FELIETON
Ekstremalny high-end w wydaniu niemieckim, czyli prezentacja sprzętu T+A z serii HV
Czas: 23 – 28 czerwca 2014 |
+A elektroakustik to firma założona w 1978 roku w, jak się można po tym „k” bez problemu domyśleć, Niemczech, a konkretniej we wschodniej Westfalii. Mimo, że o wyrobach tej firmy można było się w polskiej prasie branżowej sporo naczytać (m.in. na łamach „High Fidelity”), a zdecydowana większość recenzji była więcej niż pochlebna, to T+A nie cieszy się w Polsce szczególnie dużą popularnością czy rozpoznawalnością. Ja sam, muszę to przyznać bez bicia, o westfalskiej firmie dowiedziałem się relatywnie późno, a mój pierwszy kontakt z jej wyrobami (zestaw złożony z topowej integry PA 3000HV, najlepszego odtwarzacza płyt/plików MP 3000HV oraz kolumn CWT500) chociaż był bardzo interesujący i intrygujący nie był w stanie wywołać u mnie przyspieszonego bicia serca. Ot, kolejna firma z szeroką, pod względem cenowym i konstrukcyjnym, gamą produktów, które mogą być niezłe, czasami nawet dobre, ale nie na tyle, bym nawet przez sekundę rozważał ich zakup. Kilka prostych słów… Bartosz Pacuła: Witaj. Czy mógłbyś przedstawić się czytelnikom „High Fidelity” i powiedzieć parę słów o sobie oraz o tym co robisz w T+A? Jens Welteke: Nazywam się Jens Welteke i od 2008 roku pracuję dla T+A w roli szefa eksportu naszych urządzeń na rynek europejski. Czy zechciałbyś krótko opowiedzieć o samej firmie? Jaką filozofią kieruje się T+A przy projektowaniu swoich rzeczy? Firma T+A została założona w 1978 roku przez Siegfrieda Amfta, który wciąż jest jej właścicielem. Wtedy, pod koniec lat 70. firma produkowała wyłącznie kolumny, czekając na swój „elektroniczny” debiut do połowy lat 80. Naszą filozofię najlepiej opisuje kilka prostych, ale jasnych i przejrzystych sformułowań: - zamiana czystej nauki i „researchu” w produkty - rozwój swoich własnych technologii w kluczowych dziedzinach - bycie pionierami nowych rozwiązań technicznych - dbanie o detale, osiąganie perfekcji w sferze designu - dbanie o środowisko - dążenie do bardzo wysokiej jakości naszych produktów oraz chęć osiągnięcia reprodukcji dźwięku maksymalnie zbliżonej do oryginalnego brzmienia Jakie są plany T+A na przyszłość? Tak jak robiliśmy to już w przeszłości i chcemy to robić dalej planujemy po prostu produkować możliwie najlepszy sprzęt hi-fi/high-end. A jeżeli pytasz o rzeczy konkretne, to niestety muszę Cię zawieść – nie mogę póki co nic takiego zdradzić. Powiem tylko, że za niedługo światło dzienne ujrzy kolejny produkt z serii HV, czyli PDP 3000HV. Jest to, jak na serię HV przystało, ekstremalnie high-endowy odtwarzacz SACD/DSD. Właśnie – seria HV. Przecież to ona nas tutaj sprowadziła i to ona jest Waszym szczytowym osiągnięciem. Czy mógłbyś powiedzieć parę słów na jej temat? Co stało za jej wymyśleniem, zaprojektowaniem? Jakiego „typu” dźwięk chcecie za jej pomocą osiągnąć? Serią HV chcieliśmy przede wszystkim zbudować wzmacniacz, który brzmiałby jak wzmacniacz lampowy, ale by nim nie był. Naszym celem było wyciągnięcie maksimum pozytywów lamp oraz zniwelowanie wszelkich wad wynikających z ich konstrukcji. Dzięki temu uzyskaliśmy bardzo wysoką dynamikę oraz żywy i bardzo naturalny dźwięk. W Warszawie, obok serii HV, równie ważne były kolumny pochodzące z serii Solitaire (do której należą kolumny CWT500, 1000 oraz topowe 2000). Jest to konstrukcja bardzo nietypowa: powiedziałbym nawet, że jest to zbiór niecodziennych, nietuzinkowych rozwiązań. Kolumny CWT charakteryzują się przecież konstrukcją zamkniętą, są półaktywne, a aktywna jest, to chyba „najdziwniejszy” pomysł, wstęga, nie woofery. Co sprawiło, że stworzyliście tak nietypowe kolumny? Wymyśliliśmy i stworzyliśmy całą serię Solitaire z bardzo jasną wizją dźwięku, który byłby wstanie sprostać wygórowanym oczekiwaniom melomanów. Nie chcieliśmy się przejmować żadnymi ograniczeniami, nie planowaliśmy również iść na żadne dźwiękowe czy konstrukcyjne kompromisy. Jak można się było spodziewać chcieliśmy uzyskać dobre, żywe i naturalne współbrzmienie wszystkich pasm dźwiękowych, ale bardzo zależało nam także na niesamowitej dynamice, rozdzielczości, dużej, dobrze przemyślanej analityczności oraz na przyjemnym dźwięku niezależnie od poziomu ustawionej głośności. Przy tym wszystkim mieliśmy również na uwadze fakt, że nasze kolumny grają w różnych pokojach o różnej kubaturze i akustyce. Chcieliśmy więc zaprojektować produkt, który wyciągałby z każdego miejsca odsłuchowego maksimum możliwości. A czemu zdecydowaliśmy się na aktywną wstęgę? Główną przyczyną była chęć osiągnięcia ogromnej dynamiki bez żadnej szkodliwej dla jakości dźwięku kompresji. I myślę, że nam się to udało. Dziękuję bardzo za rozmowę i życzę powodzenia w dalszej pracy! Ja również dziękuję, miło było Cię spotkać tutaj, w Warszawie. WJAZD Tym bardziej ucieszyłem się, gdy warszawski Hi-Ton, który jest wyłącznym dystrybutorem sprzętów T+A w Polsce wysłał do mnie zaproszenie na prezentację swoich niemieckich produktów. Wydarzenie to było o tyle ciekawsze, że w Hi-Tonie na kilka dni królować miało najbardziej high-endowe i najdroższe oblicze T+A: wspomniany już odtwarzacz MP 3000HV, przedwzmacniacz P 3000HV, dwa wzmacniacze A 3000HV, które można traktować jako stereofoniczną lub monofoniczną końcówkę mocy, dwa osobne dedykowane zasilacze (!) do tych końcówek oraz potężne, prawie tak duże jak ja (a szczególnie mały nie jestem) topowe kolumny z serii Solitaire CWT2000. Z przyjemnością mogę już teraz napisać (po co sztucznie podkręcać sprawę i trzymać w niepewności?), że wyjazd ten był bardzo owocny, niezwykle udany i szalenie przyjemny. Już od samego początku, zanim jeszcze zobaczyłem i odsłuchałem system za pół miliona było bardzo miło: Jens okazał się niezwykle fajnym i luźnym (a wiadomo co w Polsce myśli się, stereotypowo oczywiście, na temat Niemców) człowiekiem, który łączył w sobie z jednej strony usystematyzowaną, „chłodną” wiedzę, a z drugiej pasję do swoich rzeczy i do muzyki. Panowie z Hi-Tonu nie bawili się jednak w żadne „small talki” i inne pierdoły, tylko przeszli od razu do rzeczy i usadzili mnie na kanapie przed swoją dumą. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to fenomenalny wygląd topowej serii HV (ten skrót pochodzi od „High Voltage”, a nazwa ta, jak miałem okazję się przekonać, nie jest na wyrost). Prawdziwa magia zaczęła jednak się w momencie, w którym zabrzmiały pierwsze dźwięki. Na sam początek poszło coś co sam wybrałem, czyli znakomicie nagrana płyta Daft Punka Random Access Memories, którą doskonale znam (swoją drogą warto pochwalić obecność wielu naprawdę dobrych muzycznie płyt spoza żelaznych i niezniszczalnych dla salonów audiofilskich gatunków, czyli jazzu i klasyki). Dźwięk, który usłyszałem był znakomity. Naprawdę. Z pewnymi aspektami radził sobie bardzo dobrze, z pewnymi świetnie, a z kilkoma zaś rewelacyjnie.
To, co pierwsze rzuciło się w oczy to nieprawdopodobna, ale znakomicie przemyślana selektywność. Nawet w chwilach największego „jazgotu” i natężenia instrumentalnego bez problemu udawało mi się odnajdywać kolejne instrumenty (o niektórych nie wiedziałem nawet, że tam są!) i umiejscawiać je na scenie. Każdy z nich miał swoje ściśle określone miejsce i „odwalał” swoją robotę, nie przeszkadzając innym i zadawalając się miejscem, które zostało mu odgórnie dane. |
Jens był chyba tego świadom i puścił specjalnie po to szpanerski utwór od pochodzącej z Izraela grupy Infected Mushroom grającej elektroniczno-psychodeliczny rock. W pewnym momencie wszystko w tym kawałku staje się nieprawdopodobnie potężne, mocne i szalenie dynamiczne, co pewnie dla wielu kolumn byłoby nie do ujarzmienia. Tymczasem CWT2000, dosłownie trzymane za mordę przez potężną elektronikę, znakomicie poradziły sobie z powierzonym im zadaniem dzięki nieprawdopodobnej mocy oraz energii, uderzając nią w oniemiałego słuchacza, który jedyne co mógł robić to siedzieć w niemym, szczerym zachwycie i cichutko modlić się, by budynek wytrzymał tę kanonadę (wszystko, dosłownie wszystko w pokoju odsłuchowym, który przecież jest do tego typu wyzwań przygotowany drżało). To wszystko mnie zaskoczyło (pozytywnie oczywiście) i przekonało, że w zarówno w serii HV, jak i w samej firmie T+A drzemie nieprawdopodobny potencjał, który w każdej chwili może eksplodować i zmieść różne mniej lub bardziej głupie przekonania słuchającego. A te wszystkie cechy to przecież nie był cały dźwięk, jaki T+A w swojej najlepszej odsłonie oferuje. Oprócz tego mogłem podziwiać przemyślaną neutralność brzmienia, która jednak nie była bezpłciowa, a lekko ocieplona, naturalność dźwięku oraz znakomitą lekkość grania – kolumny wydobywały z siebie dowolne dźwięki jakby od niechcenia, bez żadnego wysiłku. Warto również dodać, że znakomicie brzmiały płyty CD, ale również granie z plików zostało zrealizowane po mistrzowsku, a granie z iTunesa zainstalowanego na MacBooku po raz pierwszy nie wywołało u mnie odruchów wymiotnych (ten, kto miał kiedykolwiek styczność z iTunesem i jego jakością wie o czym mówię). SETUP No dobra – ktoś powie – dźwięk jest może i jest super, wspaniały, genialny i najlepszy, ale jakimi środkami zostało to osiągnięte? Fakt – elektronika została podzielona na sześć pudeł, a kolumny mają prawie 1,80 m wysokości. Jednak przysłowiowe niemieckie poukładanie i precyzja, a także szersze, perspektywiczne myślenie pomaga mi na ten zarzut odpowiedzieć. Chociaż elektronika została niebywale „rozdmuchana”, to jeśli ktoś ma mniejsze wymagania/mniej zasobny portfel może ją „spakować” do dwóch pudeł – odtwarzacza CD/plików oraz wzmacniacza zintegrowanego. Dzieje się tak, ponieważ niezależnie ile klocków zasilających kolumny mamy moc całego zestawu będzie taka sama. Operacja dzielenia kolejnych elementów (z integry na pre-amp i końcówkę stereo, z tego zaś na końcówki mono, a z tego na końcówki mono wspierane przez dedykowane zasilacze) nie zwiększa wyjściowej mocy zestawu, a „jedynie” poprawia jakość samego dźwięku. Brzmienie jednak wciąż charakteryzuje się podobnym zestawem cech charakterystycznych (ciepławe brzmienie, znakomita kontrola kolumn, świetna dynamika i dobrze przemyślana selektywność). Na dodatek, trzeba wspomnieć o trzech aspektach, które były niedopasowane i z pewnością blokowały cały potencjał niemieckiego sprzętu. Po pierwsze cały set był okablowany Cardasami, które nie zawsze pochodziły z najwyższych serii tego producenta. Mówię tu o kablach głośnikowych i interkonektach z serii Clear Sky, która topowa w hierarchii Cardasa zdecydowanie nie jest. Po drugie, jak widać na zamieszczonych zdjęciach, chociaż elektronika nie walała się po ziemi, to nie stała też na specjalnie wysublimowanym stoliku, nie bawiono się także w podrasowywanie dźwięku gadżetami (jedynym, który de facto uświadczyłem była listwa zasilająca od T+A), pozwalając, by produkty broniły się same. Podsumowanie Ekstremalny high-end z cenami z kosmosu to dziwna sprawa – zupełnie jak np. sportowe samochody. Stać na to może jakiś promil populacji. Bywa tak, że często zawodzą oczekiwania, gdyż na papierze prezentują się o niebo lepiej niż w rzeczywistości. A jednak jak żadne inne produkty te z „topowego topu” potrafią rozbudzać wyobraźnię. I zachwycać. PS. A jeżeli ktoś powiela ten zgubny i głupi mit, że CD jest „martwe” niech tym bardziej wybierze się na tę prezentację w jednym z miast. Jeżeli po spotkaniu z TAKIM odtwarzaczem płyt kompaktowych w TAKIM towarzystwie nie zmieni zdania (albo przynajmniej zacznie podchodzić do tego nośnika mniej lekceważąco), to po prostu znaczy, że jest głuchy i może równie dobrze słuchać muzyki na telefonie za dwa złote. TYLKO MUZYKA Pasimito to zespół, który powstał w 2005 roku. Na samym początku, idąc za informacjami umieszczonymi na ich stronie internetowej, grupa ta grała muzykę mocno improwizowaną, poruszającą się w nurtach jaazu, elektroniki i rocka. Jednak od pewnego czasu ta warszawska ekipa postanowiła nadać swojej muzyce konkretniejszy kierunek czego wynikiem są dwa pełnoprawne studyjne albumy: wydany w 2010 roku krążek Rumi oraz Naked Carrot, który swoją premierę miał w czerwcu tego roku. Muszę przyznać, że do muzyki zawartej na krążku Naked Carrot podchodziłem z początku sceptycznie. Wiadomo jak to jest: muzycy deklarują, że grają wszystko dla wszystkich, więc na pewno skończy się tak, że będzie to rzecz niestrawna, dla nikogo. Dodatkowo na pewno nie nastrajała mnie optymistycznie dziwna okłada i tytuł napisany w taki sposób, że za nic nie mogłem go odczytać. Teraz, gdy wiem jak płyta się nazywa i gdy jestem już po odsłuchach tej płyty mogę powiedzieć jedno: rzeczywiście jest eklektycznie, rzeczywiście chłopaki poruszają się po różnych stylistykach – ale robią to naprawdę bardzo dobrze! Muzyka Pasimito jest trochę free jazowa, trochę nurza się w stylu fusion, a wszystko to podlane jest nietypowym i zdecydowanie nietuzinkowym sosem, który całości nadaje charakterystyczny feeling i klimat. Każdy utwór stara się zaprezentować coś odrobinę innego niż poprzedni i zaciekawić, zaskoczyć słuchacza – raz więc słyszymy bardziej „tradycyjną” grę z saksofonami w roli głównej, w innym kawałku do głosu dochodzą gitary, jeszcze gdzie indziej króluje bas, a w kompozycji Trilogic znalazło się nawet miejsce na (bardzo dobre swoją drogą) użycie żeńskiego wolaku w roli instrumentu. Słuchając Naked Carrot nie sposób się nudzić – każdy kawałek jest dobrze przemyślany, bardzo fajnie zagrany i zrealizowany. Jest to znakomita muzyka na jakiś popołudniowy, niezobowiązujący relaks, po którym każdy powinien odejść szczęśliwszy. Niestety do pełni szczęścia zabrakło kogoś, kto by zdecydował o skróceniu płyty. Obecnie trwa ona prawie 50 minut co pod koniec potrafi odrobinę zmęczyć i wzbudzić tęsknotę za tymi krótkimi, 30 lub maksymalnie 40-minutowymi, płytami jazzowymi. Niedawno miałem okazję recenzować dla High Fidelity audiofilskie nagrania zrealizowane przez potężną i wielką firmę Naim Label. Były one znakomite, czego wyrazem są bardzo wysokie oceny odnoszące się do jakości dźwięku. Pasimito takich ogromnych możliwości jak muzycy Naima nie mieli. Nie przeszkodziło im to jednak w niczym, ponieważ album brzmi naprawdę dobrze. Scena zaprezentowana jest bardzo przyjemnie, a my bez problemu możemy wskazać gdzie umiejscowione są poszczególne instrumenty. Na dodatek są one od siebie ładnie odseparowane, dzięki czemu nawet w chwilach największego instrumentalnego natężenia nie jest się przez muzykę przytłoczony – wszystko znajduje się na swoim miejscu i nie wychodzi przed szereg. Instrumenty brzmią naturalnie, z lekkim „ciepławym” nalotem, na czym, moim zdaniem, najbardziej zyskuje mięsisty bas oraz przyjemne, wspomniane już wyżej, saksofony. Do mistrzów z Naima jeszcze brakuje, ale Pasimito na pewno nie ma się czego wstydzić. Podobnie jak audiofile, którzy tę płytę umieszczą w swojej kolekcji. Jakość dźwięku: 8/10 Płyty otrzymane dzięki uprzejmości salonu Hi-Ton Home of Perfection |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity