Wkładka gramofonowa London (Decca) JUBILEE Cena: 7200 zł Dystrybucja: 300B Systemy High End Kontakt: ul. Traugutta 25 lok. 12, 90-113 Łódź tel.: 501 056 466, 507 012 214 e-mail: info@300b.pl Strona producenta: brak Tekst: Wojciech Pacuła Zdjęcia: Wojciech Pacuła |
Decca Records to jedna z najstarszych firm płytowych. Powstała oficjalnie w 1929 roku, jednak jej korzenie sięgają aż do końca XIX wieku. Nazwa Decca wzięła swój początek od opatentowanego w 1914 roku przenośnego gramofonu Decca Dulcephone, wyprodukowanego przez firmę Barnett Samuel and Sons. W roku 1929 zmieniono nazwę firmy na The Decca Gramophone Co. Ltd. i sprzedano ją jednemu z wcześniejszych współwłaścicieli, Edwardowi Lewisowi. Jej najbardziej znane opracowanie technologiczne związane jest jednak nie z muzyką, a z samym dźwiękiem – w latach II wojny światowej przygotowała system, pozwalający odróżniać okręty podwodne Brytyjczyków i Niemców po ich dźwiękowej sygnaturze. Żeby to było możliwe, opracowano system rejestracji dźwięku o bardzo – jak na ówczesne warunki – szerokim paśmie przenoszenia, nazwany ffrr – full frequency range recording. W roku 1944 Decca przygotowała pierwszą płytę gramofonową, na której wykorzystała swój system rejestracji dźwięku. Pierwszą płytę w standardzie Long Play (mono) wydano w roku 1951, a stereo w 1958. Inżynierowie Bayliff i Cowie opracowali następnie ramię i wkładkę, nazwane ffss – full frequency stereo sound. Powstały trzy wersje – MkI, MkII i MkIII. Ponieważ jednak klienci chcieli stosować te wkładki z innymi ramionami, w roku 1965 powstała wersja MkIV (eliptyczna igła), która to umożliwiała. Prace nad nowymi wkładkami miały na celu przede wszystkim redukcję ich masy. W ich wyniku, w roku 1974 powstał model Blue, z eksportową wersją Grey, w których zastosowano sferyczną igłę. Dwa lata później światło dzienne ujrzała poprawiona wersja wkładki Maroon (igła sferyczna) oraz wkładka Gold (igła eliptyczna). Wszystkie one miały mocowanie z dwoma wkrętami, w odległości 1/2 cala, a więc pozwalającymi przykręcać je do dowolnych ramion. Na następną wkładkę trzeba było czekać dość długo. Dopiero w 1985 roku powstała bowiem Super Gold, ze zmodyfikowanym kształtem body oraz igłą o kształcie Van Den Hul I (VDH II w opcji). Wkładki London są bezpośrednimi spadkobiercami unikalnych konstrukcji firmy Decca – stąd jej nazwa pojawia się w nawiasie obok podstawowej. W roku 1989 zamknięto specjalny wydział Dekki o nazwie Decca Radio & TV Special Products, do którego należała produkcja wkładek, a nazwę sprzedano firmie Tatung. Czy ktoś o niej potem słyszał? Chyba nie... Szybko jednak jeden z inżynierów Dekki, John Wright kupił licencję i rozpoczął produkcję wkładek na własną rękę, niemal niczego w ich konstrukcji nie zmieniając. A ich konstrukcja jest zupełnie unikalna. W klasycznej wkładce mamy podparty w jednym miejscu wysięgnik, pracujący trochę, jak huśtawka. Na jednym jego końcu mamy igłę, a na drugim (wkładki MC) nawinięte w kształt krzyża cewki. Cewki te znajdują się tuż przy magnesie. Ruch igły powoduje, że cewki przecinają linie pola magnetycznego magnesu, generując w nich prąd. Wkładki MM i MC są przetwornikami prędkościowym – im szybciej linie pola są przecinane, tym amplituda sygnału jest większa. Problemem klasycznych konstrukcji jest to, że wspomniana „huśtawka” ma nierówne ramiona – przednie jest znacznie dłuższa niż tylne. Powoduje to kompresję sygnału – nawet duże ruchy igły przekładają się na bardzo małe ruchy cewki (lub magnesu). Inżynierowie Dekki wskazali na punkt podparcia, na mały gumowy element, jako na przyczynę tych problemów – element ten działa jak „damper”, tłumiący część drgań, a więc i ruchów igły. Decca opracowała swój własny sposób zamiany kształtu rowków płyty na sygnał elektryczny, nazwany „positive scanning”. W jej wkładkach w ogóle nie ma miejsca podparcia. Zamiast niego króciutki wspornik przymocowany jest do namagnesowanej folii o grubości zaledwie kilka mikronów, przechodzącejprzez środek zespołu cewek, z których dwie znajdują się zaledwie 1 mm nad igłą! Ruch igły nie jest więc zamieniany na ruch o znacznie mniejszej amplitudzie, jak w klasycznych wkładkach. Firma mówi o swoim opracowaniu „positive scanning”, ponieważ jest to swego rodzaju „skanowanie” powierzchni – kształt rowków jest przenoszony momentalnie do cewek. W literaturze opisuje się tę konstrukcję jako „moving iron”. Oprócz Dekki stosuje ją także firma Grado. Jak zwykle jednak, tak i to rozwiązanie nie było idealne. Wskazywano przede wszystkim na konieczny, bardzo wysoki docisk takiej wkładki (VTF), problemy ze śledzeniem ścieżki i potrzebę stosowania specjalnych, tłumionych („damped”) ramion gramofonowych. Udało się jednak te problemy, w dużej mierze, rozwiązać w nowych modelach London (Decca), np. w testowanej Jubilee. Jej rekomendowany nacisk wynosi zaledwie 1,8 g, a więc jest dokładnie taki sam, jak w większości innych wkładek (dla porównania, Ortofon SPU Synergy A to nacisk 2,5-3,5 g). Nie są też potrzebne tłumione ramiona, a co więcej – sygnał wyjściowy jest bardzo wysoki, to 5 mV, a więc taki sam, jak z wkładek MM! Rekomendowane obciążenie wynosi 47 kΩ (najlepiej 33 kΩ), można więc stosować do niej przedwzmacniacze gramofonowe MM. Wróćmy jednak na chwilę do historii. Pierwszą opracowaną przez Wrighta od początku do końca wkładką był model Jubilee z 1992, z dwuczęściową, aluminiową obudową i igłą typu „extended line-contact”. W 1995 roku w tę samą igłę wyposażony został model Super Gold. I wreszcie, w roku 2004 powstała najdroższa wkładka London, model Reference, w którego powstaniu duży wkład ma Conrad Mas, właściciel firmy Avid Hifi. W życiu nie ma przypadków, dlatego nie należy do nich to, że Jubilee testowałem z topowym gramofonem Conrada Masa Avid Acutus Reference. Dodam, że bardzo ciekawy, dokładny opis rozwiązania Dekki znajduje się TUTAJ (j. ang.). ODSŁUCHPłyty użyte do odsłuchu:
Brytyjska wkładka brzmi zupełnie inaczej niż 99,9 % obecnej produkcji. To nie jest Clearaudio, Lyra, topowe modele Ortofona, a nawet PC-1 i PC-1 Supreme Air Tighta, chociaż do tych ostatnich, jeśli już, miałaby najbliżej. Można ją jednak postawić w jednym rzędzie z Ortofonem SPU Synergy A i Miyajimą Waza. W dalszym planie byłaby zaś DL-103SA Denona. Jej charakterystykę można najkrócej określić jako „old fasion” albo „vintage”, z tym, że będzie to uproszczenie, redukcja, że tak powiem. Reductio to przydatne narzędzie, jednak trzeba się z nim obchodzić ostrożnie, bo można zagubić to, co najważniejsze. A w przypadku wkładek London (Decca) najważniejsza jest ich umiejętność oddania tego, co jest na płycie w tak niesamowicie, niebywale, niewiarygodnie bezpośredni sposób, jak nie potrafią tego zrobić nawet najdroższe nowoczesne wkładki. Jeślibym miał to ubrać w jakieś bardziej górnolotne słowa, to bez cienia skrępowania powiedziałbym, że jest tak, jakby igła, ten rysik właściwie, został podłączony bezpośrednio do któregoś z zakończeń nerwowych w naszym ciele, jakby jego ruchy przekładały się bezpośrednio na impulsy elektryczne, ale już w nas. Często ma się wrażenie, że między nami i płytą (bo niekoniecznie wykonawcą, powiem o tym później) nie ma żadnych pośredników, jak gdyby było to przełożenie 1:1. To dość charakterystyczna dla tego typu wkładek – wraz ze wspomnianym Ortofonem i Miyajimą – cecha. Jest jakoś tak, że duża część nowych modeli, starając się grać jak najbardziej „akuratnie” gubi gdzieś ten entuzjazm, z jakim gra np. Jubilee, zastępuje go dystansem i czymś, co często określane jest jako „hi-fi”, niestety pejoratywnie. To rzecz najważniejsza – wkładka London (Decca) jest jak niesamowicie czuły mikrofon. Wszystko słychać mocniej, szybciej niż zwykle – zarówno muzykę, jak i elementy około muzyczne. Np. podnoszenie ramienia, stuki przy jego mocowaniu itp. Ale i szum przesuwu i trzaski, niedoskonałości tłoczenia itp. |
Zatrzymajmy się przy tych ostatnich, ponieważ sposób, w jaki London je pokazuje, różni tę wkładkę od innych „vintage’owych” konstrukcji. Zarówno Ortofon, jak i Miyajima grają ocielonym, nieco „okrągłym” dźwiękiem, w którym góra jest wycofana. Daje to konkretny dźwięk, którego elementem jest maskowanie trzasków i szumu przesuwu. Wpływa to oczywiście na przetwarzanie wysokich tonów, ale nie jest to szczególnie denerwujące, a z kolei brak wyraźnych trzasków – jest naprawdę fajny. W Jubilee góra jest mocna i dokładna, z tym że jej najwyższa część też jest cieplejsza. Nie ma się jednak wrażenia wycofania tego zakresu, jego „ciepłoty”. Jeśli mają państwo doświadczenie z lampami, to jest taka różnica, jak między klasycznym wzmacniaczem na EL34 (np. Ortofon) i na KT88 (London). Dlatego też to ten przypadek, w którym mycie płyt jest koniecznością, a nie luksusem (ja korzystam z prostej myjki Okki Nokki RCM). I tutaj słychać było, że nowe tłoczenia korzystają ze znacznie lepszego winylu, że są technicznie lepsze. Miłośnicy oryginalnych wydań argumentują, i słusznie, że mają one bardziej „prawdziwy” dźwięk, bo przede wszystkim korzystały z nowych taśm-matek. To prawda. Wystarczy jednak porównać stare i nowe tłoczenie pod kątem szumu przesuwu i trzasków, a nie będzie konkurencji, nowe wygrywają 3:0. Przy Jubilee to rzecz szczególnie istotna. Posłuchałem przez dłuższy czas płyt Julie London, oryginałów, kupionych przeze mnie za grosze na ebayu. Brytyjska wkładka pięknie różnicowała ich barwy, co jest zazwyczaj przynależne nowszym konstrukcjom, bardziej przezroczystym. Pierwszą płytą, jaką kupiłem był debiut London, Julie Is Her Name. Vol. 1. Cudowna płyta, niesamowite, ciepłe, głębokie brzmienie, ale otwierający ją utwór, Cry Me A River jest w moim egzemplarzu zgrany na śmierć, przez co nie nadaje się do odtwarzania. Żeby to nadrobić, a nie dublować płyty, kupiłem składankę The Best of Julie, gdzie ta sama piosenka otwiera całość. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że to zupełnie inne brzmienie, jaśniejsze, wyraźniejsze, ale zupełnie bez zmysłowości oryginału. Prawdę mówiąc bardzo podobne do nowego remasteru cyfrowego Julie Is…, wydanego w technologii HQCD przez EMI Japan. Jubilee nie miała co do tego wątpliwości i tak, jak wcześniej nieco wzmocniła uwodzący charakter głosu London, tak teraz nieco dodała przestrzeni i „bitu”. A to pokazuje, że to naprawdę bardzo dobrze różnicująca wkładka, przynajmniej jeśli chodzi o barwę. Na marginesie dodam, że przy składance dowiedziałem się, że pierwsza płyta Julie London wyszła i w stereo (LST-7027) i w mono (LRP-3006), a wcześniej wydawało mi się, że to wyłącznie płyta monofoniczna. Co ciekawe, druga jej płyta, Moment Like This jest dostępna tylko w mono. Wróćmy jednak do wkładki. Spostrzeżenia dotyczące bardzo wysokiej czułości Jubilee na zniekształcenia, w tym szum i trzaski, zweryfikowałem najpierw za pomocą kupionej w czasie poszukiwań nagrań Julie London, pochodzącej z 1959 roku płyty innej artystki wytwórni Liberty, Margie Raybourn, znanej m.in. z wcześniejszej współpracy z Sunnysiders. Płytę kupiłem w stanie dziewiczym – była zafoliowana i nigdy, od nowości nieotwierana. Rarytas za 15 USD… Miałem więc w ręku, do porównania płytę z tego samego okresu, w „fabrycznym” stanie. Jej odsłuchanie (otwarłem ją specjalnie ze względu na Jubilee) potwierdziło moje przypuszczenia – wkładka London pokazuje wszystko, jak przez szkło powiększające. Nie jest to „bezlitosne” granie hiperrozdzielczych wkładek, które tną, jak przecinak, a właśnie to – pokazywanie wszystkiego mocniej, dokładniej. Nawet z całkowicie nową (ha!) płytą sprzed 50 lat (drugie ha!) trzaski były wyraźne, a szum dość mocny. Ale ważne – nie przeszkadzało to w odbiorze muzyki. Nie dało się o tym zapomnieć, ale ignorowanie nie było tak bardzo trudne. Trzeba się było do tego po prostu przyzwyczaić. Ostatecznie potwierdził to odsłuch nowego tłoczenia płyty The Voice Franka Sinatry, materiału z 12” reedycji (1955), pochodzącego z roku 1946 pierwszego albumu Sinatry The Voice of Frank Sinatra, nagranego dla Columbii. Moją płytę wydała wytwórnia Classic Records na super-cichym winylu Quiex SV-P. Ależ to zagrało!!! Żadnych trzasków, znacznie słabszy szum przesuwu i piękny, wypełniony, młody głos Sinatry! Generalnie bowiem głosy są lekko faworyzowane. Ale nie przez uwypuklenie tej części pasma, jak w innych tego typu wkładkach. Tutaj emocje, coś związanego z samym artystą, nie tylko z dźwiękiem, powodują, że skupiamy się na przekazie, angażujemy weń, przeżywamy. Co ciekawe, bas, oprócz niskiego dołu, jest genialnie rytmiczny i – ach, jak pięknie! – wypełniony. Dlatego też elektronika, która z wkładkami Miyajimy i Ortofona gra bardzo różnie, brzmiała przebojowo, charakteryzowała się skupieniem, ale i bitem, uderzeniem. To nie jest „romantyczna” konstrukcja, to nie jest „filtr”. Miałem wrażenie, że jak już, to można by Jubilee porównać do ekspandera, tj. do urządzenia, które poszerza dynamikę, poprawia recepcję muzyki. Poświęciłem dużo czasu na wyłożenie sprawy czułości wkładki na zniekształcenia. Nie bez powodu. Chciałem, żeby wszystko było jasne i nie było żadnego zaskoczenia, a także to świetne wprowadzenie do właściwego opisu brzmienia Jubilee. To niebywale dynamiczny, pięknie nasycony dźwięk. Jak mówiłem, jest to nieco „olskulowe” brzmienie w tym sensie, na dobre i na złe, że część środka jest nieco utwardzona, że niski dół nie jest tak skupiony jak z nowoczesnymi konstrukcjami, a także dlatego, że góra nosi cechy zniekształceń, jakie znamy właśnie z urządzeń z lat 50. i 60. Jest też część tego zakresu, w okolicach kilku kHz nieco mocniejsza. Ponieważ efekt ten występuje dość nisko, nie jest to związane z rozjaśnieniem. Mocniej słychać dolną część głosek ‘s’ i ‘c’, co na początku (dostałem wkładki w ogóle nie grane) było raczej wyraźne, a co zbiegiem czasu się poprawiło. Ale nawet po kilkudziesięciu godzinach grania ta część była nieco mocniejsza. Tak, na ten przekaz składają się zalety i wady, z tym, że te ostatnie, jeśli zaakceptujemy tę estetykę, są przy słuchaniu pomijane, a nawet wprost adorowane. Bo wszystko przychodzi do nas natychmiast, jest na wyciągnięcie ręki. Jest to nieco ciepły przekaz, ale w jakiś, niewytłumaczalny dla mnie sposób, trzyma się to wszystko razem, nie wydobywa na wierzch wokali, nie roluje góry itp. I to niezależnie od czasu tłoczenia, nagrania, techniki. Równie angażująco zabrzmiały nagrania przywołanej Julie London, jak i nowiuteńkia płyta Paula O’Briena & Uli Klinger (wydana właśnie przez Stockfisha) czy cudowna reedycja (Vinyl Factory) Love 2 duetu Air. Także 7” single, z definicji przecież słabsze technicznie, jak Wrong Depeche Mode zagrały naprawdę fajnie, z wykopem, z polotem. Co ciekawe, wkładka znakomicie pokazywała różnice w tłoczeniach, w wydaniach, w jakości samej płyty. Nie zakrywała niczego, ani nie homogenizowała, przynajmniej w dziedzinie barwy. Są, jak wspomniałem, i „plusy ujemne” takiej prezentacji. Wkładka jest niebywale dynamiczna i pokazuje po prostu holograficzną scenę dźwiękową, jednak unifikuje płyty pod tym kątem. Wszystkie brzmią angażująco i z drivem, nawet jeśli z odsłuchów z PC-1 Supreme wiem, że jest inaczej, że bardziej się od siebie różnią. Wszystkie mają świetnie rozłożone instrumenty nawet, jeśli wiem, że te powinny nieco się ze sobą zlewać. Jak mówię – to są elementy, które są obiektywnie odstępstwem od neutralności. Czytając o nich trzeba na to nałożyć wszystko, co do tej pory pisałem. Wychodzi z tego brzmienie, które raz usłyszane jest potem łatwe do wskazania, a które dość trudno zdefiniować. Mimo że to brzmienie z „rodziny” Miyajimy i Ortofona SPU, to jednak od obydwu wkładek dość wyraźnie się różni. A mimo to jest to zupełnie inne brzmienie niż chociażby wkładek Lyry. Po prostu „kochaj, albo rzuć”… Przypuszczam jednak, że w większości przypadków zdecydowanie „kochaj” i to na zabój. Dane techniczne (wg producenta): Kontakt z generalnym dystrybutorem: Pobierz test w PDF |
||||||||
g a l e r i a
|
System odniesienia
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity