Wzmacniacz mocy Leben CS-660P Cena: 25 900 zł Dystrybucja: Nautilus Hi-End Kontakt: ul. Malborska 24, 30-646 Kraków tel./fax: 12 425 51 20/30 tel. kom.: 507 011 858 e-mail: info@nautilus.net.pl Strona producenta: Leben Tekst: Wojciech Pacuła |
Firma Leben Hi-Fi Stereo Company, bo tak brzmi jej pełna nazwa, jest mi bliska i to na kilku poziomach. Najpierwszym i takim najbardziej rudymentarnym jest fakt, że to dzięki „High Fidelity” marka pojawiła się w Polsce – może pamiętają państwo test wzmacniacza CS-300, który ukazał się we wrześniu 2006 roku, w pierwszym „japońskim” numerze naszego magazynu? Jeśli nie, zachęcam do lektury TUTAJ. Razem z nim trafił też do testu wzmacniacz firmy Tri TRV-300SE, też przez nas sprowadzony premierowo, ale to inna historia. A rzecz nie była łatwa, bo jak już o tym mówiłem, japońskie firmy są niezwykle hermetyczne i reprezentują je na zewnątrz firmy pośredniczące, tzw. agenci. Tak się jednak złożyło, że agentem Lebena jest firma MuSon, w której kontaktami z zagranicą zajmuje się pan Yoshi Hontai i to jemu osobiście, jego zaangażowaniu i życzliwości zawdzięczamy to, że bez żadnych pytań, warunków wstępnych, wadium itp. wzmacniaczyk trafił do nieznanego, dalekiego kraju w Europie. Do mnie. I był to strzał w dziesiątkę – CS-300 to bowiem cudowne urządzenie, sprawdzające się równie dobrze jako wzmacniacz zintegrowany, jak i wzmacniacz słuchawkowy. Ta ostatnia właściwość sprawiła, że jest on niezwykle popularny w kręgach „słuchawkowych”, gdzie gra rolę gwiazdy. Tym bardziej niezrozumiałe było dla mnie to, że oprócz wspomnianego CS-300, testowanego przeze mnie dla „Audio” wzmacniacza CS-600 i przedwzmacniacza, który przyszedł po prostu dla mnie, dystrybutor nie zdecydował się sprowadzić czegoś, z czego pan Hyodo, właściciel i główny projektant Lebena (ex-projektant Luxmana, jeszcze za „złotych” lat tego producenta) jest najbardziej dumny – wzmacniaczy mocy. No, ale ja na sprzedaży, dystrybucji itp. się nie znam na tyle (chociaż pewnie by mi się to przydało, bo poszerzyło spojrzenie na świat audio), żeby ferować wyroki. W każdym razie dopiero moje kategoryczne żądanie i namolne przypominanie się spowodowało, że trafił do nas, do Polski, premierowo, wzmacniacz mocy (końcówka mocy) CS-660P. To wzmacniacz oparty o ukochane przez pana Hyodo lampy, tetrody strumieniowe KT66 – tutaj produkcji Classic Components Inc., sterowane czterema podwójnymi triodami małej mocy 6CS7 – w tym egzemplarzu produkcji General Electric. Zasilanie jest tu półprzewodnikowe, choć w torze napięcia anodowego mamy lampę – to widoczna przy transformatorze zasilającym 6CM3 produkcji Sylvanii, pełniąca rolę „opóźnionego zapłonu”, tj. elementu rezystywnego, którego opór zmniejsza się wraz z upływem zadanego czasu. Ma to podnieść żywotność lamp wzmacniających. Urządzenie jest duże, pokryte cudownym, złocistym (ale nie złotym) lakierem. Ciekawe, ale lampy wyjściowe można zmienić na EL34, 6CA7, KT77, 6L6GB, 6L6GC/5881, 350B, KT90, KT88 i 6550A. Zmianą biasu i napięć zajmują się dwa przełączniki na tylnej ściance i kombinacja ich ustawień, komunikowana diodami świecącymi na zielono lub czerwono, przypisana jest do konkretnych lamp – instrukcja znajduje się w… instrukcji. Jak jednak mówię, lampami „pierwszymi” dla pana Hyodo są KT66. A to dlatego, że ukochanym wzmacniaczem produkcji innej niż własna jest dla niego oryginalny Quad II, właśnie z tymi lampami. Dlatego też z test został przeprowadzony z KT66, bez kombinowania. Test miał trzy fazy – CS-660P wyposażony jest w tłumik sygnału wejściowego, dlatego może współpracować z:
ODSŁUCH Płyty użyte do testu:
Pierwsza sprawa, tj. podłączenie Lebena do odtwarzacza z regulowanym napięciem wyjściowym, a więc takim, którego najwyższy poziom nie przekracza 2 V rms nie jest wcale sprawą przegraną, a tak, bazując na moich wcześniejszych doświadczeniach, o niej myślałem. Z kolumnami o umiarkowanej skuteczności, tj. 86 dB i powyżej, w średniej wielkości pomieszczeniu – powiedzmy do ok. 25 m2 napięcie wyjściowe 2 V w połączeniu z dość „tępym” wejściem wzmacniacza (1,5 V) da całkiem wysokie poziomy dźwięku. To jednak tylko punkt wyjścia, znak, że takie połączenie w ogóle działa. Ważniejsze jest jednak to, że uzyskany w ten sposób dźwięk jest niesamowicie satysfakcjonujący. Jak zapewne państwo, którzy śledzą moje recenzje, wiedzą, jestem zwolennikiem stosowania w systemie przedwzmacniacza liniowego. Poza szczególnymi przypadkami, w których odtwarzacz z regulowanym wyjściem (zintegrowanym przedwzmacniaczem) został zaprojektowany do współpracy z konkretną końcówką mocy (np. w systemach Ancient Audio), sprawa dopasowania jest na tyle trudna, że pomoc preampu jest nieoceniona. Tym większym zaskoczeniem było dla mnie to, że Leben znakomicie zgrał z moim Lektorem Air, bez przedwzmacniacza. Dźwięk był pełny, bas mocny, dynamika wysoka – miałem więc wszystko to, co zwykle do puli wnoszą dobre przedwzmacniacze. Choć zapewne za chwilę dodam uwagi po wpięciu w tor Ayona, to na tę chwile, bez wiedzy o innych połączeniach z łatwością przychodzi mi powiedzieć, że mógłbym spokojnie żyć z takim dźwiękiem. Brzmienie Lebena, jeśli miałbym go do czegoś porównać, zbliżone jest nieco do McIntosha Mc275 Anniversary Edition, który niegdyś testowałem (TUTAJ). Tak się składa, że dzień wcześniej, przed rozpakowaniem Lebena u mnie w domu, byłem na odsłuchu u jednego z członków Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego, gdzie słuchaliśmy jego nowych kolumn Dynaudio Sapphire, a którego głównym tematem był pierwszy etap odsłuchu nowego genialnego kabla sieciowego Acrolinka o symbolu Mexcel 7N-PC9300. Podstawowym elementem tego systemu jest właśnie McIntosh Mc275, tyle że w IV wersji. I tam, Dynaudio z Makiem, grały podobnie, jak Leben z Harpiami u mnie. Chodzi mi przede wszystkim o ustawienie barwy. Jest ona bowiem pełna, nieco ciepła, z lekko podkreślonym średnim basem, dającym całości „kopa” i kreującym duże źródła pozorne. Wszystko to w Lebenie podane zostało ze smakiem i wyczuciem, bez przekraczania granicy „nieliniowości”, ale zdecydowanie po TEJ stronie linii oddzielającej ciepło i zimno. Leben+przedwzmacniacz |
Nie, żeby takie połączenie nie miało sensu – to zagra naprawdę bardzo dobrze. Myślę jednak, że lepiej wysterować tę końcówkę nieco wyższym napięciem niż zazwyczaj. Tym bardziej, jeśli pomieszczenie odsłuchowe będzie miało więcej niż 25 m2. Inaczej bas będzie nieco zbyt duży i nie tak dobrze kontrolowany. Ale, znowu, wróćmy do meritum – Leben sterowany bezpośrednio z wyjścia Lektora Air, bez zewnętrznego przedwzmacniacza, zagrał nieco bardziej rozdzielczym dźwiękiem niż po wpięciu w to miejsce Ayona Polaris II i – tym bardziej – Lebena CS-28RX. Różnice nie były tak duże, żeby się o nie zabijać, ale jeśli ktoś jest fanem jak najbardziej przejrzystego grania, jak najbardziej „otwartego”, to polecałbym odsłuch właśnie w takim ustawieniu, tj. z dobrym odtwarzaczem o regulowanym wyjściu. Podpięcie przedwzmacniacza przynosi jednak kilka elementów, którymi trudno pogardzić. Pierwszy związany jest z lepszym opanowaniem basu. Myślę, że to element kluczowy, wokół którego należałoby skupić swoje poszukiwania i ewentualne oceny. Bas Lebena jest mocny, niebywale wypełniony i kolorowy. Jeden z moich przyjaciół, który wpadł na chwilę posłuchać gramofonu Black Stork litewskiego turntables.lt (a w systemie był wówczas CS-660P) zwrócił uwagę na to, że bas, choć energetyczny, jak mało gdzie, jest trochę podkreślony, trochę „podrasowany” i mocniejszy niż powinien. I rzeczywiście – Leben brzmi nieco „nisko” właśnie dlatego, że bas, niezależnie od tego, jak został zarejestrowany, czy jest to akustyczny, wątły w gruncie rzeczy kontrabas, czy elektroniczne, nieograniczone niczym tąpnięcie, brzmi mocno i autorytatywnie. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Wydaje się, że przez to nie różnicuje tak dobrze natężenia basu, jak inne wzmacniacze. Po prostu zawsze go będzie sporo. I tu pierwszy komentarz, który jest niezbędny: japońskie urządzenie nie dudni, nie buczy, nie przesadza. Wiemy, że na dole jest nieco więcej niż na „żywo”, wiemy, że to konkretny zabieg. Z drugiej jednak strony wszystkie inne wzmacniacze wydają się przy Lebenie płaskie emocjonalnie i suche, nawet mój Luxman M-800A. Tak, jakby znalezienie złotego środka wciąż było przed nami. Póki co, w tej prowizorycznej sytuacji „poszukiwania” wydaje się jednak, że bliższe temu, co rozumiemy pod pojęciem „przeżycie muzyczne” jest jednak – o ironio – Leben. Doskonale to widać też w środowisku posiadaczy Mc275 McIntosha, który czaruje w równie wytrawny sposób. Leben jest bardziej rozdzielczy od amerykańskiego konkurenta, jeszcze bardziej „kolorowy”, ale to zbliżony charakter. Ale taki, a nie inny sposób prowadzenia dołu ma swoje przyczyny. Jedna to potencjalna współpraca ze wspomnianym przedwzmacniaczem CS-28RX Lebena, z którym był najwyraźniej projektowany. Przedwzmacniacz ten był przez długi czas częścią mojego systemu odniesienia, szanuję go do dziś. Jego brzmienie można określić raczej jako „analityczne” niż – w obiegowym tego słowa znaczeniu – „lampowe”. Teraz wiem, że to po prostu partner stworzony do współpracy z Lebenem (McIntoshem MC275, wzmacniaczami Passa itp. także, żeby była jasność). Druga rzecz wiąże się z kolumnami, z jakimi Leben miałby – w domyśle – współpracować. Nieprzypadkowo przywołany wyżej Jeff gra na kolumnach Harbetha (teraz na modelu M40.1). To podstawki, choć bardzo duże, i takie wspomaganie na dole jest dla nich dobrodziejstwem. Tym bardziej, jeśli myślimy o współpracy z głośnikami szerokopasmowymi. Posłuchajmy takiego systemu: Alleluja! – Okaże się, że Leben był tym „zaginionym ogniwem”, ostatnim elementem układanki. Skupiłem się na basie, ale nieprzypadkowo – posłuchajcie państwo tego wzmacniacza, to od razu zobaczycie, dlaczego. Tak naprawdę nie jest on jednak oderwany od reszty pasma – brzmienie Lebena jest niezwykle spójne i koherentne, jakby wycięte z tego samego materiału. I nie jest wcale ospałe – o nie! Z tego typu graniem miałem wcześniej do czynienia raz, przy okazji testu kolumn Hansen Audio Prince v2. Z pozoru jest to brzmienie nieco ciemne i ciepłe, przynajmniej w porównaniu z innymi produktami. Po jakimś czasie, nie chodzi nawet o akomodację, a o zrozumienie tego przekazu, okazuje się, że jest to bliższe naturalnego wydarzenia, lepiej zorganizowane. Kiedy na płycie Groove Yard The Montgomery Brothers wchodzi solówka, to wchodzi na serio, na poważnie, z dynamiką i siłą. Nawet mój Luxman nie potrafił przekazać tego w tak ekscytujący sposób. No i góra. Ta jest bezbłędnie zszyta ze średnicą i trudno tu mówić o oddzielnych zakresach. Jeśli miałbym jednak jakoś ją analizować w oderwaniu od reszty pasma, to powiedziałbym, że jest lekko ocielona i ciut zaokrąglona. Najwyższa góra nie jest ostatnim krzykiem w dziedzinie rozdzielczości. Blachy brzmią w dźwięczny, naturalny sposób, choć ich wyższy zakres jest nieco wycofany i słychać, że nie ma konkurować z resztą pasma. I to niezależnie czy to było nagranie Nice’N’Easy Franka Sinatry, winylowe nagrania z The Voice tego artysty, z okresu, kiedy śpiewał jeszcze w Columbii, czy też nowa, „czarna” reedycja A Night At The Opera Queenów, zawsze pojawiał się ten sam element, który można by nazwać „cywilizującym”. W kategoriach bezwzględnych to oczywiste odstępstwo od neutralności. Ale – tak to widzę – wybrane z rozmysłem. Wszystkie płyty brzmią bowiem z Lebenem po prostu dobrze, strawnie. W najwyższym hi-endzie, w systemach z lampami 300B (myślę o dwóch urządzeniach: Reimyo PAT-777 i Ancient Audio Silver Grand Mono) da się pokazać to równie dobrze, ale nie przez manipulację barwą i atakiem, a przez niemal bezbłędną rozdzielczość i liniowość. Niżej w cenniku to jednak niemożliwe i trzeba sobie radzić inaczej – np. jak w Lebenie. Magazyn, który państwo czytacie ma w tytule „high fidelity”, powinienem więc namawiać do jak najbardziej neutralnego brzmienia. Owa „wysoka wierność” łączy się jednak, przynajmniej dla mnie, nie tylko z obrazem dźwięku, jaki jest kreowany między kolumnami, a także z tym, co ten obraz niesie, czyli z przekazem intelektualnym i emocjonalnym. I w takim rozumieniu Leben spełnia te wymagania w 100 %. Nawet w 110 %, bo dodaje coś „ekstra”, czego może w oryginale nie ma, a co w ostatecznym rozrachunku składa się na wspaniały efekt końcowy. To może nie jest najbardziej rozdzielczy, najbardziej „liniowy” wzmacniacz, jaki znam, ale podobnie jak inne hi-endowe i top hi-endowe urządzenia spełnia podstawowe założenie, jakie powinno stać przed urządzeniami audio: nie tracąc z oczu czegoś, co można nazwać „dźwiękiem absolutnym”, starając się jak najlepiej wypełnić wszystkie wymogi stawiane przed „Hi-Fi”, idzie krok dalej, idąc w kierunku emocjonalnego bagażu, wnoszonego tylko przez prawdziwe „instrumenty” audio, nie przez „sprzęt”. Scena dźwiękowa Lebena jest przednia, ale przede wszystkim jeśli chodzi o to, co bliżej nas. Tutaj umiejętność różnicowania, określania, „nazywania” elementów na scenie jest fantastyczna. Japoński wzmacniacz nie do końca oddaje jednak to, co dzieje się dalej, w „rogach”, a co wzmacniacze oparte o lampy 300B robią lepiej. Rodzaj tego dźwięku sugeruje raczej przenoszenie dźwięku do naszego pokoju, tracąc nieco elementów charakterystycznych dla konkretnej akustyki nagrania. Ale przecież – nic nie jest doskonałe… BUDOWACS-660P to wzmacniacz mocy japońskiej firmy Leben (pełna nazwa Leben Hi-Fi Stereo Company). Jest to wzmacniacz stereofoniczny o mocy 2 x 40 W, który można zbridżowac (zmostkować), uzyskując monoblok o mocy 80 W. Stopień wejściowy oparto na czterech, po dwie na kanał, podwójnych triodach małej mocy 6CS7 General Electric (NOS). Wyjście, w klasycznym układzie ultra-linear, zmodyfikowanym jednak podobnie, jak we wzmacniaczu QUAD II, obsługują tetrody strumieniowe KT66, pracujące w push-pullu, w klasie AB. Jak mówiłem, na górnej ściance jest jeszcze jedna lampa, tzw. „dumper”, łagodnie zwiększająca napięcie anodowe po włączeniu wzmacniacza, dzięki której lampy mają dłużej „żyć”. Jej działanie, w praktyce, nie ogranicza się jednak tylko do wydłużenia czasu włączania napięcia anodowego, bo to samo można zrobić na elementach półprzewodnikowych, ale i wpływa na dźwięk – ostatecznie to kolejny próżniowy element w torze. Wydaje się, że chodziło o połączenie zalet prostownika półprzewodnikowego – szybkość, linearność itp. – z lampą, która eliminuje sporo szumu przełączania i w „miękki” sposób reaguje na nagłe skoki poboru prądu. Jak dokładnie – nie wiem, nie znam tego wzmacniacza bez tej lampy, ale wpływać musi. Przy każdej lampie końcowej mamy zieloną diodę, sygnalizującą jej poprawne działanie. Wiąże się to z automatycznym układem biasu. Za lampami mamy puszkę z transformatorami głośnikowymi, nawijanymi samodzielnie, a za lampą tłumiącą trafo sieciowe. To ostatni nieco brzęczy – być może zależy to jednak od konkretnej sieci i u mnie zmieniało się w zależności od godziny. Środek jest stosunkowo prosty, ale to cecha wszystkich hi-endowych wzmacniaczy lampowych. Ze znakomitych gniazd wejściowych RCA Canare sygnał prowadzony jest kabelkami ekranowanymi na przód urządzenia, do dużego potencjometru „Blue Velvet” Alpsa, a potem do triod wejściowych. Wszystkie kable niskosygnałowe pochodzą od firmy Hitachi. Montaż jest typu punkt-punkt i tylko w kilku miejscach podparto się maleńkimi płyteczkami, ale tylko jako elementami ułatwiającymi lutowanie, bez ścieżek. Sprzęgnięciem triod z lampami wyjściowymi zajmują się kondensatory polipropylenowe japońskiej produkcji – z Japonii pochodzi też większość oporników. Bardzo ładne są kondensatory użyte w układzie katod lamp końcowych – to znakomite Nichicony Fine Gold. Zresztą i w triodach to dobre Elny. Dane techniczne (wg producenta): Pobierz test w PDF |
||||||||||||
g a l e r i a
|
System odniesienia
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity