pl | en

Odtwarzacz Compact Disc + wzmacniacz zintegrowany

 

Musical Fidelity
M6scd + M6si

Producent: MUSICAL FIDELITY LIMITED
Cena (w czasie testu):
14 995 + 14 995 zł

Kontakt: 24-26 Fulton Road Wembley
Middlesex HA9 0TF
United Kingdom


DESIGNED IN ENGLAND
MADE IN TAIWAN


Do testu dostarczyła firma: RAFKO


ie tak dawno, bo w czerwcu roku ubiegłego, miałem przyjemność testować zestaw składający się z odtwarzacza CD i wzmacniacza zintegrowanego, wchodzących w skład serii M3si firmy Musical Fidelity. Te całkiem rozsądnie wycenione (ok. 7000 zł każde) urządzenia zagrały tak, jak obiecuje nazwa marki – zgodnie z duchem muzyki. Słowem podobnie jak w przypadku moich wcześniejszych kontaktów ze starszymi modelami tej firmy, zostawiły po sobie bardzo dobre wrażenie i chęć posłuchania urządzeń z wyższej półki. Gdy więc dystrybutor, firma Rafko, zapowiedział się tym razem z podobnym zestawem z serii M6si, założyłem z góry, że będzie to jeden z tych fajnych testów, w trakcie których z przyjemnością będę słuchał jak największej ilości płyt, a recenzja napisze się niemal sama. I tak też było.

Podobnie jak seria M3s zastąpiła M3, tak M6s zastępuje w ofercie brytyjskiej firmy poprzednią M6. Gdy zestaw do mnie dotarł i został wypakowany moim oczom ukazały się urządzenia jako żywo przypominające serię M3s. Na pierwszy rzut oka różnią się one właściwie tylko oznaczeniem modelu. OK, jeśli ktoś ma doskonałą pamięć, albo porówna zdjęcia obu wzmacniaczy zauważy na froncie wyższego modelu wzmacniacza jeden przycisk więcej. W przypadku odtwarzaczy CD z przodu różnicy niemal w ogóle nie widać (poza oznaczeniem modelu), bo konia z rzędem temu, kto nie mając obu ustawionych obok siebie zauważy większy o 2,5 cm wzrost M6scd.

W tak dużym podobieństwie znacząco różniących się od siebie ceną modeli jest metoda. To po pierwsze obniża koszty produkcji obudów, które to koszty są zaskakująco dużym elementem kosztów całkowitych. Po drugie w tym przypadku powiedziałbym, że skorzystała na tym tańsza seria, która przy rozsądnej cenie równie dobrze wygląda, jest równie solidnie wykonana i wykończona jak droższa. Słowem – same zalety.

Bez dwóch zdań w czasie wypakowywania i noszenia testowanych urządzeń łatwo jest stwierdzić, że obu zdecydowanie przybyło masy – czyli tam gdzie wzrok zawodzi w znajdowaniu różnic kręgosłup go wyręcza. Różnice widać na tylnych panelach bądź w specyfikacjach, a w przypadku wzmacniacza również na jego bokach. Oglądając odtwarzacz łatwo z tyłu zauważyć wyjście zbalansowane, którego w M3scd nie było, oraz po dwa wejścia cyfrowe optyczne i koaksjalne (a nie po jednym ). Reszta, czyli wyjście RCA, wyjścia cyfrowe (optyczne i koaksjalne) oraz wejście USB (asynchroniczne 24/96) to cechy wspólne.

W przypadku droższej integry obydwa boki obudowy to duże radiatory – znacznie wyższa moc to i więcej produkowanego ciepła, więc trzeba było zapewnić lepsze jego odprowadzanie. Gdy patrzy się na M6si z boku owe radiatory, pomimo ogólnych niemal identycznych wymiarów całego wzmacniacza jak M3si, dają wrażenie większego, a na pewno „poważniej” wyglądającego wzmaka, bo wiadomo: duże radiatory, znaczy że to poważna maszyna! Z tyłu rzuca się w oczy wejście zbalansowane (XLR), którego w M3si nie ma.
Kolejna różnica to wyposażenie droższej integry w przedwzmacniacz gramofonowy, obsługujący nie tylko wkładki typu MM i wysokopoziomowe MC, ale i niskopoziomowe MC. Reszta, czyli asynchroniczne wejście USB obsługujące pliki PCM o rozdzielczości do 24 bitów i 96 kHz, 4 wejścia liniowe (RCA) i jedno wyjście liniowe (RCA) są w obu modelach takie same.
Ten w pełni tranzystorowy wzmacniacz to konstrukcja dual mono pracująca w klasie AB z sekcją przedwzmacniacza pracującą w klasie A. O ile tańszy model oferował 85W (dla 8Ω), M6si to blisko 3-krotnie mocniejsza bestia potrafiąca oddać 220W (dla 8Ω), nie będzie więc mieć problemu z napędzeniem właściwie dowolnych kolumn.

By jednak napisać nieco więcej o wyglądzie tych i zważywszy na ich bardzo duże podobieństwo do tańszej serii pozwolę sobie powtórzyć opis z poprzedniej recenzji:

Urządzenia prezentują się solidnie, są ładnie wykonane i wykończone. Nie wiem, jak to wygląda w wersji srebrnej, ale czarna daje poczucie obcowania z produktami wysokiej klasy. Oba mają, rzec by można, klasyczny wygląd Musicala. I chyba dobrze – firma zaczynała od produktów o dość... oryginalnej urodzie, że tak to nazwę, ale od pewnego czasu postawiła na dość zunifikowany, zdecydowanie korzystniejszy design – na elegancką prostotę. Na froncie oba urządzenie, przy lewym brzegu, mają małe, zlicowane w powierzchnią frontu srebrne tabliczki z nazwami modeli i to właściwie jedyna ozdoba, chyba że za takową uznać niewielkie przyciski, czy gałkę w kontrastującym z kolorem (czarnego) panelu frontowego kolorze. Tradycyjnie górny i dolny brzeg frontowego panelu są delikatnie ścięte. Wzmacniacz pośrodku ma sporą gałkę regulacji głośności, a po dwóch stronach, poniżej rozmieszczono niewielkie przyciski do obsługi urządzenia (każdemu towarzyszy dyskretna, niebieska dioda).

Odtwarzacz wyposażono w stosunkowo nieduży, ale zaskakująco czytelny wyświetlacz, na którym pokazują się zarówno informacje o numerze i czasie utworu, jak i, poniżej, informacje o utworze (tytuł), o ile oczywiście takowe są zapisane na samej płycie. Do kompletu dostajemy nieźle wyglądający, choć plastikowy, systemowy pilot zdalnego sterowania, którym można obsłużyć niemal wszystkie funkcje obu urządzeń (niemal bo nie znajdziemy tu przycisku do otwierania napędu CD – producent pewnie wyszedł z założenia, że żeby zmienić płytę i tak musimy do odtwarzacza podejść). I jeszcze takie, z pozoru nieistotne, detale – same urządzenia zapakowane są w czarne, welurowe worki, a w opakowaniach znajdziemy białe, bawełniane rękawiczki, oraz szmatkę (z firmowym logo) do czyszczenia powierzchni obudowy. Kosztuje to firmę grosze, a użytkownik od razu ma skojarzenie z drogimi urządzeniami, do których niemal zawsze dodawane są takie właśnie drobiazgi. Prosty i skuteczny zabieg podnoszący prestiż serii już na starcie.

Płyty użyte do odsłuchu (wybór):

  • Krzysztof Herdzin, Jesteś światłem, Universal Music Poland 372 938 7, CD
  • McCoy Tyner, Solo: Live from San Francisco, Half Note Records B002F3BPSQ, CD
  • Michael Jackson, Dangerous, Epic/Legacy XSON90686F96, FLAC 24/96
  • Isao Suzuki, Blow up, Three Blind Mice B000682FAE, CD
  • The Ray Brown Trio, Summer Wind, Concord Jazz CCD-4426, CD/FLAC
  • Renaud Garcia-Fons, Oriental bass, Enja B000005CD8, CD/FLAC
  • Leszek Możdżer, Kaczmarek by Możdżer, Universal Music Poland 273 643-7, CD
  • Michał Wróblewski Trio, City album, Ellite Records, CD/FLAC
  • Arne Domnerus, Antiphone blues, Proprius PRCD 7744, CD/FLAC
  • Rodrigo y Gabriela, 11:11, EMI Music Poland 5651702, CD/FLAC
  • Tri Continental, Live, T&M 020, CD/FLAC
  • Blues masters, Master Music MMSXR015, XRCD24
  • Pavarotti, The 50 greatest tracks, Decca 478 5944, CD
  • Hans Zimmer, Inception, WaterTower Music B003ODL004, CD/FLAC
  • Mozart, Le nozze di Figaro, dyr. Teodor Currentzis, MusicAeterna Orchestra, Sony Classical B00GK8P1EG, CD/FLAC
  • Louis Armstrong & Duke Ellington, The Complete Session. Deluxe Edition, Roulette Jazz 7243 5 24547 2 2 (i 3), CD/FLAC
Japońskie wersje płyt dostępne na

Podobnie jak w poprzednim przypadku te dwa urządzenia Musicala także otrzymałem jako system, więc przez większość czasu grały razem. Zacząłem jednak od wykorzystania samego wzmacniacza w odsłuchu kolumn AudioForm. I choć te same kolumny zestawiałem wcześniej z kilkoma innymi wzmacniaczami, m.in. z kosztującym grubo ponad 60 tys. złotych, znakomitym The Amp Ultimate Einsteina, to jednak to właśnie M6si stworzył z nimi najlepiej spasowany zestaw znacząco odmieniając mój ich odbiór. Brytyjska integra ożywiła prezentację, zdjęła sporą część „koca” z wysokich tonów.

Nota bene, ów „koc” w brzmieniu kolumn, jak się potem okazało, wynikał przypuszczalnie z uszkodzonej cewki w jednej z kopułek – stąd też decyzja o przesunięciu recenzji tych kolumn o miesiąc, w końcu warto jednak opisywać/prezentować w pełni sprawny produkt. Wzmacniacz dodał powietrza, otwartości, a jednocześnie też i dół pasma złapał żelazną ręką, na ile w przypadku konstrukcji bas-refleks jest to możliwe. Słowem, choć odsłuch w tym zestawieniu był dość krótki, to już zapowiadał, że będzie ciekawie.

Testowany wzmacniacz gra bardzo równo. Trudno jest wskazać jakąkolwiek podkreśloną czy dominującą cześć pasma. Z tego już niemal wprost wynika neutralność tonalna tego urządzenia. Warto jednakże dodać, że nawet ja, fan lamp i „ciepłego” grania nie odbierałem tej prezentacji jako „zimnej”. Dół pasma jest szybki, zwarty – mniej lub bardziej w zależności od podłączonych kolumn, ale właściwie zawsze w porównaniu do innych wzmacniaczy, np. Einsteina, integry Alluxity, czy mojego ModWrighta, robił wrażenie jeszcze lepiej kontrolowanego – ze świetnie prowadzonym rytmem, z doskonałym timingiem. Bas schodzi nisko ale, być może za sprawą tak dobrej kontroli, nawet kolumny z bas-refleksem potrafią grać bez charakterystycznego dla tego rozwiązania przeciągania niskich tonów, bez tego paskudnego 'buuuum...' Dla mnie już ta jedna właściwość wystarczyła, by polubić ten wzmacniacz. Zajrzałem do notatek z recenzji M3si – tam pisałem, że wzmacniacz nie schodził bardzo nisko na basie. Do wyższego modelu już w tym zakresie najmniejszych nawet zastrzeżeń mieć nie można.

Jako, że na co dzień płyt CD nie używam niemal w ogóle, więc gdy przyszło do testu zestawu z odtwarzaczem tychże, zacząłem wyciągać różne krążki z ciemnych zakamarków. W moje łapy, a chwilę potem do szuflady napędu M6scd trafiła płytka, którą (jak mi się wydaje) w czasie ostatniej wystawy AVS rozdawali panowie z AudioCave – Post-digital dreamers by Wojtek Fedkowicz Noise Trio. Przyznaję, że fanem elektroniki nie jestem, a to co grają panowie to właśnie połączenie elektroniki z jazzem. Ale robią to naprawdę ciekawie, a i zestaw Musicala zagrał taką muzykę znakomicie. Świetna, szybka, dynamiczna perkusja, mocny, energetyczny bas, ciut chwilami schowane klawisze, a to wszystko uzupełnione elektroniką, z momentami faktycznie niskim, ciężkim basem.

Brytyjski zestaw grał to zupełnie swobodnie nic sobie nie robiąc ze zmian tempa, klimatu, doskonale wkomponowując w to niskie, potężne, elektroniczne pomruki, które w tym wydaniu również sprawiały wrażenie lepiej kontrolowanych niż w przypadku wielu innych wzmacniaczy. Cała prezentacja była bardzo spójna, płynna i, co świadczy zdecydowanie na korzyść testowanego zestawu, wchodziła mi tak dobrze, że oto posłuchałem niby nie mojej muzy kilka razy w ciągu 2-3 dni. Swoją drogą to naprawdę dobrze zrealizowana płyta – zakładam, że nagrania i obróbki materiału dokonano w Polsce (na nieco ubogiej okładce tego promocyjnego wydania nie ma zbyt wielu informacji), a jeśli tak, to jest to kolejny dowód na to, że i Polsce da się to robić dobrze.

To samo można powiedzieć o albumie I remember już klasycznego, jazzowego tria Marcina Wróblewskiego. To kolejna dobra polska realizacja i kawał niezłej muzyki. Testowany system pokazał ile powietrza wokół instrumentów udało się tu uchwycić, jak otwarty jest to dźwięk, jak spójny. Słychać mnóstwo detali włącznie z drobnymi skrzypnięciami, czy palcami przesuwającymi się po strunach kontrabasu. Bas jest taki jak lubię (choć na żywo wcale nie zawsze tak właśnie brzmi), czyli bardzo czysty, z wyraźnym, ale nieprzesadzonym udziałem pudła, a całość wypada szybko i sprężyście. Mimo że, jak wspominałem, to raczej neutralnie grający zestaw, to nie było żadnych oznak suchości dźwięku – była masa, nasycenie, bardzo dobre różnicowanie i w zakresie dynamiki i barwy. Tu łatwiej już było cokolwiek powiedzieć o prezentacji przestrzennej – Musicale prawidłowo oddały stosunkowo niewielką szerokość i głębokość sceny, dbając jednocześnie o pokazywanie sporych źródeł pozornych, dobrze od siebie separowanych pomimo owej niewielkiej przestrzeni, w której je umieszczono. Wypadało to zupełnie naturalnie, w końcu to tylko trzy instrumenty i nie ma powodu, by rozstawiać je w dużych odległościach od siebie.

Pozostało więc jeszcze sprawdzić jak to wypada w albumach nagranych na żywo. Przesłuchałem ich kilka, począwszy od Jazz at the Pawnshop, poprzez Friday Night in San Francisco, po koncert AC/DC – choć ten ostatni z jakby nieco innych powodów. Tak jak mi się wydawało, na podstawie odsłuchu tej płyty na innych systemach, ograniczona przestrzeń sceny w nagraniu Marcina Wróblewskiego była związana wyłącznie ze sposobem realizacji tego albumu. Na płycie Arne Domnerusa, choć także zrealizowanym w dość „ciasnych” warunkach lokalowych, scena wychodziła już poza rozstaw kolumn, była też zdecydowanie głębsza, choć zdarzyło mi się słyszeć i jeszcze bardziej rozbudowane w głąb prezentacje.

Potwierdziła się dobra separacja źródeł pozornych i gradacja, ciasno przecież poukładanych, planów. Przy tej płycie, którą znam na pewno jeszcze lepiej niż poprzednie, doceniłem też dźwięczność i czystość góry pasma. Blachy brzmiały bardzo 'świeżo', czasem nieco ostro, przypominając że są metalowe a nie drewniane, że mają swoją masę, ale wszystko w granicach normy, że tak to ujmę – zero sztucznej agresywności, rozjaśnień czy wyostrzeń. Wibrafon czarował głęboką dźwięcznością, a klarnet, czy saksofon barwą. A wszystko to Musicale serwowały bez czarowania, upiększania, dodawania czegoś od siebie – równe, czyste granie po prostu wierne temu, co zapisano na płycie.

Jak szybko ustaliłem to nie jest bynajmniej zestaw wyłącznie do „plumkania”. Pokazał to już koncert AC/DC, a potem kilka kolejnych rockowych płyt. Musicale biorą się za rock'n'rolla z uśmiechem na twarzy i wiatrem we włosach, że tak powiem. Grają taką muzykę, nawet na wysokich poziomach głośności, z rozmachem, swobodą z, personifikując, iście rockowym zacięciem. Gdy trzeba nieco „przybrudzą” brzmienie, innym razem czysto do bólu przytną gitarowym riffem, przyłoją elektrycznym basem, czy przyłożą stopą perkusji. Świetne prowadzenie rytmu i tempa sprzyja doskonałej zabawie – nie da się wysiedzieć bez przynajmniej wystukiwania kończynami (czasem wręcz wszystkimi) rytmu. Dużo oczywiście zależy od kolumn – największy 'fun' dawało połączenie tego zestawu z paczkami, po których (jako, że dopiero przyszły do testu) wcale się tego nie spodziewałem. Mówię o Pharoah firmy Trenner&Friedl. Tak, te niby-vintage’owe kolumny odpowiednio napędzone dają czadu i pokazują miejsce w szeregu niejednej bardziej 'nowoczesnej' konstrukcji. I tak właśnie było przy zestawieniu ich z testowanym systemem.

Na koniec zostawiłem sobie krótkie testy wejścia USB i wbudowanego we wzmacniaczu przedwzmacniacza gramofonowego. Oba urządzenia wyposażono w wejścia USB, oba obsługują sygnał PCM do rozdzielczości 24 bitów i 96 kHz. Podejrzewam, acz pewności nie mam, że są identyczne. Słowem, nawet w przypadku współpracy z komputerami opartymi o jeden z systemów Windows, nie są potrzebne żadne sterowniki. Tym razem test wykonałem z wejściem w odtwarzaczu CD. Komputer bezproblemowo wykrył Musicala, natomiast na wyświetlaczu odtwarzacza (po wybraniu wejścia USB) migał napis w stylu (signal) 'not locked' aż do momentu faktycznego rozpoczęcia odtwarzania pliku w komputerze – trochę to mylące, ale OK – można się przyzwyczaić tym bardziej, że komputer Musicala cały czas „widział”. Odtwarzaczem softwarowym był Jriver, w którym wybrałem, zwykle optymalną (brzmieniowo) opcję Kernel Streaming. I tu mnie spotkała niespodzianka – ustawienie było dostępne, ale po kliknięciu 'play' nic się nie działo – odtwarzanie po prostu nie ruszało. Czemu? Pojęcia nie mam. Zmiana na WASAPI problem rozwiązała – odtwarzanie ruszyło od razu i działało bezproblemowo.

Co do brzmienia powiem tak – jeśli to pliki miałyby być głównym nośnikiem Waszej muzyki to sugerowałbym poszukanie dobrego konwertera USB, jako że jakość oferowana przez wejście USB nie jest tak wysoka, jak z płyty CD i z wejścia koaksjalnego (optycznego nie sprawdzałem). Proszę mnie źle nie zrozumieć – rzecz nie w tym, że jest słabo, ale w tym, że po usłyszeniu co ten odtwarzacz ma do zaoferowania z płyt CD, a ma sporo, oczekiwałem po prostu więcej. Dźwięk nie był tak żywy, tak nasycony, tak dobrze różnicowany, choć nadal dynamiczny i czysty. Do posłuchania czasem, zwłaszcza plików pośledniejszej jakości, ten poziom jest OK, ale jeśli to miałoby być główne źródło, zwłaszcza do gęstych plików to dobry konwerter USB będzie potrzebny. Ja oczywiście użyłem Bada Alpha podłączonego do wejścia koaksjalnego i to rozwiązanie dało wyniki w pełni satysfakcjonujące, absolutnie porównywalne z tym, co oferował odsłuch płyt CD, a przy niektórych gęstych plikach może nawet i lepsze.

Na sam koniec przeprowadziłem krótki test z gramofonem. Test w moim gramofonem raczej nie wchodził w grę z powodów logistycznych – J. Sikora Basic waży 85 kg, więc o jego przestawianiu mowy nie ma, a ustawienie wzmacniacza obok gramofonu też było niewykonalne, bo kable głośnikowe mam do tego za krótkie. Na szczęście akurat wylądował u mnie Transrotor Jupiter z wkładką Goldring Electra. I owszem, to tania wkładka, ale oferująca całkiem przyzwoity poziom grania, a w porównaniu do ceny wręcz bardzo dobry. Sam kiedyś od niej zaczynałem swoją bardziej audiofilską część przygody z czarną płytą. Cała obsługa wbudowanego przedwzmacniacza gramofonowego sprowadza się do wskazania (mały przełącznikiem umieszczonym na tylnej ściance wzmacniacza) czy używamy wkładki typu MM czy MC.

W takim zestawie dostałem cieplejsze niż do tej pory granie, ale nadal czyste, ze sporą ilością detali, z akcentem w niższej średnicy, ale takim akceptowalnym, który sprawia że większość płyt, nawet te gorzej nagrane i wytłoczone, brzmią przyjemnie, a nie dochodzi do „zmulenia” przekazu. Naprawdę fajnie wypadał wokal Anny Marii Jopek – ciepły, ekspresyjny, żadnego syczenia, ustawiony wyraźnie na pierwszym planie. Na płycie Johna Lee Hookera nie narzekałem na pace&rhythm – noga mimowolnie wystukiwała rytm, palce wędrowały po wyimaginowanym gryfie – to najlepszy dowód, że grało dobrze, wciągająco, że słuchanie dawało dużą przyjemność i to z wkładką za niecałe 500 zł. Aż szkoda, że nie miałem okazji posłuchać Musicala z wkładką wyższej klasy, ale mam wrażenie, że i z taką 3-4 razy droższą byłoby dobrze, choć to oczywiście jedynie moja spekulacja.

Podsumowanie

Twórca marki, Anthony Michaelson wybierając taką a nie inną nazwę dla swojej marki złożył od razu deklarację, mówiącą iż dla niego najważniejsza jest wierność muzyce. I chwała mu za to! Tym bardziej, że konsekwentnie tejże deklaracji się trzyma. Każde urządzenie Musical Fidelity, którego miałem okazję słuchać charakteryzowało się tzw. „muzykalnością”. W przypadku elementów z serii M6s owa „muzykalność” wcale nie oznacza ciepłego, wygładzonego grania. Zarówno wzmacniacz jak i odtwarzacz oferują neutralny balans tonalny, nie ma tu za grosz ocieplenia dźwięku, jest czyste, transparentne i energetyczne granie, z dużą ilością detali, z dobrą rozdzielczością i selektywnością. Na górze jest dużo powietrza, na dole bardzo dobra kontrola i definicja, a i o środku bynajmniej Musicale nie zapominają odpowiednio go wypełniając i różnicując, prezentując go w gładki, ale nie sztucznie wygładzany sposób.

Żadnych zarzutów nie można postawić także spójności dźwięku – wszystkie części pasma doskonale ze sobą współpracują płynnie przechodząc jedna w drugą. Dźwięk jest już na tyle wyrafinowany, że z przyjemnością można się wsłuchiwać w popisy wielkich muzyków i wokalistów uchwyconych w nagraniach wysokiej klasy, ale nie brak tu rozmachu i swobody niezbędnych by dobrze się bawić również przy rocku, czy elektronice, które aż tak dobrze realizowane zwykle nie są. To rasowe granie za relatywnie rozsądne pieniądze. Dodatki, czyli wejścia USB, czy wbudowany przedwzmacniacz gramofonowy nie oferują co prawda brzmienia na aż tak wysokim poziomie jak urządzenia główne, ale jeśli płyty CD będą głównym nośnikiem muzyki, a pliki i czarna płyta jedynie uzupełniającymi, to oferowany poziom przyjemności słuchania psuć nie będzie. To nadal będzie muzykalne, wciągające, nawet jeśli nieco mniej wyrafinowane granie.

Wzmacniacz

M6si to wzmacniacz zintegrowany o mocy 220 W na kanał (przy 8 Ω) w układzie dual mono. Sekcja przedwzmacniacza pracuje w klasie A, a końcówki mocy w klasie AB. Obudowa od frontu przypominała mi jako żywo tę, w której umieszczono testowany wcześniej wzmacniacz M3si. Po dokładnym przyjrzeniu się można zauważyć, że występuje tu o jeden przycisk więcej plus, oczywiście, zmienia się nazwa modelu umieszczona w lewym górnym rogu. Wymiarami obudowa 6-tki niemal nie różni się od stosowanej w 3-ce, acz rzucającą się w oczy różnicą są potężne radiatory na obu bokach urządzenia. Wzmacniacz dość mocno się grzeje w czasie pracy, więc trzeba było zadbać o jak najlepsze odprowadzanie ciepła. Sam front to solidna, gruba aluminiowa płyta o lekko ściętych krawędziach (górnej i dolnej).

Pośrodku umieszczono dużą, srebrną gałkę regulacji głośności, a poniżej na prawo i lewo od gałki w sumie 8 przycisków – włącznik (służący również do włączania funkcji mute), oraz kolejne 7 umożliwiające wybór jednego z 4 wejść liniowych, wejścia zbalansowanego (to właśnie ten dodatkowy przycisk), wejścia phono i USB. Wejście USB pracuje w trybie asynchronicznym i akceptuje pliki w rozdzielczości do 24/96, a zatem pracuje z wszystkimi systemami operacyjnymi bez konieczności instalacji dodatkowych sterowników. Wejście opisane: 'phono' umożliwia podłączenie gramofonu do wbudowanego przedwzmacniacza gramofonowego współpracującego zarówno z wkładkami typu MM jak i MC. Z tyłu, obok tego wejścia umieszczono niewielki przełącznik, który wyznacza tryb pracy wbudowanego przedwzmacniacza gramofonowego (MM lub MC) .

Z 4 wejść liniowych jedno, dzięki małemu przełącznikowi, umieszczonemu na tylnym panelu wzmacniacza, może służyć jako wyjście HT (do kina domowego). Dodatkowo użytkownik dostaje do dyspozycji wyjście Pre-out (wyjście z przedwzmacniacza z regulowanym poziomem sygnału) oraz wyjście Line-out (ze stałym poziomem sygnału). Z tyłu oprócz 7 par gniazd RCA (wejście phono jest umieszczone w pewne odległości od pozostałych) i pary wejść XLR znajdują się gniazda głośnikowe, wyglądające co prawda jak produkty WBT, ale z logo Musical Fidelity, oraz wejście USB i zacisk uziemienia.

Odtwarzacz Compact Disc

Odtwarzacz M6scd to połączenie klasycznego odtwarzacza CD z przetwornikiem cyfrowo-analogowym, bądź też odtwarzacz CD z pięcioma cyfrowymi wejściami (2 x RCA, 2 x Toslink, USB). Solidna, metalowa obudowa oferowana jest w dwóch kolorach wykończenia – czarnym i srebrnym. Odtwarzacz wyposażono w klasyczny mechanizm ładowania płyty CD (z szufladą). Na froncie umieszczono czytelny wyświetlacz, który oprócz numeru odtwarzanego utworu i czasu odtwarzania pokazuje również zapisany na płycie CD-Text, a więc np. tytuły utworów (oczywiście o ile te informacje zostały zapisane na płycie). Szereg niewielkich, srebrnych przycisków pozwala na podstawową manualną obsługę odtwarzacza oraz na wybór jednego z cyfrowych wejść. Z tyłu, oprócz wspomnianych wejść cyfrowych, znajdują się także cyfrowe wyjścia (coax i Toslink), oraz wyjścia analogowe, RCA i XLR, gniazda triggerów, plus gniazdo zasilania. Sercem układu są kości DAC Burr-Brown PCM1795. Odtwarzacz wyposażono w autorski algorytm upsamplowania sygnału do postaci 32 bitów i 192 kHz.

Wykonanie i wykończenie obu urządzeń sugeruje już na pierwszy rzut oka ich wysoką klasę. Oba występują w dwóch wersjach kolorystycznych – czarnej i srebrnej. Jedynym elementem, który nie do końca pasuje klasą do tego zestawu jest systemowy pilot zdalnego sterowania. Co do jego funkcjonalności, zasięgu i działania nie mam żadnych zastrzeżeń. Natomiast jest to zwykła, plastikowa. leciutka jednostka, która jest jednak jakby z trochę innej bajki niż solidne, świetnie wyglądające urządzenia.


Dane techniczne (wg producenta)

M6si
Moc wyjściowa: 220 W/8 Ω
THD: <0,007 %
S/N: > 107dB
Pasmo przenoszenia: 10 Hz - 20 kHz

Wejścia: 4 x RCA, 1 x XLR, USB 24/ 96, 1 x MM/MC

Napięcie wejściowe MM: 3 mV
Napięcie wejściowe MC: 0,4 mV
S/N: 84 dB
Impedancja wejściowa: 40 kΩ

Wymiary (SxWxG): 440 x 125 x 400 mm
Waga: 16,6 kg

M6scd

Separacja kanałów: 105 dB
Pasmo przenoszenia: 10 Hz - 20 kHz
S/N: >117 dB
THD: <0,003%
Wyjścia analogowe: RCA + XLR
Wyjścia cyfrowe: 1 x RCA (S/PDIF); 1 x Toslink;
Wejścia cyfrowe: 2 x RCA (S/PDIF); 2 x Toslink; 1 x USB typ B
Wymiary (SxWxG): 440 x 125 x 385 mm
Waga: 11,2 kg


Dystrybucja w Polsce:

RAFKO

ul. Handlowa 7
15-399 Białystok

rafko.com/pl

  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl

System odniesienia

- Odtwarzacz multiformatowy (BR, CD, SACD, DVD-A) Oppo BDP-83SE z lampową modyfikacją, w tym nowym stopniem analogowym i oddzielnym, lampowym zasilaniem, modyfikowany przez Dana Wrighta
- Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio Symphony II z upgradem w postaci transformatorów wyjściowych z modelu Diavolo, wykonanym przez Toma Willisa
- Końcówka mocy Modwright KWA100SE
- Przedwzmacniacz lampowy Modwright LS100
- Przetwornik cyfrowo analogowy: TeddyDAC, oraz Hegel HD11
- Konwerter USB: Berkeley Audio Design Alpha USB, Lampizator
- Gramofon: TransFi Salvation z ramieniem TransFi T3PRO Tomahawk i wkładkami AT33PTG (MC), Koetsu Black Gold Line (MC), Goldring 2100 (MM)
- Przedwzmacniacz gramofonowy: ESELabs Nibiru MC, iPhono MM/MC
- Kolumny: Bastanis Matterhorn
- Wzmacniacz słuchawkowy: Schiit Lyr
- Słuchawki: Audeze LCD3
- Interkonekty - LessLoss Anchorwave; Gabriel Gold Extreme mk2, Antipodes Komako
- Przewód głośnikowy -
LessLoss Anchorwave
- Przewody zasilające - LessLoss DFPC Signature; Gigawatt LC-3
- Kable cyfrowe: kabel USB AudioQuest Carbon, kable koaksjalne i BNC Audiomica Flint Consequence
- Zasilanie: listwy pasywne: Gigawatt PF-2 MK2 i Furutech TP-609e; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
- Stolik: Rogoż Audio 4SB2N
- Akcesoria antywibracyjne: platforma ROGOZ-AUDIO SMO40; platforma ROGOZ-AUDIO CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot