Wkładka gramofonowa | MC Phasemation
Producent: KYODO DENSHI ENGINEERING Co., Ltd. |
Test
Tekst: MAREK DYBA |
No 205 16 maja 2021 |
ZNOWU PHASEMATION”, pomyślało pewnie kilku czytelników „High Fidelity”. Nie? Ups... to ja tak sobie pomyślałem. A potem sprawdziłem w archiwum i, o ile mówi prawdę, w ponad 15-letniej historii tego internetowego pisma o produktach Phasemation pisaliśmy (tzn. Wojtek i ja) ledwie siedem razy. Łatwo policzyć, że to mniej niż jedna recenzja na dwa lata. Skąd więc moje wrażenie? Jeśliby się nad tym zastanowić, to chyba po prostu z faktu, iż każde spotkanie z produktem tej marki warte było zapamiętania. Czy był to dzielony zestaw CA-1000 + MA-1000 (recenzję Wojtka znajdziesz TUTAJ) z bardzo wysokiej półki, jeden z przedwzmacniaczy gramofonowych (EA-300, EA-500, czy EA-550), czy niegdyś topowa wkładka tego producenta PP-1000, każdy z tych komponentów okazywał się wyjątkowy. Wyjątkowy pod kątem oferowanego brzmienia, wykonania, czy swojej „japońskości”, w najlepszym tego słowa znaczeniu, a właściwie za każdym razem kombinacji tych wszystkich elementów. Gdy więc zadzwonił do mnie podekscytowany Grzegorz Wyka z dystrybuującej w Polsce markę Phasemation firmy Nautilus, chcąc mnie namówić na recenzję nowego produktu Phasemation, sama nazwa marki (i może trochę ton jego głosu) wystarczyła, by powiedzieć: tak! Jak się okazało, najciekawsze było jednakże dopiero przede mną. Otóż Grzegorz nie zadzwonił, by mnie przekonać do przetestowania najnowszego topowego wzmacniacza, przedwzmacniacza czy kosztującej krocie wkładki, ale nowego przedstawiciela tej ostatniej grupy produktowej od niedawna otwierającego ofertę Phasemation. Gdy się dobrze przyjrzymy rozwojowi tej japońskiej marki w ostatnich latach, zobaczymy iż w jej ofercie pojawiło się kilka produktów, które mimo iż przyjeżdżają do nas z bardzo daleka, są bardzo atrakcyjnie wycenione. Kto bowiem mógłby pomyśleć, że najtańszy przedwzmacniacz gramofonowy, EA-200, „Made in Japan”, w wydaniu Phasemation może kosztować około 5 tysięcy złotych? Kolejny szczebel (EA-300) to już co prawda kilkanaście tysięcy, ale patrząc na to realnie, to wciąż nie aż tak wiele. Dodam, że w ofercie wkładek do tej pory najtańszy był model PP-300 kosztujący około 7500 złotych. Wyraźnie wyczuwalną w głosie Grzegorza ekscytację wywołał jednakże model kosztujący jeszcze mniej - PP-200, którego właścicielem stać się można za nieco ponad 5 tysięcy złotych. Oczywiście, o czym trzeba zawsze pamiętać, rzecz nie w cenie jako takiej, ale w tym, co za nią otrzymujemy. Choć sam używam wkładki, która – gdy była produkowana – kosztowała jakieś trzy razy więcej, to po przeprowadzonym kilka miesięcy temu teście HANY ML, innego zawodnika z Kraju Kwitnącej Wiśni za około 5 tysięcy wiedziałem, że za kwotę tego rzędu można zrobić kawał naprawdę znakomicie grającej wkładki. Przez „znakomicie” rozumiem taką, z którą, mimo tak dużej różnicy w cenie, mógłbym spokojnie żyć, gdyby mojemu Air Tightowi coś się przydarzyło. To nie ta sama liga, oczywiście, ale różnica była zdecydowanie mniejsza, niż się tego spodziewałem. Wspominam o Hanie, na tę chwilę moim faworycie w cenie do 7-8 tys. złotych, w kontekście wysokich wymagań, którym Phasemation PP-200 już na starcie musiała sprostać. Od czasu tamtego testu każdą wkładkę do nawet 10 tys. porównuję z automatu do Hany ML. Nie miałem jej co prawda do bezpośrednich porównań, mogłem więc oprzeć się jedynie na pamięci i notatkach, ale za to wkładka Phasemation musiała sprostać wysoko zawieszonej przez inne, testowane w tym samym czasie modele, poprzeczce. Wśród nich była np. ALLNIC AUDIO AMBER (ok 17 tys. zł), czy najlepsza znana mi wkładka (której test w zestawie z firmowym step-upem także przeczytacie Państwo w majowym numerze „High Fidelity”) MURASAKINO SUMILE kosztującą (bez trafa) jakieś siedem razy tyle, co PP-200. I jak testowana wkładka wypadła na tym tle? Otóż... proszę wytrzymać jeszcze chwilę. Najpierw nowej wkładce japońskich inżynierów Phasemation należy się kilka słów, byśmy wiedzieli z czym mamy do czynienia i po części, uwaga spoiler!, zrozumieli dlaczego tak dobrze gra. ▌ PP-200 PHASEMATION PP-200 jest niskopoziomową wkładką typu Moving Coil (MC), czyli z ruchomą cewką, o napięciu wyjściowym 0,3 mV, nawiniętą drutem z miedzi beztlenowej o czystości 6N. Już pierwszy kontakt, z opakowaniem, robi bardzo pozytywne wrażenie - w zewnętrznej, czarnej, tekturowej osłonce umieszczono pudełko, które wygląda jakby było wykonane z czarnej skóry (acz nie mam pojęcia, czy naturalnej, czy ekologicznej) i otwiera się niczym pudełko z pierścionkiem zaręczynowym. Pudełko jest prostokątne, a zawias znalazł się na jego krótszej krawędzi. W środku umieszczono niezwykle urodziwą, zabezpieczoną grubą warstwą pianki, wkładkę w obudowie w kolorze niebieskim (w zależności od światła wpadającym lekko w fiolet). Pod kolejną warstwą pianki ukryto parę czarnych śrubek z nakrętkami, a w zestawie znaleźć można jeszcze ulotkę z danymi wkładki i to tyle. Niby skromnie, ale oko się cieszy, bo to taka japońska, dopracowana w najdrobniejszych szczegółach skromność. Korpus wkładki wykonano z aluminium, a płytkę przymocowaną do jej górnej powierzchni (dla odmiany czarną) z duraluminium. PP-200 należy do lekkich modeli, waży bowiem ledwie 10,5 g. Patrząc na jej parametry łatwo można zauważyć kilka podobieństw do testowanej niegdyś PP-1000. Obie wyposażono w, jak się wydaje, takie same, diamentowe igły o szlifie line contact 0,03×0,003 mm, zamontowane na wsporniku z boru (Ø 0,26 mm). Tym razem w napędzie wkładki pracuje magnes neodymowy, a nie samarowo-kobaltowy, jak w droższym modelu. Impedancja wewnętrzna jest taka sama i wynosi 4 Ω, co predestynuje tę wkładkę do pracy raczej z transfromatorem dopasowującym step-up niż klasycznym przedwzmacniaczem gramofonowym. Oczywiście część przedwzmacniaczy gramofonowych doskonale sobie z Phasemation poradzi, tak jak np. mój (ze wzmocnieniem prądowym, a nie napięciowym) ESE Lab Nibiru, który dzięki swojej konstrukcji gra tym lepiej, im niższa impedancja wkładki. Choć więc w budowie PP-200 i PP-1000 występują pewne różnice, inne elementy zastosowane w „budżetowej” wkładce i deklarowane parametry (w większości identyczne, albo zbliżone) sugerują, że można się po tej wkładce spodziewać wiele. Wspomnę o jeszcze dwóch elementach, ułatwiających życie użytkownikowi (zirytowanemu koniecznością montażu śrubkami z nakrętkami) - regularny kształt ułatwiający kalibrację wkładki i tradycyjnie dla marki duża, łatwo nakładana osłonka igły, przy operowaniu którą nie trzeba się specjalnie martwić o możliwość uszkodzenia igły. ▌ ODSŁUCH ⸜ Wkładki użyte do porównania z PP-200 TEST PP-200 OKAZAŁ SIĘ BYĆ BARDZIEJ WYMAGAJĄCY, niż to ma miejsce z większości przypadków. Otóż tak się złożyło, że wygrzany egzemplarz Phasemation pojechał przed recenzją zamontowany w gramofonie do klienta na odsłuch, no i ten ostatni zaparł się rękami i nogami, że go już nie odda. Do mnie trafił więc egzemplarz absolutnie nowy. Wygrzewanie wkładki jest niezbędne ale, za przeproszeniem, upierdliwe. W przeciwieństwie do większości innych komponentów, w przypadku kartridża nie da się po prostu puścić muzyki w pętli na kilkadziesiąt godzin i robić w tym czasie czegoś innego. By jednak proces ten maksymalnie skrócić sięgnąłem po płytę przygotowaną przez ClearAudio właśnie w celu skrócenia/zoptymalizowania procesu wygrzewania wkładek gramofonowych. Oczywiście tu również konieczne było częste wstawanie z fotela i przestawianie igły w inne miejsce na płycie, ale specyfika sygnału zapisanego w rowkach płyty sprawiła, że za odsłuch wkładki mogłem się wziąć już po jakiś 15 godzinach (dwóch dniach) wygrzewania. Sądząc po tym, co od razu usłyszałem, był to czas wystarczający, by uzyskać niemal optymalny poziom grania. Niemal, bo kolejne kilka/naście przesłuchanych krążków wniosło jeszcze niewielką poprawę, ale moim zdaniem nie było to więcej niż 10, a może nawet mniej, procent. Wkładkę (z niejakim trudem) zamontowałem w ramieniu J.Sikora KV 12 na moim gramofonie J.Sikora Standard Max. Ów „trud” polegał na tym, że PP-200 nie ma gwintowanych otworów. Mocowanie wkładki w ramieniu, gdy trzeba używać malutkich nakrętek jest niezłą zabawą „za młodu”, z wiekiem natomiast staje się okazją do sięgnięcia do zakamarków pamięci po co wykwintniejszą „łacinę” kiedy te maciupcie, pie...e nakrętki co chwila gdzieś uciekają i trzeba ich z lupą szukać pod stolikiem, czy na dywanie. Drugą kwestią była dość niska waga PP-200, która ograniczyła moje możliwości manewru w zakresie siły nacisku igły (VTF), przynajmniej bez używania dodatkowych elementów dociążających główkę ramienia. Producent podaje zakres od 1,7 do 2 g. U mnie stanęło na 1,78 g bo... żeby ustawić wyższą siłę nacisku musiałbym firmowe śrubki wymienić na cięższe, czyli... zacząć zabawę z montażem od początku. Na szczęście, jak się okazało, japońska wkładka z VTF-em ustawionym na 1,78 g spisywała się doskonale. Sygnał z wkładki trafiał zamiennie do mojego przedwzmacniacza ESE Labs Nibiru oraz lampowego Allnic Audio H-5500 (podstawowego modelu tej marki kosztującego ok 17 tys. zł), acz z racji niskiej impedancji PP-200 i zdecydowanie lepszej znajomości pierwszego urządzenia, skupiłem się na odsłuchach z Nibiru. Od początku, od pierwszej płyty słychać było, że najtańsza wkładka japońskiego producenta posiada kilka cech, które (chyba) wszyscy bardzo lubimy - bardzo cichy szum przesuwu igły w rowku i oczywiście obecne, ale nieeksponowane trzaski. Owym pierwszym krążkiem było wydane przez Pure Pleasure All Blues RONA CARTERA. Nagrany w 1973 roku w Van Gelder Studio (i pierwotnie wydany przez CTI) album mistrza kontrabasu zabrzmiał w nieco „przydymiony” sposób. Nie ma to nic wspólnego z wkładką PP-200, czy resztą toru - tak właśnie brzmi ta płyta. Nie chodzi o ów przysłowiowy „kocyk” narzucony na dźwięk sugerujący brak klarowności jako takiej, ale właśnie raczej wrażenie, iż wydarzenia rozgrywają się w nieco „przyciemnionym” pomieszczeniu. |
Z tym, że poszczególne instrumenty chwilowo wychylają się z owych „ciemności” imponując klarownością i czystością brzmienia, by po chwili ustąpić innym i schować się znowu w cieniu. Testowana wkładka potrafiła doskonale oddać taki właśnie charakter tego nagrania, powiedziałbym wręcz, że wcale nie gorzej niż moja wkładka Air Tight PC-3. A gdy już dany instrument wynurzał się z „dymu”, PP-200 pokazywała go w pełny, precyzyjny, wyrazisty, energetyczny sposób. Pięknie oddana była barwa każdego z nich, ich wielkość, dźwięk stawał się w tych momentach mocny i namacalny, obecny, a uwaga słuchacza natychmiast koncentrowała się właśnie na tym czy innym prowadzącym w danym momencie instrumencie. Na kolejną „ofiarę” Phasemation wybrałem z kolei krążek, na którego okładce dumnie napisano „Digital Master”. To pochodzący z 1990 roku album Fast forward zespołu SPYRO GYRA. Dziś ich muzykę klasyfikuje się jako „smooth jazz”, ja jednakże znam ich i lubię od tak dawna, że żadnymi klasyfikacjami się nie przejmuję - dla mnie kiedyś stanowili zachętę do bliższego poznania jazzu. Ciekawy byłem natomiast, jak PP-200 poradzi sobie z tak „bezwstydnie” cyfrowym (acz bardziej z nazwy, niż faktycznie) dźwiękiem zapisanym na czarnej płycie. W niektórych systemach krążek o którym mowa, świetnie wydany swoją drogą, brzmi nieco jasno i chudo. Owa cyfrowość objawia się bowiem właśnie wysoką precyzją, detalicznością i ogólnym neutralnym charakterem brzmienia, w którym czasem brakuje mi nieco nasycenia. Z japońską wkładką natomiast, album ten zabrzmiał... znakomicie i jakże inaczej niż wspomniany wcześniej Ron Carter. To było brzmienie, zgodnie z oczekiwaniami, czyste, transparentne, z dużą ilością informacji podanych w uporządkowany sposób, z efektownie (nie efekciarsko!) błyszczącymi blachami, z doskonale oddanymi transjentami, ze zwartym, szybkim, ale i mającym swoją wagę basem. A przy tym brzmiało to gładko, spójnie i jakoś... zupełnie nie-cyfrowo. Z opisanej już świetnej kontroli niskich częstotliwości wynikały bardzo dobrze prowadzone tempo i rytm, a całość uzupełniał wysoki poziom energii grania. Dzięki wkładce PP-200 owego cyfrowego krążka słuchałem z prawdziwą przyjemnością i uśmiechem na twarzy (co miało miejsce również i w czasie odsłuchu PP-1000 - potwierdza się więc pokrewieństwo tych konstrukcji). Zwykle z nowymi płytami czekam nawet kilka dni, zanim trafiają na talerz gramofonu, szczególnie jeśli w systemie znajduje się jakiś testowany element. Rzecz w tym, by najpierw dobrze poznać brzmienie owego komponentu, aby móc lepiej ocenić nowy muzyczny nabytek. Tym razem jednakże nie wytrzymałem i już jako trzeci pod igłę Phasemation trafił pachnący nowością winyl od AC RECORDS, czyli Mozart Rocks&Swings z aranżacjami muzyki genialnego Wolfganga Amadeusza. Przygotował je znany gitarzysta, MARCIN WĄDOŁOWSKI, wspierany na krążku między innymi przez samego Adama Czerwińskiego, czyli człowieka stojącego za wydawnictwem AC Records. Polski label, który wkroczył niedawno w drugi sezon swojej unikalnej działalności, to gwarancja starannego, pięknego wydania, doskonale przygotowanego materiału muzycznego wysokiej próby i bardzo dobrego tłoczenia. Dlatego właśnie, mimo nieznajomości samej muzyki, do oceny PP-200 krążek nadawał się doskonale. Pod względem ogólnego charakteru płyta ta bardziej przypominała pierwszą z wspomnianych, Rona Cartera, niż cyfrowo zrealizowany krążek Spyro Gyry. Było to więc granie gładkie, płynne, gęste, po nieco cieplejszej stronie mocy, ale jednocześnie wysoce rozdzielcze, bogate w informacje. Choć to pierwszy plan jest prezentowany przez PP-200 najprecyzyjniej i to na nim skupia się uwaga słuchacza, testowana wkładka dysponuje tak dobrą rozdzielczością, separacją i umiejętnością precyzyjnej lokalizacji wszystkich elementów na dużej scenie, że daje to pełną swobodę w zakresie zaglądania w głębsze warstwy nagrania, przyglądania się bez większego wysiłku dowolnie wybranemu instrumentowi. Dając takie możliwości, nieco bardziej jednakże zachęcała do zanurzenia się w samej muzyce, w snutych niespiesznie, pięknych opowieściach, w muzyce Mozarta granej w oryginalny i naprawdę ciekawy sposób, niż do analizy nagrania/wydania. Potwierdza to iż Japończycy zwykle tworzą urządzenia przede wszystkim muzykalne, mające służyć do słuchania i przeżywania muzyki, a niekoniecznie zachęcające do analizy dźwięku. Pierwszy krążkiem pozwalającym mi sprawdzić, jak Phasemation, jako japońska (więc niejako w założeniu stworzona do muzyki akustycznej i wokali) wkładka, radzi sobie z wokalami był krążek R.E.M. Automatic for the people. Nie będę budował suspensu - głos Michaela Stipe’a zabrzmiał znakomicie. Świetnie pokazane zostało niezwykłe połączenie miękkości z lekką chropowatością, vel chrypą, tudzież niewątpliwy talent wokalisty. Idąc dalej w rockowe klimaty zagrałem Love over gold DIRE STRAITS z dwupłytowego wydania MoFi (na 45 obrotów). Kolejny raz potwierdziło się pewne prowadzenie tempa i rytmu, dół pasma prezentowany był w raczej zwarty i dobrze różnicowany sposób, acz gdy zachodziła taka potrzeba, niski bas potrafił mocno przyłożyć. Ów podskórny puls niemal każdego nagrania był zawsze obecny, niezbędny, acz nieprzesadnie eksponowany. Ważne było również, że przy takim, dobrym nagraniu (i wydaniu), PP-200 mająca doskonałe warunki pracy na kevlarowym ramieniu KV12 i na potężnym gramofonie J.Sikory, nie dopuszczała do „rozłażenia”, czy przeciągania basu ponad to, co zapisano w rowkach płyty. Ważnym elementem tej prezentacji był również całkiem wysoki poziom energii, dla tej muzyki naturalnej, acz nie zawsze oczywistej przy słuchaniu jej z nagrań. W czasie odsłuchów nie mogło zabraknąć akustycznych (choć nie tylko gitar). Na talerzu wylądował m.in. ostatni (na razie) krążek duetu RODRIGO Y GABRIELA Mettavolution (a potem również i 11:11). Wkładka Phasemation natychmiast pokazała, że żaden element reprodukcji dźwięku nie jest jej obcy. Na pierwszej stronie tego albumu popisywała się umiejętnością oddania szybkich impulsów - czy to akordów Gabrieli, solówek Rodrigo, czy perkusyjnych elementów grania tej pierwszej. PP-200 świetnie prowadziła wyraźnie zaznaczone tempo i rytm, a w graniu słychać było ów heavymetalowy background sympatycznej, meksykańskiej pary, ową wysoką, radosną, momentami eksplozyjną wręcz energię. Gitary potrafiły chwilami zabrzmieć nieco ostro, nawet agresywnie, mieszcząc się jednak w ramach naturalnego brzmienia tego instrumentu. Druga strona to z kolei interpretacja na dwie gitary słynnego kawałka, suity zespołu Pink Floyd pt.: Echos. To melodyjne, nieco melancholijne granie, w którym PP-200 popisała się znakomitą płynnością i naturalnością brzmienia oraz umiejętnością budowy niesamowitego klimatu tego utworu, skłaniającą do zamknięcia oczu i zrelaksowania przy pięknych dźwiękach. Podobnie zresztą japońska wkładka zaprezentowała koncert PACO DE LUCII i JOHNA MCLAUGHLINA nagrany w Montreux w 1987 roku. Fantastyczny klimat, dobrze uchwycona na taśmie i zaprezentowana przez Phasemation przestrzeń, blisko nagrane, naturalnie brzmiące gitary - wszystko to razem sprawiało, że czułem się bardziej „tam”, siedząc w jednym z pierwszych rzędów, niż „tu” we własnym pokoju. Kolejny raz zostałem zaskoczony ilością bardzo klarownie (ale bynajmniej nie dobitnie) prezentowanych informacji, szybkością każdego szarpnięcia struny, ładnie zaznaczonym udziałem pudeł, czy w końcu bardzo dobrym różnicowaniem pozwalającym mi śledzić wybranego muzyka, delektować się indywidualną techniką i „czuciem bluesa” każdego z tych dwóch genialnych gitarzystów. Co ciekawe, choć wcale nie jest jakieś wybitne nagranie od strony technicznej (jestnieco gorsze od słynniejszego Friday night in San Francisco) i brzmi chwilami nieco za jasno, co PP-200 dobrze pokazała, i tak słuchałem go z przyjemnością i zaangażowaniem – był to po prostu nieidealnie zrealizowany koncert, któremu jednakże towarzyszą na tyle duże emocje, a wykonawcy są tak doskonali, że pomniejsze słabości czysto techniczne nie były w stanie zepsuć mi zabawy. ▌ PODSUMOWANIE NIE NAPISZĘ, ŻE POSIADACZE PP-1000 powinni swoje wkładki sprzedać i kupić w zamian PP-200 – to byłaby oczywista bzdura. Mogę za to z całą pewnością stwierdzić, że ci, którzy znają i cenią brzmienie tej pierwszej wkładki, w sytuacji gdy pozostaje ona poza ich zasięgiem finansowym mogą, a nawet powinni sięgnąć po tę drugą. Za 1/3 ceny otrzymają bowiem... nie, jednak nie będę próbował podawać konkretnego procentu w odniesieniu do klasy droższej wkładki. Napiszę raczej, że to procent zaskakująco wysoki zważywszy na różnicę w cenie. Dodam jeszcze, że to po prostu obiektywnie rzecz biorąc, po prostu cholernie dobra wkładka, wstęp do high-endu za bardzo rozsądne pieniądze! Bardzo ważny będzie dobór odpowiedniego przedwzmacniacza gramofonowego, takiego który nie będzie miał problemu z dość niską wewnętrzną impedancją tej wkładki, tudzież niezbyt wysokim poziomem sygnału wyjściowego oraz dobrego gramofonu i ramienia. Gdy to się wam uda dostaniecie wyrafinowany, płynny i naturalny dźwięk, angażujący emocjonalnie, przestrzenny, z nasyconą, płynną średnicą i skrajami pasma, które nie są efekciarskie, ale w których znajdziecie wszystko co trzeba, by cieszyć się pełnią muzyki, niezależnie od jej gatunku. Co zapewne będzie ważne, przynajmniej dla części potencjalnych użytkowników, PP-200 doskonale pokaże jakość nagrania/wydania/tłoczenia, ale jednocześnie nie będzie bezlitosna dla tych nieaudiofilskich. Spędziłem sporo czasu z tą wkładką mając do dyspozycji wspomniane już sporo droższe alternatywy. Tak, te ostatnie były bardziej jeszcze wyrafinowane, oferowały wyższą rozdzielczość, dynamikę (szczególnie Murasakino Sumile, mój Air Tight, czy My Sonic Lab Eminent Ex), ale różnice nijak się miały do tego, co sugerowałyby ceny. Ujmując rzecz krótko - mając komukolwiek sugerować wybór wkładki do 7-8 tysięcy, może nawet i do 10, od dziś będę polecał Phasemation PP-200 na równi z wspominaną Haną ML. Która z nich jest lepsza? Bez bezpośredniego porównania nie podejmuję się tego rozstrzygnąć, acz na pewno obie grają w dużo wyższej lidze niż wskazują na to ich cena. ■ Dane techniczne (wg producenta)
Typ wkładki: Moving Coil, niskopoziomowa |
- Odtwarzacz multiformatowy (BR, CD, SACD, DVD-A) Oppo BDP-83SE z lampową modyfikacją, w tym nowym stopniem analogowym i oddzielnym, lampowym zasilaniem, modyfikowany przez Dana Wrighta - Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio Symphony II z upgradem w postaci transformatorów wyjściowych z modelu Diavolo, wykonanym przez Toma Willisa - Końcówka mocy Modwright KWA100SE - Przedwzmacniacz lampowy Modwright LS100 - Przetwornik cyfrowo analogowy: TeddyDAC, oraz Hegel HD11 - Konwerter USB: Berkeley Audio Design Alpha USB, Lampizator |
- Gramofon: TransFi Salvation z ramieniem TransFi T3PRO Tomahawk i wkładkami AT33PTG (MC), Koetsu Black Gold Line (MC), Goldring 2100 (MM) - Przedwzmacniacz gramofonowy: ESELabs Nibiru MC, iPhono MM/MC - Kolumny: Bastanis Matterhorn - Wzmacniacz słuchawkowy: Schiit Lyr - Słuchawki: Audeze LCD3 - Interkonekty - LessLoss Anchorwave; Gabriel Gold Extreme mk2, Antipodes Komako - Przewód głośnikowy - LessLoss Anchorwave - Przewody zasilające - LessLoss DFPC Signature; Gigawatt LC-3 |
- Kable cyfrowe: kabel USB AudioQuest Carbon, kable koaksjalne i BNC Audiomica Flint Consequence - Zasilanie: listwy pasywne: Gigawatt PF-2 MK2 i Furutech TP-609e; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R) - Stolik: Rogoż Audio 4SB2N - Akcesoria antywibracyjne: platforma ROGOZ-AUDIO SMO40; platforma ROGOZ-AUDIO CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity