MUZYKA | WYDAWNICTWO REQUIEM RECORDS
|
ok 1995 był dla melomanów słuchających muzyki z płyt Compact Disc był dobrym rokiem – to wtedy firma JVC (Victor Company of Japan, Ltd) wprowadziła na rynek rozwiązanie znane pod nazwą eXtended Resolution Compact Disc (XRCD), wtedy też wydana została pierwsza płyta z kodem firmy Pacific Microsonics, który znamy jako High Definition Compatible Digital (HDCD). I choć znaczenie HDCD jest dziś pomijalne, chociaż po XRCD przyszło XRCD2, a wreszcie XRCD24, to jednak te dwa sposoby na podniesienie rozdzielczości sygnału cyfrowego zapisanego na płycie CD, a co za tym idzie umożliwienie słuchania muzyki bliższej tego, co znajduje się po tamtej stronie szyby, wyznaczyły kierunek w którym się dzisiaj poruszamy. Aż trudno uwierzyć, że aż dwadzieścia dwa lata upłynęły również od założenia polskiego wydawnictwa REQUIEM RECORDS. W odróżnieniu od obydwu standardów CD o których mówiłem wydawnictwo jest zadziwiająco witalne i to prosperuje tak, jakby pracowało w nim z tuzin ludzi. Zaskoczyło mnie więc, kiedy pan ŁUKASZ PAWLAK, jego założyciel, napisał mi, że wydawnictwo to właściwie jedna osoba, on sam. Ale chyba tak to teraz wygląda – przecież i specjalistyczne pisma internetowe niemal zawsze „wiszą” na jednej osobie. WYDAWNICTWO Jak czytamy w Wikipedii.pl „Requiem Records zajmuje się promocją muzyki elektronicznej, ambientalnej i postindustrialnej tworzonej przez niezależnych artystów. […] Stanowi niewątpliwy i nieoceniony wkład w promocję muzyki niezależnej, która bez jego pomocy miałaby niewielkie szanse na dotarcie do szerszego grona odbiorców.” Kiedy BARTEK CHACIŃSKI, dziennikarz (m.in. „Polityka”) pisał o niezależnych wydawnictwach dostępnych na II Targach Niezależnych Wytwórni, w tym i RR, mówił: To w większości wytwórnie płytowe, tylko częściowo sklepy. […] Ciekawe jest to, jak bardzo wydawcy zbliżyli się do klienta końcowego w czasach dość dramatycznych dla sklepów płytowych. W warunkach polskich zakrawa to na jakiś fenomen. Nie widziałem drugiego takiego ruchu na świecie i mam daleko idące podejrzenia, że właściciele wszystkich tych wyżej wspomnianych labeli są już od dawna ze sobą w tak dobrej komitywie (co jest pozytywnym rynkowym ewenementem), że byliby skłonni spotykać się na takich targach tylko po to, by spotkać wzajemnie ze sobą, wymienić fonogramami i spostrzeżeniami na temat najciekawszych wydawnictw. A już najlepsze jest to, że wzajemnie wydają swoje płyty, tworzą koprodukcje, wydają wspólnie na różnych nośnikach. Przy tej dynamice za 5 lat będziemy mieli najciekawszy rynek niezależny na świecie […] Do tego terminu wciąż mamy dwa lata, ale rzeczywiście jest coś na rzeczy. Bo, dla przykładu, dwudziesty drugi rok działalności znajduje Requiem Records w świetnej formie. Wytwórnia specjalizuje się w niszowych projektach, wynalazkach i „szumach, zlepach, cięgach”, np. w postaci twórczości Eugeniusza Rudnika. I jak to robi! To akurat część działalności polegającej na odkrywaniu na nowo twórczości artystów skupionych wokół Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia; seria nosi nazwę Archive Series. Oprócz niej znajdziemy również prestiżowy projekt o nazwie Opus Series, który ma – jak czytamy w materiałach firmowych – „wyprowadzić muzykę klasyczną z salonów”, a także serie związane z folkiem, elektroniką itd. Wydawnictwa RR są znakomicie przygotowane od strony wizualnej i sonicznej. Dźwięk zależy oczywiście od źródła materiału, bo jeśli są to nagrania jak z płyty zespołu Kinsky pt. Copula Mundi, tj. z założenia „punkowe” w wyrazie, cudów oczekiwać nie należy. Jednak większość to proste rejestracje, które na tej prostocie zyskują, ponieważ nie są poddawane nadmiernej manipulacji. Strona wizualna, to kolejna rzecz na tle innych wytwórni wyjątkowa. RR wydaje płyty Compact Disc i LP, ale to te pierwsze robią największe wrażenie. Boxy w postaci Miniatur Rudnika, ERdada na taśmę tegoż artysty i inne – olśniewają. Nie wszystkie krążki są traktowane w tak wyjątkowy sposób, każdy projekt ma swój budżet, którego musi się trzymać – w tak małych firmach wystarczy jedno, dwie złe decyzje biznesowe i sayonara… Ale nawet jeśli nie jest to rozbudowane wydawnictwo specjalne, płyty są przez Łukasza Pawlaka traktowane szczególnie, czego dobrym przykładem są płyty z tego roku, jak Łoj Anny Marii Huszczy i Marcina Alberta Steczkowskiego (145 | 2017), Already it is Dusk Dariusza Przybylskiego (147 | 02 | 2017) i Slavic Mirror | Źwierciadło (149 | 2017). Płyty te wydane zostały w podobny sposób, jak od jakiegoś czasu robią to Japończycy w postaci płyt Compact Disc mini LP 7.” A czasem zdarza się coś tak szczególnego, jak Nagrania terenowe snów Remeka Hanaja, członka grupy Księżyc, która jest zawinięta sznurkiem i zalakowana. Nie znajdziemy na jej okładce żadnych informacji, a jedynie grafikę. Jeśli chcemy się dowiedzieć, co to za muzyka, musimy płytę kupić i bezpowrotnie ją otworzyć. A Snu maszyna „poznańskiej grupy audio-wizualnej” KakofoNIKT (146 | 2017)? – Kolejne cudeńko, gdzie pudełko płyty zawinięte jest w czarną opaskę na oczy. Słowem – raj dla kolekcjonerów. To wydawnictwa szczególne, nieoczywiste, prowokujące. Czyli: niekomercyjne. Ale to wcale nie znaczy, że „nie dosłuchania”, wprost przeciwnie – wymęczeni jednolitą papką promowaną przez duże wydawnictwa – bo na niej zarabia się najlepiej – traktujemy płyty Requiem Records jak budzik, coś co nas wyrywa z letargu. Nawet jeśli tylko na chwilę, to być może dla takich chwil warto żyć. Przedstawiam więc subiektywny wybór kilku takich momentów, wyrwanych czasowi kawałków, które ukazały się nakładem tego wydawnictwa w tym roku. W opisie muzyków posługuję się materiałami firmowymi, bo kto, jak nie RR zna tych wykonawców najlepiej? Od siebie dodaję opis wydawnictwa i dźwięku. PŁYTY | ANNA MARIA HUSZCZA, MARCIN ALBERT STECZKOWSKI 145 | 2017 Album Łoj! to miniatury elektroakustyczne oraz improwizacje oparte na tematach ludowych z Kielecczyzny. Anna Maria Huszcza i Marcin Albert Steczkowski proponują nietypową dźwiękową mieszankę o ścisłej konstrukcji zestawioną z nagraniami swobodnych improwizacji. Całość stanowi wielowymiarowy dialog nowego z zapomnianym, planowania i spontaniczności czy wreszcie damskiej i męskiej wrażliwości. Płyta została wydana w dużej, mierzącej 160 mm x 160 mm okładce, z naklejonym z przodu grubym kartonikiem na którym widnieją wykonawcy i tytuł płyty. Okładka rozkłada się jak typowa płyta LP typu „gatefold”. Krążek został wsunięty do wycięcia w jednej części, a na drugiej naklejono coś w rodzaju saszetki do której wsunięto plik kartek, odpowiadających poszczególnym utworom oraz z opisem wykonawców i płyty. Te „fiszki” mają osobne grafiki. Muzykę zawartą na płycie można określić jako progresywny folk, albo folk eksperymentalny. Łączy klasyczną ludową lirykę z akustycznymi i elektronicznymi brzmieniami, a także samplami. Jej dźwięk jest bardzo świeży i otwarty. To rzecz, która jest charakterystyczna dla Requiem Records, niezależnie od tego, kto daną płytę przygotowywał. To płyta-dynamit, wysadzająca w powietrze oswojoną ludowość i wyrywająca słuchacza z komfortowego ciepełka przekonań o tym, co ludowością jest, a co nie. Jakość dźwięku: 7-8/10 | KakofoNIKT 146 | 2017 |
Płyta powstała w ramach pracy zespołu nad projektem Dream Machine - wielogodzinnymi, multimedialnymi występami, przeznaczonymi specyficznie do śnienia, które obejmują audiosferę, wielokanałowe projekcje wideo rozszerzone o eksperymenty optyczne, aranżacje przestrzeni, elementy performatywne, a także bodźce dotykowe i zapachowe. Zaczynem jest tu odejście od traktowania snu jako momentu odpoczynku, a tym samym uchylenie relaksacyjnej funkcji muzyki. Podczas tych wyczerpujących sesji muzycy wprowadzają się często w parahipnotyczne, a zarazem medytacyjne stany, z pomocą różnorakich technik tworząc półświadomy teatr dla na wpół śniącego ucha i próbując przerzucić pomost do podświadomości słuchaczy. Format jest tym razem klasyczny, to tekturowa, rozkładana okładka 132 x 132 mm. Płytę wsuwa się do koperty, a tę do skrzydełka. A jednak… Płyta przychodzi do nas z czarną opaską do spania, z jej gumkami owiniętymi wokół okładki. Co wraz z tytułem sugeruje zaproszenie do snu. I tak rzeczywiście jest. Myli się jednak ten, kto liczy na bukoliczną muzykę, a co za tym idzie tego typu sny. Koncepcyjnie to płyta przygotowana podobnie jak projekt Maxa Richtera pt. Sleep (Deutsche Grammophon, 2015), o ile jednak muzyka Richtera wycisza, ta wręcz przeciwnie – to zaproszenie do koszmaru. Od strony sonicznej to znakomity przykład na to, jak z małego zrobić dużo. Dominują tu dźwięki elektroniczne, połączone z odgłosami przywodzącymi na myśl twórczość Art Ensamble of Chicago, czyli dźwięki z „otaczającego nas świata”, znane z naszych codziennych zachowań. Połączone z elektronicznym podkładem i wsamplowanymi głosami tworzą jednak elektryzujący palimpsest, który trochę drażni, trochę straszy, ale przede wszystkim ciekawi. Jakość tego nagrania jest znakomita, co słychać zarówno po czystości i głębi fragmentów elektronicznych, jak i bezpośredniej namacalności brzmień akustycznych. Jakość dźwięku: 8/10 | DARIUSZ PRZYBYLSKI 147 | ELK 2 | 2017 Moment dnia, kiedy „już się zmierzcha, nadchodzi noc” inspiruje twórców swą tajemniczością (Wacław z Szamotuł, ok. 1524-ok.1560, Modlitwa, gdy dziatki spać idą”). Najnowszy album Dariusza Przybylskiego Already It Is Dusk przeprowadza słuchacza przez misterium od zachodu Słońca po ciemną noc. Płyta prezentuje oryginalne brzmienie organów Hammonda, instrumentu znanego głównie z jazzu i rocka, w niecodziennym zestawie utworów muzycznych od Dufay’a i Wacława z Szamotuł po Cage’a i Góreckiego. Nagrania dokonano na oryginalnym modelu organów Hammonda E100 z roku 1968. Dariuszowi Przybylskiemu towarzyszą kontratenor Jan Jakub Monowid oraz perkusista Leszek Lorent. Dariusz Przybylski to uznany kompozytor i organista, laureat licznych konkursów międzynarodowych. Album jest drugim w jego dorobku projektem z udziałem organów Hammonda, pierwszy z nich ukazał się w 2015 roku w wydawnictwie Requiem Records na płycie winylowej Hammond Organ Project. Płyta została wydana przepięknie. To znowu rozkładana okładka z grubej tektury, mierząca 160 x 160 mm. Płytę wsuwa się wycięcie z jednej strony, a z drugiej przyklejono ładną książeczkę z tekstem w języku polskim i angielskim. Rozmiary okładki, a co za tym idzie książeczki, pozwalają na swobodną lekturę. Otrzymujemy muzykę, która oczarowuje już w pierwszym odsłuchu. Ryzykowne połączenie tak wielu różnych stylistyk i tropów muzycznych zostaje tu „uzgodnione” brzmieniem organów Hammonda. To nie jest wprawdzie legendarny model B-3, znany m.in. z nagrań prog-rockowych gigantów, ale brzmi przecież znakomicie, ładnie łącząc wymiar sakralny (organy kościelne) i sekularny (organy na koncercie). Ze zdjęć zamieszczonych w książeczce wynika, że do ich nagłośnienia użyto głośnika nowszego niż same organy. Nie wiem, jak było naprawdę, ale efekt jest znakomity. Dźwięk jest niebywale gładki i pełny. To bardzo dobra rejestracja, w której nie zagubiono akustyki, ale też nie przesadzono z bliskością instrumentu. Nie starano się tez na siłę eliminować „brudów” – nagraniom towarzyszy delikatny, ale zawsze obecny, przydźwięk, pochodzący zapewne z elektroniki Hammondów. To płyta, która uspokaja, wycisza. Pomaga w tym właśnie jakość rejestracji, ciepłej, przyjemnej, ale i witalnej. Świetny przykład na minimalistyczne nagranie z bardzo dobrą muzyką w pięknym wykonaniu. Jakość dźwięku: 10/10 | Wyróżnienie: BIG RED Button | Slavic Mirror | Źwierciadło 149 | 2017 „Jaką muzykę znajdziemy na tej płycie? Avantfolk? Tradycja po drugiej stronie lustra. Jej odbicia, zmącenia, wyobrażenia, zjawy. Czy tylko? Nie, my prawdziwi też. Czasem nawet bardziej prawdziwi. A kuku!” Płyta wydana została w formacie 160 x 160 mm. Zawiera utwory zagrane, zaśpiewane i zarejestrowane przez różnych artystów. Mimo to zachowuje niesamowitą spójność, gównie przez melancholijny, nostalgiczny nastrój. Nostalgia ta przełamana jest jednak przez eksperymenty dźwiękowe i kompozycyjne, które nie pozwalają się całości ześlizgnąć w uproszczoną estetykę „postfolku”. Dźwięk zaskakuje otwartością i rozdzielczością. Brzmienie całości zostało w procesie masteringu zebrane w całość, tj. wyciągnięto z nagrań ich wspólne elementy i je wzmocniono. To: głębia, witalność, nasycenie. Niebywale brzmi – chociażby Almost Dead Celebrities z przetworzonym wokalem i momentami niemal nie do rozpoznania skrzypcami oraz elektroniką z testującym wytrzymałość kolumn głębokim, niskim uderzeniem „stopy”. Świetne, świetne! Jakość dźwięku: 9-10/10 | Wyróżnienie: RED Fingerprint REQUIEM RECORDS w „High Fidelity”
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity