Nośnik: COMPACT DISC | 180 g LP | pliki MQA Studio 24/96
Słuchał: WOJCIECH PACUŁA
1. Robbers, Thugs and Muggers (O’Galajani)
2. Agbada Bougou
3. Coconut Jam
4. Never (Lagos Never Gonna Be The Same)
5. Slow Bones
6. Jabulani (Rejoice, Here Comes Tony)
7. Obama Shuffle Strut Blues
8. We’ve Landed
MUZYCY
„The Guardian” wywiad z Allenem rozpoczyna tak:
„Tony Allen i zmarły jakiś czas temu Hugh Masekela są gigantami muzyki afrykańskiej. Ten pierwszy jest perkusistą, który wraz z Fela Kuti stworzył nigeryjski Afrobeat. Trębacz Masekela był ikoną ruchu przeciw apartheidowi w Południowej Afryce.”
Robin Denselov, Tony Allen: Afrobeat’s master on Hugh Masekela, Damon Albarn and friction with Fela Kuti, „The Guardian”, 19 marca 2020; dostęp: 02.04.2020
I nie ma w tym żadnej przesady. Większość lat 60. Masekela spędził w Londynie i Nowym Jorku, ale ta dwójka spotkała się dopiero w roku 1984, kiedy Masekela był na wygnaniu w Zachodniej Afryce. Od tamtej pory planowali wspólne nagrania. Udało się to dopiero w 2010 roku, kiedy to weszli do londyńskiego studia wraz z producentem Nickiem Goldem (Buena Vista Social Club, Orchestra Baobab). Jak czytamy w materiale magazynu „Pitchfork” „nagranie przebiegło płynnie, jak konwersacja”:
„Wiedziałem, że chcą ze sobą współpracować. Mieli być w tym samym miejscu w tym samym czasie, więc zarezerwowałem studio na dwa dni, nie po to, żeby przygotować album, ale zobaczyć, co się stanie. To był tylko eksperyment.” – wspomina Nick Gold (więcej TUTAJ).
Sesja miała charakter jamu, ponieważ muzycy weszli do studia bez przygotowania i bez wyraźnej „mapy drogowej”. Oprócz nich dwóch w studiu nikogo więcej nie było. Pozostałe partie dograli w 2019 roku, w tym samym studio, jazzmani reprezentujący współczesną scenę jazzową Londynu: Joe Armon-Jones na klawiszach (Ezra Collective), Chashi (Kokoroko) i Herbert (Acoustic Ladyland) na kontrabasie oraz Steve Williamson na saksofonie tenorowym. Dodajmy, że Masekela śpiewa w języku Zulu.
WYDANIE
Płyta ukazała się nakładem World Circuit Ltd., brytyjskiego sub-labelu BMG, nakierowanego na muzykę wykorzystującą lokalne motywy – kubańskie, afrykańskie itp. – na stronie internetowej mówi się o „world-music”. To tam znajdziemy, dla przykładu, nagrodzoną Grammy płytę Ry’a Coodera Talking Timbuktu i zapis koncertu Buena Vista Social Club w Carnegie Hall, nie jest to więc muzak, a pełnoprawna muzyka świata.
Płyta została wydana w trzech formach: jako krążek COMPACT DISC, na 180 g winylu oraz w postaci plików – są one dostępne w serwisie TIDAL zakodowane w MQA Studio 24/96 (recenzujemy tę właśnie wersję). Okładka wygląda po prostu wyjątkowo i przypomina okładki jazzowych mistrzów z lat 50. XX wieku – wystarczy przywołać Tenor Conclave z 1957 roku, płytę wydaną przez Rverside Records. Za grafikę na Rejoice odpowiada Florence de la Fournière, angielska graficzka, z tego typu prac do tej pory nieznana.
Płyta została zarejestrowana w Livingston Studios przez Jerry’ego Boysa i Sonny’ego Johnsa; dodatkowe sesje rejestrował Patrick Ruffino. Miks został wykonany przez Johnsa, który też jest podpisany jako „dodatkowy producent”. Za mastering odpowiada Guy Davie, inżynier z londyńskiego Electric Mastering, wcześniej, przez 18 lat pracujący w studiu The Exchange, gdzie zajmował się płytami – uwaga – Erasure, The Smiths, Grace Jones!
Co ciekawe, studio Livingston Studios znane jest z jednej strony z muzyki fokowej – tak zaczynało – ale z drugiej także z muzyki takich zespołów, jak: Depeche Mode, Erasure, The Jesus and Mary Chain, REM, Kanye, Muse. Oferuje ono nagrania cyfrowe Pro Tools, ale i 24-śladowe nagrania analogowe na Studerze A80. Ma też fantastyczny, analogowy stół mikserski (72 kanały) SSL SL4072 G+, a nagrania monitorowane są przez trójdrożne kolumny Augspurger Duo-12 Monitors z dwoma 18″ subwooferami. Obecny wystrój studio zawdzięcza przebudowie w 2012 roku – płyta Rejoice została zarejestrowana jeszcze w starej scenerii. Nie wiadomo, czy nagrania dokonano w domenie analogowej, czy cyfrowej, chociaż w kilku materiałach mówi się o „nieruszanych od 2010 roku taśmach”; może to być jednak tylko figura retoryczna, a nie opis nosnika.
SŁUCHAMY
Nie ma wątpliwości, kto jest na tym albumie najważniejszy – perkusja Tonny’ego Allena wybija rytm tak, jakby była instrumentem solowym, a wraz z nią swoje improwizacje na flugelhornie wywija Hugh Masekela. Kontrabas, czy to Tom’ego Herberta (A1 – A4, B2, B4), czy też Mutale Chashiego (A4, B1), jest naprawdę ważny, podobnie zresztą, jak keyboardy Joego Armon-Jonesa (A1, A4, B1), a nawet saksofon tenorowy Steve’a Williamsona (A2). Ale to tylko dodatek, właściwie mogłoby ich nie być – wystarczy posłuchać utworu Agbada Bougou, gdzie saksofon gra często z instrumentem lidera unisono, żeby dojść do wniosku, że goście ubogacają brzmienie, ale o nim nie przesądzają.
A to dlatego, że duet liderów jest niesamowity – jakby grali nastolatkowe, na chwilę wpuszczeni do studia nagraniowego, starający się schwytać swoją szansę, biegnący za chwilę do klubu zagrać koncert, albo i dwa. Tak, jak to było z jazzem w latach 30. i 40. Współpraca Allena i Masekela jest niewiarogodna. To gęste, pełne granie, bez oglądania się na mody, bez kalkulowania. Tak się gra jazz!!! A, niestety, dzisiaj rzadko kiedy tak się gra.
Od strony brzmieniowej to wyjątkowo udana realizacja. Uderza oparcie brzmienia na niskim basie, przez co kontrabas zajmuje sporo miejsca między kolumnami. Nie jest to jednak kontrabas selektywny. Wyraźnie chodziło o pokazanie jego masy, która miała wypełnić przestrzeń między liderami. Niskie tony są więc gęste i mięsiste. Ścięto sporo wyższej średnicy, przez co wydaje się jeszcze niższy niż jest w rzeczywistości.
Dynamika wydaje się nieco graniczona, właśnie przez wypełnienie basu. Ale to tylko pozór, tak naprawdę, jest wybitna! Nie musiałem nawet patrzeć na wskaźniki w odtwarzaczu Myteka – chociaż za ich pomocą to potwierdziłem – żeby wiedzieć, że zastosowano niewielką i dobrze dobraną kompresję. Zyskuje na tym przede wszystkim perkusja, której wejście w Never (Lagos Never Gonna Be The Same) czy Slow Bones jest szybkie i pełne. Wokale są za to mocniej skompresowane, choć nie przeszkadzało mi to zbytnio. Dobrze zakotwiczono je bowiem w przestrzeni i w barwie tego albumu.
Wyraźniej da się we znaki ograniczenie energii wysokiego środka i góry. To ciepłe brzmienie, niskie brzmienie i gęste brzmienie – takie chyba zresztą miało być. Blachy perkusji mają świetną barwę, są całkiem dźwięczne i rozdzielcze, ale są raczej słodkie i zaokrąglone niż kąśliwe. Podobnie potraktowano instrumenty dęte, które są nieco dalej od nas, na osi. Równie ciepło zarejestrowano też, odzywający się w Jabulani (Rejoice, Here Comes Tony) wibrafon Lewisa Wrighta.
Ale to wszystko składa się na historię, której słucha się z wielkim zainteresowaniem, z radością – bo to taka właśnie muzyka. To jedne z najciekawszych nagrań ostatnich lat. Jest też świetna realizacja i mastering, choć trzeba wskazać na modyfikację brzmienia w kierunku basu i ocieplenia góry, na którą zdecydowali się producenci nagrań – Hugh Masekela, Nick Gold oraz Tony Allen – i masterujący płytę Guy Davie. Rejoice polecam jako odtrutkę na nudę i na smutek – jest jak szczepionka, której wszyscy wyglądamy. Koniecznie! Przyznajemy recenzowanej płycie wóróżnienie RED Fingerprint. ■
Jakość dźwięku: 8-9/10