pl | en

Gramofon + przedwzmacniacz gramofonowy

 

Zontek + Linnart
ZONTEK + P1

Producent: ZONTEK | LINNART
Cena: 9990 EUR + 14 760 PLN

Kontakt:
"Zontek" Paweł Zontek
zontek@bigbas.pl | www.zontek.pl


LINNART Mirosław Tomaszewski
linnart@wp.pl | www.linnart.com.pl


MADE IN POLAND


o wspólnego mają ze sobą firmy AdFontes i Zontek? Naprawdę wiele. Po pierwsze to polskie marki. Po drugie wiem, że właściciele, panowie Andrzej i Paweł się znają; ten pierwszy wspierał nawet drugiego swą wiedzą i doświadczeniem. Po trzecie obie produkują gramofony (co wynika z numeru 2). Po czwarte właściciele obu postawili na dłuuugie ramiona do swoich napędów. Po piąte obie te manufaktury są w jakiś sposób związane z częścią użytkowników forum Audiostereo. Można by powiedzieć, że w jakimś stopniu gramofony tych firm rodziły się, za przeproszeniem, publicznie, przy mniejszym czy większym zaangażowaniu innych pasjonatów, którzy sugerowali pewne rzeczy, poprawki i rozwiązania w obu konstrukcjach. Dotyczy to przede wszystkim AdFontesa, ale i powstawanie Zontka było relacjonowane i komentowane na audiostereo.pl, największym polskim forum o tematyce audio.


Są i wyraźne różnice między tymi markami. AdFontes to „gramofon dla ludu”, że tak powiem. To świetna konstrukcja, którą można nabyć za stosunkowo niewielkie pieniądze i cieszyć się dźwiękiem wysokiej próby. Takim, z którym żaden gramofon znanej marki w podobnej, a nawet i dwukrotnie wyższej cenie nie może konkurować. To także konstrukcja, która ciągle ewoluuje, również dzięki zaangażowaniu licznych użytkowników. Pod tym względem AdFontes przypomina mi nieco mojego TransFi – Salvation, Terminator/Tomahawk. Ciągle się zmieniają, bo i ich konstruktor bezustannie dąży do uzyskania jeszcze lepszego dźwięku, w czym pomagają właściciele jego konstrukcji nie bojący się eksperymentów.
W przypadku Zontka natomiast, przebieg niemal całego projektu pt: „Gramofon”, można było śledzić na wspomnianym forum, pomimo że założenie tego przedsięwzięcia było nieco inne. Jego autor od razu zakładał zbudowanie high-endowej, bezkompromisowej maszyny, nie licząc się specjalnie z kosztami. Słowem – podobieństw między tymi firmami jest sporo, ale są też i wyraźne różnice. Cieszy to, że obaj konstruktorzy ze sobą współpracują – to niestety niezbyt częste zjawisko w naszej branży. O AdFontesie już w swoim czasie pisałem (zobacz TUTAJ), teraz przyszła kolej na Zontka.

Publicznie gramofonu pana Pawła pierwszy raz posłuchać było można chyba na Audio Show (o ile dobrze pamiętam już nawet w 2012 roku, a na pewno w 2013). Mówiąc szczerze, w czasie ostatniej wystawy pokój był tak oblegany, że pomimo kilku prób nie udało mi się spokojnie posłuchać prezentowanego systemu. Od tego czasu trafiło mi się jednakże kilka innych okazji. Najpierw zostałem zaproszony na prezentację firmy Ardento, która odbyła się w Atelier Wydziału Architektury w Warszawie. Moje ukochane kolumny, Altery, napędzany świetnym wzmacniaczem 300B tej samej marki grały na przemian z torem cyfrowym (z „dakiem” Ardento), oraz... no właśnie – Zontkiem i przedwzmacniaczem gramofonowym Linnart.
Kilka miesięcy później, na wystawie High End 2014 w Monachium odwiedziłem pierwszy w historii tej wystawy pokój, w którym grał kompletny polski system. A w systemie grały m.in. gramofon Zontek i przedwzmacniacz gramofonowy Linnart. I w końcu w dniu światowej premiery trzech pierwszych zremasterowanych, pod czujnym okiem Jimmiego Page'a, albumów Led Zeppelin byłem w Trójce, w Studio Osieckiej, gdzie słuchaliśmy owych trzech albumów granych przez system z Zontkiem, Linnartem i Ardento w rolach głównych. W żadnych z tych miejsc warunki odsłuchowe nie były idealne, ale zwłaszcza to, co usłyszałem w Trójce przekonało mnie, że należy w końcu zawrzeć bliższą znajomość z najwyraźniej nierozłącznym duetem – gramofonem Zontek, uzbrojonym w imponujące, 14,5-calowe ramię oraz lampowym przedwzmacniaczem gramofonowym firmy Linnart.

Ta ostatnia firma istnieje od lat, acz raczej gdzieś na obrzeżach naszego rynku audio, bo nigdy nie stawiała na reklamę, czy na recenzje (acz te sporadycznie pojawiały się w różnych magazynach), choć w czasie Audio Show pokazywała się nie raz. Zapewne większości osób kojarzy się z urządzeniami lampowymi – przedwzmacniaczami gramofonowymi i liniowymi, wzmacniaczami i wzmacniaczami słuchawkowymi. Także i testowany wraz z Zontkiem najnowszy przedwzmacniacz gramofonowy ma na pokładzie bańki próżniowe. P1, bo tak właśnie został oznaczony, powstał jako partner dla Zontka, acz oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by używać go z dowolnym innym gramofonem, byle uzbrojonym we wkładkę MC. Z tego co wiem pan Mirek buduje również np. cenione wzmacniacze gitarowe, tuninguje sprzęty audio i wielu osobom „uratował życie” naprawiając urządzenia innych marek. Zdecydowałem się na test całego systemu po prostu dlatego, że obie firmy konsekwentnie pokazują się razem i za każdym razem słychać duży potencjał tego zestawienia.

Nagrania użyte w teście (wybór)

  • AC/DC, Live, EPIC, E2 90553, LP.
  • Arne Domnerus, Jazz at the Pawnshop, Proprius, ATR 003, LP.
  • Cannonball Adderly, Somethin' Else, Classic Records, BST 1595-45, LP.
  • Dead Can Dance, Spiritchaser, 4AD/Mobile Fidelity, MOFI 2-002, 180 g LP.
  • Dire Straits, Love over gold, Vertigo 25PP-60, LP.
  • Frank Sinatra, Live in Paris, Reprise/Mobile Fidelity MFSL 2-312, 180 g LP.
  • Hans Zimmer & Lisa Gerrard, Gladiator, ORG 050, 180 g LP.
  • Keith Jarret, The Köln Concert, ECM 1064/65 ST, LP.
  • Led Zeppelin, Led Zeppelin II, Atlantic 8122796438, LP.
  • Led Zeppelin, Led Zeppelin, Atlantic 8122796460, LP.
  • Metallica, Metallica, 511831-1, 4 x LP.
  • Muddy Waters & The Rolling Stones, Live At The Checkerboard Lounge, Chicago 1981, Eagle Rock Entertainment B0085KGHI6, LP.
  • Muddy Waters, Folk Singer, Mobile Fidelity 180 g MFSL-1-201, LP.
  • Paco De Lucia, John McLaughlin, Al Di Meola, Friday Night in San Francisco, Philips 6302137, LP.
  • Patricia Barber, Companion, Premonition/Mobile Fidelity MFSL 2-45003, 180 g LP.
  • Pink Floyd, The Wall, EMI 5099902988313, LP.
  • The Oscar Peterson Trio, Night train, VERVE/ORG ORG 029, 180 g LP.
  • The Ray Brown Trio, Soular energy, Pure Audiophile PA-002 (2), 180 g LP.
  • Thorens, 125th Anniversary LP, Thorens ATD125, LP.
  • U2, Joshua Tree, UNIVERSAL UNILP75094, 180g LP.
Japońskie wersje płyt dostępne na

Przygoda z odsłuchem Zontka i Linnartu zaczęła się od najmniej przyjemnego elementu – od wniesienia wszystkiego na moje wysokie trzecie piętro. Wydawałoby się, że to tylko gramofon i przedwzmacniacz. Tyle że ten gramofon w dostarczonej wersji z talerzem w wersji Ultra (23 kg!!) waży ponad 55 kg. A phonostage z osobnym, solidnym zasilaczem lampowym także do lekkich nie należy. W końcu, na raty, wszystko to wnieśliśmy, a panowie ustawili i podłączyli całość.
W trakcie tego procesu mogłem się bliżej przyjrzeć kilku ciekawym rozwiązaniom. Zacznijmy od gramofonu. Na pozór posiada on dużą, prostokątną drewnianą plintę opartą na czterech dużych, chromowanych, metalowych nogach. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Tymczasem konstruktor zastosował tu ciekawe rozwiązanie – plinta, która ma budowę kanapkową z dwiema warstwami litego drewna, rozdzielonymi cieńszą warstwą specjalnej stali, w której to warstwie jest osadzone łożysko talerza, podzielona jest także na dwie niezależne części. Przyjmijmy, że są to trójkąty (choć nie do końca), ustawione obok siebie, z niewielką szczeliną między nimi. Razem tworzą klasyczny, prostokątny kształt.

W mniejszej części umieszczony jest silnik (wysokiej klasy szwajcarski, DC) oraz sterownik, można by więc powiedzieć, że to po prostu wolnostojący silnik, ale kształt i forma sugerują jednak, iż jest to część plinty. Nawiasem mówiąc konstruktor zapytany o to wprost, też miał wątpliwości – z jednej strony zależało mu na całkowity odizolowaniu silnika i elektroniki sterownika od reszty napędu, z drugiej chciał zachować klasyczny wygląd gramofonu. Rozwiązanie, które stworzył spełniło oba założenia. Część plinty z silnikiem i sterownikiem ma taką samą budowę, jak główna część – to także dwie warstwy litego drewna z warstwą stali pośrodku.

Elektronikę umieszczono w wydrążeniu w dolnej, drewnianej części, a stalowa płyta ma ekranować od zakłóceń z owej elektroniki. Silnik jest oczywiście dodatkowo odsprzęgany. Co ciekawe, rolka pozwala na użycie nawet trzech pasków do przenoszenia obrotów na talerz, acz w testowanym egzemplarzu używaliśmy pojedynczego.
Z tego, co przekazał mi konstruktor, dużo zależy od tego jakiego paska się użyje. Rolka napędowa jest bardzo niewielka (mowa o średnicy), natomiast talerz bardzo ciężki – zastosowany mocny silnik potrafi rozpędzić nawet talerz o tak dużej masie do właściwych obrotów w ciągu 3-4 sekund, choć oznacza to duże obciążenie dla paska. Pierwsze próby z klejonymi zakończyły się fiaskiem, bo takiego obciążenia paski o tej konstrukcji nie wytrzymywały. Opcją było zastosowanie nawet trzech takich pasków (stąd właśnie miejsce na rolce), acz koniec końców standardowo stosowany jest jeden, ale jednolity a nie klejony.

W tej samej części plinty na froncie znajduje się mały, podświetlony zieloną diodą, metalowy przycisk – to włącznik obrotów, z boku natomiast umieszczono małe, metalowe pokrętło, które służy do regulacji obrotów. Od strony użytkowej brakuje tu prostego przełącznika obrotów, zmiany nie dokonuje się również przekładając pasek na rolce. By posłuchać płyt na 45 obrotów trzeba obroty ustawić pokrętłem regulacji prędkości obrotowej talerza. By proces ten ułatwić na brzegu talerza umieszczono dwie podziałki, osobno dla 33 i 45 obrotów, więc nie ma potrzeby stosowania dodatkowego szablonu. Po jakimś czasie zyskuje się „czucie” w palcach, o ile obrócić pokrętło by uzyskać niemal idealny efekt. Jeśli ma się właściwe stałe oświetlenie można zawsze na podziałce stroboskopowej potwierdzić poprawność obrotów i ewentualnie precyzyjnie ją dostroić. Nie jest to jednak najwygodniejsze z możliwych rozwiązań. Rozmawialiśmy o tym z panem Pawłem i przyznał, że również inni klienci i dystrybutorzy sugerowali dodanie prostego przełącznika obrotów i że w końcu pewnie tym oczekiwaniom będzie musiał ulec, choć „zaburzy mu to projekt plastyczny”.

W drugiej części plinty znalazło się łożysko talerza, montowane w stalowej płycie, oraz podstawa ramienia (tych można zamontować nawet trzy, w testowanym egzemplarzu miałem jedną). Jedną z „gwiazd” tego gramofonu jest wykonany niezwykle precyzyjnie z aluminium duży talerz. W wersji standardowej waży on 13 kg, w wersji Ultra już 23 kg. W tej drugiej, co widać, kiedy patrzy się na talerz od góry, symetrycznie rozmieszczono (wtopiono w talerz) cylindry wykonane ze specjalnej, poddawanej trwającym wiele godzin procesom wygrzewania i stopniowego chłodzenia niemagnetycznej stali. „Ten talerz brzmi znajomo?” – Oczywiście, to „trademark” innego ciekawego producenta, Dr Feickert Analogue.

Talerz zawieszony jest na precyzyjnym łożysku, wykonanym z utwardzanej stali z elementami z brązu, smarowanym specjalnie opracowanym do tego celu olejem, które wsparte jest jeszcze magnetycznym zawieszeniem. Standardowo gramofon wyposażany jest w jedną podstawę ramienia, która została opracowana tak, by dało się w niej zamontować ramię o dowolnej długości. Dodatkowym elementem jest precyzyjna regulacja VTA, za pomocą pokrętła z metryczną skalą można regulować wysokość ramienia w zakresie 15 mm z precyzją do 0,01mm!

No i w końcu samo ramię. Z tego co mi powiedział pan Paweł, to napęd wykonał dla ramienia, a nie na odwrót. Ramię Delta to GIGANT! Tak chyba trzeba je określić. 14,5 cala wykonane z czarnego hebanu, drewna najwyższej klasy wykorzystywanego przy budowie wielu instrumentów. Rurka ramienia jest wydrążona w środku, to niezwykle precyzyjne, żmudna robota. By uzyskać pożądaną dla konkretnej wkładki masę efektywną rurkę można częściowo wypełnić. Czym? To jeden z wielu elementów, do których pan Paweł doszedł drogą eksperymentów i którym nie chce się chwalić. Gdy pierwszy raz podniosłem testowane ramię dociążone pod ciężką wkładkę Miyajimy szczęka opadła mi nisko, bo tak ciężkiego ramienia jeszcze w ręce nie miałem.
Potem została dalej na podłodze, gdy przyjrzałem się bliżej precyzji i jakości wykonania tegoż ramienia. Jakby na to nie spojrzeć, ramię to powstało w małej firmie, działającej od niedawna, na upartego można by to nazwać nawet produktem DIY! Tymczasem jego wykonania nie powstydziłby się (moim zdaniem oczywiście) żaden ze światowych tuzów. Cały proces produkcji to ręczna robota trwająca wg pana Pawła nawet 6 tygodni. Czarny heban (prowadzone są eksperymenty również i z innymi rodzajami drewna) to główny budulec i rurki ramienia i całej kolumny, w której pracuje ramię, metalowe części wykonano z brązu, który może być pozłacany lub rodowany, w zależności od życzenia klienta.

Ramię ma zawieszenie magnetyczne – dwa neodymowe magnesiki, jeden na górnej powierzchni belki, drugi w kolumnie nad belką ramienia, przyciągają się do siebie, a zetknięcie uniemożliwia stalowa linka, która łączy belkę ramienia od spodu z dolną częścią kolumny. Ta sama linka, jej naciąganie/luzowanie, służy do regulacji antyskatingu. Ramię „pływa” więc w pewnej mierze w powietrzu. Rurka ramienia zakończona jest metalową główką. Wszystkie elementy z windą ramienia włącznie są produkowane przez firmę Zontek. Ramię jest po prostu małym, rzemieślniczym dziełem sztuki, acz w procesie budowy i strojenia każdej sztuki używane jest także zaawansowane oprogramowanie komputerowe. Do testu gramofon otrzymałem z wkładką typu MC, Miyajima Shilabe, która według pana Pawła po prostu zgrywa się z tym ramieniem nadzwyczajnie. To ciężka wkładka o stosunkowo niewysokiej podatności i wysokiej zalecanej sile nacisku igły, z igłą o szlifie Shibata. Dodam jeszcze, że gramofon wyposażono w bardzo ładny, średnio ciężki, zakręcany docisk, a wśród akcesoriów oferowanych przez Zontka są również maty gramofonowe.


Równie ciekawą konstrukcją jest nowy, topowy przedwzmacniacz gramofonowy Linnarta, P1. Patrząc na to urządzenie i jego możliwości można dojść do wniosku, że współpraca między tymi dwoma firmami jest nieprzypadkowa. Popatrzmy najpierw na wygląd przedwzmacniacza – jego metalowa obudowa (mówię o samym urządzeniu, bo zasilacz znajduje się w osobnej) ewidentnie nawiązuje do Zontka . Podzielona jakby na dwie, na upartego „trójkątne”, części. Oczywiście nie są to dwie zupełnie niezależne części, bo obie umieszczono na wspólnej platformie. To górna część jest podzielona na dwa elementy między którymi znajduje się przerwa. Jest ona wystarczająco szeroka, by udało się tam umieścić sześć lamp E88CC (w tym wypadku NOS-y Philipsa), z dodatkowymi „kapturkami” tłumiącymi wibracje. W testowanym egzemplarzu zastosowano złote elementy wykończenia (siatki w pokrywach obu części i elementy nóżek), a nóżki pokryto czymś, co wygląda na jakieś drzewo egzotyczne.

Co do funkcjonalności – na Zontku można zamontować nawet trzy ramiona, a Linnart potrafi naraz tyle właśnie obsłużyć. Wyjątkową rzadkością są przedwzmacniacze, które mają dwa wejścia, a jeśli już to zwykle jedno dla wkładek MM a drugie dla MC. Innego z trzema wejściami nie kojarzę, choć nie wykluczam, że jakiś by się znalazł. Każde z trzech wejść ma niezależną regulację obciążenia, na froncie znajduje się selektor wejść. Słowem, możemy jednocześnie podłączyć tu nawet i trzy ramiona/wkładki (MC). Ucieszy to wszystkich posiadaczy więcej niż jednego ramienia, którzy nie lubią przepinania kabli. Tych, którzy lubią porównywać ramiona i wkładki. Albo tych, którzy planowali zakup np. drugiego ramienia do swojego gramofonu, ale powstrzymywała ich przed tym konieczność nabycia również drugiego przedwzmacniacza.

Ciekawostką są trzy małe przełączniki umieszczone na froncie: „bass”, „treble” i „midrange”, które pozwalają w niewielkim zakresie (1 dB) podbić poziom basu i wysokich tonów. W zakresie średnicy przełącznik ma 3 położenia: 0, -1 i 1 (wartości także wyrażone są w decybelach). Dzięki nim jest możliwość niewielkiego dostosowania dźwięku do własnych preferencji w przypadku niektórych, zwłaszcza starszych płyt. Tak się złożyło, że Zontek i Linnart miały okazję zagrać w towarzystwie z najwyższej półki i spisywały się znakomicie, nie przynosząc wstydu swoim twórcom, którzy w milczeniu słuchali, co wyczyniają ich „dzieci” w TAKIM systemie. W tym samym bowiem czasie miałem gigantyczną przyjemność testować topowe monobloki Kagura firmy Kondo (test wkrótce). W myśl zasady, że w miarę możliwości urządzenia audio należy testować w systemie z wyższej półki, by miały możliwość pokazania 100% swoich możliwości, Zontek i Linnart zostały podłączone do pre i monobloków tej japońskiej firmy.
Pierwsza płyta, igła opada łagodnie do rowka, z głośników zaczyna płynąć muzyka (mówiąc szczerze nawet nie pamiętam od czego zaczęliśmy), a u wszystkich obecnych mniej więcej taka sama reakcja: szeroko otwarte oczy, jeszcze szerszy banan na twarzy i absolutne zasłuchanie. Tak, oczywiście że spora część zasług leżała po stronie Kagur, ale jak to się kiedyś mówiło: z g...a bata nie ukręcisz, czy też bardziej fachowo: system gra tak, jak jego najsłabsze ogniwo. Czy tym ogniwem były testowane urządzenia (gramofon i phono), czy moje kolumny – można by się o to pewnie spierać. Tak czy owak daj Panie Boże w każdym systemie TAKIE najsłabsze ogniwa!


Czysty, organiczny dźwięk, otwarty, dźwięczny, wciągający bez reszty. Ponieważ panowie nie mogli długo zostać, więc „przerzuciliśmy” z 7-8 płyt, z których graliśmy po 1-2 utwory, z różnych gatunków muzycznych, acz starałem się, by były to wszystko bardzo dobre tłoczenia. Rodzaj muzyki kompletnie nie miał znaczenia – za każdym razem było to niebywale muzykalne, płynne, nie mające słabych stron widowisko. To był poziom magii, jakiego można się było spodziewać po Kondo – sam fakt, że Zontek i Linnart tego nie „psuły” świadczył o nich jak najlepiej, tym bardziej że Kagury to bardzo przejrzyście, detalicznie grające wzmacniacze, które wady dostarczanego sygnału potrafiły wyraziście pokazywać. Mówiąc szczerze, dopóki Kondo było u mnie bardzo chętnie korzystałem z tego źródła analogowego po prostu ciesząc się jak dziecko tym, jak fantastycznie brzmią moje ukochane płyty. Było to kilka dni nieziemskich, muzycznych doświadczeń. Zdawałem sobie jednakże sprawę, że faktyczną ocenę brzmienia Linnartu i Zontka będę mógł zacząć dopiero, gdy japońskie monobloki wyjadą.

Życie recenzenta ma swoje wspaniałe momenty, takie jak choćby możliwość słuchania tak fenomenalnych urządzeń jak wzmacniacze Kondo. Po nich przychodzą jednakże chwile bardzo trudne, gdy trzeba wrócić do rzeczywistości, do obiektywnie dobrego, czy nawet bardzo dobrego dźwięku, który jednakże nie jest tak genialny, jak to co pokazują te najlepsze z najlepszych klocków (nie chodzi mi tu wyłącznie o Kondo). Jest na to jeden sposób – trzeba zacząć słuchać czegoś, co natychmiast wciągnie w świat muzyki także grając ją na wysokim poziomie, ale przede wszystkim w równie wciągający, naturalny sposób. I takim właśnie lekarstwem na „pokondowego” kaca okazał się testowany polski duet (polski nie licząc japońskiej wkładki oczywiście). Wojtek recenzował już kilka wkładek Miyajimy, ale ja nie miałem z nimi właściwie żadnego bliższego kontaktu. Patrząc na samą specyfikację – to wkładka dość „twarda” ze sporym sugerowanym naciskiem (3 g) – miałem pewne wątpliwości, czy zagra tak jak lubię. Gdy miałem okazję zobaczyć już faktycznie samą wkładkę moje wątpliwości jeszcze wzrosły – jak dla mnie wygląda ona nieco... topornie. Rzecz przede wszystkim w sporym, grubym wsporniku igły, który jakoś nie chciał mi się kojarzyć z finezją, jakiej wymagam od wkładki za TAKIE pieniądze.

Wszystkie te teoretyczne zastrzeżenie zniknęły, gdy tylko zacząłem jej słuchać jeszcze z Kondo, a późniejszy odsłuch, już w moim systemie, potwierdził, że to nie był tylko wpływ magii japońskiej, lampowej legendy. Z Kondo posłuchaliśmy jednego kawałka z albumu Spiritchaser Dead Can Dance i była to także pierwsza płyta już w całości odsłuchana przez mnie w moim systemie. Mobile Fidelity wykonało kawał dobrej roboty, ale testowany zestaw wydobył z niej jeszcze więcej detali niż którykolwiek z gramofonów, na których wcześniej ją grałem. Jak przystało na „mass-loadera” Zontek zagrał potężnym, dociążonym, świetnie różnicowanym basem.
System wyciągnął z płyty najdrobniejsze szczegóły, subtelności, oferując bardzo równy, poukładany, rozdzielczy dźwięk. Jedna z wyjątkowych cech tego zestawu to niesamowity spokój, uporządkowanie prezentacji. Ów spokój nie ma nic wspólnego z ograniczeniem dynamiki, czy jakąkolwiek formą sztucznego wygładzania, uspokajania dźwięku. To raczej, antropomorfizując, absolutna pewność siebie, wykonywanie powierzonych zdań z gwarancją, że zostaną bardzo dobrze zrealizowane. W praktyce oznacza to brak jakiejkolwiek nerwowości w dźwięku. Czy gramy kawałki piekielnie szybkie, czy wolne, spokojne, czy cokolwiek pomiędzy, Zontek z Linnartem prezentują to w sposób, który najlepiej określają słowa: pełny, spójny i poukładany.

Zestaw nie wybiera dróg na skróty. Gdy na płycie zapisany jest bardzo niski, potężny, elektroniczny bas, to nie ma tu prób przesuwania akcentu wyżej, przykrycia braków na samym dole pasma jego wyższą częścią, bas „grzmoci” aż miło. Moje kolumny nie są najlepszymi na świecie, nie mam co do tego złudzeń, ale potrafią zaskakująco wiele także na dole pasma. Potrafiły więc pokazać, jak wiele w tym zakresie ma do zaoferowania Zontek, a także, że lampowy Linnart absolutnie go nie ogranicza na basie. Jak później pokazało porównanie P1 z moim ESELabs Nibiru (tranzystorowym) polski przedwzmacniacz nie oferuje takiej konturowości basu, aż tak precyzyjnej definicji jak słoweński odpowiednik, ale potrafi zejść równie nisko, z równie dobrym dociążeniem i zachwyca piękną barwą i jej różnicowaniem, co słychać zwłaszcza w przypadku instrumentów akustycznych – fortepianu, czy kontrabasu.

Wracając do krążka Dead Can Dance – potężny elektroniczny bas robił wrażenie jak nigdy wcześniej, ale nie dominował bynajmniej reszty pasma. To właśnie kolejna cecha natywna polskiego systemu – gra bardzo równo, wyciąga wszystkie informacje z rowka, a potem układa te wszystkie elementy w nadzwyczajnie spójną całość. Potrafi bardzo dużo w niskich częstotliwościach, ale średnica i góra wcale nie ustępowały im jakością. Choć brzmienie leży raczej po delikatnie ciepłej stronie mocy, to jednak wcale nie oznacza to wypchnięcia średnicy do przodu, zgubienia otwartości, czy dźwięczności góry. Wokale są namacalne, kipią emocjami, są ciepłe i pełne, ale i podane w bardzo czysty sposób. Przy nagraniach zrealizowanych na żywo, najlepiej w niewielkich klubach jak choćby słynne Jazz at the Pawnshop ogromne wrażenie robi holografia prezentacji, która z kolei prowadzi do realizmu i to takiego, że zapominamy o tym, że siedzimy w domu, w fotelu.

Zontek z Linnartem potrafią wydobyć z płyty i „wyemitować” do pokoju nie tylko muzykę, ale i całą otoczkę koncertu, otoczenie akustyczne, reakcje publiczności, tworzą w pokoju spektakl i wrażenie uczestnictwa. Nie sposób się nie uśmiechnąć, gdy nagle dzwoni telefon, a słuchanie na „głodniaka” też było niewskazane, bo realistyczny brzęk naczyń przypominał o pustym żołądku. Doskonale „słychać” powietrze wokół instrumentów, to że każdy z nich oddycha. Wszystkie blachy, czy inne perkusyjne przeszkadzajki czarują zarówno dźwięcznością jak i dociążeniem brzmienia. Dobrze zrealizowane nagrania pokazują dużo blasku, aury wokół takich właśnie źródeł dźwięku. Takie ciężkie gramofony niekoniecznie są mistrzami pokazywania wielkiej, głębokiej sceny. W tym wypadku zestawienie Zontka z lampowym Linnartem wydawało się „załatwiać” temat, co dobitnie pokazał mój standardowy test, czyli Carmen z Leontyną Price na płycie RCA. Pamiętam kilka źródeł, które wędrujące w głębi sceny chóry potrafiły pokazać jeszcze ciut dalej (choćby Air Tight PC-3 w moim Trans-Fi), ale to co pokazał testowany system nie dawał żadnych podstaw do narzekań. Gdyby nie fakt, że tego nagrania słuchałem już setki razy na różnych sprzętach mógłby tej niewielkiej różnicy nawet nie zauważyć. Piękne, przestrzenne, dobrze poukładane granie!

Jakby na to nie spojrzeć Zontek jest „mass-loaderem”, powinienem był więc właściwie zacząć od słuchania np. rocka. I oczywiście doszedłem i do tego, acz po wspomnianym wcześniej odsłuchu Zeppelinów w Studio Osieckiej wiedziałem już, że tu niespodzianek nie będzie. Zrobiłem sobie taki właśnie rockowy dzień, gdzie grałem i Led Zeppelin, i Floydów, i Rush, i AC/DC, a na koniec nawet i Metallikę. No i zaskoczeń nie było. Moc, wykop, drive, świetna kontrola nad wszystkimi wydarzeniami, nawet przy takich, niekoniecznie audiofilskich nagraniach. Świetny pace&rhythm, energetyczność prezentacji na najwyższym poziomie – wszystko było tam gdzie powinno być, we właściwych ilościach i proporcjach.
Zestaw ten pokazał również, że dobrze różnicuje nagrania. Słuchając choćby pierwszych albumów Zeppelinów bez trudu dało się obserwować zarówno rozwój muzyczny dojrzewającej grupy, jak i postęp w jakości realizacji nagrań. W sumie najsłabiej wypadł album Metalliki. Wiele razy pisałem, że to najlepsze wydanie czarnej płyty tego zespołu, jakie znam, ale testowany zestaw pokazał bardzo jasno, że może i ono jest najlepsze, ale w kategoriach audiofilskich nadal raczej słabe, płaskie i bez takiego wykopu, jakiego po Metallice należy oczekiwać. Odniosłem wrażenie, że to właśnie Zontek zagrał tą płytę tak, jak ona faktycznie brzmi, a inne gramofony nieco zbyt łagodnie obchodziły się z tym nagraniem. Za to z AC/DC zabawa była przednia. Energia wręcz buchająca od Angusa Younga, którą Zontek z Linnartem potrafiły przekazać, musiała robić wrażenie. Noga sama chodziła, głowa się kiwała, a i gardło nieco zdarłem narażając się poważnie sąsiadom. Przy płytach Floydów testowany zestaw po raz kolejny pokazał duże możliwości w zakresie stereofonii, budowania dużej, precyzyjnie poukładanej sceny. Wiadomo, że Roger Waters i koledzy bawili się stereofonicznymi efektami, by zaskakiwać słuchaczy niezwykłą przestrzennością dźwięku. Zontek z Linnartem oddały wszystkie te „szaleństwa”, nawet te najbardziej nienaturalne, w sposób właściwie doskonały.

Podsumowanie

Jeszcze kilka lat temu trudno było zbudować kompletny (no prawie – polskich wkładek gramofonowych nadal się nie doczekaliśmy) system audio oparty na analogu, który bez wahania można by nazwać high-endem. OK, pan Jarek Waszczyszyn takowy w swoim czasie zbudował, acz tylko ze źródłem cyfrowym. Dziś z samych tylko, bardzo dobrze mi znanych, polskich produktów mógłbym taki system złożyć i być absolutnie szczęśliwy (Kondo zawsze gdzieś tam z tyłu głowy by mi jednak kołatało). Zontek i Linnart odpowiadałyby w nim za odtwarzanie winyli, co do kolumn pewnie wziąłbym ulubione Ardento, wzmacniacz i pre pewnie od Amare Musica, odtwarzacz CD od Ancient Audio. W stolikach i akcesoriach antywibracyjnych na naszym rynku można przebierać, a i wśród licznych marek kablowych na pewno coś bym znalazł. Zontka wziąłbym właśnie z tym ramieniem i wkładką Miyajimy, acz zapewne zawinszowałbym sobie i drugie ramię pod moją ulubioną wkładkę – PC-3 Air Tighta. Linnart byłby także pewniakiem, bo co tu kryć – lampa to lampa, a ta po prostu gra świetnie i oferuje funkcjonalność, z którą chyba żaden inny phonostage równać się nie może.

Mogę do tego tylko dodać, że mamy, my Polacy, z czego być dumni – na naszym, wciąż dość skromnym rynku audio, mamy gramofon i przedwzmacniacz gramofonowy na światowym poziomie, zarówno w zakresie klasy brzmienia, jak i jakości wykonania! Gratulacje dla jego twórców!

Zontek ZONTEK

Zontek to gramofon typu mass-loader o klasycznym kształcie. Wyróżnia go podzielona na dwie, niezależne części podstawa. Jej obydwie części wykonano z dwóch warstw litego drewna rozdzielonych warstwą specjalnej stali. Mniejsza część zawiera silnik (DC) oraz jego sterownik. Ten pierwszy umieszczony jest w lewej przedniej nodze gramofonu, ten drugi w wydrążeniu w dolnej drewnianej warstwie, a umieszczona nad nim warstwa ze stali ma za zadanie ekranować elektronikę.

W zasadniczej części podstawy, w jej stalowej warstwie zamontowano precyzyjnie wykonane łożysko wsparte magnetycznym zawieszeniem talerza. Talerz wykonano z aluminium. W wersji standard waży on 13 kg, w wersji Ultra 23 kg. W tej drugiej w talerz wtopiono cylindry wykonane ze specjalnej, niemagnetycznej stali. Wśród dodatkowych elementów oferowanych przez firmę Zontek są: zakręcany, częściowo drewniany docisk płyty oraz naklejana na talerz mata. Główna część plinty stoi na trzech regulowanych, chromowanych nóżkach. By dokonać regulacji należy zdjąć pokrywkę danej nóżki a następnie za pomocą dedykowanego klucza wkręca bądź wykręca się, znajdujący się w nóżce, kolec. Od spodu opiera się on na metalowym talerzyku połączonym z całą nogą gumowym elementem.

W jednej z tych nóg zamontowana jest uniwersalna podstawa ramienia. Daje ona możliwość montażu właściwie dowolnego ramienia o dowolnej długości. Dodatkowym elementem jest regulacja VTA, którą można wykonać bardzo precyzyjnie dzięki metrycznej podziałce.
Gramofon wyposażono we własne ramię Zontka o nazwie Delta. To 14,5-calowe ramię z zawieszeniem magnetycznym. Rurkę ramienia oraz jego kolumnę wykonano z czarnego hebanu i zakończono metalową główką. Rurka jest wydrążona w środku i może być częściowo wypełniona, by uzyskać zadaną masę efektywną dla konkretnej wkładki. Także do wkładki dopiera się stosowną przeciwwagę, wyposażoną w rozwiązanie, które pozwala na bardzo precyzyjne ustawienie siły nacisku igły. Elementy metalowe kolumny ramienia wykonano z brązu – klient wybiera sposób ich wykończenia – złocenie lub rodowanie. Wszystkie elementy ramienia, z windą włącznie, są wykonywane przez firmę Zontek. Okablowanie biegnące od pinów do gniazd RCA (modyfikowane ViaBlue) umieszczonych z boku kolumny ramienia to srebrny Van den Hul. W czasie testu w ramieniu zamontowana była wkładka Miyajima Shilabe ( MC).

Linnart P1

Przedwzmacniacz gramofonowy Linnart P1 jest urządzeniem lampowym. Pracuje w nim sześć lamp E88CC – w czasie testu były to NOS-y Philipsa; standardowo sprzedawany jest z lampami z bieżącej produkcji. Przedwzmacniacz ma zewnętrzny, także lampowy zasilacz, w którym pracują lampy EL84 i EF184. Oba elementy łączy kabel z wielopinowymi wtykami. Obudowa samego zasilacza jest wykonana porządnie, choć może urodą na kolana nie powala. Zapewne wyląduje on raczej gdzieś za stolikiem, więc nie miało sensu wymyślanie „wypasionej”, a więc i drogiej obudowy. Wzorniczo P1 nawiązuje do Zontka – wspólna platforma, a na niej dwie mniej więcej trójkątne części między którymi znajduje się przerwa i to tam umieszczono podstawki dla sześciu lamp ECC88 (lub odpowiedników). Porządna, sztywna, aluminiowa obudowa jest barwiona na czarno. Może się one różnić sposobem wykończenia części elementów. Siatki pokrywające od góry obie części w testowanym egzemplarzu były złote, ale mogą być np. czarne, czy srebrne, podobnie jak metalowe elementy nóżek. W testowanym egzemplarzu większa część powierzchni nóżek była wykończona drzewem egzotycznym.


Przedwzmacniacz wyposażono w trzy równorzędne wejścia MC (RCA), oraz jedno wyjście RCA. Obok każdego wejścia znajduje się przełącznik umożliwiający wybór optymalnego obciążenia dla danej wkładki. Predefiniowane ustawienia to: 100, 200, 300 i 400 Ω. Na froncie znajduje się kilka przełączników hebelkowych. Jeden z nich (po prawej) to główny wyłącznik (po prawej), trzy kolejne pozwalają na niewielkie zmiany w ustawieniach basu (+1 dB), wysokich (+1 dB) oraz średnicy (trzy pozycje: -1 dB, 0, +1 dB). Dwa pozostałe to „mute” (wyciszenie) oraz selektor wejść. Wewnątrz konstruktor zastosował elementy wysokiej jakości, m.in.: rezystory tantalowe, kondensatory polipropylenowe i olejowe. Istnieje możliwość zamówienia jeszcze bardziej zaawansowanego zasilacza, o budowie dual mono, oczywiście podnosi to koszt przedwzmacniacza.

  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl

System odniesienia

- Odtwarzacz multiformatowy (BR, CD, SACD, DVD-A) Oppo BDP-83SE z lampową modyfikacją, w tym nowym stopniem analogowym i oddzielnym, lampowym zasilaniem, modyfikowany przez Dana Wrighta
- Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio Symphony II z upgradem w postaci transformatorów wyjściowych z modelu Diavolo, wykonanym przez Toma Willisa
- Końcówka mocy Modwright KWA100SE
- Przedwzmacniacz lampowy Modwright LS100
- Przetwornik cyfrowo analogowy: TeddyDAC, oraz Hegel HD11
- Konwerter USB: Berkeley Audio Design Alpha USB, Lampizator
- Gramofon: TransFi Salvation z ramieniem TransFi T3PRO Tomahawk i wkładkami AT33PTG (MC), Koetsu Black Gold Line (MC), Goldring 2100 (MM)
- Przedwzmacniacz gramofonowy: ESELabs Nibiru MC, iPhono MM/MC
- Kolumny: Bastanis Matterhorn
- Wzmacniacz słuchawkowy: Schiit Lyr
- Słuchawki: Audeze LCD3
- Interkonekty - LessLoss Anchorwave; Gabriel Gold Extreme mk2, Antipodes Komako
- Przewód głośnikowy -
LessLoss Anchorwave
- Przewody zasilające - LessLoss DFPC Signature; Gigawatt LC-3
- Kable cyfrowe: kabel USB AudioQuest Carbon, kable koaksjalne i BNC Audiomica Flint Consequence
- Zasilanie: listwy pasywne: Gigawatt PF-2 MK2 i Furutech TP-609e; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
- Stolik: Rogoż Audio 4SB2N
- Akcesoria antywibracyjne: platforma ROGOZ-AUDIO SMO40; platforma ROGOZ-AUDIO CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot