie, już trzeci raz z rzędu, w Records Dillaz nie znalazły się żadne ekskluzywne winyle. Chociaż, jak spojrzeć na to z szerszej perspektywy, można zauważyć pewną poprawę: jeszcze dwa lata temu pracownicy RD nie mieli pojęcia co to w ogóle jest Record Store Day. Dużo fajniej bawiliśmy się pięć minut po wizycie przy Berka Joselewicza 11, gdy znaleźliśmy się na Placu Nowym w samym sercu Kazimierza, by zaopatrzyć się w starsze winyle podczas targu. Ofertę tam mieli ciekawą, płyty były w dobrym stanie. Na Record Store Day nie mieli nic, ale przynajmniej nikt nie udawał, że prowadzi profesjonalny sklep muzyczny.
I tak to właśnie w nad Wisłą wygląda. Najlepsze rzeczy związane z największą na świecie celebracją magii czarnych płyt ma Saturn (sic!), który po jakimś czasie dostaje od dystrybutorów część okolicznościowych wydawnictw, zaś sklepy, które powinny się RSD najmocniej jak tylko mogą konsekwentnie ignorują wagę tego wydarzenia, olewając tym samym szansę na swój sensowny rozwój w przyszłości. Oczywiście potem, za kilka miesięcy czy lat, gdy upadnie kolejne tego typu miejsce, będzie zbiorowy płacz i histeria, że z ulic znikają „miejsca z duszą”. Cóż – byłem tam i powiem jedno – duszy tam niewiele.
Autor: Bartosz Pacuła
Zdjęcia: Bartosz Pacuła
Record Store Day 2016 w Krakowie – drugie spojrzenie
Autor: Tomasz Folta
Na Record Store Day udałem się w tym roku, jak zwykle, bez przesadnego entuzjazmu, traktując to wydarzenie bardziej jako okazję do spotkania się z redaktorami „High Fidelity” oraz Music to the People, niż jako płytowe łowy. Będąc kolekcjonerem płyt CD oraz plików (zakup gramofonu planuję dopiero na emeryturze) na ogół wracałem stamtąd z kilkoma przypadkowymi płytami CD, tak tylko żeby mieć satysfakcję, że coś sobie kupiłem, choć niekoniecznie związanego z tym świętem. Wyjątkiem był tylko winylowy singiel Slayera na picture discu, który rok temu urzekł mnie po prostu wyglądem.
Jakże ucieszyłem się więc zobaczywszy digipak Liberté, Egalité, Fraternité, Metallica!: Live at Le Bataclan Metalliki, limitowany do 20.000 sztuk, wydany specjalnie z okazji Record Store Day 2016. Choć nie znam języka francuskiego, pomimo pracy we francuskiej korporacji, szybko zorientowałem się, że wydawnictwo to upamiętnia ofiary zamachu terrorystycznego, jaki miał miejsce w zeszłym roku w tymże samym klubie, gdzie Metallica zagrała trzy koncerty pod rząd, 13 lat temu, podczas trasy promującej album St. Anger. Dodawszy do tego fakt, że na innej półce Music Cornera wypatrzyłem świeżutkie wydawnictwo Jorgosa Skoliasa i jego syna Antonisa pod tytułem Kolos (z grec. – „dupa”), którego to premiera była systematycznie odkładana od połowy zeszłego roku, a który był jednym z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie albumów ostatnich miesięcy, mogę stwierdzić że Record Store Day 2016 był dla mnie udany. Mam oczywiście świadomość, że entuzjazmu tego nie podzielali moi towarzysze, którzy przybyli na zakupy winylowe – wystarczyło spojrzeć na znikomą ilość płyt, jakie mieli za sobą przy kasie i porównać to do sterty jaką wynosili ze sobą w poprzednich latach.