Kolumny głośnikowe
Trenner&Friedl
Producent: Trenner&Friedl GmbH |
ak się złożyło, iż pomimo kilku wcześniejszych przymiarek, do tej pory nie miałem u siebie żadnych kolumn austriackiej firmy Trenner&Friedl. Słuchałem kilku modeli na wystawach, słuchałem i w domowym systemie (acz nie własnym) i za każdym razem robiły na mnie duże wrażenie. Oczywiście największe zrobił model ISIS, który i owszem, mógłby być kolumną na całe życie, a którego jedyną „słabością” (z mojego punktu widzenia) jest fakt, iż nie da się go prawidłowo napędzić 8-watowym SET-em (ani też inną słabowitą lampką). Wszystkie modele, z którymi się zetknąłem nie tylko świetnie grały, ale i wyglądały – ich wykończenie stoi bowiem na bardzo, bardzo wysokim poziomie, a, teoretycznie, proste, klasyczne obudowy zdecydowanie mają w sobie to COŚ. To takie mniejsze, czy większe dzieła sztuki, które stawia się w pokoju i jeszcze przed włączeniem muzyki czerpie się czystą przyjemność z samego patrzenia na nie. I to pomimo wspomnianego faktu, iż poza topowym modelem, Duke, reszta to właściwie nieskomplikowane bryły o prostych liniach. A jednak wysokiej klasy materiały, piękne wykończenie, pewnie i właściwe proporcje sprawiają, że austriackie kolumny są prawdziwymi kusicielkami... Cała linia obejmuje dziś 5 modeli kolumn. Najmniejszy Art swą nazwę wziął of Arta Peppera, fantastycznego saksofonisty jazzowego. Największy, od którego firma zaczęła swoją działalność, nazywa się Duke (od Duke'a Ellingtona). Jak piszą konstruktorzy na swojej stronie, stworzyli go, by był czymś w rodzaju mikroskopu mającego im pomagać w realizacji nagrań muzycznych (czym również się zajmują). Warto zajrzeć na stronę producenta i zobaczyć te, w założeniu, „monitory” studyjne wysokie na 1,5 m, głębokie na 85 cm, a szerokie na 50 cm ... :) Trzy modele pośrodku oferty można by nazwać serią egipską, jako iż zwą się Pharoah, Ra i Isis. Do testu trafiły do mnie najmniejsze w ofercie Arty. To prawdziwe „maluchy” mierzące zaledwie 27x18x30 cm. Wykonane są równie pięknie jak wyższe/droższe modele. Konstruktorzy, panowie Trenner i Friedl, zapewniają na swojej stronie, że w konstrukcję tego modelu włożyli równie wiele serca, jak i we wszystkie pozostałe. Cel był także dokładnie taki sam – maksymalnie muzykalna, wciągająca prezentacja. By to osiągnąć panowie skupili się na stworzeniu maksymalnie sztywnej, wielowarstwowej obudowy, zastosowali panel frontowy o „kanapkowej” budowie wykończony bardzo sztywnym, ręcznie polerowanym materiałem o nazwie Corian, użyli wewnętrznego okablowania marki Cardas, oraz zwrotnicy robionej dla nich w Niemczech, opartej o wysokiej jakości elementy produkowane także w tym kraju (Mundorf). Na użytek tego testu do kompletu otrzymałem zrobione przez firmę pana Janusza Rogoża (w konsultacji z konstruktorami kolumn) specjalnie dla Artów podstawki. Jak zwykle w przypadku tej marki – nadzwyczaj solidne, ciężkie i stabilne, a wymiarami idealnie spasowane z Trennerami. Nagrania użyte w teście (wybór):
Maluchy takie jak Arty z założenia przeznaczone są do mniejszych pomieszczeń niż moje. Bas-refleks skierowany do tyłu sugeruje ustawienie ich względnie blisko tylnej ściany, co zapewne może nieco wspomóc reprodukcję basu. Z tej opcji zrezygnowałem od razu, bo po prostu kolumny znajdowałyby się wówczas zbyt daleko od miejsca odsłuchowego. Podobnie jak w przypadku kilku innych niewielkich monitorów testowanych wcześniej, także i Arty wystawiłem niemal na środek pokoju. W ten sposób odsłuch można było nazwać słuchaniem w bliskim polu, a poza tym, choć kolumny podstawkowe zwykle czarują przestrzenią, to jednak, gdy je ustawić z daleka od wszystkich ścian i innych przeszkód, wznoszą się na jeszcze wyższy poziom w tym zakresie. A ja przestrzeń i efekt znikania kolumn z pomieszczenia po prostu uwielbiam. Malutkie kolumny, siłą rzeczy ograniczenie rozciągnięcia i potęgi basu, czego by tu najpierw posłuchać. Na pierwszy ogień poszła... ścieżka dźwiękowa z Predatora - tak, TEGO filmu z Arnoldem – w końcu z pochodzenia Austriak, to pasuje, nieprawdaż? OK., jasne, że z samą muzyką nie miał nic wspólnego - soundtrack skomponował Alan Silvestri - ale to właśnie muzyka stworzyła niesamowity klimat tego filmu. To muzyka nie opierająca się tak bardzo na potędze brzmienia, nie tak monumentalna jak w Incepcji, czy filmie Dark Knight (obydwie ścieżki dźwiękowe to dzieło Hansa Zimmera). Tu chodzi o budowanie nastroju nagłymi zmianami tempa, zabawą efektami przestrzennymi, szybkimi wejściami różnych instrumentów, które mają zaskakiwać, wyzwalać adrenalinę. Czy to jest właściwe zadanie dla tych maluchów? Jak się natychmiast okazało – jak najbardziej! Potrafią one zagrać bardzo szybko, świetnie radzą sobie ze zmianami tempa i ze skokami dynamiki. Kreują ogromną przestrzeń, same całkowicie znikając – w ten sposób znakomicie budowały wrażenie ciągłego zagrożenia (jeśli nie wiecie państwo o czym mówię, to widocznie nie widzieliście filmu). Wiele większych kolumn, mimo iż schodziły niżej z basem, nie potrafiło u mnie zbudować takiego klimatu, przy którym autentycznie czułem jak ciarki mi chodzą po plecach. I to tyle w kwestii klasyfikowania kolumn (czy muzyki, do której się nadają) wyłącznie na podstawie ich wielkości. Po takim doświadczeniu rzuciłem Artom kolejne wyzwanie – płytę Tria Johna McLaughlina Que alegria. Pomimo uczestnictwa w tym projekcie innych muzyków, odbieram ją jako niemal ciągłą rozmowę między gitarą Johna a perkusją Triloka Gurtu. Czasem to rozmowa spokojna, czasem dość charakterne przerzucanie się argumentami. Gitara jest bardzo żywa, energetyczna, świetnie oddany jest niepowtarzalny styl grania McLaughlina. Ale tym razem to popisy Triloka Gurtu zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Dlaczego? Bo nie spodziewałem się zupełnie, że te austriackie maluchy tak świetnie poradzą sobie z ich oddaniem. To oczywiście nie jest rockowa perkusja z mocno, non-stop pracującą stopą, nie ma „walenia” na siłę w co pod pałki wpadnie. To świetne, kreatywne, szybkie granie z dużym udziałem blach. A one w wydaniu Artów niesamowicie błyszczały, lśniły, mieniły się wręcz kolorami. Szybkie uderzenia pałeczki przechodziły płynnie w piękne, długie, bogate tonalnie wybrzmienia długo wiszące w powietrzu. Zabawa była przednia, a takowa, przynajmniej w ciągu dnia, skłania do odkręcenia głośności, czasem nawet znacznie, powyżej normalnego poziomu, co też z dziką radością czyniłem, bo nie robiło to na Artach żadnego wrażenia. Oczywiście nie doszedłem do żadnych „szalonych” poziomów, ale przez jakiś czas grałem naprawdę głośno, a mimo to nie udało mi się przyłapać maluchów ani na kompresji, ani na zniekształceniach – grały równie czysto, w równie uporządkowany sposób, jak na „normalnym” poziomie głośności. Szukając kolejnej płyty do zagrania z założeniem, że (podobnie jak dwie poprzednie) będzie to coś, czego dawno nie słuchałem, natknąłem się na krążek George'a Michaela Unplugged. Rzadko zdarza mi się słuchać popu, ale od czasu słynnego koncertu poświęconemu Freddiemu Mercury’emu, w czasie którego wystąpiło mnóstwo wielkich gwiazd muzyki i większość z nich popisowo się wyłożyła nie potrafiąc zaśpiewać tego, co Freddiemu przychodziło z łatwością, cenię klasę George'a Michaela jako wokalisty. Był jednym z bardzo, bardzo nielicznych, który w tym repertuarze poradził sobie bardzo dobrze. Dlatego właśnie mam ten krążek i czasem do niego wracam, mimo że płyta nie jest specjalnie dobrze zrealizowana – jest trochę przebasowana, jest na niej trochę sybilantów, trochę to wszystko jest „ściśnięte” na scenie, ale zasadniczo da się słuchać, a dla wokalnych umiejętności tego artysty wręcz warto. W wielu kawałkach dość mocno pracuje tu bas i to dość niski, a na dodatek kogoś paluszki przy konsoli świerzbiały i jeszcze nieco go podbił. |
Ale też, gdy nie syczał, brzmiał świetnie – nasycenie, barwa, realizm prezentacji robiły duże wrażenie. Jednakowoż austriackie kolumny (skręcone nieco w moją stronę) zdawały się patrzeć na mnie z wyrzutem – daj nam coś porządnie nagranego, to pokażemy co naprawdę potrafimy! W dalszej części odsłuchów na tapetę trafiały więc nagrania, do których realizacji nie można się przyczepić, jak choćby Blues Masters wydane w formacie XRCD24, którą to płytę otrzymałem od pana Kazuo Kiuchi w Monachium. Jestem fanem bluesa, więc taki prezent ucieszył mnie w dwójnasób. Jasne było, że będzie to realizacja najwyższych lotów, co nie jest regułą w nagraniach tego gatunku muzycznego. Arty także wydawały się to doceniać – przestały na mnie patrzeć z wyrzutem i natychmiast udowodniły, że znakomicie czują bluesa. Zagrały z prawdziwym feelingiem, ze świetnym pace&rhythm, po raz kolejny potwierdzając także, jak znakomicie odtwarzają ludzkie głosy. Zaraz po tej płycie zagrałem kolejną, także sprezentowaną mi przez pana Kazuo, tym razem z zupełnie innej bajki – mowa bowiem o 1. symfonii Mahlera pod dyrekcją Giuliniego, tym razem z formacie Supercuts XRCD24. Nie muszę chyba nawet dodawać, że w przypadku obydwu płyt pan Kiuchi uczestniczył w procesie masteringu. Ale świetna separacja, bardzo dobra rozdzielczość, czystość przekazu, bezbłędne poukładanie orkiestry w przestrzeni (przeskalowanej oczywiście) sceny, robiły ogromne wrażenie. Pod względem prawdziwości barwy, spójności i płynności przekazu wiele większych kolumn nie mogłoby się z Trennerami równać. Każda reprodukcja muzyki jest jakimś kompromisem i każdy może wybrać ten, który jemu akurat najbardziej odpowiada. Może do Mahlera Arty nie byłyby moim pierwszym wyborem, ale bardzo chętnie postawiłbym je w drugim systemie, by czasem posłuchać ich porywającej interpretacji tej muzyki. I mógłbym tak wyliczać dalej kolejne przesłuchane tytuły. Zamiast tego napiszę tylko, że nie przyłapałem austriackich kolumn na żadnej wpadce. Gdy dostawały nagrania słabsze patrzyły na mnie z wyrzutem swoimi srebrnymi membranami przetworników nisko-średniotonowych i z wyraźną niechęcią pokazywały jakość realizacji. Wyraźnie natomiast odżywały, gdy tylko karmiłem je materiałem dobrej jakości. Pomijając ograniczenia wypływające z ich wielkości, potrafiły większość nagrań zaprezentować w taki sposób, że niełatwo było sobie wyobrazić wersję lepszą. Reagowały oczywiście na zmianę amplifikacji. Świetnie zgrywały się z integrą Cryona, inaczej, nieco cieplej, grały z moim zestawem ModWrighta, a jeszcze inaczej z ciekawym zestawieniem prototypowej konstrukcji naszej rodzimej firmy Audiomatus, wzmacniaczem w klasie D, który połączyłem z malutkim, ale znakomitym przedwzmacniaczem lampowym firmy Tektron (niedługo recenzja tegoż przedwzmacniacza z końcówkami mocy tej marki). To ostatnie połączenie, choć dość przypadkowe, choć Audiomatus to, raz jeszcze podkreślę, prototyp, zagrało bardzo ciekawie. Końcówka mocy zapewniła bardzo energetyczny, mocny (w porównaniu do poprzednich wzmacniaczy) dół pasma i czystą, rozdzielczą górę. Tektron uzupełnił ten przekaz szczyptą słodyczy na górze, oraz wypełnieniem, gładkością, bardzo dobrą rozdzielczością i niesamowitą namacalnością w średnicy. Sądzę, iż takie właśnie zestawienie, wzmacniacza w klasie D z lampowym przedwzmacniaczem mogłoby w połączeniu z Artami przypaść do gustu wielu osobom. W przypadku wielu nagrań pozwalano ono właściwie zapomnieć o ograniczeniach pasma, o braku najniższego basu. Szybkość, energetyczność i sprężystość woofera prowadzonego przez klasę D robiła ogromne wrażenie, a przedwzmacniacz lampowy dbał, by i średnica była odpowiednio dopieszczona. Piękne, imponujące granie wysokiej klasy! Podsumowanie Zupełnie niedawno zachwycałem się relatywnie niedrogimi, piekielnie dynamicznymi, żywo grającymi kolumnami kanadyjskiego Brystona. Nie przyszło mi wówczas do głowy, że tak szybko trafię na kolejne, jeszcze mniejsze maluchy, które zachwycą mnie jeszcze bardziej, choć nieco innymi aspektami swego brzmienia. Tu nie dynamika i fun są elementami przewodnimi, ale jak przystało na znacznie droższe kolumny, wyrafinowanie i spójność grania. Arty przedstawiają bardzo prawdziwy obraz reprodukowanego nagrania, ale też i po prostu grają muzykę. Są analityczne, ale bez przesady – tu analityczność służy prawdziwości prezentacji, a nie jest istotą tejże. Te śliczne maluchy znikają z pomieszczenia całkowicie, zostawiając słuchacza sam na sam z muzyką. Grają płynnie, nasyconym, bogatym w detale i najdrobniejsze niuanse dźwiękiem. Potrafią grać szybko, z odpowiednim wzmacniaczem (bo wcale nie są aż tak łatwe do prowadzenia) imponują pace&rhythm i energią przekazu. Budują ogromną, wieloplanową scenę, rzucając na nią zaskakująco duże, plastyczne obrazy instrumentów. Zachwycają czystością grania, czystością, którą potrafią zachować nawet, gdy niesieni entuzjazmem odkręcimy pokrętło głośności dalej, niż to mamy w zwyczaju. A że nie ma najniższego basu? No, nie ma. W ilu nagraniach mi to przeszkadzało? Nie bardzo mogę sobie przypomnieć. No dobrze, może w Incepcji. Ale ilość zalet, które te kolumny mają do zaoferowania, po prostu spycha tą kwestię na bardzo, bardzo odległy plan. Bez trudu jestem sobie w stanie wyobrazić prawdziwie high-endowy system, oczywiście w stosunkowo niedużym pokoju, w którym Artom towarzyszy droga, wyszukana elektronika i ewentualnie, dla miłośników basu, subwoofer wysokiej klasy. Systemy 2.1, których kilka grało w Monachium, pokazały, że taką integrację da się zrobić bardzo dobrze. Podejrzewam jednakże, że większości osób, w kilkunastometrowym pokoju, same Arty w zupełności wystarczą. Często widywałem na forach pytania o high-endowe kolumny do pokoju o powierzchni 15-16 m2 – jeśli takowych poszukujecie, zacznijcie od Artów, a może nawet (o ile to będzie jeszcze do zrealizowania) od ich jubileuszowej wersji, zwanej Stone, którą panowie Trenner i Friedl dopieścili na maksa i właśnie wypuścili na rynek w mocno limitowanej edycji. Fantastyczne kolumny do niewielkiego pokoju, nawet, a może zwłaszcza, do prawdziwie high-endowego systemu! Arty to najmniejsze kolumny w ofercie austriackiej formy Trenner&Friedl. Ich nazwa to hołd dla wspaniałego saksofonisty jazzowego Arta Peppera. To malutkie, dwudrożne kolumny podstawkowe w obudowie wentylowanej bas-refleksem skierowanym do tyłu, do których, w konsultacji z producentem, polska firma Rogoż Audio zrobiła niezwykle solidne, stabilne podstawki. Obudowy kolumn zaprojektowano korzystając z tzw. złotych proporcji. Największym wymiarem jest głębokość (30 cm), a obudowa ma regularny, prostopadłościenny kształt. Przy wypakowywaniu zaskakują wagą oraz klasą wykonania i wykończenia – to małe dzieła sztuki, mimo iż to niby takie proste skrzynki. Bardzo sztywne, solidne obudowy wykonano z warstwowych płyt MDF, poza frontem, który składa się z warstwy MDF-u i zewnętrznej z ręcznie polerowanego Corianu – materiału firmy DuPont, właściciela patentu na Teflon (miedzy innymi). Producent nie podaje dokładnych informacji o użytych przetwornikach. Górę pasma obsługuje 1-calowy tweeter pierścieniowy (Scanspeak ?) z magnesem neodymowym z dodatkowym radiatorem pracujący w osobnej, zamkniętej komorze. Głośnik nisko-średniotonowy to 5-calowy przetwornik z aluminiową membraną, wyposażony w stożek fazowy. Co ciekawe producent zdecydował się na niestandardowy układ z tweeterem umieszczonym poniżej woofera. Wewnętrzne okablowanie to przewody Cardasa, zwrotnicę natomiast, korzystając z własnych elementów, wykonuje niemiecki Mundorf. Gniazda głośnikowe także pochodzą od Cardasa. Obudowa wykończona jest siedmioma warstwami lakieru. Dane techniczne (wg producenta) Budowa: dwudrożna, wentylowana bas-refleksem Dystrybucja w Polsce: DOŁĄCZ DO NAS NA TWITTERZE: UNIKATOWE ZDJĘCIA, SZYBKIE INFORMACJE, POWIADOMIENIA O NOWOŚCIACH!!! |
- Odtwarzacz multiformatowy (BR, CD, SACD, DVD-A) Oppo BDP-83SE z lampową modyfikacją, w tym nowym stopniem analogowym i oddzielnym, lampowym zasilaniem, modyfikowany przez Dana Wrighta - Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio Symphony II z upgradem w postaci transformatorów wyjściowych z modelu Diavolo, wykonanym przez Toma Willisa - Końcówka mocy Modwright KWA100SE - Przedwzmacniacz lampowy Modwright LS100 - Przetwornik cyfrowo analogowy: TeddyDAC, oraz Hegel HD11 - Konwerter USB: Berkeley Audio Design Alpha USB, Lampizator |
- Gramofon: TransFi Salvation z ramieniem TransFi T3PRO Tomahawk i wkładkami AT33PTG (MC), Koetsu Black Gold Line (MC), Goldring 2100 (MM) - Przedwzmacniacz gramofonowy: ESELabs Nibiru MC, iPhono MM/MC - Kolumny: Bastanis Matterhorn - Wzmacniacz słuchawkowy: Schiit Lyr - Słuchawki: Audeze LCD3 - Interkonekty - LessLoss Anchorwave; Gabriel Gold Extreme mk2, Antipodes Komako - Przewód głośnikowy - LessLoss Anchorwave - Przewody zasilające - LessLoss DFPC Signature; Gigawatt LC-3 |
- Kable cyfrowe: kabel USB AudioQuest Carbon, kable koaksjalne i BNC Audiomica Flint Consequence - Zasilanie: listwy pasywne: Gigawatt PF-2 MK2 i Furutech TP-609e; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R) - Stolik: Rogoż Audio 4SB2N - Akcesoria antywibracyjne: platforma ROGOZ-AUDIO SMO40; platforma ROGOZ-AUDIO CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity