pl | en
Test
Wzmacniacz zintegrowany
Emillé Labs KI-40L

Cena: 6750 €

Producent: Kwangwoo Electronics co. Ltd.,

Kontakt:
674-3 Beckrock-Ri Habuk-Myun
Yangsan city Kyungnam, South Korea

tel.: +82 55 382 7373
fax: +82 55 383 7375

e-mail: marketing@emillelabs.com

Strona producenta: Emillé Labs

Tekst: Wojciech Pacuła
Zdjęcia: Wojciech Pacuła

Emillé Bell to największy południowokoreański dzwon z brązu, wysoki na 3,33 m, o średnicy ø 2,27 m, ze ściankami o grubości od 11 do 25 mm. Waży 25 ton. Praca nad nim została ukończona w 771 roku. Z tego, co wiem, to w Polsce były to czasy legendarnych książąt, o których nic nie wiemy. Korea ma z tego okresu zabytek światowej klasy. Europocentryzm jest dla nas naturalny, jak oddychanie, ale to Bliski i Daleki Wschód mogą się pochwalić najstarszymi, rozwiniętymi cywilizacjami. Nie myślmy więc o Koreańczykach z lekceważeniem.
Nawet z tymi wiadomościami w głowie zaakceptowanie faktu, że z tego kraju pochodzi hi-endowa, bezkompromisowa firma może być trudne. Już wcześniej testowaliśmy bardzo ciekawe urządzenia Stello, brandu firmy April Music (TUTAJ), stąd wiadomo, że robią tam ciekawe rzeczy. Emillé, z całym szacunkiem dla Stello to jednak zupełnie coś innego. Od początku nastawiona na rynek kosztownych urządzeń, bardzo szybko wypracowała też swój własny, unikalny styl plastyczny. Choć istnieje od 1993 roku, dopiero teraz zdobywa rynek międzynarodowy. Robi to jednak z rozmachem.

W Polsce nie ma, jak do tej pory, dystrybutora tej marki. Skuszony jednak świetnymi recenzjami w moim ukochanym „Hi-Fi +”, jeszcze za czasów Roya Gregory’ego, poprosiłem o pośrednictwo w wypożyczeniu urządzenia do testu Srajana Eabena, redaktora naczelnego „6moons.com”. Na mój mail odpowiedział szef europejskiego przedstawicielstwa firmy, pan Vital Gbezo, rezydujący w Wielkiej Brytanii. Zaproponował wzmacniacz zintegrowany KI-40L, na który chętnie się zgodziłem.
To duże, solidne urządzenie oparte na lampach mocy KT-77. Charakteryzuje się mocą 2 x 40 W i waży 28 kg. Wzmacniacz jest świetnie zbudowany, co zobaczymy podczas lektury części Budowa. Niestety nie ma pilota, a siłę głosu ustawia się osobno dla lewego i prawego kanału. To boli. Urządzenie jest pięknie pakowane – przychodzi w okutym metalowymi elementami, drewnianym pudle, z bardzo dobrze rozplanowanym wnętrzem. Tak powinny wyglądać wszystkie opakowania urządzeń audio. Wzmacniacz przyjechał do mnie wyposażony w lampy końcowe firmy JJ Electronics, ale zaraz dostałem informację, że będzie sprzedawany z produkowanymi w Rosji lampami Golden Lion firmy Genalex. I właśnie z nimi test był przeprowadzony. Dostępna jest też opcjonalna podstawa antywibracyjna, z dwóch płyt z akrylu i aluminiowymi nóżkami – w czasie testu była niedostępna, więc test odbył się bez niej.

ODSŁUCH

Płyty użyte do odsłuchu:

  • Stereo Sound Reference Record. Jazz&Vocal, Stereo Sound, SSRR4, SACD/CD.
  • Tulipany, soundtrack, muz. Daniel Bloom, feat. Leszek Możdżer Trio, Warner Music Poland, 77911, CD.
  • Artur Lesicki Acoustic Harmony, Stone And Ashes, Fonografika, 559040, CD + Master CD-R.
  • Charlie Haden &Antonio Forcione, Heartplay, Naim, naimcd098, CD; recenzja TUTAJ.
  • Depeche Mode, Fragile Tension/Hole to Feed, Mute Records, 12BONG42, 2 x 180 g, maxi-SP LP.
  • Diorama, Cubed Deluxe Edition, Acsession Records, A 114, 2 x CD; recenzja TUTAJ.
  • George Michael, Patience, Sony Music UK, 515402 2, CD.
  • Gerry Mulligan & others, Jazz Giants ’58, Verve/Universal Music Japan, POCJ-2732, CD.
  • Gerry Mulligan Quartet, Dragonfly, Telarc, CD-83377, CD.
  • Madaleine Peyroux, Bare Bones, Rounder/Universal Music LLC (Japan), UCCU-1188, CD.
  • Metallica, ReLoad, Sony Music Japan, SICP-481, CD.
  • Savage, Tonight, Extravaganza Publishing Srl/Klub80, CD001, 25th Anniversary Limited Edition, CD; recenzja TUTAJ.
  • Wong San, Feel Like Making Love, Pony Canyon, PCCY-50014, HQCD; recenzja TUTAJ.

Japońskie wersje płyt dostępne na CD Japan.

Koreański wzmacniacz buduje swój własny świat. Otacza słuchającego czymś w rodzaju kopuły, przenosząc do naszego pokoju całe nagranie, nie tylko instrumenty – pomieszczenie znika, zastąpione powietrzem, akustyką, emocjami itp., obecnymi w momencie nagrania. To oczywiste nadużycie z mojej strony, bo przecie nie byłem przy nagraniu. Tego typu założenie jest jednak konieczne ze względów operacyjnych – musi istnieć jakiś punkt oparcia, nawet prowizoryczny, zmieniający się wraz z czasem, modyfikowany doświadczeniem i nowymi urządzeniami referencyjnymi. Jest jednak potrzebny jako punkt wyjścia do czegokolwiek. Stąd moje założenie, mówiące, że WIEM, jak to brzmiało w momencie nagrania, a potem przy zgrywaniu – tak, jak to widział producent i realizator. Nadużycie polegałoby więc tylko na chwilowym zawieszeniu wiary w to, że rzeczywistość nagrania jest tożsama z tym, co słyszymy ze sprzętu w domu. Bo wierzę w to, że to dwie różne rzeczy. I nie jestem w tym osamotniony – pisałem o tym wielokrotnie, a od jakiegoś czasu podobny punkt widzenia wyczytuję z testów „Stereophile’a” . Żeby nie szukać daleko, odwołam się do wstępniaka z najnowszego (w momencie pisania testu) wydania magazynu: „[…] doświadczenie związane ze słuchaniem akustycznej muzyki na żywo nie jest tym samym, co słuchanie nagrania takiego wydarzenia w domu. […] Jeśli potrzebujecie przekonywającej iluzji, pochylcie się i spojrzyjcie między swoimi nogami na wschodzący księżyc.” (M. Lavorgina, Why Music Matters Most: Enjoyment, Illusion, and The Audiophile, „Stereophile”, October 2010, Vol. 33, No. 10, s. 3.) Stąd moje założenie, że wiem, jak nagranie powinno brzmieć opieram nie na tym, jak brzmiało w rzeczywistości, a przede wszystkim na tym, jak brzmiało grane z lepszymi wzmacniaczami, droższymi, innymi, a dopiero potem na tym, jak akustyczne instrumenty, które znam z moich nagrań, z koncertów itp. brzmią w „realu”.

Niezależnie od tych ustaleń, ze wzmacniaczem Emillé dostajemy wybitnie nasycony, koherentny dźwięk. Urządzenie modyfikuje go pod kątem konkretnego spojrzenia na materię nagrań. Tak jest zawsze, że trzeba założyć jakiś cel. Tutaj jest on osiągnięty z niezwykłą łatwością, przede wszystkim prze umiejętność oddania ducha nagrań. Najważniejszą częścią tej kreacji jest to, od czego zacząłem te część testu – otacza nas kopuła dźwięku. To nie jest urządzenie, które kreuje przekaz za głośnikami, nie ma znaczenia, jak spójny. Tutaj dostajemy coś więcej. Dźwięk wcale nie wychodzi „przed” kolumny. Choć dźwięk jest lekko ocieplony, a średnica nieco mocniejsza – zaraz do tego wrócę – to jednak nic nie wyskakuje przed linię łączącą kolumny. Źródła pozorne są świetnie poukładane na dużej scenie – jak trzeba to blisko, a kiedy indziej daleko. Tyle że atmosfera nagrania, powietrze, przestrzeń, ale w innym znaczeniu niż zwykle to definiujemy przy hi-fi, są wokół nas. Uwagę na to zwróciłem najpierw przy nagraniach z akustycznymi instrumentami niemającymi nic wspólnego, które są jednak konkretnym dziełem, artystycznym przekazem – przy słuchaniu maxi-singla Depeche Mode o podwójnym tytule Fragile Tension/Hole To Feed. Elementy w przeciwfazie dosłownie otaczały mnie. Mocne, nagłe uderzenia dźwięku z Laidback Luke Remix utworu Fragile Tension brzmiały tak, jakby były skupiane i laserowo przesyłane wprost do ucha. Przy mocniejszym skupieniu słychać, że „uderzały” tuż za uchem, do którego akurat były skierowane, ale wciąż wyraźne było zamierzenie realizatora (znowu – to tylko moje założenie): słychać było je tak, jakby były „wstrzelone” w konkretny punkt. Bardzo podobne odczucia miałem przy kolejnej elektronicznej ruletce, Tonight Savage’a, ale pokonała mnie dopiero płyta Heartplay Charliego Hadena i Antonio Forcione, nagrana w ultra-purystycznej manierze przez Naim Label, w technice True Stereo. To typowa dla tego wydawnictwa realizacja, z ogromem informacji w przeciwfazie, zapisanymi w stereofonicznym sygnale zebranym z dwóch mikrofonów. I tutaj to, o czym mówię, a więc niebywała koherencja przestrzeni i związanej z nią barwy, było jak na dłoni. Instrumenty miały duży wolumen, były przede mną, za linią łączącą głośniki, a za nimi rozciągała się głęboka, gęsta, ciągła przestrzeń. Nie było cienia sztucznego „separowania” czegokolwiek. Jednocześnie jednak było to przedstawienie „totalne”, tj. byłem TAM. Nie, nie miałem realnych instrumentów przede mną, jak mówiłem, nie do końca o to chodzi – byłem w tej samej przestrzeni, co genialnie pokazane instrumenty. Pokazane lepiej niż w rzeczywistości.

Częścią tak budowanego przekazu jest nieco ocieplony dźwięk. Nie jest aż tak ciepły, jak z Lebena CS-660P czy Emittera II ASR-a, ale jest po TEJ stronie ciepła. Bliżej temu, co słychać ze wzmacniacza Tenor Audio 175S niż z Luxmana M-800A. Każdy z nich ma swoje zalety i wady i trzeba samemu wybrać to, co dla nas odpowiednie. Z KI-40L sprawa wydaje mi się prostsza – dźwięk jest wprawdzie nieco ciepły, ale nie wprost „ocieplony”; ma przesunięty punkt ciężkości w kierunku niższego środka, ale nic w jego brzmieniu nie wydaje się „niepoprawne”. I z KT66 w Lebenie , i z KT88 w – powiedzmy – McIntoshu MC275 (test TUTAJ, relacja ze spotkania KTS TUTAJ) dźwięk jest cieplejszy, ciemniejszy. Na ich tle brzmienie Emillé wydaje się bardziej poprawne. A – przypomnę – mimo wszystko to wciąż jest raczej ciepłe granie. Być może dlatego wokale, szczególnie kobiece po prostu urzekają. Choć zwykle staram się nie iść „tą drogą”, tj. drogą luźnych skojarzeń i asocjacji, jeśli tylko w czasie odsłuchów czuję potrzebę wybrania konkretnej płyty, nie bronię się przed tym szczególnie mocno. Tak było z płytą Feel Like Me Making Love koreańskiej artystki Woong San. Płyta wydana przez koreańskie wydawnictwo Pony Records jako HiQualityCD, została nagrana, a potem poddana masterowi w technologii DSD. Nie jestem zwolennikiem przechodzenia między formatami, bo zawsze coś się po drodze gubi, na co wspomniany krążek może być dobrym przykładem. Instrumenty towarzyszące brzmią zawodowo, jednak wokal jest trochę podbarwiony, m.in. przez mocniejsze niż trzeba sybilanty. Z Emillé dobrze to słychać. Jednocześnie jednak miałem przed sobą „spektakl”. Daję to w cudzysłowie, nie dlatego, że poddaję w wątpliwość, a dlatego, że nie jest to tożsame z wydarzeniem na żywo; to tylko i aż genialne wydarzenie w ramach hi-fi. Wysłuchałem płytę z przyjemnością. Z dużą przyjemnością. Denerwowało mnie na początku to, że nie udało się zarejestrować głosu równie dobrze, co instrumentów, ale dość szybko „wydarzenie” odwróciło moją uwagę od „techniki”, pozwoliło na chwilę zawiesić nieufność wobec tego, co słyszę.

Jeszcze mocniej usłyszałem to przy Bare Bones Madaleine Peyroux, płycie cieplejszej, ale mniej rozdzielczej realizacji, a w wybitny sposób przy samplerze japońskiego magazynu „Stereo Sound” Stereo Sound Reference Record. Jazz&Vocal, którą dosłownie dzień wcześniej dostałem od niezawodnego Yoshi Hontai, przedstawiciela poza Japonią firm Acrolink, Oyaide, Leben, Musica, Acoustic Revive i innych. Nagrania te są fantastyczne i już zamówiłem dwie płyty, z których pochodzą. Koreański wzmacniacz pokazał je bardzo profesjonalnie, bo nie zamazał różnic, nie doprowadził do homogenizacji wszystkiego, choć nadał im swój rys.

To tutaj usłyszałem mocniej to, o czym już mówiłem i co zwróciło moją uwagę przy płycie Hadena i Forcione – niższy środek jest nieco mocniejszy, przez co np. struny gitary brzmią nieco mocniej niż w rzeczywistości, a sam instrument ma większy wolumen, „wydaje” się większy niż to znam z życia. Podobnie jest z innymi instrumentami. W ten sposób dochodzimy niejako od tyłu, do tego, o czym mówiłem na początku: do postrzegania dźwięku reprodukowanego w domu. Słuchając testowanego wzmacniacza nie miałem z tym, o czym piszę żadnych problemów. Tak, życzyłbym sobie nieco większej rozdzielczości przełomu środka i dołu, a także – ale tylko „chyba” – nieco lepiej kontrolowanego niższego basu. Da się to zrobić bez zmiany wzmacniacza, patrz niżej, ale nawet bez tego propozycja, jaką składa nam Emillé jest wyjątkowa.



Bezpiecznik Creatè Audio 3A

Mówiłem o tym, że da się nieco poprawić dźwięk tego wzmacniacza. Nie będę się powtarzał, bo wiadomo, że słuchanie bezpieczników jest tylko o włos od słyszenia obcych głosów w głowie. Nawet taka drobna różnica jest jednak znacząca – to nie kosztuje dużo, proszę wypróbować to samodzielnie, zawsze można sprawę zbyć wzruszeniem ramion. Albo zrozumieć – wystarczy wymienić bezpiecznik. Ponieważ firma Synergy HiFi, producent lamp elektronowych i właśnie bezpieczników sprzedawanych pod marką Creatè Audio przysłała mi do sprawdzenia cały ich typoszereg (patrz TUTAJ i TUTAJ), mogłem wypróbować ich działanie i w tym przypadku. Emillé KI-40L wyposażony jest w bezpiecznik 3,15 A – chińska firma oferuje wartość 3 i 5 A – wybrałem tę pierwszą. Zmiana jest słyszalna od razu. Powtarzam – zanim mnie państwo skreślą, proszę spróbować samemu. Wtedy możemy dyskutować. Zniknęło lekkie podbarwienie niższej średnicy, a dźwięk był bardziej rozdzielczy. W skali absolutnej to nie są duże zmiany, jednak po przyzwyczajeniu się do znakomitego dźwięku tego wzmacniacza nawet taka mała poprawa wydaje się znacząca. Największa różnica, jak dla mnie, dotyczyła jednak rozdzielczości basu i jego „sprawności energetycznej”. Z bezpiecznikiem Creatè Audio wszystko na dole wydawało się lepiej uporządkowane, a akustyka pomieszczenia nagrana z kontrabasem Hadena na płycie Heartplay była po prostu niewiarygodna – wokół słuchacza, z mniej dudniącym pudłem kontrabasu.

Podsumowanie

Niewiele pisałem o górze czy basie, bo nie to było dla mnie najważniejsze – koreański wzmacniacz nie zniża się do poziomu „analizy” czy „krytycznego odsłuchu”, oferując kompletny i przemyślany przekaz działający przede wszystkim na emocje. Skraje pasma są po prostu bardzo dobre, mocne, rozdzielcze, znakomicie projektowane na scenie dźwiękowej. Wyższy bas jest nieco mocniejszy, ale to tylko poprawia wiarygodność przekazu. Dźwięk jako całość nie udaje rozdzielczego – on taki po prostu jest, chociaż manifestuje się to nie wprost, nie przez detaliczność, a przez współgranie wszystkich elementów w jednym „rzucie”. Najważniejszy jest środek, to jasne, ale wcale nie dlatego, że coś nie tak jest z górą i dołem, a dlatego, że dla człowieka informacje z tego zakresu są najważniejsze, budują całą resztę. Wzmacniacz ma oczywiście ograniczenia, przede wszystkim związane z nie tak znowu wysoką mocą. W moim pomieszczeniu 29 m2 z przyległościami i dość blisko ustawioną kanapą było to całkowicie wystarczające. W większym pokoju potrzebne będą kolumny o wyższej skuteczności niż 89 dB i przyjaźniejszej impedancji niż 4 Ω. Jego obsługa jest denerwująca, przynajmniej dla mnie, bo nie ma pilota zdalnego sterowania, a gałki siły głosu trzeba ustawiać osobno. Ale dźwięk – wyborny.

BUDOWA

KI-40L jest wzmacniaczem integrowanym, lampowym, ale nie w pełni – zasilanie jest półprzewodnikowe. Jak wiadomo, są różne zdania na ten temat, sam miałem możliwość przez kilka lat obserwować zmiany zasilania z lamp GZ34 na półprzewodnikowe we wzmacniaczu Ancient Audio Silver, który obecnie nosi nazwę Silver Grand Mono. I muszę powiedzieć, że jednoznacznie lepsze jest to ostatnie. Ale, to zwykle funkcja konkretnego układu, więc nie generalizowałbym tego za bardzo. KI-40L oparto o lampy w układzie wzmocnienia – na końcu, w układzie push-pull pracują pary lamp KT-77 – tetrod strumieniowych (KT = „Kinkless Tetrode”). W pierwszej wersji były to lampy słowackiego JJ Electronics i taką zresztą wersję dostałem. Już w tydzień później otrzymałem jednak informację od europejskiego przedstawiciela firmy, pana Vitala Gbezo, że z powodu braku powtarzalności lamp z JJ-a zdecydowano się w tej samej cenie 6750 euro zainstalować znacznie lepsze, a przede wszystkim bardziej przewidywalne, lampy Genalexa z serii Golden Lion. To lampy produkowane na specjalne zmówienie, według własnych projektów w rosyjskiej fabryce.

W układzie odwracania fazy mamy jednak JJ-e, podwójne triody ECC82, taką samą lampę w pierwszym stopniu wzmocnienia oraz lampę ECC81 w buforze wejściowym. Pod triodami ulokowano pomarańczowe diody, które je rozświetlają od środka. Wszystkie lampy zamknięto w przezroczystych osłonach (od przodu i od góry), spełniających wymogi Unii Europejskiej w zakresie bezpieczeństwa użytkowania. Wydaje się, że w jakiejś mierze pierwowzorem dla nich były osłony japońskiego Wavaca. Nieważne jednak, kto był pierwszy, bo wydaje się, że to dobry pomysł. O ile pamiętam, w Wavacu było to szkło, podobnie, jak w kosztujących fortunę wzmacniaczach The Lars Mk II firmy Engstrom&Engstrom. To jednak kilkanaście razy droższe wzmacniacze niż KI-40L. W każdym razie, przezroczyste osłony dają spójny stylistycznie projekt, przechodząc gładko w aluminiowe, duże płaszczyzny. To grube na 8 mm płyty, z których skręcone jest chassis wzmacniacza.

A jest ono nieco inne niż zwykle we wzmacniaczach lampowych. Front nie jest niski, bo w środkowej części ma pośrodku coś w rodzaju pionowego elementu zintegrowanego z klasyczną czołówką. Daje to więcej miejsca na manipulatory. To w tej części umieszczono więc układ regulacji biasu lamp końcowych – wskaźnik (miliamperomierz), cztery, wpuszczone pod płaszczyznę frontu pokrętła oraz dużą gałkę, którą między nimi wybieramy. Pod nimi umieszczono większą gałkę wyboru wejść, a po jej dwóch bokach gałki poziomu siły głosu – osobno dla lewego i prawego kanału. Muszę się przy tym na sekundę zatrzymać. To rzecz charakterystyczna dla Emillé Labs, akcentującej w ten sposób totalnie osobne układy lewego i prawego kanału (dual-mono). W praktyce oznacza jednak utrudnienie obsługi, tym bardziej, że nie ma pilota zdalnego sterowania. A przecież nie od dziś wiadomo, jak sterować dwoma pokrętłami za pomocą jednej gałki, czy to elektrycznie, czy mechanicznie. Świetne sprzęgło cierne, umożliwiające w razie potrzeby niezależną regulację każdego kanału, ma w swoich urządzeniach studyjnych (DAT i Compact Casette) firma Teac. To jednak tylko dygresja – kupując KI-40L kupujemy też całą ideę, która za tym produktem stoi. Urządzenie stoi na czterech, regulowanych stożkach z aluminium, wkręconych do wysokich pilarów, które w rogach spinają chassis urządzenia.

Z tyłu znajdziemy po dwie pary gniazd głośnikowych na kanał – osobna para dla odczepów 4 Ω i dla 8 Ω. Pod nimi, też osobno z lewej i prawej strony, mamy gniazda RCA – do dyspozycji firma oddaje nam pięć wejść liniowych. Wszystkie gniazda są bardzo solidne, złocone, bez oznaczeń. Pośrodku, na osi wzmacniacza wkręcono gniazdo sieciowe IEC, a obok gniazdo dla bezpiecznika sieciowego 3,15 A. I jest jeszcze zacisk uziemienia. To typowa sprawa dla urządzeń japońskich – mam to w Lebenie CS-300 Custom Version i miałem w Luxmanie M-800A. Służy on do wyrównania potencjału wszystkich urządzeń w systemie tak, żeby prądy wyrównawcze nie płynęły przez ekrany interkonektów i/lub żyłę ochronną w kablu zasilającym. Warto tę możliwość przynajmniej wypróbować. Chciałbym też podkreślić, że wszystkie, ale to WSZYSTKIE napisy wykonano przez grawerowanie, nie są malowane, dzięki czemu za dziesięć lat i więcej będą wyglądać dokładnie tak samo, jak dzisiaj.

Poświęciłem większą część przedpołudnia, żeby dostać się do środka. No, może przesadzam, ale trzeba się namęczyć – to nie jest pancernik z blaszanym dnem, a prawdziwy pancernik. Wszystkie elementy potraktowano poważnie i spód jest tej samej grubości, co pozostałe ścianki. Przykręcono go z tyłu i boków oraz przez przykręcenie wszystkich czterech nóżek. Żeby więc zobaczyć, co i jak, trzeba najpierw wykręcić cztery stożki, odkręcić dwie śruby w każdej nóżce, a następnie śruby z boków i z tyłu. Potem wszystko jest jasne – układ zmontowano na trzech dużych płytkach drukowanych i jednej małej. Na tej ostatniej nalutowano hermetyczne przekaźniki japońskiej Takamisawy. Interkonekty do nich i z tej płytki to wykonywane samodzielnie kabelki ze srebrzonej, wysokiej czystości miedzi w teflonowym oplocie. Ciekawe jest to, że do gniazd wejściowych poprowadzono grube żyły masy osobno dla każdego kanału, z płytek z układami wzmacniającymi. Każdy kanał ma bowiem, a jakże, osobną płytkę – ze złoconymi ścieżkami o podwójnej grubości. Widać, że z wejścia sygnał płynie do pojedynczych potencjometrów japońskiego Alpsa typu „Blue Velvet”, a potem do ładnych, niemieckich kondensatorów sprzęgających M-Cap Supreme Mundorfa (w poprzedniej wersji były to Jantzeny). Następne stopnie sprzęgane są równie ładnymi kondensatorami AuraCap amerykańskiej firmy Audience, producenta m.in. kondycjonerów sieciowych. Oporniki są duże, precyzyjne. Pomiędzy płytkami układowymi widać płytkę zasilacza. Mamy tam 12 kondensatorów po 100 μF każdy, trzy mniejsze i dwa kolejne już na płytkach. Firma deklaruje, że KI-40L to układ dual-mono, można by więc zakładać więc, że są dwa osobne transformatory zasilające. Ukryto by je po drugiej stronie grubej płyty, dodatkowo usztywniającej obudowę, od góry. Patrząc na układ zasilania, widać jednak, że transformator zasilający jest tylko jeden, być może towarzyszy mu dławik, ale nawet uzwojenia wtórne są wspólne dla obydwu kanałów. Mamy za to osobne uzwojenia, a co za tym idzie i prostowniki dla lamp wyjściowych, sterujących i dla żarzenia. To ostatnie ma dwa duże kondensatory wygładzające tętnienia sieci, po 10 000 μF każdy. Na górze są też duże transformatory wyjściowe sygnowane logo Emillé. Jak wiadomo, Emillé Labs to brand, należący do firmy Kwangwoo Electronics Co, co zaznaczono na płytkach drukowanych.

Świetna, solidna robota – zarówno mechaniczna, jak i elektryczna.

Dane techniczne (wg producenta):
Pobór mocy: 240 W
Lampy: KT77 × 4, ECC82 × 4, ECC81 × 2
Czułość wejścia: 0,3 V RMS
Moc wyjściowa: 2 x 40 W (T.H.D.+N.: 2 %)
Pasmo przenoszenia: 15 Hz – 30 kHz (±1 dB)
Wymiary (WxDxH): 457 x 460 x 256 mm
Waga: 28 kg



Pobierz test w PDF

g     a     l     e     r     i     a


System odniesienia

  • odtwarzacz CD: Ancient Audio Lektor AIR
  • przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Audio Sensor Prelude IC (test TUTAJ)
  • przedwzmacniacz: Polaris II + zasilacz AC Regenerator, (wersja z klasycznym zasilaczem, test TUTAJ)
  • końcówka mocy: Tenor Audio 175S (test TUTAJ)
  • wzmacniacz zintegrowany: Leben CS300XS Custom Version (recenzja TUTAJ)
  • kolumny: German Physiks HRS 120 Carbon (test TUTAJ), Chario Academy Sonnet (test TUTAJ) + oryginalne podstawki
  • słuchawki: Sennheiser HD800, AKG K701, Ultrasone PROLine 2500, Beyerdynamic DT-990 Pro, wersja 600 - (recenzje TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ)
  • interkonekty: CD-przedwzmacniacz: Mexcel 7N-DA6300, artykuł TUTAJ, przedwzmacniacz-końcówka mocy: Wireworld Platinum Eclipse.
  • kable głośnikowe: Tara Labs Omega Onyx
  • kable zasilające: Acrolink Mexcel 7N-PC9300 (wszystkie elementy, recenzja TUTAJ) i Acrolink Mexcel 7N-PC7100 (Leben CS-300XS (SP); recenzja TUTAJ)
  • listwa sieciowa: Gigawatt PF-2 (recenzja TUTAJ)
  • stolik SolidBase IV Custom; opis TUTAJ
  • pod odtwarzaczem podkładki Ceraball (artykuł TUTAJ)
  • gramofon: Avid Acutus Reference (test TUTAJ)
  • wkładki gramofonowe: Air Tight PC-1 Supreme (test TUTAJ), Miyajima Laboratory Waza (test TUTAJ), Denon DL-103SA (test TUTAJ)