pl | en
Płyty - recenzja
Buck Clayton How Hi The Fi

Data nagrania: 14 grudnia 1953
Miejsce nagrania: Columbia, 30th Street Studios, New York City, USA
Produkcja: George Avakian oraz John Hammond

Wydawca: Columbia/Pure Pleasure PPAN CL567
Szczegóły: reedycja, 2 x płyta 180 g z dziewiczego winylu
Data wydania reedycji: 02 październik 2006.

Format: 2 x Long Play 180 g

Tekst: Wojciech Pacuła

Program:

LP1
Side 1
∙ How Hi The Fi
Side 2
∙ Blue Moon
Nagrano: 31 marca 1954
Muzycy:
Buck Clayton, Joe Thomas: trąbka
Urbie Green, Trummy Young: puzon
Woody Herman: klarnet
Lem Davis: saksofon altowy
Julian Dash, Al Cohn: saksofon tenorowy
Jimmy Jones: fortepian
Steve Jordan: gitara
Walter Page: kontrabas
Jo Jones: perkusja

LP2
Side 3
∙ Sentimental Journey
Side 4
∙ Moten Swing

Muzycy:
Buck Clayton, Joe Newman: trąbka
Urbie Green, Benny Powell: puzon
Lem Davis: saksofon altowy
Julian Dash: saksofon tenorowy
Charlie Fowlkes: saksofon barytonowy
Sir Charles Thompson: fortepian
Freddie Green: gitara
Walter Page: kontrabas
Jo Jones: perkusja



Płyta How Hi The Fi Bucka Claytona po raz pierwszy została wydana w roku 1954 i znalazł się na niej materiał ze sławnych jam session Claytona. Nagranie miało miejsce w studiach Columbii 30th Street Studios, będących jednymi z najlepszych miejsc do nagrywania na całym świecie o niezwykle łatwo uchwytnej charakterystyce dźwięku. W tej chwili studio jest nieużywane, co jest jedną z najgłupszych decyzji, jakiej dokonano w przemyśle muzycznym. Jam session Claytona były jednymi z pierwszych projektów na dużą skalę, mających eksplorować możliwości nowego formatu – Long Playa. Ta ekscytująca muzyka, przez bardzo długi czas nie wznawiana, dostępna jest teraz na dwóch krążkach z winylu 180 g, a najlepiej rozpoznawalnymi utworami z niej są How Hi the Fi i Blue Moon. Buck i jego koledzy są w znakomitych formach. Soliści, których się długo pamięta to przede wszystkim Trummy Young, Jimmy Jones i Woody Herman – ten ostatni rzadko słyszany w tego typu projektach.
(z materiałów Pure Pleasure)

ODSŁUCH

Jeśli w tytule płyty mamy jakieś odniesienie się do jakości dźwięku, to znaczy, że coś jest na rzeczy. Zwykle to podpucha, ściema, jednak nie w tym przypadku. To monofoniczne nagranie brzmi lepiej niż znacząca większość realizacji stereo. Ma świetną dynamikę i otwartość – moc, Power, coś, co sprawia, że przed nami rozpościera się duża, głęboka „panorama” (to jednak mono…) z bandem. Znakomicie zarejestrowano jego wejścia – dęciaki są świetnie rozseparowane, mają oddech i głębię. A to jest coś, co się w audio zdarza naprawdę rzadko. Sola trąbki są mocne, dynamiczne i jedynie lekkie zamazanie ataku, nie dość głębokie wejście w dźwięk sygnalizują, że ostatecznie używane wówczas mikrofony (najczęściej wstęgowe) miały ograniczone pasmo przenoszenia. Ale to margines. Nagrania z tego albumu są bowiem dynamiczne, świeże i pełne. Głębokość sceny jest fenomenalna, „widać” instrumenty, które są coraz dalej, a to przez pomniejszanie się ich wolumenu, bo nawet nie o samo natężenie dźwięku chodzi. Saksofony tenorowe są nieco stłumione, ale najwyraźniej nie można mieć wszystkiego. Blachy mają trochę słodkie brzmienie, ale to akurat mi się podoba. Znakomita, świeża, radośnie grana muzyka dla każdego. Kupić, kupić, kupić!

Jakość dźwięku: 10/10