WYWIAD
KRZYSZTOF PENDERECKI
|
owściągliwa zazwyczaj w przytaczaniu faktów Wikipedia.pl na temat Krzysztofa Pendereckiego ma wiele do powiedzenia. O kompozytorze znanym starszym melomanom chociażby z utworu Ofiarom Hiroszimy — tren (1960-1961), a młodszym ze współpracy z Aphex Twinem i Jonny’em Greenwoodem, gitarzystą zespołu Radiohead, czytamy: Krzysztof Eugeniusz Penderecki (ur. 23 listopada 1933 roku w Dębicy) – współczesny polski kompozytor, dyrygent i pedagog muzyczny, przedstawiciel tzw. polskiej szkoły kompozytorskiej w latach sześćdziesiątych. Były rektor, do dnia dzisiejszego profesor Akademii Muzycznej w Krakowie. Doctor honoris causa m.in. Uniwersytetu Jagiellońskiego, Uniwersytetu Yale, Uniwersytetu Warszawskiego, Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina, Akademii Muzycznej w Krakowie oraz Uniwersytetu Zielonogórskiego. Członek Polskiej Akademii Umiejętności. Honorowy obywatel Bydgoszczy. Prezes honorowy Związku Kompozytorów Polskich. Od 1978 r. członek Społecznego Komitetu Odnowy Zabytków Krakowa (SKOZK). Kawaler Orderu Orła Białego. Wpis, którego mogłoby pozazdrościć wielu innych współczesnych kompozytorów jest tylko krótkim wstępem do pełnej biografii. Jest bowiem coś w powietrzu, dzięki czemu muzyka Pendereckiego, ale i szerzej – polskiej muzyki współczesnej – wraca z nową siłą, zarażając sobą więcej ludzi niż kiedykolwiek wcześniej. Pretekstem do spotkania jest, wydana przez Warner Classics 3 czerwca tego roku płyta Penderecki conducts Penderecki. Jak pisze wydawca, na tym albumie wiele spraw dzieje się po raz pierwszy i dalej: „Pierwszy raz w historii Krzysztof Penderecki dyryguje podczas nagrań Orkiestrą i Chórem Filharmonii Narodowej. Prezentowane tu dzieło Dies Illa to światowa premiera fonograficzna.” Z kolei „Psalmy Dawida, także zawarte w repertuarze płyty, wyznaczyły początek międzynarodowej kariery Pendereckiego.” Bardzo starannie wydany album rozpoczyna nową serię – Penderecki conducts Penderecki/Warsaw Philharmonic. Powiemy też o kolejnej płycie z serii istniejącej już od dawna, tj. Polish Radio Experimental Studio, wydawnictwa Bôłt Records pt. Homo Ludens. Krążek wydany został w zeszłym roku, ale dobrze wskazuje na kierunki zainteresowań słuchaczy, ponieważ znajdziemy na nim utwory dwóch współpracowników warszawskiego studia, Krzysztofa Pendereckiego oraz Eugeniusza Rudnika. Z mistrzem spotykamy się w jego krakowskim mieszkaniu. BARTOSZ PACUŁA: Spotkaliśmy się dziś, by porozmawiać o serii Penderecki conducts Penderecki. Czy pomysł na to przedsięwzięcie wypłynął od Pana czy od wytwórni (Warner Classic)? Pytam, ponieważ nie jest to częsta sprawa, by twórca, kompozytor oferował w taki sposób swoje interpretacje zarejestrowane na płycie. A jakie są założenia serii Penderecki conducts Penderecki? Na pierwszej płycie znalazły się zarówno utwory bardzo stare, z 1958 roku… A na ile jest to pański projekt? Oczywiście pańska jest muzyka i jej interpretacja, ale chodzi mi tutaj o całą otoczkę „okołomuzyczną”. Np. czy od Pana zależał wygląd okładki? A czy kwestia wydania ma dla Pana jakiekolwiek znaczenie? Właśnie – dochodzimy do kwestii pańskich interpretacji. W książce Rozmowy lusławickie mówi pan: „Sam jestem najsurowszym krytykiem własnych utworów”. Zastanawiam się więc, czy ponowne zmierzenie się ze swoimi utworami w kontekście ich rejestracji pozwoliło Panu na spojrzenie na nie – szczególnie na te najstarsze – z innej perspektywy? W tych samych Rozmowach… stwierdził Pan też, że nie powinno się zbyt poważnie brać twórcy, gdy ten wypowiada się o swoich dziełach. Wrócę jeszcze do mojego pytania, ponieważ nie było ono związane z samym cytatem. W wypadku tej serii – i ogólnie: pańskich nagrań swoich utworów – wypowiada się Pan, oczywiście językiem muzyki, na temat swojej twórczości. W związku z tym chciałbym się zapytać jak traktuje Pan te interpretacje? Czy one są nadrzędne względem pomysłów innych dyrygentów? Jak przebiegała praca nad tym projektem z muzykami Filharmonii Narodowej? Czy dobrze się Panu współpracowało z Henrykiem Wojnarowskim, dyrektorem chóru? A czy zajmował się Pan tymi nagraniami dla Warnera od strony technicznej? Siedzimy tuż obok miniwieży Onkyo, dość popularnej firmy audio z Japonii. Chciałbym się zapytać: czy ma Pan jakiś inny system audio, większy niż ten? Czy moglibyśmy jeszcze wrócić do chóru Orkiestry Narodowej? Współpracował Pan przez te wszystkie lata z muzykami najwyższej klasy. Jak na ich tle prezentują się nasi wykonawcy? Jak ocenia Pan kondycję polskiego wykonawstwa muzyki wokalno-instrumentalnej? A co z krajami, gdzie przeciętny słuchacz z Zachodu zwykle nie dociera? Mówię chociażby o Bałkanach. Znam kilka znakomitych grup wykonujących muzykę dawną, które pochodzą właśnie z tamtych rejonów. A czy pozytywnie ocenia Pan to, co dzieje się w temacie awangardy np. na przywołanych przeze mnie Bałkanach? Jak już tak rozmawiamy o Polsce - czy łatwo jest być u nas artystą, gdy... Czyli w pańskiej opinii nie ma dobrej relacji na linii władza-ludzie kultury? Dobrze, że wspomniał Pan o czasach komunizmu. Kiedyś przeczytałem wypowiedź jednego z polskich muzyków rockowych, niestety nie pamiętam kto to był, który twierdził, że lata PRL były dla artystów i ich sztuki czasem - paradoksalnie - znakomitym, inspirującym, zachęcającym do przełamywania kolejnych barier. Teraz mam dla Pana dość nietypowe pytanie: Warner wydał - i będzie wydawał - pańską serię płyt, w 2005 roku wydawnictwo BOSZ opublikowało Rozmowy lusławickie i album Ogrody lusławickie, w 2013 roku Wydawnictwo Literackie wydało kolejną książkę Pendereccy. Saga rodzinna. Z boku wygląda to na doskonale zorganizowaną ofensywę wizerunkową, bardzo świadome prezentowanie się swoim miłośnikom, odbiorcom pańskiej muzyki. Czy rzeczywiście jest to jakoś połączone wszystko ze sobą? Pańskie ogrody od wielu lat fascynują wielu ludzi, a tematyka dendrologiczna - i związana z nią symbolika - jest w pańskim życiu bardzo ważna, prawda? Wracając jeszcze do Penderecki conducts Penderecki - wspomniał Pan, że jest to przedsięwzięcie na wiele lat. Czy wiadomo już jak będzie wyglądał rozwój tej serii? Pisanie na konkretne rocznice przewija się przez całą pańską karierę. Żeby daleko nie szukać, "rocznicowymi" kompozycjami są dwa hymny zamieszczone na pierwszej płycie z serii Penderecki conducts Penderecki. A czy ma Pan jakąś wybraną już rocznicę, którą chciałby Pan uczcić swoim dziełem? |
W zasadzie odpowiedział Pan na wszystkie moje pytania, ale na koniec zostawiłem sobie jedno luźniejsze: czy śledził Pan grę naszych piłkarzy na Euro? Tym pozytywnym akcentem kończymy w takim razie naszą rozmowę. Dziękuję Panu za poświęcony czas i wyczerpujące odpowiedzi. KRZYSZTOF PENDERECKI Miłośnicy muzyki dawnej, a do tego grona mam wielką przyjemność się zaliczać, na pewno wielokrotnie myśleli sobie jak brzmiałoby Requiem Mozarta czy Pasja św. Mateusza Bacha w interpretacjach autorów. Czy wybitny Johann Sebastian byłby zadowolony z nagrań zaproponowanych przez Karajana czy Marrinera? I jak na wersję Czterech pór roku w wykonaniu Seijiego Ozawy (nota bene - chyba najbardziej niedocenionego w Europie współczesnego dyrygenta) zareagowałby Vivaldi? Ciekawe to rozważania, choć całkowicie jałowe, nigdy bowiem nie poznamy odpowiedzi na te pytania. W zupełnie innej sytuacji są wielbiciele muzyki wokalno-instrumentalnej powstałej w XX wieku. Nie dość, że była ona już komponowana ze świadomością istnienia czegoś takiego jak album muzyczny i (choć to w mniejszym stopniu) "artystyczna specyfika fonografii", to jeszcze jej twórcom w wielu wypadkach udało się zachować dla potomnych swoją własną, AUTORSKĄ wersję swych utworów. Tak postępował - i wciąż postępuje - Krzysztof Penderecki. Zapowiedziana kilka miesięcy temu (czytaj TUTAJ) seria Penderecki conducts Penderecki jest kolejnym śmiałym krokiem dokonanym przez polską sekcję wytwórni Warner Music. Piszę "śmiałym" i naprawdę mam to na myśli: w serii tej wszystko ma stać na najwyższym poziomie, a jej odbiorcy powinni orientować się (przynajmniej w szczątkowy sposób) w wielu różnych aspektach związanych z Pendereckim. Co prawda nie wiadomo jeszcze ile płyt (i w jakim obrębie czasowym) się ukaże, jednak jest to obecnie jedno z najbardziej ekscytujących, moim zdaniem, przedsięwzięć wydawniczych na rynku polskim. Jak więc prezentuje się pierwsza, inaugurująca całość, część? Uwaga potencjalnego nabywcy jest przyciągana od razu dzięki naprawdę atrakcyjnej okładce, wyróżniającej się wysmakowaniem i przyjemnym minimalizmem. Jej wygląd i faktura ma przywodzić na myśl drzewa, czyli jedną z największych pasji lusławickiego kompozytora, którą ten realizuje w swoim ogrodzie dendrologicznym. Spore wrażenie robi także obsada odpowiedzialna za wykonanie: prócz samego twórcy mowa tutaj o Orkiestrze i Chórze Filharmonii Narodowej (ten drugi pod dyrekcją Henryka Wojnarowskiego), Johannie Rusanen (pochodzącej z Kuopio sopranistki, mogącej pochwalić się wyższym wykształceniem muzycznym zdobytym w Berlinie i Wiedniu), Agnieszce Rehlis (która równie chętnie sięga po repertuar barokowy, jak i awangardowy) oraz Nikolayu Didence (rosyjskim basiście, m.in. byłym soliście moskiewskiej Opery Nowej). Ciekawie prezentuje się także dobór materiału: ma on stanowić szeroki przekrój przez muzykę wokalno-instrumentalną Pendereckiego. Dlatego też na Penderecki conducts Penderecki Vol. 1 trafiły utwory starsze (pochodzące z 1958 roku Psalmy Dawida), nowsze (Hymn do św. Wojciecha i Hymn do św. Daniła, oba z roku 1997) oraz zupełnie nowe, mające swoją światową fonograficzną premierę właśnie teraz (Dies Illa sprzed dwóch lat). Z wielką przyjemnością donoszę, że wszystko to wygląda znakomicie nie tylko na papierze, ale i w rzeczywistości. Z pierwszą częścią Penderecki conducts Penderecki spędziłem długie godziny, wielokrotnie wracając do tego albumu. Za każdym razem byłem pod wielkim wrażeniem sesji odsłuchowych: czy to samych kompozycji, czy obłędnych chórów, czy wykrytych przeze mnie smaczków, niewidocznych na pierwszy rzut oka. Szczególnie zachwyciły mnie interpretacje dwóch Hymnów: dostojnych, potężnych, a jednocześnie bardzo lekkich, zapraszających raczej słuchacza do wspólnego spędzania czasu niż przytłaczających swoim ogromem. Warto tutaj równie pochwalić czas trwania tego krążka, który wynosi nieco ponad 51 minut. To nie jest żadna kobyła, wypełniona do granic możliwości muzyką na zasadzie "bo tak" - widać wyraźnie, że ktoś poświęcił wyborowi kompozycji minimum niezbędnej uwagi, dzięki czemu wszystko zgrabnie się ze sobą łączy i zamyka w dobrym czasie. Penderecki conducts Penderecki Vol. 1 zachęca więc do ponownych sesji odsłuchowych i na pewno nie będzie wyrzutem sumienia melomanów, którzy go kupili, ale nie mają siły się z nim zapoznać, bo jest zbyt długi. Dobrą robotę wykonali także ludzie odpowiedzialni za rejestrację tego materiału. Dla niektórych fanów wysokiej jakości dźwięku zaproponowana tutaj estetyka może być zaskakująca: scena muzyczna znajduje się w dość sporej odległości od słuchacza, dzięki czemu mamy tutaj do czynienia z naprawdę sporą przestrzenią i oddechem. Być może nieco mi to przeszkadzało w partiach stricte solowych (jak w w części Rex tremendae kompozycji Dies Illa), gdzie brakowało mi momentami mocy, zazwyczaj jednak wypadało to naprawdę przekonująco. Ponownie pochwalę tutaj Hymny, które i brzmieniowo wypadają najlepiej. Ich majestat, doniosłość zostały przez aspekt dźwięku jeszcze bardziej wysunięte na pierwszy plan, co po prostu robi piorunujące wrażenie. Nie jest to być może zbyt "audiofilskie", ale to dobrze - nie wszystko musi przecież być nagrywane w taki sposób, prawda? Ocena dźwięku: 7,5/10 KRZYSZTOF PENDERECKI & EUGENIUSZ RUDNIK Recenzja tzw. „kostki Rudnika”, czyli zestawu płytowego pt. Miniatury sprawiła mi mnóstwo przyjemności. Nie dość, że jestem fanem jego twórczości, to jeszcze mogłem usłyszeć reinterpretacje jego utworów, m.in. autorstwa naszego przyjaciela, Tadeusza Łuczejko (Aquavoice). Dzięki współpracy wydawnictw Bôłt Records i Dux dostajemy do ręki kolejne uzupełnienie mapy jego „terytorium” i to w szczególnej odsłonie: dwupłytowy album Homo Ludens zawiera kompozycje Eugeniusza Rudnika i Krzysztofa Pendereckiego, powstające w Studiu Eksperymentalnym Polskiego Radia. A z twórcą Siedmiu bram Jerozolimy spotkałem się kilkakrotnie, choć zawsze jako tło. Pracując w Teatrze im. Juliusza Słowackiego brałem udział – od strony nagłośnieniowej – w spektaklach Króla Ubu oraz Czarnej maski z jednej strony, a z drugiej asystowałem jego ekipie podczas rejestracji występów pana Krzysztofa z różnymi projektami. To wtedy po raz pierwszy na żywo widziałem magnetofony DAT Pioneera, rejestrujące 16-bitowy sygnał z częstotliwością próbkowania 96 kHz (wówczas niesamowita nowość!), to tam po raz pierwszy zobaczyłem drogi kabel cyfrowy (MIT-a) i dowiedziałem się, że kabel „robi różnicę”. A było to jakieś 20 lat temu. Ludzie współpracujący z autorem Trenu… zawsze byli bowiem z pierwszej ligi i otwarci byli na techniczną doskonałość, na nowe technologie. Wracając do rzeczy - Homo Ludens zawiera mniej znaną częścią twórczości autora trenu Ofiarom Hiroszimy. To muzyczne ilustracje do zapomnianych już filmów i przedstawień teatralnych, realizowane w latach 60. przy użyciu eksperymentalnych technik muzyki elektronicznej, którym towarzyszą równie interesujące dzieła Rudnika z lat 80. i 90. W latach 60. Penderecki stawiał pierwsze kroki, jeśli chodzi o tworzenie muzyki elektronicznej, a robił to pod okiem Rudnika. Artyści przygotowali razem około 30 ilustracji filmowych i teatralnych. Jak czytamy w materiałach firmowych, Penderecki przyznaje, że bez studyjnych eksperymentów prowadzonych z Rudnikiem nie napisałby na przykład Trenu ofiarom Hiroszimy, De natura honoris i wielu innych partytur, które noszą ewidentne ślady empirycznego doświadczenia – choćby dźwiękowego widma, obcowania z oscyloskopem czy techniką wielośladową. DŹWIĘK Polish Radio Experimental Studio jest jedną z najciekawszych serii poświęconych polskiej muzyce elektronicznej i jedną z nielicznych prowadzonych tak konsekwentnie i jednocześnie z tak ogromną dbałością o sposób wydania – poligrafię oraz dźwięk (bo muzyka mówi sama za siebie). Jej pomysłodawcą i kuratorem jest wydawnictwo Bôłt Records, a pierwsza płyta z tej serii znalazła się na półkach sklepów muzycznych w 2010 roku; była to płyta PRES Revisited – Józef Patkowski In Memoriam. Płyta Pendereckiego i Rudnika przynosi mniej znane utwory, a właściwie zupełnie zapomniane, pochodzące z różnych źródeł. Mimo tak różnej proweniencji i upływowi czasu są doskonale spójne. Jak na portalu NowaMuzyka.pl pisał Łukasz Komła: „Homo Ludens wciąga, pobudza i deprymuje słuchających, choć przede wszystkim to obraz niczym nieskrępowanej zabawy z dźwiękiem dwóch kompozytorów. W końcu człowiek to istota lubiąca się bawić…” (więcej TUTAJ). Ja również w ten sposób ten zbiór odebrałem. Pomogło mi w tym uważne obchodzenie się z materią dźwiękową. Postarano się o wyczyszczenie nagrań z szumów, ale nie zabito przez to dynamiki i otwartości. To nie jest zduszony dźwięk, a wręcz odwrotnie, ma się wrażenie ogromnej energii, nawet w cichych fragmentach. Upływ czasu sygnalizowany jest wąskim pasmem przenoszenia, monofonicznymi ścieżkami i okazjonalnie występującymi „drop-outami”, tj. miejscami na taśmie magnetofonowej, w których informacja gdzieś „uciekła”. Czas słychać szczególnie dobrze w przypadku Glass Enemy Pendereckiego. Te niedoskonałości są jednak rzadkie i nie wybijają nas ze swoistego „sprzęgnięcia” z muzyką. Niełatwa to była muzyka, kiedy powstawała, po upływie kilkudziesięciu lat wcale nie jest łatwiejsza. Ale nie o łatwość chyba w niech chodzi. Bo z drugiej strony robiła ogromne wrażenie wówczas i robi niewiele mniejsze dzisiaj. Nie zestarzała się także warstwa związana z użytymi instrumentami, elektroniką – to dzisiaj najmodniejszy trend w muzyce elektronicznej. Jakość dźwięku: 4-7/10 |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity