PRZEDWZMACNIACZ LINIOWY/GRAMOFONOWY McIntosh C500 (C500C+C500T+C500P) Cena: 46 000 (tranzystor lub lampa) zł Dystrybucja: Hi-Fi Club Kontakt: ul. Kopernika 34, Warszawa tel.: (22) 826 47 67 Fax: (22) 826 24 58 e-mail: salon@hificlub.pl Strona producenta: MCINTOSH Tekst: Wojciech Pacuła |
Przedwzmacniacz to serce systemu audio. Wprawdzie wielu z audiofilów może bez serca żyć, uważając, że jest ono przeszkodą do osiągnięcia nirwany, ja mam jednak inne zdanie na ten temat. Zawsze warto jednak spytać się o ewentualne zalety innych, odmiennych od naszych, sposobów myślenia. Nie da się zaprzeczyć bowiem, że takowe istnieją. Jedną z bardziej popularnych metodą na skrócenie ścieżki sygnału – a o to w tym wszystkim chodzi – jest zastosowanie przedwzmacniacza pasywnego. Doskonałą realizację te idei, w dodatku naprawdę niedrogą, pokazałem w teście systemu polskiej firmy Audiomatus PP03 + AM500R. To naprawdę świetna robota i w wielu aplikacjach z całkiem szeroką gamą interkonektów preamp ten, a właściwie tłumik, pokazał zalety „pasywek”, tj. przejrzystość, dynamikę i rozdzielczość. Jego zastosowanie było jednak dość ograniczone, bo na dźwięk wpływały w bardzo mocny sposób zarówno przewody połączeniowe, jak i dobór łączonych komponentów. Druga metoda polega na zintegrowaniu przedwzmacniacza ze źródłem sygnału – najczęściej z odtwarzaczem CD. Sam korzystam z takiego urządzenia od trzech lat (Ancient Audio Lektor Prime), a jego starszy brat, Lektor Grand SE jest, moim zdaniem w absolutnej czołówce cyfrowych odtwarzaczy na świecie. Co więcej – system jednego z przyjaciół, Janusza, u którego od lat, regularnie spotykamy się w ramach Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego, korzysta właśnie z tego odtwarzacza, podłączonego bezpośrednio do końcówek mocy. U mnie jednak, po chwili sam na sam Prime’a z końcówką Luxmana M-800A, a także wieloma innymi wzmacniaczami mocy, szybko zdecydowałem, że jednak przedwzmacniacz musi być i basta. Jedna z zalet takiej „centralki” to wielość wejść i wyjść. Druga była jednak dla mnie ważniejsza – dźwięk wielokroć zyskuje z dobrym przedwzmacniaczem. Dlaczego więc u Janusza preampy raczej szkodzą? Ano dlatego, że to jeden z tych rzadkich przypadków, w których obydwa elementy – źródło i końcówka – projektowane były od razu z myślą o sobie, ich parametry zostały tak dobrane (dźwięk zbalansowany), żeby maksymalnie dobrze pracowały bez żadnych pośredników. W 99% innych przypadków takie połączenie daje – jak dla mnie – mniej emocji ze słuchanej muzyki, mniej przyjemności z tego zajęcia płynącej, niż z dobrym przedwzmacniaczem. Płyty użyte do testu: Compact Disc
Super Audio CD
Long Play
Pewne rzeczy przychodzą z wiekiem. Inne wraz z rosnącą zasobnością portfela (te dwie rzeczy nie zawsze są tożsame). Inne z kolei wraz z doświadczeniem. I chyba dzięki temu ostatniemu, po kilkuletniej przerwie w tej mierze i fascynacji kolejnymi „wynalazkami”, przy naprawdę bardzo fajnym, kosztownym systemie (a jednak ten portfel…) wracam do nagrań zremasterowanych przy pomocy opatentowanego przez JVC procesu K2, szczególnie w jego amerykańsko-japońskiej wersji XRCD. To niebywałe nagrania i realizacje, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, że ich znacząca większość to najbardziej istotne dla rozwoju jazzu nagrania z lat 50. i początku 60. Jak wspomniałem, odszedłem nieco od tych wersji, w stronę SBM, HQCD, SHM-CD, SACD i innych, w większości japońskich opracowań, pomimo że słyszałem ich ograniczenia i nie zawsze był to dla mnie postęp. Wraz z wiekiem (od tego trzeciego elementu, podobnie, jak od dwóch wcześniejszych, chyba jednak nie uciekniemy) dochodzę jednak do wniosku, że w muzyce liczy się przede wszystkim muzyka. Może brzmi to głupio i naiwnie, ale jest prawdziwe. Ważne, że doszedłem do tego od strony sprzętu i nagrań, a nie od pogardy do wszystkiego co „dziwne” i „przesadzone”, a co zniechęca do audiofil izmu większość melomanów. Ci bowiem popełniają grzech zaniechania, tracąc dużą część wizji artysty, a także zwykłej muzyki, nie pozwalając zabrzmieć nagraniom tak, jak je słyszał realizator nagrania, producent i artyści. Ale do rzeczy – nagrania XRCD (i w ogóle K2) są najbliższe temu, co można usłyszeć z płyt winylowych. Potrzebne są do tego dobre urządzenia grające, ponieważ jeśli gdzieś po drodze jest w nim problem np. z rozdzielczością, to często nawet zwyczajne tłoczenia mogą się wydać bardziej na miejscu, a to przez to, że są jaśniejsze i ostrzejsze. Jeśli jednak system jest zrównoważony i dobrze dobrany, to sprawa jest dla mnie jasna: tylko K2. Przywołuję tę kwestię dlatego, że przedwzmacniacz C500 McIntosha, przy wykorzystaniu modułu lampowego, w pewnej mierze nas z takich dylematów „wyręcza”. Daje pełny, nasycony, „złoty” dźwięk, który najczęściej kojarzymy właśnie z lampami. Ciekawe, ale w tę samą stronę szedł tranzystorowy preamp C-1000f Luxmana oraz lampowy Polaris II Ayona, każdy z nich kończył jednak w innym miejscu. Lampowemu McIntoshowi najbliżej do tego pierwszego. Wszystkie nagrania brzmią bowiem ładnie, ciepło, przyjemnie, bez rozjaśnień i ostrości. Góra jest zaokrąglona i ocieplona, ale mimo to blachy perkusji, a także wibrafon, jak z Jazz At The Pawnshop, czy Invitation Milt Jackson Sextet miały ładną barwę, nie były wycofane itp. Wszystko z tą wersją preampu przychodzi do nas z lekkim opóźnieniem, minimalnym, to tylko ułamek sekundy, ale dzięki temu – takie mam wrażenie – nasz mózg jest w stanie się na wszystko przygotować i zrelaksować. Scena nie jest specjalnie głęboka, choć kiedy mamy do czynienia z elementami w przeciwfazie, to jesteśmy szczelnie otoczeni dźwiękiem, który jest za nami, wychodzi przed głośniki itp. Jednak, jak mówię: to jest raczej homogenizowanie niż separowanie, a różnicowanie nagrań nie jest tak dobre, jak w innych, dobrych przedwzmacniaczach z tego przedziału cenowego. Może jestem bezwzględny – a, proszę mi wierzyć, nie chcę taki być – ale słuchałem tej wersji z wieloma urządzeniami towarzyszącymi i za każdym razem słyszałem to samo. Powtórzę: to niezwykle przyjemny dźwięk, który nikomu nie będzie wadził, nikomu i niczemu nie zrobi krzywdy itp. Jak dla mnie jednak, znacznie ciekawsza okazała się tranzystorowa wersja tego przedwzmacniacza. Przy każdej okazji, a przy przedwzmacniaczach w szczególności, podkreślam, że technologia w jakiej dane urządzenie jest zbudowane ma dla mnie znaczenie marginalne i jest ważne tylko o tyle, że pokazuje, co dana firma z ograniczeniami każdej z nich jest w stanie zrobić. Tym lepiej słychać to w przypadku tego przedwzmacniacza. Możliwość wyboru wersji tranzystorowej i lampowej to fantastyczny pomysł i trzeba mu tylko przyklasnąć! Każdy może wybrać to rozwiązanie, które jest bliższe jego sercu i które lepiej sprawdza się w jego systemie. Dla mnie jednak, oprócz moich własnych impresji ważne są jednak także, a może przede wszystkim, pewne ustalenia ogólne, uniwersalne, w możliwie niewielki sposób zależne od mojej osoby i mojego systemu. Dlatego choć lampowa wersja C500 (T) na pewno znajdzie swoich admiratorów, to w tym konkretnym przypadku jestem skłonny przyznać rację inżynierom Maka, którzy twierdzą, że lepsze są ich produkty tranzystorowe. Półprzewodnikowy układ C500 (P) jest bowiem znakomicie rozdzielczy i świetnie otwarty – rzeczy, których przy „lampie” w C500 mi zabrakło. Dzięki temu smaczki z najnowszej wersji Jazz At… (K2HD) były wreszcie słyszalne. Znakomicie zaprezentowana została także równowaga tonalna. Jak mówię, dźwięk był otwarty i mocny. Instrumenty zyskały głębię, a faktury pozwalały rysować je w bardziej naturalny, bardziej realny sposób. Świetnie pokazała to też płyta Soul Call Kenny’ego Burrella, gdzie gitara lidera miała głęboki, nieco matowy sound. Znakomicie nakreślona została też aura wokół niej, z dość długim pogłosem przy mocniejszym uderzeniu. Już przy pierwszej wspomnianej płycie dała o sobie znać fantastyczna dynamika – C500 w tej wersji wspaniale pokazuje skoki dynamiki, także w wymiarze mikro. Perkusja z płyty Burrella była mocna i wybuchowa, znacznie bliższa rzeczywistości niż to, co słyszałem z wersją lampową, ale też lepsza pod tym względem niż mój Leben RS-28CX. A przecież ta japońska lampa jest w tej mierze unikalna. Nic więc dziwnego, że pięknie zagrała również płyta What A Wonderful Trio! Tsuyoshi Yamamoto Trio, gdzie wyraźnie różnicowane były odległości od instrumentów i gdzie cieniowanie dynamiczne fortepianu lidera było naprawdę wyjątkowe. |
Ja wspomniałem, w dużej mierze tak wyrównane, tak dobre granie, przedwzmacniacz McIntosha zawdzięcza wyjątkowo dobrej rozdzielczości, lepszej nawet niż, przecież znakomity, Accuphase C-2810. Ten ostatni ma cieplejszy, nieco bardziej kremowy dźwięk, ale i nieco gorszą dynamikę oraz – właśnie – rozdzielczość. Blachy tranzystorowego C500 nie są aż tak trójwymiarowe, tak plastyczne, jak z Ayona Polaris II, ale to ostatecznie tranzystor. Różnicowanie nagrań, barw itp. jest jednak w Maku na tym samym poziomie, co z kolei dla półprzewodnika jest wybitnym osiągnięciem. I nie chodzi o czcze „pokazywanie” dla niego samego, bo to się kojarzy ze „złą” analitycznością, kiedy to ma się na myśli tak naprawdę suchość i jaskrawość. To nie ten przypadek. Tutaj rozdzielczość, umiejętność pokazywania różnic na każdym poziomie przekłada się bezpośrednio na odbiór utworów, na to, jak działają one na nasze emocje, jak głęboko dzięki temu „wchodzimy” w ten, ostatecznie, sztuczny, wykreowany świat. Z całą mocą usłyszałem to przy samplerze HQCD HiQualityCD. Jazz Selection. Jak mówiłem na początku, nie uważam tego opracowania za jakieś szczególnie istotne, choć rzeczywiście część nagrań tego typu gra w bardziej przyjazny, bliższy naturalnej miękkości i aksamitności sposób. McIntosh pokazał jednak, że to po prostu świetne nagrania i choć dalej preferowałem ich wersje XRCD (tam, gdzie to było możliwe), to jednak nie był to już taki ostry podział. Powiem wprost: C500P wszedł w strukturę tych nagrań głębiej niż mój Leben. Chociaż na pierwszy rzut oka te dwa urządzenia są bardzo zbliżone dźwiękowo, to jednak Mak wydobył z nagrań więcej dźwięków, a w konsekwencji więcej emocji. Fenomenalnie – to rzecz, która mi się przytrafiła może trzeci raz w życiu – prowadzi bowiem amerykańskie urządzenie tempo i rytm nagrań. Bez utwardzania ataku, bez podkreślania wyższej średnicy, jak to się przydarza urządzeniom Naima, w tej jednej mierze wręcz gloryfikowanych, a po prostu przez brak rozmywania dźwięku. Tak – to chyba najważniejsza cecha tego przedwzmacniacza. To nic, że dochodzę do tego pod sam koniec testu, ale chwała za to inżynierom McIntosha! Nie narzuca się bowiem ten element sam z siebie, a doceniamy go dzięki temu, jak wpływa na wszystko inne. Focusowanie (skupienie) ataku i wybrzmienia jest naprawdę genialne, zupełnie nie przypominające żadnego innego przedwzmacniacza półprzewodnikowego, jaki kiedykolwiek słyszałem. Czy są jakieś elementy, które da się lepiej zrobić? Jak zwykle – tak. Uczciwie jednak chciałbym zaznaczyć, że to są elementy występujące tylko w rzeczywistości, a jeśli w innych przedwzmacniaczach, to zawsze po jednej lub dwóch na raz w danym urządzeniu, nigdy razem. Jeślibym miał więc na coś wskazać palcem, to być może można by podać w bardziej mięsisty sposób bas. Nie jest on chudy, ani suchy, ale czasem mogłoby go być więcej. Równowaga tonalna jest wspaniała, to nie chodzi o przesunięcie jej ku górze, ale… Także głębia sceny może być lepsza, co słyszałem przy Ayonie Polaris II. Już jednak obsługa, możliwości i trwałość McIntosha jest poza wszelką konkurencją, z wyłączeniem wspomnianego już C-2810 Accuphase’a (Leben i Ayon są pod tym względem, niestety, ułomne). Tak, to znakomite urządzenie. I tyle. BUDOWAPrzedwzmacniacz C500 firmy McIntosh Laboratory to duże urządzenie, składające się z dwóch elementów: kontrolera oraz układu wzmacniającego. Inaczej niż u niemal wszystkich innych producentów, w tym amerykańskim preampie układy podzielono między dwie obudowy, bazując na pogłębionej refleksji dotyczącej wzmacniania sygnału i zakłóceń, które mu zagrażają. Klasyczny podział w przedwzmacniaczach dzielonych polega mianowicie na tym, że w jednej obudowie umieszcza się zasilanie, a w drugiej układy wzmacniające, sterujące oraz – jeśli takowy jest – wyświetlacz. McIntosh zrobił prosty ruch, który teraz, kiedy wiemy co i jak, jest banalnie prosty, a który jednak wymagał zmiany perspektywy i wyzwolenia się od gorsetu audiofilskich przyzwyczajeń i mitów. W jednej obudowie rzeczywiście umieszczono układy wzmacniające (wraz ze wskaźnikami wysterowania), jednak wszystko inne, tj. zasilanie, cyfrową kontrolę układów, wyświetlacz, sterowanie siłą głosu i przełączników (nie układy wykonawcze, tylko właśnie sterowanie) w drugiej. Dlatego też trzeba się przyzwyczaić do tego, że przewody podłączamy do paczki bez wyświetlacza i regulatorów, a regulujemy wszystkim z paczki, do której podłączony jest tylko kabel sieciowy. Inżynierowie Maka, a właściwie jego kadra zarządzająca, podjęła jeszcze jedną decyzję: przedwzmacniacz o którym mówimy dostępny jest w dwóch formach: z modułem wzmacniającym opartym o tranzystory (C500P) oraz modułem opartym o lampy (C500T). W obydwu przypadkach moduł sterujący (C500C) jest ten sam, a dostosowanie go do innego sposobu wzmocnienia odbywa się automatycznie – oto zalety cyfrowego mikrokontrolera. Moduł sterujący to duże urządzenie, ze szklanym frontem, który podświetlany jest nie bezpośrednio, a przez światłowody i diody LED na ich początku. Dzięki temu farba podświetlanych napisów ma być wiecznie zielona… Pośrodku ścianki przedniej umieszczono duży, zielony, czytelny wyświetlacz, na którym odczytamy wszystkie wskazania. Obok niego mamy gałki balansu i wyboru źródła do nagrywania, a z drugiej siły głosu oraz wyboru źródła do słuchania. Pod wyświetlaczem są tylko cztery guziczki – setupu, wyboru trybu nagrywania, mute oraz standby. Z tyłu też jest sporo elementów. Najważniejsze są dwa, długie, złocone gniazda komputerowe, do których wpinamy, dostarczone w komplecie, kable zasilające i sterujące, łączące C500C z układem wzmacniającym – osobny dla kanału lewego i prawego. Przedwzmacniacz Maka jest bowiem urządzeniem w pełni dual-mono, to dwa osobne, zbalansowane przedwzmacniacze, umieszczone w tej samej obudowie. Jest tam jeszcze gniazdo sieciowe IEC oraz rząd gniazd mini-jack, którymi spinamy urządzenia tego amerykańskiego producenta w funkcjonalnie jeden „organizm”. W środku obudowy zobaczymy przede wszystkim dwa, bardzo duże, kosztowne transformatory typu R-core, spotykane w przede wszystkim urządzeniach japońskich, bo z Japonii ten pomysł pochodzi, a najlepsze trafa robi firma Kitamura Kiden. Z transformatorów wyprowadzono kilka uzwojeń wtórnych – np. osobne dla żarzenia lamp i dla napięcia anodowego w module lampowym, ale także osobne dla tranzystorów i dla zasilania układów przełączających wejście. Każda nitka jest wielokrotnie stabilizowana, a wyjątkową uwagę przyłożono też do zasilania układów sterujących. Układy wzmacniające zamknięto w drugiej obudowie. Na jej szklanej ściance przedniej są oczywiście niebieskie wskaźniki wysterowania, a w module lampowym także okienko, przez które można podejrzeć lampy – cztery (po dwie na kanał), podwójne triody 12AX7A, wyglądające, jak lampy chińskie. Są one jednak selekcjonowane w Maku, gdzie nanosi się też na nie firmowe logo. Ważne, że podświetlane są zielonymi diodami, przez co preamp wygląda jak choinka. Tak, fani Maka będą wniebowzięci, bo to krok w „tę” stronę, jednak ci, którym neony na przedniej ściance przeszkadzają będą mieli kolejny dowód w „sprawie” przeciwko McIntoshowi. Z tyłu – mnogość przyłączy. Osobno ulokowano sekcję niezbalansowaną i zbalansowaną. W tej ostatniej mamy trzy wejścia i cztery wyjścia – trzy regulowane, do końcówek mocy (np. w tri-ampingu) i wyjście do nagrywania. O ile jednak trzy pierwsze są rzeczywiście zbalansowane, o tyle to ostatnie jest balansowane przed wyjściem. Linowe wejścia niezbalansowane RCA, na znakomitych, zakręcanych gniazdach, są cztery, a do tego we/wy (pętla) dla procesora kina domowego oraz dwa wejścia dla gramofonu – dla wkładek MM i MC. Pomiędzy tymi ostatnimi mamy duże, złocone zaciski masy. I jeszcze wyjścia RCA – cztery: trzy regulowane, do końcówek, i jedno nieregulowane, do nagrywania. Pomiędzy tym wszystkim umieszczono gniazda dla przewodów zasilających – osobne dla prawego i lewego kanału. Bo wewnątrz widać, że to prawdziwe dual-mono, a obydwa kanały są oddzielone od siebie bardzo grubym płatem aluminium, podobnym do tego, z czego wykonano resztę obudowy. Na wejściu mamy sekcję selektora wejść, wykonaną na fantastycznych elementach tego typu – kontaktronach, znacznie lepszych od przekaźników. Po nich umieszczono układy wzmacniające – właśnie wspomniane lampy. Regulacją siły głosu zajmuje się układ scalony Burr-Browna PGA2311P. To bardzo dobry, stereofoniczny układ, w którym pomieszczono korygowane laserowo oporniki sterowane układem cyfrowym. Dlaczego stereofoniczny? Prawdopodobnie ze względu na innowacyjny układ regulacji siły głosu stosowany przez Maka. Tłumik można bowiem umieścić albo przed elementem wzmacniającym, albo po nim. Każde z tych rozwiązań ma swoje zalety i wady – duże szumy przy niskich poziomach sygnału, niewielką dynamikę itp. – dlatego McIntosh zastosował regulację „totalną” – jeden tłumik znajduje się na wejściu, a drugi na wyjściu. Ich wzajemna relacja ustalana jest przez kontroler, dzięki czemu drastycznie zmniejszono szumy i zwiększono dynamikę. Jak wspomniałem, układ wzmacniający oparty jest o dwie lampy na kanał. Większą część płytki zajmują jednak układy ze scalakami NE5534AN. Myślę, że ich większa część, jeśli nie wszystkie, pracuje w układach stabilizujących napięcie. Te same układy scalone (po dwa na kanał) pracują w osobnym wzmacniaczu słuchawkowym. Osobny tor otrzymało wejście gramofonowe – tak naprawdę ta sekcja jest nawet większa niż liniowa… Na wejściu MC umieszczono zaekranowany transformator dopasowujący. Warto podkreślić, że można ustawić w nim, przez setup modułu C500C, impedancję wejściową. Po nim sygnał trafia na osobną płytkę, zawieszoną na sprężystych elementach nad główną płytką. Są tam dwie podwójne triody na kanał – 12AX7A chińskiej produkcji. Aż się proszą, żeby wymienić je na Telefunkeny, Valvo, Testle, Philipsy SQ lub Siemensy. Poszczególne stopnie, zarówno w sekcji liniowej, jak i gramofonowej sprzęgane są przez polipropylenowe kondensatory Wimy. Trzeba powiedzieć, że choć poszczególne elementy są ładne – np. precyzyjne, metalizowane oporniki – to jednak nie ma w nich nic szczególnego, to podstawowe, wyższej jakości niż „przemysłowe” elementy. Ale taka już tradycja McIntosha (podobnie, jak Accuphase’a). Dodam jeszcze, ze sygnał po gniazdach RCA jest natychmiast balansowany i w takiej formie wzmacniany. Moduł tranzystorowy wygląda niemal identycznie – zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz, z tym, że na ściance przedniej są jedynie wskaźniki mocy i gniazdo słuchawkowe, zaś wewnątrz sekcję lampową preampu gramofonowego i liniowego zajęły półprzewodnikowe. Wygląda na to, że układ wzmacniany jest tylko w tranzystorach, za wyjątkiem wzmacniacza słuchawkowego oraz przedwzmacniacza gramofonowego. Obydwa korzystają z popularnych układów scalonych NE5532. Sekcja RIAA jest więc o niebo lepiej przygotowana w wersji lampowej (C500T). I jeszcze jedno – mikroprocesor w sterowaniu daje dostęp do wielu nastaw. O regulacji impedancji wejściowej dla wejścia MC już wspomniałem, dodam więc jeszcze regulację czułości wyjściowej, a także możliwość wyłączania jednego z trzech regulowanych wyjść. |
||||||||
g a l e r i a
|
System odniesienia
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity