pl | en

Wzmacniacz zintegrowany

MBL
NOBLE N51

Producent: MBL AKUSTIKGERÄTE GmbH & Co. KG
Cena (w czasie testu): 59 500 zł

Kontakt:
Kurfürstendamm 182
D-10707 Berlin | Germany
tel.: +49 (0) 30 2300584-0

www.mbl.de

MADE IN GERMANY

Do testu dostarczyła firma: AUDIO SYSTEM


iemieckiej firmy MBL nikomu, kto choć trochę interesuje się rynkiem audio, przedstawiać nie trzeba. Istnieje już od 1979 roku, a swoją nazwę zawdzięcza nazwiskom trzech założycieli, panów Meletzky, Beinecke i Lehnhardt. Najbardziej chyba znanym produktem, od którego zresztą firma zaczęła swoją działalność, są kolumny, w których wykorzystywane jest rozwiązanie o nazwie Radialstrahler. Tak, mowa o głośnikach, które wiele osób pieszczotliwie nazywa „cebulkami”. Rzecz w specyficznym głośniku emitującym dźwięk dookolnie. Rok w rok na wystawach w Warszawie i w Monachium (a pewnie i na wielu innych, gdzie nie bywam) w pokoju tej marki panuje tłok, bo brzmienie tych kolumn jest inne niż wszystkich innych i po prostu spektakularne.

Jak zapewne bywalcy zauważyli kolumny Radialstrahler (oczywiście różne modele) na wystawach grają zawsze w firmowych systemach. Niemiecki producent posiada bowiem w swojej ofercie również elektronikę – wzmacniacze, przedwzmacniacze i źródła cyfrowe. Obecnie sekcja elektroniki podzielona jest na trzy serie. Propozycją dla mniej zamożnych klientów jest seria Corona, pośrodku oferty znajduje się seria Noble, a na szczycie linia Reference. Tym razem do testu trafił przedstawiciel środkowej linii, wzmacniacz oznaczony symbolem N51. Z informacji, które znalazłem, seria ta została zaprezentowana w 2014 roku w czasie wystawy CES w Las Vegas, a na rynek trafiła nieco później. Obecnie obejmuje już pięć produktów: monofoniczną końcówkę mocy N15, końcówkę stereofoniczną N21, testowaną integrę N51, przedwzmacniacz N11 oraz odtwarzacz CD/DAC N31.

Patrząc na urządzenia z serii Noble da się zauważyć w ich dizajnie elementy wzięte zarówno z Corony, jak i linii Reference. Do testu dostarczony został egzemplarz łączący czarną, błyszczącą, akrylową (mowa oczywiście o zewnętrznej warstwie) obudowę ze złotymi elementami. Obudowa ma kształt z grubsza prostopadłościenny, acz rogi są zaokrąglone, a dolna część frontu jest nieco cofnięta w stosunku do górnej. Pośrodku przedniej ścianki osadzono 5-calowy kolorowy wyświetlacz TFT otoczony złotą ramką. Centralnie pod wyświetlaczem umieszczono (złote) pokrętło regulacji głośności, a po bokach po trzy przyciski umożliwiające obsługę urządzenia. Złote są również wyeksponowane nóżki wzmacniacza, obwódki włącznika na froncie i podświetlanego firmowego loga na pokrywie wzmacniacza, a także litery MBL wkomponowane w logo.

Ciekawostką jest czujnik zbliżeniowy umieszczony nad wyświetlaczem, który sprawia, że gdy zbliży się rękę na ekranie pokazują się opisy czterech górnych przycisków. Opisy pozostałych dwóch wyświetlają się, dopiero gdy wejdzie się w opcje/funkcje, które one obsługują. Czujnik zbliżeniowy jest także w dużym podświetlonym logo, umieszczonym na pokrywie urządzenia, pozwalający w kilku krokach regulować jednocześnie jasność podświetlenia tegoż loga i wyświetlacza. Do sterowania wzmacniaczem można oczywiście używać również oryginalnego, okrągłego pilota. Ma on postać niewysokiego walca. Na jego górnej powierzchni umieszczono dziewięć przycisków, a głośnością steruje się kręcąc znajdującym się na obwodzie pierścieniem.

Wzmacniacze z serii Noble, a więc również testowany N51, korzystają z drugiej generacji opracowanego przez inżynierów MBL rozwiązania o nazwie L.A.S.A. (MBL LASA 2.0). To skrót od Linear Analog Switching Amplifier, co można przetłumaczyć jako liniowy, analogowy wzmacniacz w klasie D. Warto jednakże zauważyć, iż przedstawiciele niemieckiego producenta podkreślają zawsze, że ich rozwiązanie jest tak inne, od tego, co spotykane jest we wzmacniaczach analogowych pracujących w klasie D, że oni wolą tak swoich urządzeń nie klasyfikować. L.A.S.A. ma oferować zalety końcówek pracujących w klasie D, ale twórcy twierdzą, że udało im się pozbyć wszystkich wad takich układów. Zaletą tego rozwiązania ma być uniezależnienie pasma przenoszenia od obciążenia (impedancji) podłączonych kolumn, wysoka dynamika oraz bardzo niski poziom zniekształceń.

Jak twierdzi producent, wzmacniacz MBL N51 z LASA 2.0 jest w stanie dostarczyć prąd o wartości nawet 28 A niezależnie od tego, jakie kolumny do niego podłączymy. Innym oryginalnym rozwiązaniem dostępnym we wzmacniaczach z tej serii jest funkcja „Unity Gain”, którą użytkownik może wybrać w ustawieniach. Gdy zostanie aktywowana zmniejsza wzmocnienie o 8 dB co przekłada się na niższy poziom zakłóceń i zniekształceń. Rozwiązanie to ma sprawiać, że na niższych poziomach głośności użytkownik nie odczuwa spadku dynamiki prezentacji. Testowaną integrę wyposażono w sześć wejść analogowych (5 x RCA i 1 x XLR) oraz dwa wyjścia (RCA) – pre-out oraz do nagrywania. Opcjonalnie N51 można doposażyć w moduł przedwzmacniacza gramofonowego, ale testowy egzemplarz go nie zawierał.

Ciekawostką, a może raczej symbolem naszych czasów, jest czytnik kart SD, który przyda się, jeśli pojawi się nowe oprogramowanie N51, bo właśnie w ten sposób będzie je można wgrać do urządzenia. Wzmacniacz dysponuje imponującą mocą 380 W przy 4 Ω, co w połączeniu ze wspomnianym już szczytowym prądem i niewrażliwością na przebieg impedancji kolumn, pozwala – przynajmniej teoretycznie – zestawiać go z absolutnie dowolnymi, nawet najtrudniejszymi głośnikami dostępnymi na rynku. W czasie testu grał z moimi kolumnami Ubiq Audio Model One Duelund Edition (3-drożne, obudowa zamknięta), ale także z T+A TDC 210 S (3-drożne, linia transmisyjna). W części testu oprócz mojego gramofonu J. Sikora Basic i LampizatOra Golden Atlantic używałem również odtwarzacza CD Audionet Planck http://www.highfidelity.pl/@main-2875&lang= z dodatkowym zasilaczem Ampere.

MBL w „High Fidelity”
TEST: MBL CORONA C51 – wzmacniacz zintegrowany

Płyty użyte w odsłuchu (wybór)

  • Możdżer Danielsson Fresco, The Time, Outside Music OM LP 002, LP
  • Alan Silvestri, Predator, Intrada MAF 7118, CD/FLAC
  • Hugh Masekele, Time, Sony Jazz 508295 2, CD/FLAC
  • Georges Bizet, Carmen, RCA Red Seal SPA 25 064-R/1-3, LP
  • Mozart, Cosi Fan Tutte, dyr. Teodor Currentzis, MusicAeterna Orchestra, Sony Classical B00O1AZGD6, LP
  • Led Zeppelin, Led Zeppelin II, Atlantic 8122796438, LP
  • Eva Cassidy, The Best of, Blix Street Records G8-10206, LP
  • Dire Straits, Love over gold, VERTIGO 25PP-60, LP
  • Pavarotti, The 50 greatest tracks, Decca 478 5944, CD/FLAC
  • Renaud Garcia-Fons, Oriental bass, Enja B000005CD8, CD/FLAC
  • The Ray Brown Trio, Summer Wind, Concord Jazz CCD-4426, CD/FLAC
  • Cannonball Adderley, Somethin' else, Blue Note/Classic Records BST 1595-45, LP
  • Daniel Gaede, The tube only vinyl, TACET L117, LP
  • The Ben Webster Quintet, Soulville, Verve Records M GV-8274, LP
  • Keith Jarrett, The Koeln Concert, ECM 1064/65 ST, LP
  • Dead Can Dance, Spiritchaser, 4AD/Mobile Fidelity MOFI 2-002, 180 g LP

Japońskie wersje płyt dostępne na

Nigdy nie kryłem, że nie jestem jakimś szczególnym fanem wzmacniaczy w klasie D, czy to cyfrowych, czy analogowych. Ich brzmienie, choć czasem przyjemne, nigdy mnie nie zachwyciło. Do przyjemnych należał np. maluszek japońskiej marki Flying Mole, czy wzmacniacze polskiego Audiomatusa wsparte lampowym pre. W ich przypadku trudno było narzekać na niedoskonałości, bo były swoistymi wyspami na oceanie szalejących cen w branży audio – w porównaniu do realiów rynkowych oferowały świetny stosunek jakości brzmienia do ceny.

Próby ze wzmacniaczami w klasie D kosztującymi dużo większe pieniądze do tej pory kończyły się w mojej ocenie niepowodzeniem. Nie chodzi o to, że testowane urządzenia grały źle, ale nie grały tak dobrze, jakby sugerowała ich cena (nie twierdzę bynajmniej, że to cecha wyłącznie klasy D). Tak, zauważam postęp w zakresie jakości brzmienia klasy D (przede wszystkim analogowej), podkreślam jednak jeszcze raz, moim zdaniem (!), nadal jej przedstawiciele odstają od tego, co potrafią wzmacniacze lampowe, tranzystorowe w klasie A, czy nawet w AB. Są ekologiczne, wydajne, sprawdzają się, gdy trzeba napędzić woofer basowy w subwooferze, bądź kolumnach półaktywnych, ale jako główna amplifikacja to ciągle nie jest to.

Zabierając się za jakąkolwiek recenzję staram się podchodzić do testowanego urządzenia z „otwartą głową”, bez uprzedzeń, ale bądźmy szczerzy – jestem tylko człowiekiem, więc tak w 100% prywatnych uprzedzeń, czy preferencji pozbyć się nie jestem w stanie. Dlatego właśnie do testu dość kosztownego wzmacniacza firmy MBL podchodziłem z, nazwijmy to, zdrową dawką sceptycyzmu. Przed odsłuchem poczytałem wypowiedzi ludzi z MBL-a odżegnujących się od określania ich wzmacniaczy z technologią LASA 2 mianem pracujących w klasie D, ale przecież tak naprawdę nie chodzi o nazewnictwo, tylko o brzmienie. Podłączyłem więc N51 do moich Ubiqów, opuściłem igłę do rowka pierwszego albumu (z wrażenia nie pamiętam nawet jakiego, bo wyjątkowo skupiałem się na dźwięku, a nie na muzyce) i... po pierwszej stronie wróciłem do czytania o serii Noble sprawdzając, czy aby czegoś opacznie nie zrozumiałem. Pomimo moich uprzedzeń tym razem nie przyszło mi nawet do głowy użyć w stosunku do MBL-a niemal standardowej formułki: „gra jak klasa D – niby ładnie, ale jakoś nieangażująco, dynamicznie, ale bezbarwnie, nudno”. Nic z tych rzeczy! Wrażenia były wręcz przeciwne – ciekawie, wciągająco, dynamicznie, ale nie agresywnie – naprawdę bardzo dobrze i to od pierwszych minut.

No, chyba że to akurat ten krążek zupełnie przypadkiem wypadł na N51 tak dobrze? Pozostało sprawdzić słuchając kolejnych. Grane z winylów, plików i płyt CD, z trzech wybornych źródeł, każde dobrze zrealizowane i wydane nagranie zaprzeczało utrwalonemu w mojej głowie stereotypowi. Po paru godzinach pozostało mi przyznać, że prezentowana przez przedstawicieli marki niechęć do określania ich produktów mianem grających w klasie D nie była jedynie zabiegiem marketingowym, ale najwyraźniej miała solidne podstawy w klasie i sposobie prezentacji muzyki.

Przezornie zacznę od cechy brzmienia, którą N51 współdzieli (generalizując) z klasą D. Jak wspomniałem mocną stroną takich urządzeń jest zwykle bas, choć bardziej elektryczny i elektroniczny niż akustyczny, bo ten ostatni bywa bezbarwny.

Ogromną zaletą jest więc definicja i kontrola niskich tonów i zgodnie z zapowiedzią twórców, N51 tę cechę klasy D przejął. W kolejnych nagraniach łapałem się np. na wsłuchiwaniu się w stopę perkusji, element, który dla mnie zwykle jest mało istotny. Z MBL-em jej brzmienie kojarzyło mi się ze znanym z koncertów – była szybka, sprężysta, miała świetny timing, nie narzucając się, nie dominując przekazu wyznaczała puls większości kawałków na płytach jazzowych, bluesowych i rockowych. Jakoś tak się bowiem złożyło (pewnie to podświadomy wybór podyktowany m.in. mocą tego wzmacniacza), że wędrując po różnych gatunkach muzycznych trzymałem się początkowo muzyki elektrycznej. A ta brzmiała świetnie. Gęsta, nasycona, energetyczna, ale i przejrzysta, detaliczna, szybka, które to cechy wcale z klasą D mi się nie kojarzą.

Zgodnie z oczekiwaniem było to granie dynamiczne, z dużym zapasem mocy. Była to jednakże moc kontrolowana, trzymana w żelaznych ryzach i używana stosownie do bieżącego zapotrzebowania. Nie było więc mowy o agresji, czy innych negatywnych efektach, jakie serwują czasem mocne, ale niekoniecznie wyrafinowane wzmacniacze. Tu nawet w przypadku rockowych, więc niezbyt starannie zrealizowanych i wydanych nagrań, na brzmienie nie narzekałem. W tym zakresie N51 przypominał mi raczej dobre lampy, ewentualnie wzmacniacze tranzystorowe w klasie A, które nie pastwią się nad słabościami odtwarzanych nagrań, ale korzystają z ich mocnych stron – rytmu, dynamiki, ogromnych pokładów energii i to na nich budują prezentacje, które mogą się podobać, której wciągają, przy których kończyny mimowolnie wystukują rytm. Rzecz nie w ukrywaniu wad, ale w ich nieeksponowaniu – może to i odstępstwo od absolutnej wierności nagraniom, ale z mojego punktu widzenia, a i wielu innych miłośników muzyki, pożądane.

Co ciekawe spędziłem kilka późnych wieczorów z muzyką rockową i bluesową korzystając z zalet Unity Gain. To rozwiązanie faktycznie sprawia, że nawet przy niskich poziomach głośności prezentacja pozostaje dynamiczna, energetyczna i detaliczna. W przypadku wielu wzmacniaczy, dopóki nie odkręci się odpowiednio mocno gałki regulacji głośności, część detali gdzieś umyka, muzyce brakuje nieco „kopa”. Nie tym razem. N51 pozostawał nieczuły na ustawienie głośności, mimo że przecież żadna z używanych w teście par kolumn nie należy do najłatwiejszych do napędzenia (nie są też bardzo trudne, ale do moich poprzednich Bastanisów jest im daleko w tym zakresie). Tzn. oczywiście poziom się zmieniał, ale jakość dźwięku już nie. Dzięki temu nawet późnym wieczorem mogłem dobrze się bawić przy Led Zeppelin, Floydach, czy słuchając popisów Stevie Raya Vaughana.

Testowany wzmacniacz odbierałem raczej jako ciepły, a nie idealnie neutralny. To nie była kwestia sztucznego ocieplenia dźwięku, ale raczej jego naturalności opartej na dość gęstej, nasyconej średnicy i mocnej podstawie basowej. Ta ostatnia skupia się co prawda w średnich i górnych rejonach, ale gdy było trzeba z kolumn wydobywały się potężne, niskie dźwięki np. w przypadku ścieżki dźwiękowej z Gry Endera, czy Gladiatora. Jednakże kluczem do dźwięku tego wzmacniacza pozostają tony średnie, jedne z lepszych, jakie zdarzyło mi się słyszeć z tranzystora. To połączenie ich gęstości i nasycenia z przejrzystością i wysoką detalicznością, wsparte jeszcze otwartością i dużą ilością powietrza (także na górze pasma) dawało efekt, jakiego wcześniej żaden znany mi wzmacniacz w klasie D nie potrafił zaoferować, a i niewiele w klasie A czy AB tak grało.

Kolejnym ważnym elementem prezentacji N51 jest jej przestrzenność. W wielu nagraniach scena swobodnie wychodziła poza rozstaw kolumn, a i w głąb sięgała dość daleko. Do precyzji lokalizacji dużych źródeł pozornych nie mogłem się absolutnie przyczepić. Nawet przy mojej ukochanej Carmen z Leontyną Price, której często używam by sprawdzić, jak testowany sprzęt radzi sobie z oddaniem krążących na pierwszym planie śpiewaków i maszerujących daleko w tle chórów, MBL spisał się bardzo dobrze tworząc przekonujący, pokazany z odpowiedniej perspektywy spektakl.

Same źródła pozorne nie były aż tak plastyczne i namacalne jak w przypadków dobrych SET-ów, również otoczenie akustyczne nie było pokazywane aż tak dobrze, jak to potrafią najlepsze lampy, ale z tego nie da się zrobić zarzutu dla testowanej integry, bo to nie należy do najmocniejszych stron technologii solid-state i tyle. Jak na, było nie było, wzmacniacz tranzystorowy, MBL wyjątkowo przekonująco prezentował wokale. Podobała mi się ich ekspresja, dobre oddanie barwy, wgląd w ich fakturę. Zwłaszcza te mocne głosy, choćby wspominanej już Leontyny Price, Luciano Pavarottiego, ale i Etty James czy Marka Dyjaka, wypadały z N51 świetnie, energetycznie, swobodnie sprawiając, że spędziłem z ich nagraniami sporo czasu, co zwykle zdarza się jednak gdy testuję wysokiej klasy lampowe SET-y.

Podsumowanie

Marka zobowiązuje, a jeśli wzmacniacz dodatkowo kosztuje tyle, co N51, to potencjalny użytkownik ma prawo spodziewać się po nim naprawdę wiele. Pomimo początkowego sceptycyzmu, pomimo że, jak na wzmacniacz zintegrowany, kwota prawie 60 tys. złotych to naprawdę sporo, im dłużej słuchałem N51, tym lepiej byłem w stanie zrozumieć kogoś, kto takie pieniądze na to urządzenie wyda. I nie sądzę, żeby miał tego żałować. Dobierając kolumny nie będzie się musiał przejmować ich wielkością, skutecznością czy impedancją (a raczej jej spadkami) – testowany wzmacniacz poradzi sobie z każdymi. Kierując się własnym gustem wybierze jedną z dostępnych wersji kolorystycznych i będzie miał nienagannie wykonane i wykończone urządzenie o nowoczesnym wyglądzie.

I last but not least, jak mówią Anglicy, będzie miał dojrzały, wyrafinowany, ciekawy i angażujący dźwięk. Preferencje muzyczne także nie grają tu większej roli. Świetnie brzmiała muzyka elektryczna, elektroniczna, ale i małe, wyrafinowane składy klasyczne i jazzowe. Z mocy i wydajności prądowej N51 korzystał, gdy przychodziło mu zaprezentować wielką orkiestrę symfoniczną, zaszaleć z kapelą rockową, czy zaprezentować mającą iście hollywoodzki rozmach ścieżkę dźwiękową jednego z blockbusterów. Grał taką muzykę swobodnie, bez słyszalnych ograniczeń, z rozmachem, nigdy nie rezygnując z pełnej kontroli nad wydarzeniami rozgrywającymi się na dużej, trójwymiarowej scenie.

Przy małych składach imponował detalicznością, acz taką naturalną, nienachalną, w której małe elementy płynnie składają się na większą całość oraz przejrzystością i otwartością brzmienia. To pierwszy wzmacniacz tego typu, z którym z przyjemnością mógłbym żyć, choć dla siebie wybrałbym jednak inną kolorystykę. Brzmieniowo to już zupełnie inna liga niż wszystkie konstrukcje w klasie D, jakich słuchałem do tej pory. Inżynierowie MBL-a udowadniają, że to nie rodzaj rozwiązania, a jego aplikacja ma kluczowe znaczenie dla jakości brzmienia. Pokazują również, że faktycznie klasa D ma przyszłość, choć na razie w postaci rozwiązania o nazwie L.A.S.A. 2.

Tak się jakoś złożyło, że producent nie podaje dla wzmacniacza zintegrowanego N51 klasycznej specyfikacji. Przyszło mi więc sięgnąć po linijkę by ustalić, że ocenione na oko, słuszne rozmiary wynoszą 450 x 400 x 150 mm (S x G x W). Zewnętrzna część obudowy wygląda na wykonaną z akrylu – w tej wersji błyszczącego czarnego, acz wewnątrz znajduje się solidny, sztywny, metalowy szkielet. Obudowę zrobiono w taki sposób by nie było widać żadnych śrubek czy innych mocowań – dzięki temu urządzenie prezentuje się jeszcze lepiej. Kształt nie jest typowym prostopadłościanem, jako że rogi zaokrąglono, a dolną część frontu urządzenia nieco cofnięto eksponując w ten sposób dość wysokie, metalowe nóżki (w tej wersji złote). Pośrodku frontu umieszczono złotą płytkę ze wkomponowanym w nią kolorowym, 5-calowym wyświetlaczem TFT. Pod nim umieszczono pokrętło regulacji głośności, a po bokach po trzy przyciski służące do obsługi urządzenia i jego menu. Dzięki czujnikowi zbliżeniowemu, gdy sięgamy w stronę przycisków na wyświetlaczu pojawia się opis ich funkcji.

Na górnej powierzchni umieszczono charakterystyczne, okrągłe, podświetlanego logo MBLa. Ma ono dodatkową funkcję – zbliżając rękę użytkownik może zmieniać intensywność podświetlenia tegoż loga, a jednocześnie wyświetlacza. Na tylnej ściance znalazło się miejsce dla sześciu wejść analogowych, z czego jedno jest wejściem zbalansowanym (XLR). N51 wyposażono również w dwa wyjścia (niezbalansowane). Jedno to tzw. pre out, drugie natomiast może służyć do nagrywania. Niemiecki producent zdecydował się na solidne miedziane gniazda głośnikowe marki WBT z serii nextgen. Z tyłu znajduje się jeszcze zacisk uziemienia a obok miejsce na wejścia do opcjonalnego modułu przedwzmacniacza gramofonowego. Dodatkowe złącza mają postać gniazd LAN – to tzw. MBL SmartLink v. 2.0, czyli porty służące do komunikacji między urządzeniami tego producenta. Obok umieszczono slot czytnika kart SD, który służyć ma do wgrywania ewentualnych uaktualnień oprogramowania urządzenia.

Jak już wspomniałem w tekście N51 to urządzenie pracujące w analogowej klasie D, acz korzystające z własnego rozwiązania MBL-a nazwanego L.A.S.A ( Linear Analog Switching Amplifier) w wersji 2, które według producenta korzysta z zalet klasy D, a jednocześnie eliminuje je ograniczenia i wady. To rozwiązanie ma uniezależniać wzmacniacz od podłączonego obciążenia (przebiegu impedancji podłączonych kolumn) a przez to umożliwiać napędzenie właściwie dowolnych głośników. Producent podaje, iż wzmacniacz dysponuje mocą rzędu 380 W przy obciążeniu 4 Ω i jest w stanie oddać 28 A. Nie podaje natomiast konkretnej wartości, ale twierdzi, że współczynnik tłumienia (damping factor) jest, w przeciwieństwie do klasycznych wzmacniaczy w klasie D, wysoki. W praktyce faktycznie N51 nie miał żadnych problemów z wysterowaniem sporych, 3-drożnych kolumn w obudowie zamkniętej ani z linią transmisyjną.

Dodatkowym rozwiązaniem, które wykorzystał producent w tej integrze jest Unity Gain. Włączenie tej opcji obniża wzmocnienie o 8 dB co przekłada się nie niższy poziom zniekształceń i zakłóceń przy zachowaniu wysokiej dynamiki prezentacji. Za zasilanie odpowiada duży, ekranowany transformator toroidalny. Regulacja głośności odbywa się w domenie analogowej za pomocą potencjometru z silniczkiem, który umożliwia zdalne sterowanie poziomem głośności. N51, podobnie jak inne urządzenia MBL-a, jest produkowany w Niemczech, we własnej fabryce zlokalizowanej w Berlinie.


Dystrybucja w Polsce

AUDIO SYSTEM

audiosystem.com.pl

  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl

System odniesienia

- Odtwarzacz multiformatowy (BR, CD, SACD, DVD-A) Oppo BDP-83SE z lampową modyfikacją, w tym nowym stopniem analogowym i oddzielnym, lampowym zasilaniem, modyfikowany przez Dana Wrighta
- Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio Symphony II z upgradem w postaci transformatorów wyjściowych z modelu Diavolo, wykonanym przez Toma Willisa
- Końcówka mocy Modwright KWA100SE
- Przedwzmacniacz lampowy Modwright LS100
- Przetwornik cyfrowo analogowy: TeddyDAC, oraz Hegel HD11
- Konwerter USB: Berkeley Audio Design Alpha USB, Lampizator
- Gramofon: TransFi Salvation z ramieniem TransFi T3PRO Tomahawk i wkładkami AT33PTG (MC), Koetsu Black Gold Line (MC), Goldring 2100 (MM)
- Przedwzmacniacz gramofonowy: ESELabs Nibiru MC, iPhono MM/MC
- Kolumny: Bastanis Matterhorn
- Wzmacniacz słuchawkowy: Schiit Lyr
- Słuchawki: Audeze LCD3
- Interkonekty - LessLoss Anchorwave; Gabriel Gold Extreme mk2, Antipodes Komako
- Przewód głośnikowy -
LessLoss Anchorwave
- Przewody zasilające - LessLoss DFPC Signature; Gigawatt LC-3
- Kable cyfrowe: kabel USB AudioQuest Carbon, kable koaksjalne i BNC Audiomica Flint Consequence
- Zasilanie: listwy pasywne: Gigawatt PF-2 MK2 i Furutech TP-609e; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
- Stolik: Rogoż Audio 4SB2N
- Akcesoria antywibracyjne: platforma ROGOZ-AUDIO SMO40; platforma ROGOZ-AUDIO CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot