Gramofon + wkładka gramofonowa BERGMANN AUDIO SINDRE + AIR TIGHT PC-1 Cena: 55 000 zł + 19 500 zł Dystrybucja: SoundClub Kontakt: ul. Świętokrzyska 36/45, 00-116 Warszawa tel.:022 586 3270 fax: 022 586 3271 e-mail: soundclub@soundclub.pl Strona producenta: BERGMANN Tekst: Wojciech Pacuła |
Duńska firma Bergmann Audio to wspólne odkrycie jej pierwszego w Polsce dystrybutora, firmy SoundClub oraz moje. Może nawet nie wspólne, a równoległe. Kiedy napisałem do Johnniego Bergmanna Rasmussena, właściciela i pomysłodawcy, ten entuzjastycznie zgodził się na test, poprosił tylko o dwa miesiące na to, żeby gramofon wrócił z umówionych wcześniej testów w amerykańskich pismach. Kiedy Johnie się do mnie odezwał, okazało się, że jest już po słowie z jedną z polskich firm i na Audio Show zobaczę Sindre na pokazie przez nią zorganizowanym. I był to SoundClub. Mam wrażenie, że firma ta ściąga, jak odkurzacz, najciekawsze, często najlepsze w swoich kategoriach firmy. Choć wciąż młoda stażem ma w swojej ofercie produkty, o których recenzenci śnią po nocach, licząc na wszystkie sposoby posiadane pieniądze… tak było i ze mną, wzdychającym do wkładki gramofonowej PC-1, którą wpisałem zresztą do listy sprzętu towarzyszącego, jako coś, co kiedyś chciałbym mieć. Kiedy okazało się, że wraz z gramofonem Bergmanna dostanę do recenzji właśnie PC-1, byłem w niebie. Głównym produktem tego testu jest jednak Sindre. To gramofon o bryle prostej, jak najlepiej zaprojektowane urządzenia ze Skandynawii. Może dlatego, że stamtąd pochodzi… Najbliżej mu w czystości linii i prostocie rozwiązań do gramofonu Nordic Concept, firmy należącej do ekskluzywnej grupy producentów Swedish Statement. A wygląda chyba jeszcze lepiej. Jego bryła jest duża, ale dzięki braku ozdobników wydaje się niezwykle uporządkowana. Pierwsze, co się rzuca w oczy, to brak silnika. Ten oczywiście jest i to nie direct-drive, jak by się można było spodziewać, a klasyczny belt-drive. Napęd jest jednak umieszczony pod górną ścianką i napędza nie bezpośrednio akrylowy talerz, a ciężki talerz główny, pod spodem. Ten z kolei nie spoczywa bezpośrednio na łożysku, a na poduszce powietrznej, wytwarzanej przez zewnętrzną pompę.
Korzysta z niej również ramię – w Sindre zamontowano ramię o tej samej nazwie, ramię tangencjalne, czyli poruszające się równolegle do osi płyty. Klasyczne ramiona, podparte w jednym punkcie i zataczające łuk, wykazują zniekształcenia związane z tym, że ostrze igły tylko w dwóch punktach jest idealnie równoległe do tej osi. Płyty nacinane są bowiem tangencjalnie – tak pracują wszystkie maszyny do nacinania acetatu. Obchodzi się to nieco, stosując dłuższe ramiona (np. 12”), ale te wnoszą kolejne błędy, wynikające chociażby z ich skończonej bezwładności. Ramię tangencjalne oferuje więc, przynajmniej teoretycznie, znaczne przewagi – jest lżejsze i nie wykazuje zniekształceń charakterystycznych dla klasycznych ramion. Jak się jednak okazuje, wykonanie wysokiej klasy ramienia tangencjalnego jest niezwykłym wyczynem – znajdziemy je w najdroższych wersjach gramofonów Clearaudio, Kuzmy i wspomnianego Nordic Concept. W nagłówku testu mamy informację o tym, że testujemy tu gramofon Bergmann Sindre, z ramieniem Sindre oraz wkładkę Air Tight PC-1. To ważne, bo to znakomite połączenie. W czasie tego testu miałem do dyspozycji także Dynavectora DRT XV-1s i Lyrę Titan i – choć obydwie wkładki są fenomenalne, to jednak tutaj nieco słodsza PC-1 lepiej się sprawdziła. Do porównania miałem gramofon Transrotora Argos. Przedwzmacniacze miałem trzy – Manleya Steelhead, Air Tighta ATE-2005 ze step-upem ATH-2A oraz fenomenalny preamp RCM Audio Sensor Preude IC. ODSŁUCH
Płyty użyte do odsłuchu:
Powiem coś, co ociera się o komunał, ale tym razem to prawda: gramofon Johnniego Bergmanna Rasmussena gra tak, jak wygląda. Banał, prawda? Ale niezwykle prawdziwy! Dźwięk Sindre jest wyjątkowo dokładny, precyzyjny, szlachetny i bardzo „prawdziwy”. Jest duży, ale inaczej niż np. w Transrotorze Argosie czy Avidzie Acutusie, o czym zaraz. Jego podstawą jest niezwykle dokładny atak i wybitna czystość. Ta ostatnia wpływa na generalny odbiór tego urządzenia i to zarówno na plus jak i na minus. Zacząć chciałbym jednak od tego, że to pierwszy gramofon u mnie w domu, który odtwarzałby wysokie tony w tak piękny sposób. Kategoria „piękna” jest nieostra, ale jeśli raz to usłyszymy, to będziemy wiedzieli o co chodzi. Słuchając starszych nagrań, jak z płyty Out Of The Blue Electric Ligh Orchestra, z oryginalnego tłoczenia albo nowszych, ale „skażonych” cyfrowym remasteringiem i nienajlepszą rejestracją, jak np. Violator Depeche Mode, okazało się, że blachy na tych płytach są znacznie słodsze, wyraźnie bardziej dźwięczne, niż mi się wcześniej wydawało. I nie chodzi o to, że gramofon coś tam „dosładza”. Przez chwilę myślałem, że może problem jest w tym, że tak gra mój przedwzmacniacz – właśnie otrzymany Ayon Polaris II z nowym zasilaczem AC Regenerator (dostałem pierwszy egzemplarz na świecie!). Preamp został dla mnie złożony osobiście przez Gerharda Hirta, właściciela firmy. Urządzenie gra jeszcze płynniej, w jeszcze gładszy sposób niż z klasycznym zasilaczem, ale to nie on zmienił blachy. Odpalenie tych płyt na Argosie Transrotora pokazało, że da się blachy pokazać w jeszcze głębszy sposób, że mogą mieć większą wagę „własną”, że się tak wyrażę, ale jednocześnie, że Sindre właściwie zinterpretowała to, co było na płycie, a po prostu inne gramofony nieco ten zakres upraszczają. Tylko raz słyszałem coś podobnego – z gramofonu Caliburn firmy Continuum Audio Labs, który grał zresztą z tą samą wkładką – PC-1 Air Tighta i z przedwzmacniaczem Steelhead Manleya, który towarzyszył mi przez część przesłuchań. Góra jest bowiem niebywale szybka, ma natychmiastowe uderzenie, ale jest też bardziej nasycona niż u innych gramofonów, ma mocniej wypełnione poszczególne podzakresy. Ale wciąż pozostaje bezbłędnie czysta. Dotyczy to nie tylko najwyższej góry, chociaż to dzięki niej trzeba na początku co chwilę przecierać oczy ze zdziwienia, że cos takiego jest na płycie wykonanej z kawałka plastikopodobnego materiału! A kiedy puścimy dobrze zarejestrowany materiał, dobrze wytłoczony winyl, wtedy dostaniemy coś jeszcze – wyraźną akustykę pomieszczenia i genialne przejście do środka. Posłuchajmy fortepianu Tsuyoshiego Yamamoto z płyty Midnight Sugar w wersji 45 rpm – to była jazda! Instrument miał uderzenie, jak dzwon, nie było cienia problemów ze śledzeniem ścieżki nawet wtedy, kiedy wydawało się, że artysta uderza wprost w membrany kolumn. Dynamika była po prostu perfekcyjna. To samo usłyszałem przy Giant Steps Johna Coltrane’a, z nowej edycji 45 rpm. Blachy perkusji, na której gra Art Taylor, miały fenomenalne poczucie „zakotwiczenia” w tamtej, konkretnej rzeczywistości, a saksofon lidera świszczał, uderzał, drżał – czego tylko od niego w danej chwili Coltrane wymagał. Sindre w wyraźny sposób pokazuje bowiem różnice w jakości nagrań i tłoczeń. Gramofony Avida, VPI, Linna, choć same w sobie naprawdę bardzo dobre, nieco wyrównują brzmienie. Nawet kosztujący 600 000 zł Transrotor Argos przekazuje dźwięk w bardziej zuniformizowany sposób. Proszę jednak nie popełnić błędu: to nie jest śledzenie błędów. Mamy bowiem mnóstwo muzyki, jednak z zachowaniem charakterystycznych dla każdej płyty błędów. Wspomniałem o przełomie góry i średnicy: jest niezwykle czysty. Oznacza to, że wokale są wybitne w dźwięczności i oderwaniu od innych instrumentów. To oczywiście oderwanie w ramach wspólnej sceny dźwiękowej, nie wyrwanie z kontekstu. Czystość, o której mówię, purystyczne pokazywanie tego, co jest na płycie ma przy tym swoją gorszą stronę – dźwięk wydaje się czasem lżejszy niż z tańszych gramofonów. Pod tym względem Acutus Avida czy model 30A SME brzmią bardziej autorytatywnie, mają mocniejszy bas. Ten ostatni jest z Sindre precyzyjniejszy, ma lepiej różnicowaną barwę (może tylko SME okazuje to w zbliżony sposób, choć też z innymi akcentami), ale przez niesamowitą ilość informacji na wyższym środku można dojść do wniosku, że czegoś tam brakuje. To nieprawda, obiektywnie – na ile to oczywiście możliwe – na to patrząc, trzeba się uderzyć w piersi i powiedzieć, że to wina płyt, systemu i naszego pokoju. |
A jednak łatwiej czasem przełknąć lekkie podbarwienie, nieco mniej detali, informacji itp. w imię tzw. „świętego spokoju”. A jednak jeśli raz usłyszymy coś takiego, to będziemy dążyć do tej precyzji już za każdym razem, bo inne konstrukcje wydadzą się nam nieco zamulone. Weźmy chociażby ostatni album Tori Amos Abnormally Atracted To Sin. Wydany na dwóch płytach 180 g jest zaskakująco dobrze nagrany i wytłoczony. Ma jednak swoje własne problemy, przede wszystkim ciut mechaniczny środek. Sindre, niestety, nie przeoczył tego i pokazał lekkie ścienienie przejścia między wyższym środkiem i niższym, przez co głos artystki miał akcent położony bardziej na gardle niż na przeponie, jego barwa była wyższa niż powinna. A jednak nagranie Curtain Call wywołało u mnie gęsią skórkę – był piękny, mocny i zwarty bas, niebywałe ciepło itp., a więc wszystko to, czego powinno brakować. Po ochłonięciu wróciła świadomość braków, ale teraz patrzyłem na nie już z innej perspektywy. Podobne wrażenia miałem po przesłuchaniu płyt Just One Of Those Things Nat „King” Cole’a i Sinatra&Strings Franka Sinatry. Byłem ciekaw, jak zabrzmią męskie głosy. A zabrzmiały zawodowo – wokale były duże, ale bez rozlewania się i powtórzyły to, co wcześniej słyszałem przy Tori Amos, tj. cechowały się wyjątkową koherencją, były mocne i pełne. Zupełnie osobną sprawą jest muzyka elektroniczna. Osobną, bo zagrała u mnie lepiej niż cokolwiek, czego wcześniej słuchałem. Odpalony do posłuchania „pod spodem”, w czasie pisania testu Argosa, Kraftwerk z płyty Tour The France odgonił mnie od laptopa i posadził siłą na kanapie przed kolumnami. To była prawdziwa uczta, złożona z emocji, nagłych odkryć i czysto zawodowej przyjemności płynącej z faktu, że coś działa, jak należy. Nie pomyślałem chyba, bo zaraz puściłem płytę Ultra Depeche Mode – i to samo… Nie wszystkie płyty z taką muzyką zabrzmią w równie olśniewający sposób, bo jeśli są gorzej nagrane, jak np. Some Great Reward tejże grupy, to będzie im czegoś brakowało – zwykle barwy. To samo było z rockiem. Wspomniałem o płycie ELO, o tym, że grała znakomicie, ale i przy niej, i np. przy reedycji płyty Ten Pearl Jam miałem problemy z akomodacją. Przy pierwszej bas był nieco zbyt lekki, a na drugiej zapodziała się gdzieś dynamika. To z Sindre, po raz pierwszy, wyraźnie wolałem klasyczny miks niż nowy, dokonany na potrzeby tego wydania. Powiem więcej – jeszcze bardziej podobała mi się oryginalna płyta, z okładką w bordowym kolorze. Nowa jest lżejsza, może i czyściejsza, ale nieco wyprana z emocji, głównie przez gorszą dynamikę. Niemal wszystkie inne gramofony, na których słuchałem Pearl Jam, podawały dźwięk tak, że różnica w dynamice była mniejsza, a na plan pierwszy wychodziła lepsza detaliczność nowej wersji. Z Bergmannem wyraźnie preferowałem nieco cieplejszą, bardziej organiczną, oryginalną wersję. To jest rzecz, której nie potrafię jednoznacznie rozstrzygnąć, bo po prostu brakuje wiedzy o tym, jak to powinno naprawdę brzmieć. Każde z tych wykonań ma zalety i wady, ale które jest to właściwe? – Nie wiem. Nie miałem za to wątpliwości przy płytach The Doors z boxu zawierającego całą dyskografię studyjną, plus monofoniczną wersję debiutu. To najlepsze tłoczenia, w ogóle najlepsza wersja tej muzyki, jaką znam. Z Sindre gitary miały niesamowitą łatwość „wchodzenia” do pokoju, znoszenia „zasłony”, która zawsze przy mechanicznym odtworzeniu występuje. Pierwszy raz coś takiego słyszałem z Argosem, ale i tutaj wrażenie było niesamowite. Zanim przejdę do podsumowania chciałbym się zatrzymać na jeszcze jednym aspekcie brzmienia, który jest w tym duńskim gramofonie inny, niż w jakimkolwiek gramofonie, który w życiu słyszałem – chodzi o wrażenia przestrzenne. Sindre pokazuje instrumenty w przestrzeni tak, jak tylko sobie tego można życzyć. Chodzi przede wszystkim o umiejętność takiego pokazania elementów występujących koło siebie, że nie dość, że się ze sobą nie zlewają, że instrumenty mają wyraźny obrys, bryłę, to jeszcze występuje coś w rodzaju ich „odpychania”, jakby były magnesami. Daje to wrażenie zupełnie innego miejsca w przestrzeni w wersji turbo. Normalnie brzmi to bardziej „soft”, a tutaj napięcie między instrumentami było fizycznie odczuwalne. A jest przy tym przestrzeń wcale nie tak rozdmuchana na obydwie strony, jak gdzie indziej. To rzecz, którą trzeba będzie ocenić samemu, ja ją tylko opiszę. Scena dźwiękowa jest szeroka albo wąska, w zależności od konkretnego nagrania. Każdy instrument, lub też ich grupa, jeśli tylko są ze sobą jakoś związane, zajmuje mniejszą przestrzeń niż zwykle. Dlatego większość wydarzeń lokuje się na osi odsłuchu. Jest to szczególnie widoczne tam, gdzie rejestrowano dźwięk kilkoma mikrofonami, na wiele ścieżek. To nagrania multi-mono, a wrażenia przestrzenne są sztucznie wykreowane. Sindre różnicę miedzy takimi płytami i nagranymi na 100% w jednej przestrzeni pokazują dość bezlitośnie. Dlatego też część płyt wyda się mniej przestrzenna niż zwykle. Być może to jest właśnie prawda o nich, a inne gramofony nieco „uprzestrzenniają” dźwięk, ale z drugiej strony zdarza się, że muzyka jest przez to trochę mniej wciągająca. Znowu – nie potrafię ocenić, co jest lepsze, a co gorsze i muszę Państwa odesłać do samodzielnych odsłuchów. Gramofon Bergmanna to wybitnie wykonany produkt, o bardzo ładnym projekcie plastycznym i świetnym pomysłem na całość. Jego dźwięk jest niebywale dokładny i niczego nie pomija, nie gubi, nie muli. Powoduje to, że nie wszystkie płyty brzmią w równie przyjemny sposób. Można oczywiście powalczyć z inną wkładką, ale wydaje mi się, że Air Tight wydobył z Sindre to, co w nim najważniejsze. Opcjonalnie warto by było jeszcze tylko posłuchać go z jakąś wysoką wkładką Koetsu. Jest parę detali w obsłudze, które bym nieco usprawnił, ale już tu i teraz to gramofon, który stawia poprzeczkę przed wspomnianymi cechami tak wysoko, że dopiero SME 30A pokaże to nieco lepiej. Trzeba będzie więc za to zapłacić dwa razy więcej. To debiut Bergmanna w Polsce i w „High Fidelity”, debiut niezwykle udany. Także wkładka PC-1 jest pierwszorzędna i wiem, że muszę ją albo nawet jej wersję Supreme kiedyś mieć na własność. BUDOWASindre Ramię Sindre to model tangencjalny, wykonany z niezwykłą precyzją. Jest ono wyjątkowo łatwe do ustawienia. Mimo to szkoda, że firma nie przygotowała jakiegoś gotowego protraktora – byłoby jeszcze łatwiej! Ale i tak, za pomocą, znajdującego się w komplecie, aluminiowego szablonu i ekierki można w krótkim czasie wszystko wyregulować. Rurkę, podstawy, po której przesuwa się ramię, zrobiono z utwardzanego aluminium, z niezwykle małą tolerancją. Ramię wykonano z włókien węglowych w postaci rurki o dość małym przekroju, zaślepionej z obydwu stron z tyłu. Jest to aluminiowy krążek z małym otworem na kabelki połączeniowe, z a drugiej aluminiowy wspornik dla wkładki. Nie ma możliwości zmiany azymutu i możemy jedynie regulować overhang. Z tyłu zamocowano małą przeciwwagę, w postaci wycinka walca, ślizgającą się po ramieniu. Wspomniałem o przewodach połączeniowych – są niezwykle cieniutkie i delikatne – nie mogą przecież hamować przesuwu ramienia. Dlatego należy niezwykle uważać na to, żeby ich nie uszkodzić! Kabelki wchodzą do gramofonu pomiędzy gniazdami RCA, do których są od razu przylutowane. PC-1PC-1 jest wkładką typu MC japońskiej firmy Air Tight, drugą od góry. Wyżej jest tylko jej specjalna wersja PC-1 Supreme. Jej napięcie wyjściowe jest całkiem spore, to 0,6 mV, a impedancja wewnętrzna bardzo niska – 2,5 Ω, więc będzie ładnie współpracowała z większością przedwzmacniaczy. Na magnesy wybrano neodym #50. Uwagę zwraca szerokie pasmo przenoszenia – 10-50 000 Hz. Rurkę podtrzymującą diament wykonano z jednego kryształu boronu. Szlif igły to „semi-line contact” o wymiarach 3μm x 30 μm. Nacisk jest klasyczny – od 2-2,2 g, jednak zalecałbym poruszanie się w górnych jego rejonach. Piny zostały wykonane z miedzi pokrytej polerowanym wielokrotnie rodem. Pobierz test w PDF |
||||||||
g a l l e r y
|
System odniesienia
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity