pl | en

WKŁADKA GRAMOFONOWA MC & TRANSFORMATOR STEP-UP

Kondo
IO-XP & SFz

Producent: Audio Note Co., LTD.
Cena (w czasie testu): 39 000 + 49 000 zł

Kontakt: 242 Shimohirama, Saiwai-ku
Kawasaki, Kanagawa 212-0053 | JAPAN


→ www.AUDIONOTE.co.jp

MADE IN JAPAN

Do testu dostarczyła firma:
SZEMIS AUDIO KONSULTANT


Test

tekst MAREK DYBA
zdjęcia Wojciech Pacuła

No 216

1 maja 2022

Firma Audio Note Japan, albo Kondo (od nazwiska jej założyciela) to jedna z najbardziej znanych, legendarna wręcz marka produkująca ekskluzywne, topowe lampowe wzmacniacze, przedwzmacniacze liniowe i gramofonowe, wkładki gramofonowych i kable na świecie. Rzadko wprowadza na rynek nowe produkty, ale niemal przed chwilę zaprezentowała nową wersję powstałej w 1979 roku wkładki IO. Testujemy IO-XP (eXPerience) w zestawie z step upem SFz.

ANEM WINYLU JESTEM DO DAWNA. Już w bardzo młodym wieku rozkręcałem Bambino rodziców, gdy nie chciało odtwarzać tzw. muzycznych pocztówek. Pierwszy własny gramofon zakupiłem mając lat kilkanaście (pewnie 14-15), a ogromną frajdę sprawiały mi wyprawy po całym Śląsku w celu zakupu płyt. Czasy były jakie były, więc dostępność czarnych krążków, podobnie jak właściwie wszystkiego, była mocno ograniczona. Każdy zdobyty z trudem album przesłuchiwałem na, patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, dość słabym gramofonie z jeszcze gorszą wkładką. Mimo tego złapałem bakcyla na całe życie.

Tak naprawdę dopiero gdy zaczęła się moja recenzencka przygoda zaczęły trafiać do mnie gramofony, ramiona, wkładki i przedwzmacniacze gramofonowe z wysokiej półki. Od kilku lat jestem dumnym posiadaczem jednego z najlepszych znanych mi gramofonów, J.Sikora Standard Max, do którego nieco później dołączyło również ramię tej samej marki, fantastyczne, kevlarowe KV12. Duma wynika po części z faktu, iż oba te produkty powstają w Polsce, konkretnie w Lublinie. Mój zachwyt ich klasą nie bierze się jednak z „patriotycznego” braku obiektywizmu, jako że zostały one docenione w wielu krajach świata, z USA na czele. To nie tylko fantastycznie brzmiący zestaw, ale i doskonałe narzędzie służące mi w recenzenckich obowiązkach. To dzięki nim mogę testować wkładki gramofonowe właściwie z każdego poziomu cenowego.

Przez główkę ramienia KV12 w ciągu kilku ostatnich lat przewinęło się sporo znakomitych wkładek gramofonowych, z których wiele, choć sprzedawane są pod różnymi markami, tak naprawdę wyszło spod rąk ledwie dwóch, czy trzech japońskich mistrzów tego rzemiosła. Tym większy był mój podziw dla szefa Audio Note Japan, pana MASAKI ASHIZAWY. Jak miałem się bowiem okazję przekonać w czasie niezapomnianej wizyty w siedzibie Kondo, Masaki-san sam zajmuje się misterną, wymagającą nie tylko sprawnych palców, świetnego – pomimo wspomagania szkłami powiększającymi – wzroku i, niemniej ważnej, ogromnej cierpliwości, budową każdej sprzedawanej sztuki (więcej TUTAJ).

Nie różni się to aż tak bardzo od procesu powstawania innych produktów tej marki, jako że każdy jest ręcznie budowany przez wyszkolonych ludzi. Niemniej, w przypadku wkładek rozmiary ich elementów składowych wymuszają to jeszcze większą precyzję. Wszystko to sprawia, że łatwiej byłoby zlecić wykonanie komuś innemu. Nic z tego – etos Kondo wymaga, aby ciężką pracę wykonać samemu, bo tylko wtedy można mieć pewność, że klient dostaje najlepszą możliwą wersję danego produktu. Przypomnę, pisałem o tym w relacji, że w ciągu jednego dnia intensywnej, nieprzerywanej niczym pracy, pan Ashizawa jest w stanie wykonać ledwie dwie wkładki; dotyczyło to poprzedniego modelu, IO-M. Jako że, jak łatwo sobie wyobrazić, Masaki-san ma również mnóstwo innych obowiązków, ilość wkładek, jaka może powstać każdego roku, jest ograniczona.

Po wielu odsłuchach na wystawach i w siedzibie Kondo, miałem również okazję przetestować tę wkładkę, w zestawie z firmowym transformatorem step-up i przedwzmacniaczem gramofonowym MM, we własnym systemie. O moich wrażeniach możecie Państwo poczytać więcej TUTAJ. Była to przygoda pod wieloma względami wyjątkowa, jako że produkty (wszystkie, które znam) Kondo, zgodnie z filozofią firmy, mają przede wszystkim wiernie przekazywać ducha muzyki, a więc i emocje. Niezapomnianych wrażeń dostarczyła mi (będąca do dziś w moim prywatnym rankingu wzmacniaczem nr 1) SOUGA, czy topowe monobloki KAGURA.

Ta pierwsza to kwintesencja muzykalności, bajecznie prawdziwie, przekonująco prezentowanej naturalnej barwy instrumentów, namacalności, wręcz obecności muzyki/muzyków w pokoju i niezwykle żywych emocji. Kagura to z kolei referencyjny produkt Kondo, który przy całej swojej muzykalności jest bardziej „audiofilski”, stawiając na wyższą detaliczność, precyzję i transparentność. Wkładka IO-M zwłaszcza w zestawie z step-upem, SFz, była dla mnie odpowiednikiem (w zakresie charakteru brzmienia) Sougi. Jej test pokazał mi także, że choć sama wkładka należy do najlepszych na rynku, to dopiero wsparcie jej dedykowanym transformatorem dopasowującym oraz przedwzmacniaczem gramofonowym (KSL-M7) stworzonym zgodnie z tą samą filozofią dźwięku, pozwala usłyszeć pełnię jej możliwości i jej bajeczne wyrafinowanie.

I oto, po latach produkcji, na rynek trafia nowa wkładka. Ci z państwa, którzy śledzą poczynania Audio Note Japan wiedzą doskonale, że nowe produkty lub ich wersje pojawiają się w ofercie rzadko. Wynika z kilku czynników. Podstawowym jest fakt, że oferowane w danym momencie komponenty są tak dopracowane, tak – nazywając rzeczy po imieniu – dobre, że trudno jest stworzyć jeszcze lepsze. Drugim czynnikiem jest to, że Kondo jest tak naprawdę niewielką firmą, a jej produkty są ręcznie składane, lutowane, itd., więc wszyscy, włącznie z Masaki-sanem, mają pełne ręce roboty przy realizacji zamówień. A jednak udaje im się wygospodarować czas na wymyślenie, opracowanie, wdrożenie etapu prototypu i przetestowanie nowych pomysłów.

IO-XP

ZACZNIJMY OD UŚCIŚLENIA: testowana wkładka jest nie tyle całkowicie nowym modelem, ile raczej nową, szóstą już generacją wkładki IO, produkowanej od 1979 roku. Ponad cztery dekady konstruowania wkładek zaowocowało wiedzą i doświadczeniem, które zdobywa się w praktyce i to one właśnie pozwoliły Kondo skonstruować nową, w założeniu: jeszcze lepszą wkładkę.

Na stronie producenta można przeczytać, iż jednym z elementów, które się nie zmieniają w konstrukcji tej wkładki, są magnesy AlNiCo. Niski opór magnetyczny (reluktancja) zapewnia bowiem, zdaniem producenta, znaczące korzyści w zakresie jakości dźwięku. Producent podkreśla również bardzo istotną rolę tłumienia drgań, dzięki któremu możliwe było uzyskanie jeszcze precyzyjniejszego śledzenia rowka płyty przez igłę.

Dużą rolę odgrywa tu obudowa wkładki, jej kształt i materiały, z których została wykonana. Użyto do tego dwóch płaskich, ustawionych pionowo aluminiowych elementów (boczne ścianki), które silnie ze sobą skręcono, i pomiędzy które wstawiono drewniany insert. Ten ostatni najlepiej widać od frontu wkładki, co może prowadzić do wniosku, iż chodziło jedynie o względy estetyczne. W rzeczywistości to właśnie rola tego materiału, nieco bardziej miękkiego niż aluminium, o innym rezonansie własnym i właściwościach tłumiących wibracje, jest głównym powodem jego zastosowania.

Wspornik igły, podobnie jak do tej pory, wykonany został z aluminium, a na jego końcu zamocowano doskonałą igłę typu Line Contact. Wewnętrzna impedancja wkładki, tu także nie ma zmian, jest bardzo niska i wynosi zaledwie 1 Ω, a sygnał wyjściowy to 0,12 mV. Przy takich parametrach większość przedwzmacniaczy gramofonowych MC jest skazanych na porażkę i by osiągnąć optymalne efekty po prostu trzeba iść drogą najczęściej wybieraną przez japońskich miłośników winyla, czyli wykorzystać przedwzmacniacz dla wkładek z ruchomym magnesem (MM) i transformator dopasowujący (ang. step-up). Dlatego też, podobnie jak w poprzedniej recenzji, tak i w tej udział wziął firmowy step-up oznaczony symbolem SFz, a od pewnego momentu również lampowy KSL-M7.

Zanim przejdziemy do opisu brzmienia chciałbym podzielić się z państwem informacjami o nowej wkładce, które za pośrednictwem dystrybutora firmy Kondo w Polsce, Wojtka Szemisa, udało się uzyskać od producenta.

»«

| Kilka prostych słów…

KONDO

MAREK DYBA Jakie są różnice między IO-XP a oferowaną na japońskim rynku IO-X?

KONDO Poza samą nazwą modelu jedyne różnice to drobiazgi w wyglądzie tych wkładek, a konkretnie śrubki. Te użyte w IO-XP mają kolor złoty, a w IO-X srebrny. Zaplanowaliśmy sobie, że najpierw na krajowy rynek trafi model IO-X. Decyzja była spowodowana pandemią COVID-19. Prace nad IO-X (XP) trwały w czasie lockdownu. Nie mieliśmy możliwości uczestniczyć w międzynarodowych wystawach audio ani porozmawiać osobiście o nowym produkcie z naszymi partnerami. Byliśmy więc zmuszeni ograniczyć współpracę do naszych lokalnych, japońskich partnerów i recenzentów i wykorzystać nasze dotychczasowe doświadczenie z innych rynków (wszystkie podkr. – red.). W końcu, kilka miesięcy temu, zakończyliśmy prace, których efektem była wkładka IO-X.

Odzew od japońskich partnerów był bardzo dobry, więc uznaliśmy, że możemy podzielić się dobrymi wieściami z resztą świata za pomocą konta na Facebooku. W efekcie bardzo szybko zaczęliśmy otrzymywać od naszych międzynarodowych partnerów zapytania i zamówienia, co przyspieszyło finalizację prac nad IO-XP. Pierwszy egzemplarz IO-XP wysłaliśmy na prezentację na wystawę AV w Hongkongu, by zebrać opinie i oceny od odwiedzających tę imprezę. Informacje zwrotne były zgodne z naszymi oczekiwaniami. Cieszymy się, że nasza nowa propozycja, IO-XP, spotkała się z tak ciepłym przyjęciem. Uznaliśmy także, że to właśnie kolor śrubek będzie elementem, który pozwoli na pierwszy rzut oka odróżnić egzemplarze stworzone na rynek krajowych, od wyprodukowanych dla reszty świata.

MD Na czym polegają ulepszenia wprowadzone w IO-XP w porównaniu do IO-M?

KONDO Zacznijmy od tego, że zarówno w IO-XP jak i w IO-M wykorzystaliśmy niemal te same materiały – magnesy Alnico, rdzeń z czystego żelaza, obudowę z aluminium, taki sam wspornik. Jedyna zmiana materiałowa dotyczy elementu tłumiącego drgania. W IO-XP wykorzystaliśmy nowy, odpowiednio dopasowany do tego projektu element tłumiący drgania, co przełożyło się na znacząco lepsze jeszcze śledzenie rowka.

Ulepszenia w IO-XP polegają więc nie na zastosowaniu innych materiałów, tylko na ulepszeniu wykonanych z nich części. Na przykład zarówno żelazny rdzeń, jak i elementy aluminiowej obudowy zostały wykonane maszynowo z większą precyzją. Udało nam się również jeszcze bardziej poprawić układ magnetyczny, co dało kolejną poprawę brzmienia. Dodatkowo, obudowa IO-XP ma nowy kształt i wewnętrzną strukturę, co przekłada się na lepszą kontrolę rezonansów. Daje to efekt w postaci bardziej naturalnego, większego dźwięku.

MD Co było celem przy projektowaniu IO-XP?

KONDO Literki "X" bądź "XP" pochodzą od słowa ‘Experience’ (doświadczenie). Chcemy, by fani marki wiedzieli, co potrafi nowa wkładka KONDO. Mimo że wykorzystaliśmy te same materiały, a i konstrukcja nie różni się znacząco, jakość brzmienia oferowana przez IO-XP jest jeszcze lepsza niż w przypadku IO-M. Uzyskanie poprawy było możliwe dzięki doświadczeniu i wiedzy zdobytym przy tworzeniu Gingi (gramofon – red.), G1000 (przedwzmacniacz liniowy – red.) i GE-10 (przedwzmacniacz gramofonowy – red.). Podobnie jak w przypadku M1000MKII i G1000i, z IO-XP powinniście bez trudu usłyszeć jeszcze wyższy poziom dźwięku i prawdziwą magię Kondo. Ogromna scena, mnóstwo naturalnych detali, mikrodynamika i doskonałe śledzenie rowka – wszystko to składa się na wyjątkowy efekt końcowy. Nowa wkładka to duży krok do przodu, który wykorzystamy jako podstawę przy tworzeniu następnej w kolejce, flagowej wkładki naszej marki. Tak, w ciągu kilku lat w naszej ofercie pojawi się więcej niż jedna wkładka.

MD Opakowanie IO-Xp zdecydowanie różni się od stosowanego w przypadku IO-M. Czy za zmianą kryje się jakaś historia albo przesłanie?

KONDO Naszym celem był nie tylko jeszcze wyższy poziom dźwięku, ale i lepsze „pierwsze wrażenie”. To żart, ale nie do końca! Zakładamy, że ciężkie, efektowne opakowanie wzbudzi w potencjalnym kliencie duże oczekiwania. W końcu panu Masaki udało się znaleźć dobrego podwykonawcę w Tokio, który produkuje dla nas piękne, drewniane pudełka. Na materiał wybraliśmy orzech i mamy nadzieję, że elegancka forma opakowania IO-XP będzie wywierać doskonałe pierwsze wrażenie na przyszłych jej nabywcach.

ODSŁUCH

˻ JAK SŁUCHALIŚMY WKŁADKA KONDO IO-XP została zamontowana w główce ramienia J.Sikora KV12, a to pracowało oczywiście na doskonałym gramofonie tej marki, czyli J.Sikora Standard MAX. Na początku testów przez kilka godzin słuchałem testowanej wkładki wpiętej bezpośrednio do wejść MC, najpierw testowanego niedawno Phasemation EA-320, a potem moich przedwzmacniaczy GrandiNote Celio mk IV i w końcu ESE LAB Nibiru.

Dalej sygnał trafiał z pomocą znakomitego interkonektu Bastanis Imperial do, na zmianę, mojego GrandiNote Shinai lub SET-a na 300B, Allnic Audio T-1500 mkII. Każdy z wzmacniaczy napędzał kolumny GrandiNote MACH4, połączone z nimi doskonałymi kablami głośnikowymi Soyaton Benchmark. Nieco później do toru trafił step-up Kondo oznaczony symbolem SFz, a w końcu Wojtek podrzucił mi również przedwzmacniacz gramofonowy tego producenta, model KSL-M7. Raz wpięty pozostał już w torze do końca odsłuchów.

Nic się nie zmieniło w kwestii ustawiania japońskiej wkładki. Choć tym razem używałem innego ramienia (poprzednio był to jeszcze Schroeder CB), to proces znowu zajął mi więcej czasu niż to ma miejsce w przypadku większości wkładek. Może po części odpowiedzialne za to było poczucie odpowiedzialności – w końcu nie mogłem pozwolić, by moja niedbałość zepsuła efekty pracy Masaki-sana i jego zespołu. W każdym razie starałem się to zrobić tak dokładnie, jak tylko byłem w stanie korzystając ze znakomitego narzędzia, jakim jest SMARTractor firmy Acoustical Systems. Po kilku próbach nacisk igły ustawiłem na 1,9 g. Dzięki możliwości regulacji VTA „w locie” mogłem się pobawić i tym ustawieniem. Finalnie zdecydowałem się na minimalną odchyłkę od poziomu ustawiając ramię delikatnie (bardzo delikatnie!) „na nos”.

PODOBNIE JAK PIĄTA GENERACJA tej wkładki, IO-XP charakteryzuje się bardzo niską wewnętrzną impedancją (1 Ω) i bardzo niskim sygnałem wyjściowym (0,12 mV). Większość przedwzmacniaczy gramofonowych MC nie oferuje wystarczającego wzmocnienia do współpracy z taką wkładką. Mimo to wykonałem eksperymenty z Phasemation i GrandiNote, acz głównie po to, by mieć jakieś porównanie do późniejszej fazy odsłuchów, w których planowałem wykorzystanie wejścia MM przynajmniej jednego z nich. ESE Lab Nibiru, wzmacniający sygnał w domenie prądowej, a nie napięciowej, i tym razem współpracował z wkładką Kondo najlepiej, co zważywszy na ogromną różnicę cenową, doskonale o nim świadczy i potwierdza wyjątkowość tego urządzenia.

Zwiększanie głośności w wzmacniaczu nie do końca rekompensuje zbyt niskie wzmocnienie w przedwzmacniaczu gramofonowym. Rzecz bowiem nie tylko w głośności jako takiej, ale i w brakach dynamiki i, przepraszam za kolokwializm, wykopu. Dlatego próby z wejściami MC Phasemation i GrandiNote nie trwały zbyt długo, a bazując na doświadczeniu z IO-M, nawet ze słuchania z Nibiru zrezygnowałem po kilku godzinach. Choć, raz jeszcze podkreślę, było to bardzo dobre brzmienie, więc do zmiany skłaniała mnie tylko pewność, że z dedykowanym step-upem będzie lepiej. Dopiero potem rozpocząłem właściwą ocenę z pomocą SFz.

Postawny bowiem sprawę jasno już na tym etapie opisu – step-up jest warunkiem koniecznym, by usłyszeć co naprawdę potrafi japońska wkładka. Dlatego właśnie, mimo że testowałem go już razem z IO-M, i tym razem SFz był częścią testu. Tak, wiem, że to spory koszt, ale w przypadku IO-XP jeśli mówi się „A” po prostu trzeba powiedzieć „B”, a najlepiej jeszcze i „C”, co pokazał firmowy przedwzmacniacz gramofonowy. Całkiem możliwe, że z wkładką Kondo sprawdzi się również inny, wysokiej klasy transformator, ale wszystkie moje doświadczenia z produktami Kondo potwierdzają, że ich łączenie wywołuje efekt synergii.

Kilka lat minęło od mojego ostatniego kontaktu z produktami Kondo (High End w Monachium i Audio Video Show w Warszawie 2019, jeśli się nie mylę). Choć więc doświadczeń związanych z produktami tej firmy nie da się zapomnieć, to odległe wspomnienia to nie to samo, co bezpośredni kontakt, zwłaszcza w swoim systemie. Opis zacznę nie od pierwszej płyty, jakiej posłuchałem, bo na początku dużo było sprawdzania ustawień i zestawień, a mało słuchania muzyki. Zacznę więc już od zestawienia z SFz i niezwykłej płyty Prince’a z nagraniami z jego domowego studia,zatytułowanej Piano and microphone 1983. Nagrania są nierównej jakości, mówię o stronie technicznej, ale ponieważ artysta grał właściwie dla siebie są absolutnie niezwykłe od strony muzycznej, wyjątkowa jest również ich atmosfera.

IO-XP, mimo wszystkich ulepszeń i zmian w brzmieniu, o których kierunkach za chwilę, to nadal jest prawdziwe, rasowe Kondo, nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości od pierwszych minut słuchania. W sposób absolutnie niezwykły, prawdziwy i przekonujący przekazuje więc emocje, których w głosie PRINCE’a jest tu mnóstwo. Choć, jak już wspomniałem, nie są to realizacje najwyższej możliwej jakości, to i tak obłędnie naturalnie oddana barwa i faktura wokalu, plus przekonująca iluzja obecności w jednym pomieszczeniu z artystą, tworzą wyjątkowy, angażujący od pierwszej do ostatniej nuty spektakl. Głos to jednakże tylko jeden element tych nagrań. Drugi to fortepian, na którym gra sam artysta. I to właśnie z tym instrumentem wyraźnie usłyszałem wspomniane zmiany w charakterze brzmienia w stosunku do IO-M (jak je pamiętam).

W teście tej ostatniej wkładki pisałem, że to propozycja przede wszystkim dla miłośników muzyki i emocji, czyli tych, którzy kochają dźwięk wysokiej klasy, ale przede wszystkim naturalny, spójny i płynny. Jako inny przykład topowej wkładki podawałem Murasakino Sumile z jej niesamowitą rozdzielczością (zwłaszcza góry pasma), doskonałym wglądem w najgłębsze warstwy nagrań, czystością i transparentnością rodem z najwyższego, znanego mi, poziomu (przeprowadzony później test z firmowym step-upem wyniósł ją na jeszcze wyższy, niebotyczny poziom).

Przy tych nagraniach po raz pierwszy usłyszałem tak wyraźnie, że IO-XP oferuje brzmienie, które ulokowałbym gdzieś pośrodku między IO-M a Sumile, albo odwołując się do wzmacniaczy Kondo, między Sougą a Kagurą. Gładkość, płynność, naturalność, czy wręcz organiczność pozostały, ale choćby dynamika (porównanie, podkreślę raz jeszcze, opieram na pamięci i notatkach), w tych utworach, przede wszystkim, choć nie tylko, ta na poziomie mikro, z nową wkładką Kondo wspięła się na wyższy poziom.

Doskonale słychać było wszystkie, najdrobniejsze nawet zmiany w sposobie i sile uderzenia każdego klawisza, czy pracy pedału. Fortepian zabrzmiał także niezwykle głęboko, rzecz w nasyceniu i gęstości dźwięku, ale i zejściu i dociążeniu. Był niezwykle dźwięczny, a jego brzmienie otwarte, pełne powietrza. IO-XP wyciągnęła z rowka płyty każdy, najdrobniejszy nawet okruch zawartej tam informacji, a przy tym poziom trzasków i szumów był wyjątkowo niski, co trzeba docenić zważywszy na to, jak duże wzmocnienie trzeba stosować dla wkładki o tak niskim sygnale.

Właśnie owo bogactwo informacji, znakomite oddanie nawet najmniejszych zmian w barwie i dynamice sprawiało, że pomimo pojawiających się czasem niedoskonałości nagrań, fortepian (i wokal) brzmiały tak nieprawdopodobnie prawdziwie, realnie. Czułem się, jakbym siedział w studio razem z Princem, ledwie kilka metrów od niego i słuchał jego prywatnego, wyjątkowo intymnego koncertu z absolutnie genialną (podobnie jak wiele innych, acz przede wszystkim koncertowych), wersją Purple rain na czele.

Po Księciu na talerzu wylądował koncert dwóch geniuszy gitary, PACO DE LUCII i ALA DI MEOLI z 1987 roku, czyli dwupłytowe Live at Montreux. To kolejna niezbyt technicznie perfekcyjna realizacja, na pewno nieco gorsza niż słynne Friday Night in San Francisco, zwłaszcza w wydaniu Impex Records, które także przesłuchałem, oczywiście!, ale je, w pewnym sensie, łatwiej jest zagrać dobrze, nawet bardzo dobrze. Mimo to aż kipi energią, porywa dynamiką i maestrią obu muzyków. Ta, ciągle istniejąca, nieco bardziej romantyczna strona IO-XP sprawiała, że i muzyka, i wykonanie przyciągały moją uwagę jak magnes całkowicie mnie pochłaniając, do tego stopnia, że biłem brawo razem z publicznością, a popisy i to, jak dobrze panowie bawili się na scenie, wywoływało raz po raz uśmiech na twarzy.

Druga, ta „nowa” strona właściwa dopiero wersji XP, bez wysiłku, w absolutnie niewymuszony, ale niezwykle przekonujący sposób pokazała (znacząco różne) temperamenty, ale równie wielkie zaangażowanie obu panów, a ich instrumenty z kolei, jako prawdziwe wulkany energii. Ilość dźwięków, które Paco i Al potrafili z nich wydobyć, ich różnicowanie, nasycenie barwą, bogactwo detali, po prostu musiało zachwycać. Nowa wkładka Kondo z łatwością nadążała za nawet najszybszymi, najbardziej skomplikowanymi pasażami perfekcyjnie różnicując każde szarpnięcie/uderzenie struny, pozwalając im, jeśli taka była wola muzyka, także w pełni wybrzmieć. Nieco mniej było w tym dźwięku pudeł, ale to kwestia nagrania i stylu grania, co japońska wkładka także bezbłędnie pokazała.

Już o IO-M pisałem, że to nie jest granie „tłuste”, choć bogate i nasycone. XP idzie dalej w tym kierunku przesuwając akcent nieco bardziej w stronę przejrzystości i czystości brzmienia nic nie gubiąc przy tym z gęstości. Zachowując tę bajeczną spójność i płynność dźwięku, jego naturalność, wysycając instrumenty barwowo, zachowując pełnię ducha tej muzyki, że tak to ujmę, nowa wersja pozwalała mi, jeśli tylko miałem na to ochotę, bliżej przyjrzeć się odmiennym technikom grania każdego z muzyków, czy brzmieniu każdego z instrumentów.

Choć nadal nie zauważyłem w tym graniu żadnej tendencji do epatowania ilością informacji odczytanych przez igłę z rowka, to gdy tylko decydowałem się oderwać od samych wydarzeń na scenie, gdy udawało mi się (z trudem!) oderwać od granej/odtwarzanej w tak organiczny sposób muzyki, owo bogactwo informacji, muzycznego planktonu natychmiast stawało się oczywiste. To z niego, z jego masy, że tak to ujmę, tkany był właśnie ów organiczny, przykuwający uwagę, wciągający za uszy, elektryczny (choć akustyczny) dźwięk obu gitar, ale i gorąca atmosfera panująca na koncercie.

Kontynuując przygodę ze znakomitymi koncertami sięgnąłem po Get that motor runnin’ tria BLICHER HEMMER GADD. Kondo IO-XP znowu pokazała swoje możliwości w zakresie dynamiki. Jestem ogromnym fanem Steve’a Gadda, więc przy słuchaniu każdego krążka z jego udziałem mocno skupiam się na perkusji. Po części to oczywiście kwestia sposobu realizacji, ustawienia mikrofonów, itd., ale i testowana wkładka miała swój udział w możliwości przyjrzenia się każdemu uderzeniu pałeczki w membrany bębnów, świetnie różnicując ich siłę i szybkość, podkreślając ich sprężystość. Czułem się więc, jakbym siedział w pierwszym, góra drugim rzędzie w niewielkim klubie, przed perkusją ustawioną na scenie nie dalej niż 3-4 metry ode mnie.

Oczywiście energia grania nie była aż tak wysoka, jak na faktycznym koncercie, ale relatywnie do IO-M, czy niejednej innej wkładki, jej poziom był bardzo wysoki. Zwłaszcza więc wtedy, gdy mistrz perkusji zaczynał indywidualne popisy, siedziałem w fotelu kręcąc głową z niedowierzaniem, że mój system z japońskimi „dodatkami” gra to w tak kapitalnie realistyczny, dający tyle frajdy sposób.

Oczywiście Kondo nie pomijało pozostałych instrumentów. Saksofon odzywał się niezwykle głębokim, barwnym, pełnym powietrza głosem, a detale oddechu muzyka, czy pracy wentyli dokładały swoje cegiełki do wyjątkowego poziomu realizmu prezentacji. Podobnie zresztą jak znakomicie zaprezentowane, pojawiające się w niektórych kawałkach, wokale. Słuchając ich czułem się (kolejny raz) jak na koncercie. Nie zastanawiałem się nad tym, czy system oddawał właściwie barwę, fakturę, czy aby na pewno prezentacja była odpowiednio ekspresyjna, bo przecież żadnej z tych rzeczy, będąc na koncercie, nie robię.

Podobnie jak tam, tak i teraz, we własnym pokoju, z „automatu” zaakceptowałem to, że wszystkie te elementy mają brzmieć tak, a nie inaczej, że dokładnie tak ma to wyglądać. Oczami (wyobraźni) widziałem wokalistę jakieś trzy metry od siebie, kołyszącego się w rytm muzyki, wysyłającego w moją stronę emocje, a ja, wraz z publicznością, po prostu cieszyłem się niezwykłym, prawdziwym (na ile odtworzenie muzyki może takie być) spektaklem, bujając się razem z nim w rytm muzyki i wystukując rytm.

Ostatni dzień z IO-XP i SFz (i KSL-M7) spędziłem wyciągając z półek kolejne ulubione opery, od MOZARTA, przez BIZETA, po PUCCINIEGO i ROSSINIEGO. Miało być tylko Wesela Figara pod Currentzisem, ale nie mogło się na nim skończyć. Taka muzyka być może jeszcze lepiej prezentowała gamę możliwości testowanego zestawu. Genialnie brzmiały najlepsze głosy operowych diw (ach ta Leontyna Price!), cudownie brzmiał m.in. boski Luciano Pavarotti.

Choć w takich nagraniach śpiewacy pokazywani są z pewnej perspektywy i nie ma wrażenia aż tak bliskiego obcowania z nimi, to siła i głębia ich głosów elektryzowała moją uwagę nie mniej, niż we wcześniejszych nagraniach, gdzie wokaliści byli na wyciągnięcie ręki. Opera to także teatr, a opowiadaniu historii towarzyszą ogromne emocje, pięknie oddawane przez IO-XP. To także ruch śpiewaków po scenie, który z japońskim zestawem mogłem śledzić z laserową precyzją.

Ważnymi elementami są również towarzyszące śpiewakom orkiestry. W zakresie rozmachu i potęgi prezentacji tychże, wkładka Kondo była z jednej strony nieco lepsza od poprzedniczki, oferując większą skalę i swobodę, z drugiej, jak mi się wydaje, ustępowała nieco choćby wspominanej już wiele razy Murasakino Sumile. Jednocześnie pokazywała każdą orkiestrę nieco bardziej jako mieniąca się kolorami, oddychającą, żywą całość składającą się z mnóstwa cudownie płynnie łączących się elementów.

Przy całym bogactwie i potędze brzmienia nigdy nie wychodziła przed szereg, nie dominowała śpiewaków, nie odrywała uwagi od wydarzeń na scenie przejmując prowadzenie jedynie, gdy ci ostatni milkli. Każdą z oper przesłuchałem więc od pierwszej do ostatniej nuty, w przerwach potrzebnych na zmiany płyt dumając o tym ile czasu już minęło od ostatniej faktycznej wizyty w operze. Gdy tylko igła opadała do rowka natychmiast zapominałem o pandemicznych żalach dając się pochłonąć dalszej części tak pięknie opowiadanej historii.

PODSUMOWANIE

W ZASADZIE PO KAŻDYM SPOTKANIU z urządzeniem Kondo mam ochotę napisać to samo: świat muzyki, ale i po prostu życie z Kondo stają się piękniejsze. W przypadku nowej wersji wkładki, IO-XP, połączonej z firmowym step-upem SFz, owo piękno wynika z zadbania, by do nieco ciągle romantycznej, niebywale spójnej, płynnej i muzykalnej strony zaczerpniętej od poprzedniczki, doszła wyższa dynamika, lepszy wgląd w głębsze warstwy muzyki, mocniejszy, lepiej jeszcze prowadzony bas. O ile więc w przypadku IO-M sugerowałem, iż to jeden z najlepszych możliwych wyborów do muzyki akustycznej, to IO-XP powinna się spodobać również fanom (zwłaszcza starszego) rocka, elektrycznego bluesa, i, może nawet bardziej jeszcze, miłośnikom dużej klasyki z operami na czele.

Japoński set ma w sobie to coś, co cechuje urządzenia zaliczane do top high-endu. Coś, co sprawia, że muzyka odtwarzana z nagrań przemawia wprost do wrażliwej duszy słuchacza, miłośnika muzyki, ustępując w tym zakresie żywej muzyce naprawdę niewiele. Masaki-san – kolejny raz nisko się kłaniam w wyrazie najwyższego uznania!

Przypomnę jeszcze, że z informacji przysłanej z Kondo wynika, że flagowa wkładka dopiero ma powstać. Z jednej strony nie mogę się doczekać, żeby ją usłyszeć, z drugiej naprawdę nie wiem, co jeszcze można w tym dźwięku poprawić bez utraty którejkolwiek z już oferowanych cech. Krótko – dla miłośników Kondo i ich wcześniejszych wkładek IO-XP powinna się koniecznie znaleźć na liście „do odsłuchu”. Inni, najbardziej wymagający miłośnicy czarnej płyty o zasobnych bankowych kontach także powinni sprawdzić, co można z niej wyczarować z pomocą testowanej wkładki i step-upu SFz. Po trzykroć: warto!

Dane techniczne (wg producenta)

˻ IO-XP
Typ wkładki: MC
Uzwojenie cewki: srebro
Wspornik igły: specjalny typ aluminium
Szlif igły: Line Contact
Poziom napięcia wyjściowego: 0,12 mV (1 kHz, 5 cm/s)
Impedancja wewnętrzna: 1 Ω
Balans między kanałami: <1 dB (1 kHz)
Separacja między kanałami >25 dB (1 kHz)
Podatność zawieszenia: 6×10-6 cm/Dyne
Rekomendowany nacisk igły: 1,7 - 2 g
Masa wkładki: 12 g

˻ SFz
Impedancja obciążenia:
• 1,5 Ω (dla wkładek 1 Ω~10 Ω)
• 30 Ω (dla wkładek 11 Ω~40 Ω)
Wzmocnienie: 34 dB (1,5 Ω) | 20 dB (30 Ω)
Impedancja wyjściowa: 47 kΩ
Interkonekt wyjściowy: zamontowany na stałe LS-41 (czyste srebro) 1 m/RCA
Wymiary: 126 x 96 x179 mm (szer. x wys. x gł.)
Masa: 3,1 kg

Dystrybucja w Polsce

SZEMIS AUDIO KONSULTANT

ul. Sędziowska 2
Warszawa | POLSKA

→ m.SZEMIS.pl

  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl

System odniesienia

- Odtwarzacz multiformatowy (BR, CD, SACD, DVD-A) Oppo BDP-83SE z lampową modyfikacją, w tym nowym stopniem analogowym i oddzielnym, lampowym zasilaniem, modyfikowany przez Dana Wrighta
- Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio Symphony II z upgradem w postaci transformatorów wyjściowych z modelu Diavolo, wykonanym przez Toma Willisa
- Końcówka mocy Modwright KWA100SE
- Przedwzmacniacz lampowy Modwright LS100
- Przetwornik cyfrowo analogowy: TeddyDAC, oraz Hegel HD11
- Konwerter USB: Berkeley Audio Design Alpha USB, Lampizator
- Gramofon: TransFi Salvation z ramieniem TransFi T3PRO Tomahawk i wkładkami AT33PTG (MC), Koetsu Black Gold Line (MC), Goldring 2100 (MM)
- Przedwzmacniacz gramofonowy: ESELabs Nibiru MC, iPhono MM/MC
- Kolumny: Bastanis Matterhorn
- Wzmacniacz słuchawkowy: Schiit Lyr
- Słuchawki: Audeze LCD3
- Interkonekty - LessLoss Anchorwave; Gabriel Gold Extreme mk2, Antipodes Komako
- Przewód głośnikowy -
LessLoss Anchorwave
- Przewody zasilające - LessLoss DFPC Signature; Gigawatt LC-3
- Kable cyfrowe: kabel USB AudioQuest Carbon, kable koaksjalne i BNC Audiomica Flint Consequence
- Zasilanie: listwy pasywne: Gigawatt PF-2 MK2 i Furutech TP-609e; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
- Stolik: Rogoż Audio 4SB2N
- Akcesoria antywibracyjne: platforma ROGOZ-AUDIO SMO40; platforma ROGOZ-AUDIO CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot