pl | en

MUZYKA | RECENZJA

OTO PŁYTA |2|:

PORTER BAND
Helicopters


Wydawca: PRONIT
Numer katalogowy: SLP 4010
Rok wydania: 1980
Format: 12” LP, stereo

POLSKA


„Oto płyta…” to seria poświęcona wyjątkowym polskim płytom, ze szczególną uwagą zwróconą na ich brzmienie i sposób wydania. Tym razem prezentujemy płytę należącą do klasyki polskiego rocka, debiut grupy PORTER BAND pod tytułem HELICOPTERS.

ierwsza płyta, którą prezentowaliśmy w cyklu „OTO PŁYTA…”, 10” album Stana Getza pt. Stan Getz w Polsce był dla naszego jazzu wydarzeniem szczególnym (HF | No. 171). Po raz pierwszy w Polsce nagrano bowiem materiał studyjny z jednym z topowych muzyków jazzowych zza Żelaznej Kurtyny, który z powodzeniem mógłby się ukazać w dowolnym kraju świata i wciąż byłby ciekawym elementem muzycznej układanki. Nie było w nim nic odkrywczego, ani rewolucyjnego, ale muzyka nie zawsze musi taka być. Chodziło po prostu o przetarcie szlaków, a to Stan Getz w Polsce gwarantował.

W roku 1960, kiedy ta płyta została nagrana polska fonografia dopiero przygotowywała się na to, co miało nadejść, czyli na jazzowe szaleństwo. Wydawnictwo które ją wydało, czyli Polskie Nagrania „Muza”, powstało niewiele wcześniej, bo w 1956 roku, na potrzeby sesji miało już jednak zakupionych kilka stereofonicznych magnetofonów Telefunkena, co się naprawdę opłaciło. Warunki nagrania, czyli jedna nocna sesja, przełożyły się na dobry dźwięk – wszystko grane było na tzw. „setkę”, bez nakładek i edycji.

Mogłoby się wydawać, że płyta o której chcielibyśmy tym razem opowiedzieć należy do zupełnie innej galaktyki. W rzeczywistości łączy je równie dużo, jak dzieli. Najpierw o różnicach. Helicopters została nagrana przez muzyków rockowych i należy do głównego nurtu rocka. Wydało ją inne wydawnictwo – Pronit, czyli firma mająca swoje korzenie w przedwojennej Państwowej Wytwórni Prochu i Materiałów Kruszących w Pionkach, która po wojnie zajęła się produkcją plastiku, a od 1956 roku również płyt LP. I jest to wreszcie płyta, która po znakomitym przyjęciu zniknęła ze świadomości fanów muzyki.

Bardziej przemawiają jednak do mnie podobieństwa. Helicopters była płytą dla polskiej muzyki rockowej przełomową i do dziś uważana jest za jedną z najważniejszych polskich płyt tego typu. Po drugie, liderem grupy Porter Band był obcokrajowiec, mieszkający w Polsce Walijczyk John Porter. Po trzecie, materiał został nagrany bardzo szybko, w ciągu trzech dni, również na tzw. „setkę”. I wreszcie po czwarte – była to jedyna płyta studyjna grupy w tamtym czasie, która krótko po jej nagraniu rozwiązała się. Jeśli dodam, że – podobnie jak płyta Getza – krążek Portera nie odczekał się oficjalnej reedycji analogowej, będziemy mieli klarowny obraz całości.

| ZESPÓŁ

John Porter to jedna z najważniejszych osobistości polskiej muzyki rockowej. Współzałożyciel grupy Maanam, akuszer solowego sukcesu Anity Lipnickiej, współpracownik większości polskich zespołów uprawiających muzykę gitarową, autor wielu świetnych utworów. Grał, współpracował i komponował dla takich twórców, jak: 2 plus 1, Obywatel G.C., Kayah, Chłopcy z Placu Broni, T.Love, Maciej Zembaty, Golden Life, Nergal i – oczywiście – Anita Lipnicka, z którą był przez dłuższy czas związany prywatnie.

Muzyk pochodzi z Walii, a studia z zakresu politologii skończył na Uniwersytecie w Sussex. W 1976 roku chciał jednak zobaczyć więcej świata i stojąc na dworcu w Berlinie Zachodnim zdecydował się na kierunek nieoczywisty. Po przyjeździe do Polski związał z Aleksandrą Ulatowską, swoją pierwszą żoną. Jak pisał Czesław Białczyński na swoim blogu bialczynski.pl: „mieszkał u mnie zaraz po przyjeździe do Krakowa, a potem mama mojej żony wynajęła jemu i Oli Ulatowskiej małe mieszkanko przy ulicy Biernackiego, gdzie spędzili koło dwóch lat, jeśli mnie pamięć nie myli”.

W 1978 roku na jednej z „domówek” poznał Olgę Ostrowską (Korę) i Marka Jackowskiego, z którymi wkrótce potem utworzył trio o nazwie „Maanam-Elektryczny Prysznic”, zespół znany dzisiaj jako Maanam. Grali razem dwa lata, po czym Porter założył własną grupę, Porter Band. Jego powstanie jest anegdotyczne i typowe dla tamtych czasów.

Wszystko zaczęło się bowiem od przypadku. W maju 1979 roku Kora i Jackowski nie pojawili się na koncercie tria we Wrocławiu. Zirytowany Porter zdecydował się zakończyć współpracę i skrzyknął wrocławskich muzyków, których wówczas poznał: gitarzystę Aleksandra Mrożka, basistę Kazimierza Cwynara i perkusistę Leszka Chalimoniuka, grających wcześniej w zespołach Freedom, Nurt, MSA1111 i Spisek. Debiut zespołu Potera miał miejsce wkrótce potem, w lipcu tego samego roku, podczas Muzycznego Campingu w Lubaniu.

Rozwiązanie grupy nastąpiło równie szybko – już pod koniec 1980 roku, po występie na festiwalu Rockowisko. Wcześniej grającego na perkusji Chalimoniuka zastąpił Wojciech Morawski, a grupa zarejestrowała koncertowy album pt. Mobilization, który ukazał się dopiero w 1982 roku, czyli dwa lata po rozpadzie grupy. Porter Band reaktywowano w 1993, ale w zupełnie innym składzie. Ostateczny koniec grupy to rok 2002, kiedy to jej lider związał się zawodowo i prywatnie z Anitą Lipnicką.

| PŁYTA

W 1979 roku grupa weszła do Studia Polskiego Radia w Opolu i w dniach 10-13 grudnia zarejestrowała materiał, który ukazał się rok później po tytułem Helicopters nakładem wydawnictwa Pronit z Piontek. Złożyło się na nią dziesięć utworów. Wszystkie teksty, w języku angielskim, napisał John Porter, do ośmiu z nich skomponował też muzykę. Pod utworami Garage i Newyorkicity podpisani są wspólnie Porter, Cwynar, Mrożek, a za aranżacje odpowiedzialny był cały zespół. Inżynierem odpowiedzialnym za dźwięk był pan Władysław Gawroński, którego znamy również z płyt SBB i solowych projektów Józefa Skrzeka.

Producentem nagrania był Edward Spyrka, czyli dyrygent, autor muzyki, wielokrotny kierownik muzyczny i juror opolskiego festiwalu. W radiu Opole działał on od 1962 do 2004 roku, przez lata był w nim szefem muzycznym. Był producentem wielu płyt, na przykład Ojciec Chrzestny Dominika Józefa Skrzeka. Pisał muzykę do filmów, muzykę do piosenek m.in. dla Andrzeja Dąbrowskiego, Hanki Koniecznej, Steni Kozłowskiej, Dany Lerskiej, Anny Panas, Jerzego Połomskiego, Sławy Przybylskiej, Joanny Rawik, Andrzeja Rybińskiego i Elżbiety Wojnowskiej. Prowadził też swój własny zespół muzyczny.

Wraz z 12” krążkiem LP ukazały się, trzy 7” single 45rpm– jeden nakładem Wifonu z utworami z tej płyty i dwa Tonpressu z utworami, które się na nim nie zmieściły:
1. Strona A: Ain't Got My Music | Strona B: Garage, Wifon SPW 006
2. Strona A: Freeze Everybody | Strona B: Brave Gun, Tonpress S-346
3. Strona A: Fixin' | Strona B: Aggresion, Tonpress S-380

PROGRAM

Strona A
"Ain't Got My Music" – 3:44
"Northern Winds" – 4:22
"Helicopters" – 4:02
"Garage" – 3:04
"Refill" – 3:19

Strona B
"Life" – 5:40
"I'm Just a Singer" – 3:32
"Crazy, Crazy, Crazy" – 4:40
"Newyorkicity" – 4:01

Utwory na Helicopters mają energię, moc i nawet dzisiaj, po dwudziestu ośmiu latach od wydania, słucha się ich z przyjemnością. Jak mówiła kiedyś Maria Szabłowska „bez wątpienia słychać tu techniczne ograniczenia. Ale właśnie ta rockowa surowość, chropowatość stanowi największy atut Helicopters. To surowe granie, z jednej strony będące wypadkową zainteresowań członków zespołu, przede wszystkim lidera, a z drugiej wymuszone przez warunki nagrania.

Muzycy dostali studio Radia Opole (Studio PR Opole) do dyspozycji zaledwie na cztery dni, a długość sesji była rejestrowana – jak mówi Porter w jednym z wywiadów – z zegarkiem w ręku. Sesje nagraniowe odbywały się przy użyciu minimalnych środków technicznych. Efekt katastrofy helikoptera imitowano na przykład, zrzucając metalowe przedmioty po kamiennych schodach radiowego budynku.

Przy tak szybkim tempie trzeba było zrezygnować z dogrywania kolejnych ścieżek, rejestrując wszystko w jednym podejściu. Co przypomina sposób w jaki powstała płyta Stan Getz w Polsce, czym wracamy do punktu wyjścia. W efekcie osiągnięto coś, czego nie dałoby się zapewne wymyślić: „Zadziorny, utrzymany momentami w punkowo-nowofalowej stylistyce album.” (dziennik.pl, dostęp: 10.12.2018).

Recepcja płyty Portera była jednak znacznie mocniejsza, głębsza i ważniejsza niż krążek Getza w swoich czasach. Wspomniany już Czesław Białczyński pisał:

Nie mogliśmy się doczekać wydania Helicopters, płyty którą nagrali w Opolu w 1979 roku. To był prawdziwy przełom w polskim rocku – ta właśnie płyta! Ale tak tej przełomowej płyty, jak i w ogóle kodyzmu literackiego, fotograficznego i malarskiego – po prostu nie zauważano przez lata, pomijano i umniejszano.

bialczynski.pl, dostęp: 10.12.2018

Opinię tę potwierdzają właściwie wszystkie źródła, od Wikipedii, która powołując się na Encyklopedię polskiego rocka mówi, iż : „Do dziś jest ona [płyta Helicopters - red.] uważana za podwaliny polskiego rocka lat 80” (Wikipedia.pl, dostęp: 10.12.2018 za: Leszek Gnoiński, Jan Skaradziński, Encyklopedia polskiego rocka, Konin 1996, s. 338-340), jak i blogi muzyczne, na przykład rockmagazyn.pl: „Dziś to nie tylko lekcja rockowej historii, lecz przede wszystkim w dalszym ciągu znakomita muzyka” (rockmagazyn.pl, dostęp: 10.12.2018).

Popularność albumu zdaje się potwierdzać jego nakład. Choć nie znamy oficjalnych danych, można je wydedukować z zapisów na tylnej stronie okładki, gdzie mamy informacje o tym, ile okładek zostało wydrukowanych. Wykonane w czterech odrębnych rzutach dały łącznie 146 000 egzemplarzy. A, przypomnijmy, dzisiaj płyta polskiego wykonawcy otrzymuje Platynową Płytę za nakład 30 000 egzemplarzy! A jednak…

A jednak, mimo tak nieprawdopodobnej popularności w latach 80. płyta ta pozostaje dzisiaj właściwie nieznana młodym ludziom, którzy nie znają nie tylko tej muzyki, ale zwykle nie kojarzą nawet tytułu krążka. John Porter popularność na którą zasługuje zyskał dopiero wtedy, kiedy wypromowały go w mainstreamowym przekazie krążki nagrane z Anitą Lipnicką, a niedawno z Nergalem.

| WYDANIA

Płyta Helicopters została wydana bardzo skromnie – początek lat 80. w polskiej fonografii to zapaść, jeśli chodzi o jakość materiałów. Autorem zdjęcia na okładce był Chris Saw, a za projekt całości odpowiedzialny był Wojtek Mazurek z Disco Frisco. Obwoluta wydrukowana została tak, jak wszystkie inne okładki polskich płyt z tamtych czasów, to znaczy bardzo kiepsko. To dość cienka tektura z nadrukiem w jednym, niebieskim kolorze. Wyklejka płyty miała kolor żółty (bananowy), znane są jednak nieliczne egzemplarze z wyklejką w kolorze czerwonym.

Long Play | Jak pisałem, okładka drukowana była czterokrotnie, z czego trzy razy w 1980 roku i raz w roku 1981. Wszystko wskazuje na to, że za każdym razem tłoczono do nich odpowiednio dużą liczbę płyt. Nie dowiemy się o tym jednak z samych krążków, ponieważ wszystkie oznaczone są w dokładnie ten sam sposób. Jeślibym jednak szukał najlepszej wersji, to tej do której wydrukowano okładki na początku, ponieważ metalowe matryce były wówczas najmniej zużyte. Będzie to obwoluta z oznaczeniem: W.Z.Graf. Z-1 zam. 166/80-0-13;1/3B1-30000.

Taśmy analogowe | Równolegle z wersją winylową i nieco później ukazały się także dwie wersje na taśmie magnetycznej – kaseta magnetofonowa (MC-1043) oraz taśma szpulowa (Wifon ‎TN 0272). Szczególnie interesująca jest ta druga. To najmniejsza z dostępnych, 10-centymetrowa taśma przeznaczona do czterościeżkowych magnetofonów stereo z prędkością przesuwu 9,52 cm/s. Wyprodukowana została przez gorzowską firmę ZRK Stilon.

Wydanie Wifonu przynosi na jednej taśmie dwie płyty Porter Band – na stronie A Helicopters, a na stronie B Mobilization z 1982 roku. To ciekawe o tyle, że w opisie taśmy podano rok wydania i jest to rok 1981 (℗ 1981 Wifon), podczas kiedy longplay Mobilization ukazał się na winylu dopiero w roku 1982. To wydanie w dużej mierze „chałupnicze” i niskonakładowe, ponieważ pudełko pochodzi z taśmowej produkcji czystych taśm Stilonu i naklejono na nim karteczki z okładką oraz spisem treści.

Okładka jest inna niż wydania winylowego – na niebieskim tle naniesiono białą, stylizowaną nazwę zespołu. Oficjalnie pojawiła się ona dopiero na winylowym wydaniu Mobilization z 1982 roku jako element okładki, a w całości zajęła ją dopiero po reaktywacji grupy w latach 90. Ponieważ to mała taśma, wydawca zdecydował się na pominięcie kilku utworów. I tak, na stronie A brakuje Ain't Got My Music oraz I'm Just A Singer, a na stronie B aż czterech: Oh! These Depressions, Climate, Tell You No Lie, a także Burning.

Compact Disc | Helicopters nigdy nie została wznowiona na płycie analogowej. To nie koniec, bo ukazały się zaledwie dwa wydania cyfrowe na płytach Compact Disc. Jak na ikoniczną płytę polskiego rocka to tyle, co nic, porażka. Pierwszy raz krążek wydany został na CD w 1992 roku przez firmę Sonic Records pod numerem SON 6 i była to jedna z pierwszych płyt tej firmy. Okładka jest w niej nieostra, z wyblakłymi kolorami, a książeczka właściwie nie istnieje. Nie podano również autora remasteringu. Ale jest i plus – dostajemy z nią cztery bonusowe utwory, pochodzące z singli Tonpressu. Dzięki temu to niemal pełne wydanie tamtej sesji.

Na kolejną swoją szansę płyta musiała czekać aż do 14 kwietnia 2008 roku, kiedy to nakładem Metal Mind Productions ukazał się limitowany do 1000 sztuk, numerowany box z dwunastoma płytami tej Porter Band (MMP CD 0503), noszący tytuł Why. Płyta dostępna była także osobno. Tym razem okładka została oddana znacznie staranniej, płyta miała postać digipacku i znamy autora remasteringu – we wkładce boxu i na w opisie na stronach portalu discogs.com czytamy, że był to Wojciech ''Misiek'' Michalski.

To dźwiękowiec związany od 1990 roku z Radiem Małopolska Fun, dzisiejszym RMF FM, bronił pracy magisterskiej dotyczącej projektowania i modernizacji stacji kolejowych. Po powstaniu w RMF FM Studia Produkcyjno-Nagraniowego, trafił do radia ponownie i rok później został jego współpracownikiem i realizatorem.

Jak czytamy w notce na stronach radia „w swojej dotychczasowej karierze radiowej wyprodukował kilkadziesiąt tysięcy spotów reklamowych, promosów i jingli, o innych dźwiękach takich jak „efekt lipca” nie wspominając”. Znany jest między innymi z masteringu składanek pod wspólnym tytułem Hop Bęc.

Sprawa nie jest jednak tak prosta, jak by się mogło wydawać i tak naprawdę nie do końca wiadomo, jak to było. Zapytałem o to u źródła, to jest pana Michalskiego, który odpisał:

Na przełomie wieków oraz na początku obecnego Scena FM dla której pracowałem wydawała sporo płyt – niektóre były premierowe, ale było też wiele wznowień. Pamiętam, że pracowaliśmy przy takich płytach jak Electric (Greatest Hits Live) – Porter Band czy Porter Band z Tadeuszem Nalepą (tu nawet nie pamiętam jaki był oficjalny tytuł tego wydawnictwa).

Nie pamiętam w ogóle prac przy płycie Porter Band Helicopters, zresztą wydanej przez Metal Mind, a nie Scenę FM. Być może niektóre z wydawanych płyt były wykonywane w Scenie FM na zlecenie Metal Mind, ale odbywało się to na wyższym szczeblu i poza moją wiedzą.

Przy większości wydań płyt moja praca polegała głównie na przygotowaniu w odpowiednim formacie ostatecznych plików dźwiękowych oraz „płyty matki”, która trafiała potem do tłoczni i raczej nie ingerowałem w brzmienie samych utworów (tym zajmowali się inni koledzy).

| DŹWIĘK

Long Play | Brzmienie debiutanckiej płyty Porter Band jest surowe, proste i bardzo bezpośrednie. Nie ma tu zbyt wiele miejsca na kombinowanie, przez co trudno mówić o „szerokim” graniu. Także pasmo przenoszenia jest wyraźnie ograniczone od góry i od dołu. Wiele do życzenia pozostawia dynamika. To elementy wynikające zarówno z ograniczonych możliwości studiów nagraniowych w Polsce tamtego czasu, jak i słabej jakości tłoczenia.

Jeśli weźmiemy to pod uwagę, wówczas spojrzymy na tę płytę inaczej. Jest przede wszystkim szczera, bez zadęcia. Brak kombinowania oznacza tu bowiem przede wszystkim spójność brzmienia. Miks jest ładnie ułożony, wszystko się z sobą zazębia, nie burzy całości. Muzyka ma „drajw”, ciągnie do przodu, bardzo dobrze słychać pracę sekcji rytmicznej. Głos Portera jest delikatnie rozjaśniony, przynajmniej na tle ładnie nasyconych gitar. Przez obcięcie góry nie ma jednak syczących sybilantów i nie drażni. Generalnie „zgadza się” z resztą dźwięków.

Doskonale słychać tu ograniczenia „polskiej szkoły dźwięku” w późnym PRL-u. Ale ważniejsze jest to, co słychać pomimo nich. A słychać świetną muzykę, surowe, dobre brzmienie muzyki rockowej na wysokim poziomie. Pomimo upływu lat (39!) Helicopters robi świetne wrażenie, głównie za sprawą sprawnego połączenia wszystkich elementów. Jeśli weźmiemy ją pod uwagę jako całość, to jest muzykę i dźwięk, trzeba będzie powiedzieć, że jest naprawdę bardzo dobrze! Płyty tej klasy ukazują się w Polsce nie częściej niż raz na dekadę.

Compact Disc | Płyta Portera w wydaniu Sonic zaskakuje mocno doładowanym basem. Jest on przyjemny, miękki, ale wyraźnie wypchnięty przed całość, przez co stopa perkusji jest stale obecna jako coś w rodzaju „pchnięcia”. Ogólnie to jednak zaskakująco zbliżone granie do tego, co znamy z płyty LP. Jest w nim mało góry, jest nie do końca zrealizowana dynamika i lekko rozjaśniony wokal lidera.

To jednak, co przy LP odsyłało do konkretnego czasu, pozwalając się cieszyć muzyką, tutaj trąci anachronizmem. Za mało w tym dźwięku otwarcia, odejścia, głębi. Scena dźwiękowa jest po prostu płaska i pod tym względem oryginał analogowy jest o niebo lepszy. Problematyczne są także nagrania dodatkowe, przede wszystkim przez dość dziwaczne ustawienie barwy perkusji. Mimo to brzmią lepiej niż z singli, głównie za sprawą niższego basu.

Nie jestem pewien, ale jeśli miałbym obstawiać, to powiedziałbym, że remaster Metal Mind Production został wykonany z tych samych plików źródłowych, co remaster firmy Sonic (może nawet po prostu z płyty CD). Wydania te różnią się między sobą, ale raczej w detalach niż całości. Wersja MMR ma mocniejszą, bardziej otwartą górę, co jest krokiem w dobrą stronę. Także bas jest jeszcze mocniejszy i grubszy, ale ta modyfikacja nie zawsze się sprawdza. Do dość już zduszonego dźwięku, przypominającego trochę odtwarzanie za pomocą systemu Dolby, dodano wprawdzie otwartą górę, ale podkreślono mułowaty przełom dołu i środka, co razi.

Najgorzej na tym zabiegu wypadły utwory, które zostały nagrane z dużą kompresją. Z kolei te – jak Life - które mają mniejszą kompresję zagrały wreszcie w podobny sposób, jak z winylowego pierwowzoru. Także dynamika jest z nimi znacznie lepsza niż w pozostałych utworach. Remasteru MMR nie da się więc podsumować w jednym zdaniu. Z jednej strony postarano się otworzyć dźwięk, a z drugiej pogłębiono wady i usterki oryginału. Dlatego też, jeśli już bym musiał słuchać wersji cyfrowej, sięgnąłbym jednak po starszą wersję Sonic. Nie jest ona szczególnie dobra, ale ma przynajmniej spójny charakter.

| Oto płyta…

Oryginalne wydanie LP nosi wszystkie znamiona swojej epoki, to jest ma niską dynamikę, płaską przestrzeń i obcięte pasmo. Ale jest czymś więcej niż tylko „dokumentem”, głównie przez surowość, prostotę i świetną, bardzo dobrze zagraną muzykę. Słucha się tego znakomicie. Płyta CD, zarówno w wydaniu Sonic, jak i Metal Mind Productions, powiela wszystkie te wady, dodając kolejne, a pozbawiając nas głębi brzmienia i swobody, jaką mamy z płytą LP.

Jeślibym wiec słuchał Helicopters, to wyłącznie z czarnej płyty. A jeślibym nie miał gramofonu, to z płyty CD w wersji Sonics, choć z zastrzeżeniami. Wierzę więc, że krążek ten wciąż czeka na referencyjny remaster, być może na potrzeby wydania LP w pełnym torze analogowym.

| BIBLIOGRAFIA

| Biografia John Porter, polskirock.art.pl, dostęp: 10.12.2018
| Porter Band był w każdym "nastoletnim" domu..., polskieradio.pl, dostęp: 10.12.2018
| bialczynski.pl, dostęp: 10.12.2018
| Cezary Polak, John Porter: Power od blondynek, dziennik.pl, dostęp: 10.12.2018.
| Hasło ‘Helicopters’ w Wikipedia.org, dostęp: 10.12.2018
| Hasło ‘Porter Band’ w Wikipedia.org, dostęp: 10.12.2018
| Hasło ‘Wifon’ w Wikipedia.org, dostęp: 10.12.2018
| Jacek Podlewski, Porter Band „Helicopters”, rockmagazyn.pl, dostęp: 10.12.2018
| Katarzyna Kownacka, John Porter: Nie cierpię śledzi, „Nowa Trybuna Opolska”, dostęp: 10.12.2018
| Leszek Gnoiński, Jan Skaradziński, Encyklopedia polskiego rocka, Konin 1996, s. 338-340