Jeszcze nie opadł kurz po teście systemu, w skład którego wchodził niebywale kosztowny, choć w ramach tej marki wcale nie najdroższy, przedwzmacniacz gramofonowy SP-102, a już otrzymałem do testu komplet do niego – stereofoniczny przedwzmacniacz liniowy SL-101 oraz stereofoniczną końcówkę mocy SS-102. Ta ostatnia nie jest zresztą „czystą” końcówką mocy, jako że ma wbudowany na wejściu regulator siły głosu (tłumik), dzięki któremu wzmacniacz może współpracować z dowolnym źródłem liniowym jak klasyczny wzmacniacz zintegrowany, z dwoma wejściami – RCA i XLR.
To zresztą wcale nie jest pierwszy tego typu wzmacniacz, jaki testowałem – wystarczy przypomnieć Lebena CS-660P.
Rozróżnienie na „wzmacniacz mocy z regulowanym wejściem” i „wzmacniacz zintegrowany” wydaje się bowiem tylko zwyczajowe, w zależności od tego, którą funkcję przyjmiemy za prymarną. Można oczywiście argumentować, że integra ma wyższą czułość wejściowa, tj. napięcie do jego wysterowania może być znacznie niższe niż w końcówkach, że jego impedancja wejściowa może być znacznie niższa, bo na wejściu mamy bufor, ale patrząc na przykłady z życia, wiele integr ma dość niską czułość, a z kolei wiele końcówek wysoką. A jak nazwać wzmacniacz zintegrowany z pasywnym przedwzmacniaczem? No, albo „wzmacniaczem zintegrowanym”, albo końcówką z regulowanym wejściem”, w zależności od tego, jak sobie to założył producent i jak opisał urządzenie.
W typologii pomagają wejścia – jeśli jest ich więcej niż jedna para, to jest większe prawdopodobieństwo, że wzmacniacz jest „integrą”. Ale – znowu – to tylko umowa. Żeby sprawę jakoś zamknąć: moim zdaniem „wzmacniacz zintegrowany” to wzmacniacz mocy z tłumikiem na wejściu. I kropka. I tym dla mnie SS-101 jest.
W ofercie Vitus Audio są oczywiście także „czyste”, tj. niepodlegające dyskusji wzmacniacze zintegrowane, a zaczynamy od RI-100 za 32 400 zł. Dodajmy, że znajdują się w niej również dwa odtwarzacze CD: zintegrowany (jednopudełkowy) SCD-010 za 68 000 zł oraz dzielony, w postaci pary transport + przetwornik MP-T 201 + MP-D 201, za (odpowiednio) 64 800 zł i 98 400 zł. Jak pisze dystrybutor, ich symbol SCD nie ma nic wspólnego z SACD, lecz oznacza serię urządzeń, do której należy, czyli Signature. Bo trzeba wiedzieć, że oferta Vitus Audio podzielona jest na trzy serie, Reference, Signature i Masterpiece.
Większość wzmacniaczy tej firmy pracuje w klasie A z możliwością przełączenia na AB. Dostępny od 2007 roku SS-101 nie jest wyjątkiem. Jego moc w klasie A to skromne (na papierze, prawda – w części odsłuchowej) 50 W przy 8 Ω i 100 W w klasie AB przy 8 Ω. Przypomnę, że mój Luxman M-800A specyfikowany był na 60 W w klasie A (przy 8 Ω), po których przechodził w klasę AB. SS-101 waży 85 kg, czyli dokładnie tyle samo, co moja nowa, referencyjna końcówka mocy, Soulution 710.
Przedwzmacniacz SL-102 jest znacznie mniejszy, ale zbudowany nie mniej perfekcyjnie. A, tak – nie mówiłem jeszcze, że budowa tych urządzeń jest właśnie taka – perfekcyjna. Można to jednak, moim zdaniem, wyczytać z testu przywoływanego przedwzmacniacza gramofonowego SP-102. Preamp liniowy SL-102 wydaje się dzielić dokładnie to samo chassis i wygląda, jak dla mnie, identycznie. Poza tylną ścianką, oczywiście. SL-102 jest nowszym urządzeniem, ponieważ dostępny jest od drugiej ćwierci 2010 roku. To całkowicie zbalansowane, symetrycznie zbudowane urządzenie, z trzema wejściami i dwoma wyjściami. Dwóm wejściom XLR towarzyszy (hurra!) wejście niezbalansowane, podobnie wyjściom, jednak sygnał zaraz za wejściem RAC zamieniany jest na zbalansowany. To samo jest zresztą w końcówce mocy. Urządzenie waży 24 kg.
Do tej pory testowaliśmy:
- przedwzmacniacz gramofonowy SP-102, test TUTAJ
ODSŁUCH
Nagrania wykorzystane w teście (wybór):
- Stereo Sound Reference Record. Jazz&Vocal, Stereo Sound, SSRR4, SACD/CD.
- Stereo Sound Reference Record. Popular Selection, Stereo Sound, SSRR5, SACD/CD.
- Abraxas 99, Metal Mind Productions, MM CD 0102, CD.
- Brian Eno, Craft On A Milk Sea, Warp Records, FLAC 24/44,1.
- Carol Sloane, Hush-A-Bye, Sinatra Society of Japan/Muzak, XQAM-1031, CD.
- Chet Baker, Chet Baker Sings and Plays, Pacific Jazz/EMI Music Japan, TOCJ-90028, HQCD.
- Clifford Brown and Max Roach, Study In Brown, EmArcy/Universal Music Japan, UCJU-9072, 180 g LP (mono).
- Deep Purple, Perfect Stranger, Polygram Records/Polydor K.K. Japan, 25MM 0401, LP.
- Ella Fitzgerald, The Cole Porter Song Book, Verve, 537 257-2, Verve Master Edition CD.
- Frank Sinatra, The Voice, Columbia/Speakers Corner, CL 743, Quiex SV-P, 180 g LP (mono).
- Frédéric Chopin, The Complete Nocturnes, piano: Gergely Bogányi, Stockfisch, SFR 357.4051.2, 2 x SACD/CD; recenzja TUTAJ.
- J. S. Bach, Sonatas & Partitas for Solo Violin, Pavlo Beznosiuk, Linn Records, CKD 366, SACD/HDCD.
- Jim Hall Trio, Blues On The Rocks, Gambit Records, 69207, CD.
- Jim Hall, Concierto, CTI/Mobile Fidelity, UDSACD 2012, SACD/CD.
- King Crimson, In The Wake of Poseidon, 21st Century Complete Edition, Universal Music Japan, UICE-9052, HDCD.
- Laurie Anderson, Homeland, Nonesuch, 524055-2, CD+DVD; recenzja TUTAJ.
- Roxy Music, Flesh+Blood, Virgin, 847439, HDCD.
- Stan Getz & Joao Gilberto, Getz/Gilberto, Verve/Lasting Impression Music, LIM K2HD 036, K2HD; recenzja TUTAJ.
- Suzanne Vega, Close-Up. Vol 1, Love Songs, Amanuensis Productions/Cooking Vinyl, COOKCD521, CD.
Japońskie wersje płyt dostępne na CD Japan.
Brzmienie końcówki Vitusa grającej z przedwzmacniaczem Ayona od razu przywodzi na myśl odsłuch dobrego systemu analogowego, tj. gramofonu z wkładką i przedwzmacniaczem gramofonowym. Myślę tu o gęstym, głębokim graniu, w którym najważniejszym elementem jest komunikatywność. Komunikatywność o której mówię, a więc komunikatywność analogu, a więc i Vitusa polega przede wszystkim na wybraniu z dźwięku tych elementów, które pomagają przekazać emocjonalny ładunek utworu.
Bo to jest „emocjonalne” granie. Punkt ciężkości w barwie ustawiony jest na niższej średnicy, a więc niżej zarówno niż w moim Luxmanie M-800A, niżej niż w końcówce Accuphase’a A-65 (obydwa pracują w klasie A), ale niżej też niż w Soulution 710, Reimyo KAT-777 czy Ancient Audio Silver Grand Mono. Tak, niezła wyliczanka… Duńskiej końcówce najbliżej jest, moim zdaniem, do tego, co znam z odsłuchów urządzeń Kondo, Jadis, czy – ostatnio testowanego dla „Audio” wzmacniacza Mastersound Compact 854. Nie mówię przy tym o jakości tego grania, a próbuję przybliżyć jego barwę, bo to ona w dużej mierze decyduje o tym, jak ten dźwięk odbieramy.
A jakość jest znakomita. To równorzędny partner Soulution, Reimyo i Ancient Audio – pozostałe wzmacniacze są daleko w tyle. Może takie stratyfikowanie od razu na początku, ustawianie peletonu i pudła może się wydać przedwczesne, ale chciałbym, żeby państwo na to, co piszę patrzeli od tej strony – mówimy o ekstremalnym hi-endzie. Dlatego też każda zaleta (pochwała), wada (zganienie), czy wreszcie cecha (wskazanie) muszą być brane przez pryzmat tego, o czym mówimy, a mówimy o górnej półce tego, co jest w tej chwili w technice wzmacniania możliwe. I to bez podziału na „lampę” i „tranzystor”.
Jak mówię, brzmienie końcówki z Danii jest gęste. Świetnie pokazało to już pierwsze nagranie, utwór z płyty Pianoia I Toshiaki Matsumoto, z fortepianem w roli głównej ([w:] Stereo Sound Reference Record. Nobu’s Popular Selection). Uderzenie w klawisze było lekko zaokrąglone i „zagęszczone”, że tak powiem. Uwaga skupiała się natomiast na podtrzymaniu. To efekt znany zazwyczaj ze wzmacniaczy lampowych. Mamy coś namacalnego, coś, co niemal namacalnie materializuje się przed nami. W tym przypadku przekaz nie jest przy tym jakoś specjalnie przybliżany do słuchacza. Przez wypchnięcie środka dość łatwo symulować „obecność”. Tutaj tego nie ma. To granie w dobrej perspektywie, tyle że właśnie treściwe, „znaczące”. Z Vitusem każde uderzenie młoteczka w strunę ma znaczenie, nie jest rozwodnione i eteryczne.
Może jeszcze o tym nie wspomniałem, ale to chyba wynika z tego, co napisałem – taka prezentacja środka powoduje, że to duży dźwięk, o dużym wolumenie. Nie będziemy mieli żadnych wątpliwości, że to gra elektrownia. Jeszcze będę o tym pisał, ale już przy tak niedużym składzie słychać, że urządzenie ma zapas mocy, o jakim marzą po nocach wyposzczone, zachłanne na prąd kolumny. Tutaj wydajność prądowa przekłada się na spokój w dźwięku, na bardzo czarne „tło”. To element, który zwykle dostrzegany jest dopiero przy analizie, a którego przejawem jest spokój w dźwięku, coś w rodzaju pewności siebie.
W pierwszym podejściu może się nawet wydać, że dźwięk jest trochę spowolniony, przynajmniej jeśli przejdziemy z jakiegoś bardzo szybkiego wzmacniacza, np. Soulution 710. Choć coś w tym jest, to na pewno nie chodzi o spowolnienie, a inną strategię realizowania dźwięku, jego interpretacji. Vitus nigdzie się nie spieszy, ale nie dlatego, że jest wolny, ale dlatego, że czasu ma pod dostatkiem, że ze wszystkim zdąży.
I słychać to w każdym repertuarze. Dla mnie takim wskaźnikiem, że mamy w tym przypadku do czynienia z czymś w rodzaju „time machine” był utwór otwierający płytę Cheta Bakera Chet Baker Sings and Plays, pochodzący z 1955 roku, grany w kwartecie utwór. Z Vitusem muzycy grali niezwykle sprawnie, podchodzili do tego, co robią z wielkim luzem, dobrze się przy tym bawiąc. Z Soulution słychać było, że to wciąż młodzi ludzie, że choć już wirtuozi, to wciąż w ich grze sporo jest nerwowości, że sława i chwała wciąż są przed nimi. I że chcą coś udowodnić.
Która wersja jest prawdziwa? Nie mam pojęcia, nie byłem przy tym, to było przecież 55 lat temu i na innym kontynencie. Mogę oczywiście ekstrapolować moje doświadczenia z innymi urządzeniami i płytami, wpiąć w to własne doświadczenie, ale będzie to tylko moja wersja wydarzeń, a nie to, jak jest naprawdę. Myślę, że wystarczy, jeśli zostawię tę kwestię w ten sposób – Vitus gra opanowanym, „luzackim”, tj. nie „spiętym” dźwiękiem. Wszystko lekko wygładza i podaje duże wokale, bez ich przybliżania do słuchacza. Nigdzie się nie spieszy. Nie zwalnia, ale przy porównaniu z innymi topowymi wzmacniaczami można czasem odnieść takie wrażenie. I ma mnóstwo mocy w zanadrzu.
Czytając powyższe akapity można dojść do wniosku, choć nigdzie wprost tego nie sugeruję, że wzmacniacz Hansa-Ole Vitusa gra ciepło. Tyle że nie gra. Mogłoby na to wskazywać to, jak urządzenie przekazuje niższy środek. Jest on mocny, gęsty i bardzo energetyczny. Bardzo przypomina to sposób, w jaki tę część pasma grają kolumny Harbetha, np. Monitor 30. Jeśli państwo je słyszeli, to wiecie, że czasem, jeśli głos ma predylekcję do obniżonego tonu, jeśli mikrofon stal bardzo blisko itp., to tam się aż gotuje – tak jest np. z płytą Suzanne Vegi. Vitus robi coś takiego nawet z tak liniowymi i otwartymi kolumnami, jak Avalon Transcendent. Nie zamyka dźwięku, nie muli go, ale niska średnica gra w bardziej energetyczny sposób niż reszta pasma.
A nie jest to ciepły dźwięk przede wszystkim dlatego, że góra nie jest obcięta, ani wycofana, ani zaokrąglona. Porównując ją do tego, co robią Reimyo KAT-777 i Soulution 710 słychać, że najwyższej góry jest w brzmieniu Vitusa nieco mniej. Jak gdyby widmo było bardziej skoncentrowane na tym, co poniżej. Różnica nie jest duża, ale w dłuższym odsłuchu wyczuwalna. To, co poniżej jest jednak pokazywane w bardzo podobny sposób – to mocne, dźwięczne granie. Delikatnie mocniejsze niż w Soulution jest pokazywanie „s” i „f”, ale np. Reimyo mocniej podkreślał wyższą średnice, czego tutaj nie ma.
Tak patrząc na to wszystko, szczególnie w kontekście kształtowania wyższego środka i góry, można przywołać jeszcze jeden wzmacniacz, który posłużyłby jako punkt odniesienia, a mianowicie Accuphase’a P-7100. Bez cienia wątpliwości Vitus jest bardziej rozdzielczym, mocniejszym (tak!!!) i bardziej dynamicznym wzmacniaczem. Ale część pasma, o której mówię ma podobną – na pierwszy rzut oka jest trochę „okrągła”, trochę jak z miodem. Tutaj jednak, dzięki dobrej rozdzielczości dochodzi do pokazania wszystkich detali, bez ich wtopienia, ale właśnie z czymś w rodzaju wypolerowania krawędzi.
Bardzo, bardzo ciekaw byłem, jak duński wzmacniacz radzi sobie z basem. Jego potężna postura sugerowałaby rozmach, jak z Krella. I proszę nie sugerować się tym, co jest na papierze – 50 W z Vitusa jest czymś kompletnie innym niż 75 W z Music Halla a15.2, dla przykładu. Czujecie państwo różnice, prawda? Tu 50 W i 85 kg, a tam 75 W i 8,5 kg…
Jak się okazuje, ilość basu (subiektywna) jest bardzo zbliżona do tego, co mam w Soulution, po prostu jest go tyle, ile trzeba, to nie jest osobna część grania, a dopełnienie całego utworu. Jego charakter jest jednak trochę inny. Wydaje się, że charakter niskich dźwięków w Vitusie jest przedłużeniem tego, co dzieje się tam na niskiej średnicy – to mięsiste, pełne granie. Wybrzmienie dźwięków z Homeland Laurie Anderson było z duńskim wzmacniaczem piękne – nieco dłuższe niż z Soulution. Dawało to obraz nieco większego wydarzenia. Z kolei szwajcarski wzmacniacz potrafił lepiej różnicować, lepiej pokazywać niuanse. Kontrola nad tym zakresem w obydwu wzmacniaczach jest bardzo podobna, nie potrafię wskazać na nic palcem, a więc jest – jak dla mnie – perfekcyjna, nigdy nie słyszałem innego wzmacniacza poza tymi dwoma, który by to robił lepiej.
Zresztą, jakość basu nie przejawia się tu tylko i wyłącznie ultra-niskimi zejściami generowanymi elektronicznie, ale polega przede wszystkim na niezwykłej spójności całego pasma, na jego bogactwie.
|
Bo tak właśnie objawia się dobrze grany bas, z pełną paletą harmonicznych, bez problemów z fazą. To dlatego wcześniej tak dobrze zagrał Chet Baker, a potem Ella Fitzgerald z płyty Cole Porter Song Book. Zresztą wszystkie płyty z wokalami, a mam ich sporo, brzmiały bardzo dobrze. Chyba właśnie przez kombinację gęstej średnicy i niskiego, kontrolowanego basu.
Jak pisałem, najważniejsze dla mnie było skonfrontowanie końcówek Vitusa i Soulution, bo to podobna kategoria cenowa i bardzo podobna grupa klientów, mogących być nimi zainteresowana. Żeby to zrobić, musiałem wpiąć SS-101 do mojego systemu zamiast Soulution 710 i grać z przedwzmacniaczem Ayon Audio Polaris III. Tak samo zresztą zrobiłem w przypadku Reimyo KAT-777. Drugim krokiem musi być jednak wpięcie do systemu firmowego przedwzmacniacza, z którym końcówka była zgrywana przez konstruktora. Tak naprawdę to zawsze przecież chodzi o synergię, a tę najłatwiej osiągnąć w „firmowym” systemie.
W dobrym zestawie poszczególne elementy wspomagają się, jak gdyby stawały jeden na drugim na ramionach poprzednika, sięgając wyżej niż każdy z osobna. Nie korygują swoich błędów, nie poprawiają niczego i przede wszystkim nie walczą ze sobą. Jeśli mamy niedrogie urządzenia, wtedy czemu nie, wiadomo że chodzi o takie zestawienie, żeby ze sobą grało jak najlepiej. W hi-endzie nie może być jednak mowy o błędach, o poprawianiu czegokolwiek. Jeśli gdzieś jest błąd, to dyskwalifikuje to dane urządzenie. Korekta pod kątem osobistych preferencji – jak najbardziej, ale to inna sytuacja.
Z Vitusem ładnie słychać, że chodzi właśnie o to. Bo przedwzmacniacz SL-102 gra bardzo mięsistym, dużym dźwiękiem. Znacznie bardziej przypomina przedwzmacniacz CAT-777 Mk II Reimyo niż mój Polaris III, mimo że przecież dwa ostatnie są urządzeniami lampowymi, a Vitus jest rasowym tranzystorem. Jeszcze mocniej zresztą SL-102 przypomina ikonę lamp, przedwzmacniacz Convergent Audio Technology SL1 Legend. To bardzo podobne granie, z tym, że Vitus – paradoksalnie – gra cieplej niż CAL i znacznie cieplej niż Ayon. Taki charakter brzmienia sprawia, że system Vitusa pokazuje bardzo naturalne, jeśli chodzi o barwę i wielkość, glosy ludzkie. Vitus z Polarisem robił to bardzo dobrze, ale dopiero teraz dostałem wokale, jakie pokazywane są najczęściej przez kolumny planarne w rodzaju Magnepanów, albo przez tuby, jak Avantgarde Acoustic. A przecież Avalony Transcendenty, na których teraz gram, do ciepłych, ani dużych wolumenem kolumn nie należą.
Tak, zestaw ten spodoba się wszystkim, którzy marzą o „zmaterializowaniu” się wokalistów w pomieszczeniu, o tym, żeby gitary Wesa Montgomery’ego, czy Jimma Halla – a właściwie ich piece gitarowe – stanęły u nich w domu i żeby właśnie ci muzycy na nich grali. SL-102 i SS-101 dadzą nam coś takiego.
Jak mówiłem, SS-101 przypomina mi granie dobrego, analogowego systemu. SL-102 podbija piłeczkę, jak gdyby Vitusowi chodziło o dobicie przeciwnika, o przyszpilenie go do ziemi. Jestem pewien, że mu się to udaje co i rusz. Bo to duży, bardzo ładny tonalnie dźwięk z niesamowitą dynamiką i czarnym tłem. Moc urządzenia jest tak duża, że wiele innych hi-endowych wzmacniaczy o mocy 100 W wydaje się źle pomierzonych.
Przedwzmacniacz podkreśla jednak i inne elementy, które SS-101 zaznaczał, a które mogłyby by być lepsze (moim zdaniem, w odniesieniu do ekstremalnego hi-endu i moich wyobrażeń o dźwięku absolutnym). Nie czarujmy się – zawsze da się lepiej, co pokazuje sam Vitus, oferując monobloki. Chodzi przede wszystkim o głębię sceny. Ta jest świetna, akustyka studia, pomieszczeń itp. pokazywana jest w znakomity sposób, jest gęsta i namacalna, ale tak naprawdę wymiar w głąb jest trochę podciągany, nie ma tak ekstremalnego wyjścia za tylną ścianę, jak w moim systemie, albo jak bez przedwzmacniacza. Ten ostatni zaokrągla też bas – bez żadnych wątpliwości SS-101 sam, z Ancient Audio jako źródłem, lepiej ten zakres kontroluje i lepiej różnicuje, pokazując jego odcienie aż do samego dołu. Przedwzmacniacz umacniając na scenie wokale, robi to głównie dzięki mocniejszemu, bardziej masywnemu basowi niż w Polarisie. No i jego rozdzielczość jest trochę gorsza niż z CAL-a i Polarisa. Co ciekawe, nie w całym paśmie – środek, szczególnie niższy, jest przez Vitusa pokazywany gęściej, ale też i ładniej, jak gdyby te dwie rzeczy były łączne, niepodzielne. Polaris wydaje się grać trochę bardziej eterycznie – w lepiej różnicowany sposób w całej skali, ale akurat na środku budując przez to mniejsze źródła pozorne. Reimyo jest mniej rozdzielczy niż Vitus, ale ma zbliżoną barwę. Natomiast CAL jest bardziej okrągły na środku i górze, nie powiększa jednak basu.
Jak zwykle bowiem to sprawa wyboru. System Vitusa należy do najlepszych urządzeń tranzystorowych i w ogóle najlepszych wzmacniaczy, jakie słyszałem. Ma jednak wyraźnie wyczuwalny charakter własny, co dotyczy w głównej mierze przedwzmacniacza. Jego budowa jest perfekcyjna i mając coś takiego w domu wiemy, że mamy COŚ, a nie kolejne urządzenie. Ta stylistyka może się podobać, przede wszystkim przez prostotę i konsekwencję w ramach całej oferty.
Warto przesłuchać Vitusa z i bez przedwzmacniacza, korzystając z tłumika w końcówce, żeby zobaczyć, który typ prezentacji bardziej nam odpowiada. Są różne i mają swoje zalety i wady. Podstawę jednak mamy znakomitą – SS-101 słuchany w trybie „bypass”, z regulacją siły głosu w Lektorze Air pokazał bardzo czysty, otwarty dźwięk, bardzo rozdzielczy, ale bez ostrości. Po prostu wszystko grało, jak trzeba. Można to zmodyfikować przedwzmacniaczem – dostaniemy wówczas większe głosy, głębsze i bardziej nasycone. Ale też mniej różnicowane i z płytszą sceną – jak zwykle coś za coś.
A, zapomniałbym – proszę zapomnieć o klasie AB. Została pomyślana dla wybitnie wymagających kolumn. Poza ekstremalnymi sytuacjami, SS-101 wysteruje kolumny w większości pomieszczeń. I znacznie lepiej gra w klasie A – głębiej, płynniej, z większym zaangażowaniem. Klasa AB, choć też świetna, wydaje się trochę zbyt oddalona emocjonalnie.
BUDOWA
SL-102
SL-102 jest następcą SL-102 i po raz pierwszy został zaprezentowany w połowie 2010 roku. To niebywale solidnie zbudowane urządzenie, w którym wszystkie podzespoły znalazły się w jednej obudowie. Piszę o tym, ponieważ firma ma też w ofercie droższy przedwzmacniacz, model MP-L 201 za 186 000 zł. I to właśnie ten ostatni dał impuls do powstania SL-102, w którym znajdziemy większość rozwiązań dzielonego brata.
Obudowę wykonano z bardzo grubych płyt z aluminium, anodowanych na jeden z wybranych (za dopłatą) kolorów. Standardowo jest srebrny lub czarny.
Front jest metalowy, poza pionowym elementem w centrum, wykonanym z czernionego akrylu lub jakiegoś innego materiału sztucznego. Pod nim wyświetlają się informacje, takie jak wybrane źródło, siła dźwięku czy elementy menu. Nie mamy tu żadnych gałek, a jedynie okrągłe przyciski, zgrupowane po trzy, po obydwu stronach wyświetlacza. Z prawej mamy guziki zmiany siły dźwięku i mute, a po lewej zmianę wejść, wejście do menu i standby.
Z tyłu jest pięknie – dwa rzędy gniazd – na dole zbalansowane XLR, a na górze niezbalansowane, na pięknych gniazdach RCA. Mamy dwa wejścia RCA i trzy XLR oraz dwa wyjścia RCA i XLR regulowane i jedno RCA nieregulowane (np. do nagrywania lub do wzmacniacza słuchawkowego). Dokładnie pośrodku umieszczono gniazdo sieciowe IEC zintegrowane z głównym bezpiecznikiem oraz mechanicznym wyłącznikiem. Jak dowiadujemy się z materiałów firmowych, jedno z wejść liniowych można zamienić na gramofonowy –dostępny odpowiedni moduł MM/MC, bazujący na wolnostojącym modelu RP-010. Urządzenie można w menu zmienić też w „unity-gain”, tj. obejść kontrolę siły głosu i wzmocnienie. Element przydatny w systemach kina domowego.
W środku zobaczymy – tak z grubsza – zasilacz i moduły buforujące, symetryzujące, desymetryzujące i wzmacniające. Tych ostatnich jest pięć na kanał. Z wejścia trafiamy jednak najpierw do selektora wejść na hermetycznych przekaźnikach. Regulacja siły głosu wykonana została na drabince rezystorowej, przełączanej dokładnie takimi samymi, w sumie aż 21 (na kanał), przekaźnikami. Jak pisze Ole Vitus, jego rozwiązanie jest nieco inne niż zazwyczaj – w torze znajduje się stały opór (rezystor), przy wszystkich poziomach dźwięku, natomiast przełączana jest wartość opornika w gałęzi równoległej. Krok wynosi 1 dB, a poziom siły głosu może być ustawiony pomiędzy -99 i 18 dB.
Wejście gramofonowe obciążane jest wymiennymi modułami, dopasowującymi je do konkretnej wkładki gramofonowej – dokładnie tak samo, jak w SP-102. Moduł 2, z którymi dostarczany jest układ RIAA pozwala na wybór obciążenia pomiędzy 100 Ω i 1 kΩ. Dostępne są cztery różne moduły, a na każdym 16 różnych wartości.
Z przodu widać zasilacz, oparty na dwóch, niezależnych transformatorach o klasycznych blachach EI – po jednym na kanał. Przy każdej sekcji widać moduł regulatora napięcia. Urządzenie przychodzi z systemowym pilotem RC-010, który znamy już z SP-102.
Urządzenie dostarczane jest ze znakomitym, naprawdę przydatnym pilotem. Jest aluminiowy i ma wyświetlacz. I steruje wszystkimi urządzeniami Vitusa.
Dane techniczne (wg producenta):
Typ: przedwzmacniacz liniowy, zbalansowany
Wejścia: 2 x niezbalansowane (RCA) | 3 x zbalansowane (XLR)
Wyjścia: 3 x niezbalansowane (RCA) | 2 x zbalansowane (XLR)
Szumy: <110 dB
THD + N (całkowite zniekształcenia harmoniczne wraz z szumem): <0,01%
Pobór mocy: standby <30 W, praca <40 W
Wymiary (H x W x D): 135 x 435 x 402 mm
Waga: 24 kg
SS-101
SS-101 jest potężnym, ważącym 85 kg smokiem. Jego front przypomina ten z przedwzmacniacza i na wyświetlaczu za czarna płytką wyświetlane są podobne komunikaty. Nawet guziki są identyczne – to znak, że to tak naprawdę wzmacniacz zintegrowany. W menu można regulację wejść obejść bypassem, ale po wyłączeniu z sieci urządzenie, ze względów bezpieczeństwa, zawsze wraca do trybu „zintegrowanego”.
Z tyłu mamy dwa wejścia – zbalansowane XLR i niezbalansowane RCA – takie same, jak w przedwzmacniaczu. Powyżej umieszczono zaciski głośnikowe – spore, plastikowe, ale bez wygodnych łopatek, które mam w Soulution, czy miałem z Reimyo.
Wzmacniacz jest ogromny, a z boków idą równie duże radiatory. Ostatecznie to 2 x 50 W w klasie A. Tyle ze, o ile mnie pamięć nie myli, Luxman M-800A miał znacznie mniejsze radiatory. Być może w Vitusie jest mniej stopni wzmocnienia, co automatycznie podnosi temperaturę elementów wzmacniających. Radiatory są z boków odkryte, ale od góry i dołu zakryte, przez co urządzenie ma zwartą, fajną bryłę. Całość działa jak radiator, dlatego też, mimo że to 50 W w klasie A wzmacniacz nie grzeje się tak bardzo, jak Accuphase A-65, czy Luxman M-800A. Widać, że większa powierzchnia chłodzenia spełnia swoją funkcję doskonale.
W środku rządzą dwa, potężne, ogromniaste transformatory zasilający typu „podwójne C” (podobne stosuje francuskie YBA), ułożone jeden na drugim. W monoblokach jest jeden na kanał, ale każdy tej wielkości, co te dwa razem. To one odpowiadają za dużą część wagi urządzenia – reszta to obudowa. Przed trafem mamy cztery duże kubki kondensatorów, a przy tylnej ściance pionową płytkę z sekcją przedwzmacniacza, w tym przypadku tłumika. Zbudowano go identycznie jak ten w przedwzmacniaczu, tj. jest to rezystorowa drabinka przełączana przekaźnikami. Urządzenie jest w pełni zbalansowane, z lokalnymi stabilizatorami napięcia. Jak Ole Hansen, właściciel firmy, pisze w materiałach firmowych, każda sekcja jest z następną sprzęgana w „specjalny sposób”. Niestety nie wiadomo, w jaki. Wzmacniacz, podobnie jak przedwzmacniacz, dostarczany jest z kablem sieciowym Andromeda, którego kable wykorzystano także wewnątrz urządzeń. I właśnie z nich korzystałem przy teście.
Dane techniczne (wg producenta):
Typ: stereofoniczny wzmacniacz zintegrowany
Wejścia: 1 x niezbalansowane (RCA) | 1 x zbalansowane (XLR)
Wyjścia: 1 x zbalansowane (XLR)
Okablowanie wewnętrzne: Andromeda
Pilot zdalnego sterowania: tak, za dopłatą
Moc wyjściowa (przełączana): 50 W w klasie A | 100 W w klasie AB
Pasmo przenoszenia: DC-800 kHz
Szumy: <110 dB
THD + N (całkowite zniekształcenia harmoniczne wraz z szumem): <0,01%
Czułość wejściowa: 1,3 V RMS
Impedancja wejściowa: XLR=600 Ω, RCA=10 kΩ
Szybkość narastania sygnału: >35 V/μs
Pobór mocy: standby = 2 W, klasa AB = 50 W, klasa A = 500 W
Wymiary (H x W x D): 310 x 435 x 610 mm
Waga: 85 kg
Dystrybucja w Polsce:
RCM
ul. Matejki 4, 40-077 Katowice
tel.: (32) 206-40-16 | (32) 201-40-96
fax: (32) 253-71-88
e-mail: rcm@rcm.com.pl
URL: www.rcm.com.pl
Pobierz test w PDF
|