Data publikacji: 18. stycznia 2013, No. 105
|
|
Pięć lat dla firmy audio to pestka. Te z ofertą skierowaną do branży high-end mniej więcej w takich odstępach czasu wprowadzają nowe urządzenie, a co dopiero mówić o istnieniu. Najwyraźniej jednak nie są to prawa wykute w kamiennych tablicach, a coś, co, choć trudne, da się zmienić.
W roku 2007, a więc pięć lat temu, we Francji powstała firma Devialet SAS. Mogłoby się wydawać, że to kolejny, nieco ekscentryczny (jak to Francuzi) producent, mający nadzieję znaleźć lukę w przyzwyczajeniach klientów i potrzebach rynku, pomiędzy dawno zadomowionymi graczami, oferującymi wzmacniacze, odtwarzacze, czy kolumny. Ale nie - sposób jej powstania, tryb działania, cele, ale przede wszystkim produkt zasadniczo różnią się od tego, do czego się w audio przyzwyczailiśmy. Da się jednak wskazać punkt wspólny dla wszystkich ciekawych przedsięwzięć, występujący i w Devialecie: na początku był pomysł.
W roku 2004, Pierre-Emmanuel Calmel rzucił pracę we francuskim dziale R&D kanadyjskiej firmy telekomunikacyjnej Nortel Networks, skupiając się na praktycznym opracowaniu idei, która dawno za nim chodziła: hybrydowego wzmacniacza audio (akustycznego, m. cz.). Efekty musiały być obiecujące, ponieważ szybko dołączył do niego Mathias Moronvalle, kolega z Nortela. W roku 2006 doszli kolejni współpracownicy: Emmanuel Nardin, Quentin Sannié oraz Manuel de la Fuente, odpowiedzialni za - odpowiednio - wzornictwo przemysłowe, sprzedaż i zarządzanie.
Słowo 'hybrydowy' w kontekście wzmacniacza zwyczajowo zastrzeżone jest dla konstrukcji, w których sekcja przedwzmacniacza wykonana jest w innej technice niż końcówka mocy. Najczęściej mamy do czynienia z lampami w tym pierwszym i tranzystorami w drugim, choć firma KR Audio stosuje dokładnie odwrotny wariant.
W przypadku Devialeta 'hybrydowy' znaczy coś zupełnie innego, choć odwołuje się do naszych przyzwyczajeń językowych. Jej pomysł nazwany ADH oznacza tyle, co: Analog Digital Hybrid. Ta nowatorska technika pozwoliła połączyć, pracujący w klasie A, analogowy wzmacniacz niskiej mocy z potężnym, cyfrowym wzmacniaczem, dostarczającym wymagany prąd. Uwaga: nie chodzi o połączenie szeregowe - wejściowej sekcji analogowej i wyjściowej cyfrowej, a połączenie RÓWNOLEGŁE.
Pamiętam dobrze, jak jakieś piętnaście lat temu od jednego z inżynierów konserwujących sprzęt w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, gdzie wówczas spracowałem, usłyszałem, że ma fajny pomysł na wzmacniacz. Opisał go patrząc na rozłożony na stoliku w naszej kanciapce, maleńki wzmacniaczyk lampowy, który wówczas robiłem - i nie bez powodu. W jego pomyśle chodziło o połączenie lampy i tranzystorów w jednym wzmacniaczu, ale nie szeregowo, a równolegle. Podstawą miał być mały wzmacniacz pracujący w klasie A, oparty na lampie SET. Do kilku watów lampa miałaby pracować samodzielnie, a przy większym poborze mocy, do gry wkraczałby wzmacniacz tranzystorowy. Nie wiedziałem jeszcze wówczas, że i ten pomysł nie jest nowy, bo po raz pierwszy zaprezentowała go już w połowie lat 70. firma QUAD, tyle że wykorzystując dwa wzmacniacze tranzystorowe - mały, pracujący klasie A i duży, prądowy, pracujący w klasie AB. Układ zastosowano w końcówce mocy 405 i nazwano "freeforward".
Nie wiem, jakie są dzieje pomysłowego inżyniera, straciłem z nim kontakt wiele lat temu, jednak idea hybrydowego wzmacniacza z równolegle połączonymi wzmacniaczem wzorcowym i wzmacniaczem prądowym najwyraźniej jest dla konstruktorów niezwykle kusząca i widzą w niej rozwiązanie wszystkich bolączek klasycznych wzmacniaczy.
Od pokusy do realizacji droga jednak daleka. Bo przecież wzmacniaczy tego typu na rynku właściwie nie ma. Oprócz D-Premier AIR Devialeta, który z tej techniki uczynił coś więcej niż kolejną ciekawostkę dla inżynierów - przygotował produkt, który zrewolucjonizował (nie bójmy się tego słowa) spojrzenie na audio: hybrydowy, analogowo-cyfrowy wzmacniacz zintegrowany, będący jednocześnie przetwornikiem cyfrowo-analogowym.
Można do niego przesłać sygnał analogowy, albo cyfrowy. Ten ostatni nie tylko klasycznymi łączami S/PDIF (RCA i TOSLINK), ale również przez kabel HDMI, prosto z odtwarzacza Blu-ray. Przydało się także przygotowanie założycieli w dziedzinie łączności, bo jedną z ważniejszych cech urządzenia jest specjalnie przygotowany system łączności bezprzewodowej Wi-Fi, z opracowanym samodzielnie protokołem i obsługą danych.
Urządzenie konfiguruje się przez specjalną aplikację komputerową. Można przez nią nazwać wejścia, przypisać poszczególne funkcje do różnych wejść, a nawet ustawić moc maksymalną - od 160 do 240 W. W połączeniu "dual mono", z dwoma takimi samymi wzmacniaczami, w którym jeden pracuje w trybie "Master", a drugi "Slave" uzyskamy 500 W na kanał. Niezwykle ważny jest wygląd wzmacniacza (a właściwie centrum systemu audio - wystarczy przecież przesłać do niego sygnał cyfrowy). Opracowany przez specjalistę z dziedziny wzornictwa przemysłowego zaskakuje nowoczesnością i intuicyjną obsługą. Mój 18-letni syn, miłośnik (zagorzały!) marki McIntosh i wzmacniaczy lampowych aż podskoczył, kiedy zobaczył na półce płaską sztabę wzmacniacza (można go położyć poziomo lub zawiesić na ścianie). Powiedział tylko, że to najbardziej coolowa rzecz, jaką miałem w domu. A 18 lat nie w takich rzeczach kłamie...
Ale całkowicie rozumiem tę reakcję. Obudowa urządzenia to solidny odlew ze stopu aluminium, wykończony na jeden z trzech sposobów: chromem, czarnym, matowym lakierem lub białym, "High Gloss", przypominającym białą ceramikę. W razie potrzeby można zastosować dwa wzmacniacze, pracujące jako monobloki. Choć D-Premier wygląda kosmicznie, jeszcze bardziej nie z tej ziemi wygląda sterownik, komunikujący się ze wzmacniaczem na falach radiowych. Jest niezwykle wygodny w obsłudze - już za nim tęsknię. Zabrakło mi na nim jedynie wskazań z wyświetlacza na wzmacniaczu.
Jak wynika z tego krótkiego opisu mamy do czynienia z urządzeniem zupełnie unikalnym, przełamującym schematy i ustanawiającym nowe standardy. Jego supremacja na polu urządzeń high-endowych, przynajmniej dla ludzi z otwartą głową, jest już ugruntowana. Jego unikalny charakter momentalnie rozpoznały pisma audio na całym świecie, a wzmacniacz pojawił się na okładkach "Hi-Fi News & Record Review", "TONEAudio" oraz "Stereophile". Z kolei magazyn "Hi-Fi+", piórem Alana Sircoma, umieścił go w artykule The 10 most significant amps in European history. Czy trzeba mówić więcej? Pewnie nie, ale nie od rzeczy będzie dodać, że od dwóch lat Devialet D-Premier, teraz w wersji AIR, z poprawkami dodanymi przez najnowszy soft 5.7 (nie mówiłem o tym, ale wzmacniacz programuje się podnosząc jakość dźwięku i/lub dodając nowe funkcje) jest podstawą systemu referencyjnego Paula Millera, redaktora naczelnego "Hi-Fi News & Record Review"... Opracowanie gotowego wzmacniacza zajęło trzy lata - od 2007 do 2010 roku, kiedy go po raz pierwszy zaprezentowano. Od tamtej pory wprowadzono doń wiele zmian, głównie softwarowych (umożliwia to rdzeń urządzenia, oparty o procesory DSP). Można więc powiedzieć, że czasu się nie boi.
Co widać na przykładzie egzemplarza, który dostaliśmy do testu. Oryginalnie nazwa wzmacniacza brzmiała D-Premier. Dwa lata po wprowadzeniu go do sprzedaży pojawiła się nowa wersja, w właściwie apgrejd, dzięki któremu nazwa zmieniała się na D-Premier AIR. Jak w czasach internetu mobilnego łatwo zgadnąć, chodzi o bezprzewodowe łącze pomiędzy komputerem, jako źródłem sygnału cyfrowego, a wzmacniaczem.
Najczęstszym sposobem komunikacji tego typu, jaki się obecnie stosuje, to Apple AirPlay, skonfigurowany do obsługi przez iTunesa. Da się przy jego pomocy uzyskać przyzwoite wyniki, jednak to wysoce niedoskonały system przesyłu. Właściciele Devialeta to ludzie związani z przemysłem telekomunikacyjnym. Można się było więc spodziewać, że wymyślą coś ekstra. Ich 'AIR" czymś takim jest. To system przesyłu bezprzewodowego 802,11 b/g/n, czyli klasyczny Wi-Fi. W Airze mamy jednak moduł Red Pine współpracujący z najnowszym układem DSP Analog Devices Sharc, pozwalający na asynchroniczny przesył sygnału taktowanego pojedynczym zegarem - zegarem wzorcowym wzmacniacza! Sygnał po przesłaniu ładowany jest do bufora i przetaktowywany, aby jeszcze bardziej zmniejszyć jitter. Niestety w tej chwili w roli odtwarza możemy korzystać jedynie z iTunesa. Zalety AIR-a są jednak wyjątkowe: raz, że mimo korzystania z iTunesa nieaktywne są jego systemy odpowiedzialne za dźwięk (np. omijamy Kernel Mixer), a dwa, że już wkrótce będzie można używać do tego celu innych odtwarzaczy. W tej chwili sygnał jest limitowany do jakości CD (16/44,1), ale to też ma się zmienić i będziemy mogli przesłać sygnał do 24/192. AIR od wersji 5,6 umożliwia przesył Wi-Fi muzyki 24/96 oraz 24/192 z automatycznym down-samplingiem wykonywanym w samym AIRPLAY-u do 24/96.
ODSŁUCH
Płyty wykorzystane w odsłuchu (wybór)
- Audio Accesory - T-TOC Records High Quality Data Master Comparison, TDVD-0002, DVD-R (2011), ripy FLAC 16/44,1, 24/96, 24/192.
- Random Trip, Nowe Nagrania, 005, CD + 24-bit WAV (2012).
- SATRI Reference Recordings Vol. 1, Bakoon Products, FLAC 24/96.
- SATRI Reference Recordings Vol. 2, Bakoon Products, FLAC 24/192.
- T-TOC Data Collection Vol. 1, T-TOC Records, DATA-0001, 24/96+24/192, WAV, ripy z DVD-R.
- Al Di Meola, Flesh on Flesh, Telarc, FLAC 24/96, źródło: HDTracks.
- Annie Lennox, Bare, "Limited Edition", RCA/BG, 22472, Copy Control Disc + DVD (2003).
- Ash Ra Tempel, Ash Ra Tempel, MG
- ART/Belle, 101780, SHM-CD (1971/2010).
- Breakout, Blues, Polskie Nagrania Muza/Polskie Nagrania, SXL 0721/2007, LP (1971/2007).
- Carlo Gesualdo, Madrigali, dyr. Rinaldo Alessandrini, wyk. Concerto Italiano, Opus111/Naïve, OP30486 (2000).
- Charlie Haden & Antonio Forcione, Heartplay, Naim Label, FLAC 24/96, źródło: HDTracks..
- Charlie Haden, The Private Collection, The Naim Label, naimcd108, 2 x CD (2007).
- Depeche Mode, Home, 74321501702, maxi-SP (2007).
- Jun Fukumachi, Jun Fukumachi at Steinway (Take 2), EMI/Lasting Impression Music, LIM DXD 038, silver-CD.
- King Crimson, Lark's Tongues in Aspic
, Atlantic/WHD Entertainment, IECP-20220/221, "40th Anniversary Series", 2 x HQCD (1973/2012).
- Mark Knopfler, The Travelerman's Song EP, Mercury, 9870986, CD (2005).
- Metallica, Metallica , Warner Brothers Records, FLAC 24/96, źródło: HDTracks..
- Miles Davis, Tutu, Warner Brothers Records, FLAC 24/96.
- Pieter Nooten, Surround Us, Rocket Girl, rgirl85, CD (2012).
- Porcupine Tree, Deadwing, Lava, 93437, CD (2005).
- Schubert, Lieder, wyk. Dietrich Fischer-Dieskau, dyr. Gerald Moore, "Signature Collection", EMI, 55962 2, 4 x SACD/CD.
- Sonny Rollins, Tenor Madness, Prestige, WAV 24/96, źródło: HDTracks.
Japońskie wersje płyt dostępne na
Eksperci zdają się być wyrastającymi ponad przeciętność herosami, niewrażliwymi na problemy dręczące resztę populacji. Przynajmniej w zakresie, w jakim się specjalizują. Przecież są ekspertami, prawda? A ktoś taki nie ma słabości, nie jest podatny na wpływy, nie ma uprzedzeń - jest, jednym słowem, perfekcyjny. Hmm... Chciałbym, żeby tak było, naprawdę chciałbym! Moje życie byłoby wtedy prostsze, wszystko byłoby łatwiejsze i bardziej jednoznaczne. Patrząc na takiego Devialeta nie miałbym uprzednich znaków zapytań w głowie w rodzaju: "taki lekki?", "taki srebrny?", "taki 'cyfrowy'?". Niezależnie bowiem od doświadczenia i zdrowego rozsądku, tego typu dylematy po prostu muszą się pojawić u każdego, kto ma doświadczenie z systemami wzmacniającymi sygnał akustyczny. Eksperci, w tym przypadku dziennikarze audio, nie są żadnym wyjątkiem.
Dźwięk Devialeta zaskoczył mnie więc w równym stopniu, jak pewnie 99% innych słuchaczy, wolnych od piętna "zawodowca". A to dlatego, że z głośników wydobył się dźwięk, jaki przyporządkowuję w głowie dobrym wzmacniaczom lampowym. Wprawdzie wcześniejsze kontakty ze wzmacniaczami pracującymi w klasie D mogły mnie do pewnych jego aspektów przyzwyczaić, to jednak w tym przypadku nie chodziło o złagodzenie góry, nie było mowy o uplastycznieniu brzmienia przez zaoblenie ataku, a o ogólną pełnię, ciepłe wokale i nasyconą niską średnicę. A to wszystko przy mocnej i otwartej górze pasma. Przez jakiś czas wydawało mi się nawet, że punkt ciężkości ustawiony jest wyżej niż w moim dzielonym wzmacniaczu. Po akomodacji to wrażenie zniknęło, by pojawić się po powrocie na mój system, którego barwa wydawała się ponownie ustawiona niżej. Może się zdarzyć, że w państwa systemie, pomieszczeniu, przy państwa wymogach dźwięk będzie zbyt lekki lub zbyt jasny. Można to będzie momentalnie, do "smaku", skorygować ustawieniami niskich i wysokich tonów. Ponieważ obróbka sygnału ma miejsce w domenie cyfrowej znacznie mniej wpływa na jakość dźwięku niż w klasycznych wzmacniaczach analogowych. A może wyraźnie poprawić komfort odsłuchu. Tak się jednak złożyło, że u mnie najlepiej zagrało to z ustawieniami na "płasko", bez korekcji.
Myślę, że chodzi o znakomitą rozdzielczość i energię Devialeta w zakresie wysokich rozdzielczości. Ale nie samą w sobie, to można uzyskać z niedrogimi, byle dobrymi, wzmacniaczami, ale połączoną z "wagą" poszczególnych uderzeń, ich nasyceniem. To atrybuty wzmacniaczy lampowych, bez dwóch zdań. Nawet najlepsze tranzystory, jak mój Soulution 710, jak A-200 Accuphase, jak SPEC RSA-V1 (przecież też z końcówką w klasie D) pokazują to w pewnym przybliżeniu - fantastycznie, dla mnie w całkowicie satysfakcjonujący sposób, ale jednak nie aż tak naturalnie, jak wysokiej klasy SET. Tym większym zaskoczeniem było to, co pokazał francuski wzmacniacz - nie dość, że półprzewodnikowy, to jeszcze cyfrowy.
Idą za tym inne atrybuty, zwyczajowo przypisywane technice lampowej. Najważniejsza wśród nich to prezentacja instrumentów. Pokazywane są blisko, w intymny sposób, są "namacalne". 'Cyfra' i 'namacalne' jeszcze do niedawna były antonimami, a tu nie - widać nie problem w technice, a w jej aplikacji.
Najlepiej na tym wychodzą płyty nagrane w purystyczny sposób, albo po prostu dobrze nagrane. Z obawą włączyłem więc płytę Bare Annie Lennox, pochodzącą z "ciemnych wieków" firm BMG, Sony i EMI, kiedy to każda z nich stosowała, wybrany przez siebie, schemat kodowania płyty mający na celu ochronę przed kopiowaniem dysku. Dla hackerów było to jak małe piwo przed śniadaniem, a słuchaczom rujnowało przekaz. Wszystkie te schematy, w tym przypadku Copy Control firmy Cactus polegały na dodaniu do sygnału losowych zniekształceń, teoretycznie niesłyszalnych dla ucha, a powodujących, że laser czytnika komputera nie radził sobie ze znalezieniem ścieżki.
|
Problem w tym, że dawało to dramatycznie gorszy dźwięk... W każdym razie Bare słucham rzadko, a jeśli już, to dwóch utworów z dodatkowej płyty DVD, nagranych na "setkę" w czasie próby przed koncertem. Są genialne! Jeszcze nikt, komu je puszczałem nie powiedział, na nie złego słowa. Jednak płyta "CD" już tak dobra nie jest.
Francuski wzmacniacz zrobił zaś z nią, ale i z dobrą, ale też czasem problematyczną Deadwings Porcupine Tree (myślę o momentach ze "ścianą dźwięku") coś szczególnego. Dźwięk był selektywny i - na ile to możliwe rozdzielczy. Najważniejsze było jednak to, że zniknęło irytujące rozjaśnienie i drętwota dźwięku. Dało się tego słuchać z wielką przyjemnością, z czego też skorzystałem (nie wiadomo, kiedy jeszcze raz się to uda). Jak gdyby sekcja cyfrowa (wejściowa) D-Premiera potrafiła "wyprostować" wcześniejsze błędy - błędy masteringu i tłoczenia.
A z wysokiej klasy nagraniami i tłoczeniami? Bajka! - Przekaz jest wówczas na wyciągniecie ręki, trójwymiarowy i nasycony. Dynamika jest przepiękna, co daje z kolei oddech i poczucie przebywania przed czymś, co się dzieje na żywo, "online", że tak powiem. Specjalnie pod tym kątem przesłuchałem obydwie płyty Charliego Hadena z zapisem specjalnego koncertu na 50. urodziny artysty. Prawdziwość tego dźwięku była niezwykła. Selektywność i rozdzielczość w jednym, co dawało niezwykle bliski, ciepły pierwszy plan i bardzo dobre rozeznanie w tym, co jest na scenie i gdzie. Tym bardziej, że nie słychać było ograniczeń mocowych, to był naprawdę dobry rendering wydarzenia na żywo, z małymi detalami pozamuzycznymi - ważnymi, ale "obok" - z piękną barwą i "kopem".
Powiem więcej - testowany wzmacniacz dysponuje dynamiką, z jaką spotkałem się u siebie do tej pory tylko dwa razy - z już przywołanymi Soulution 710 oraz Accuphase A-200. Obydwa pokazują coś jeszcze bardziej wyrafinowanego, ale nie potrafią pokazać skoków dynamiki w tak natychmiastowy sposób. Devialet pozwala więc przeczuć, jak mógłby wyglądać odsłuch nagrania w domu, jeślibyśmy słuchali go z pełną dynamiką, jak na żywo: na dłuższą metę byłoby to trudne. Bo głośne fragmenty byłby za głośne, a ciche za ciche. Jeśli słuchamy rocka, a nawet jazzu - żaden problem. Pierwszy jest mocno skompresowany na etapie produkcji, a jazz to raczej małe składy w niewielkich pomieszczeniach, przez co ich realna dynamika też jest ograniczona. Inaczej będzie z klasyką i soundtrackami. Jeśli słuchamy przede wszystkim dużych orkiestr D-Premier sprawdzi się przede wszystkim w dużych pomieszczeniach. Pozwoli w nich wykreować coś na kształt wydarzenia na żywo, czego nie dostaniemy z niemal żadnym innym wzmacniaczem.
Puśćmy obok wzmacniacz lampowy, nie ma znaczenia z jak wysokoskutecznymi kolumnami, a usłyszymy o czym mówię. Choć jestem miłośnikiem lamp, kocham je całym swoim sercem, to jednak mam też swój rozum i uszy, a te mówią mi, że część dynamiki w systemach lampowych jest sztuczna, to nie makrodynamika, a mikrodynamika, robiąca na nas tak dojmujące wrażenie. Nawet jeśli taki dźwięk wydaje się bardziej dynamiczny, to raczej przez to, że jest głośny.
Opisując charakter tego dźwięku trzeba będzie użyć takich określeń, jak 'gładki', ' plastyczny' i 'naturalny'. Wydaje mi się, że wreszcie wiem, dlaczego D-Premier tak doskonale wpisał się w system Paula Millera. Jego dźwięk z jednej strony jest otwarty i mocny, a z drugiej chropowatość wysokich tonów jest w nim lekko korygowana, wygładzana. Co idealnie przekłada się na współpracę z kolumnami Bowers&Wilkins 802 w systemie naczelnego HFN&RR (opis systemu TUTAJ). Podobnie bas - nieco miękki, ale jednocześnie doskonale kontrolowany, przynajmniej do jakiś 50 Hz. Nie ma mowy o jego utwardzaniu, a to dlatego, że wzmacniacz nie wydawał się nigdy przesterowany, przynajmniej z moimi kolumnami, w moim pokoju. Podobny charakter niskiego zakresu słyszałem z doskonałego wzmacniacza lampowego, Jadis I-35, który stał u mnie wcześniej. Tyle tylko, że przy mocniejszych fragmentach średni bas nieco się tam utwardzał, trochę tracił naturalną miękkość. Bo wymagało się od urządzenia zbyt wiele prądu na raz. A przecież Jadis jest pod tym względem znakomity, ma dużą wydajność prądową. Devialet pokazał jednak, że francuska lampa ma ograniczenia. Nie przez to, że coś było cichsze, że miało się wrażenie mniejszej mocy I-35, a właśnie przez to, co działo się POZA tym, przez usztywnienie ataku, przez lekki bałagan, którego z innowacyjnym urządzeniem Devialeta nie było.
Zachwyca różnicowanie, jakim D-Premier dysponuje. Im lepsza płyta, tym większy, tym lepszy, tym bardziej naturalny dźwięk dostajemy. A z sygnałem cyfrowym wysokiej rozdzielczości dokonujemy kolejnego skoku. Znakomita większość odtwarzaczy plików, przetworników D/A i innych urządzeń cyfrowych nie do końca potrafi pokazać różnicę miedzy 16 i 24 bitami, miedzy 44,1 kHz, a 192 kHz. Duża w tym wina samych nagrań, a właściwie ich wersji hi-res, bez dwóch zdań. Wydaje się, że inżynierowie dźwięku wciąż mają problemy z ich prawidłowym przygotowaniem. Jestem na 100% pewien, że wszystkie, albo prawie wszystkie, nagrania wysokiej rozdzielczości, jakie kupiliśmy nadają się do remasteringu, do poprawki. Ale jest kilka urządzeń, np. Devialet, jak też testowany ostatnio system Ayona (czytaj TUTAJ), które pokazują dlaczego wszyscy tyle mówią o 24 bitach, o wysokich częstotliwościach próbkowania, skąd ta histeria. Ano stąd, że nagrania tego typu brzmią znacznie bardziej naturalnie. Chciałoby się powiedzieć "bardziej analogowo", ale byłaby to niepoprawna ocena (patrz: Michael Lavorgna, The Road to Analog-Sounding Digital: Are We There Yet?, "Stereophile", January 2013, s. 3; czytaj TUTAJ). Chodzi o piękniejsze barwy, większą przestrzeń i rozluźnienie "węzła", jaki z CD mieliśmy pod szyją, choć nie do końca sobie z tego zdawaliśmy sprawę. Wciąż długa droga przed nami, Compact Disc pokazuje rzeczy, o jakich się nam nie śniło, jednak takie urządzenia, jak testowany wzmacniacz tę drogę wskazują, a nawet wytyczają.
Podsumowanie
Patrząc na okładki pism audio, niemal wszystkich, można by pomyśleć, że co miesiąc mamy w audio kolejną rewolucję, kolejny przełomowy produkt, pomysł, ideę, że jesteśmy tuż, tuż przy dźwięku absolutnym, identycznym z oryginalnym. To bzdury, nie wierzcie w to! Dźwięk reprodukowany jest, z natury rzeczy, kompletnie innym uniwersum niż grany na żywo. To po pierwsze. Po drugie zaś rewolucyjne produkty zdarzają się raz na wielki miesiąc. Od wielkiego dzwonu. Rzadziej niż uśmiechnięty, zadowolony ze swojego życia Polak. Kiedy się pojawiają trzeba je jednak pielęgnować i pieścić, bo może z nich wówczas wyrosnąć coś pięknego, co rzeczywiście zmieni sposób patrzenia całej branży. Nie wydaje mi się, żeby Devialet wymagał "dopieszczania", ale i ja staję karnie w kolejce do gratulacji.
To nie jest produkt idealny, nie miejmy złudzeń. Nie ma specjalnie głębokiej sceny dźwiękowej, ani tak wyrafinowanego różnicowania barwy, jak w najlepszych wzmacniaczach SET. Najniższy bas nie jest tak dobrze definiowany, różnicowany, jak w najlepszych tranzystorach. Wszystko jest w tym przekazie doskonale selektywne, ale zawsze w podobny sposób, bez różnicowania stopnia selektywności różnych płyt. Jest pięknie, ale zawsze.
Niech te uwagi nie przysłonią tego, o czym pisałem w całym teście - rewolucyjnego charakteru wzmacniacza. Niech będzie, że 'wzmacniacza', choć i sekcja D/A jest w nim znakomita. Sygnał wydaje się być wzmacniany w niewielkim wzmacniaczu lampowym SET, ma niezwykle namacalny pierwszy plan, wydający się nieco ciepły, plastyczny i "bebechowy". To przypadek, kiedy instrumenty mamy na wyciągnięcie ręki. Rozdzielczość i selektywność są ponadprzeciętne, nie tylko w kontekście ceny urządzenia, ale w ogóle, jeśli chodzi o high-end. Umiejętność różnicowania jest genialna - to naprawdę wzmacniacz lampowy w układzie scalonym!
Możliwości funkcjonalne, ciągłe udoskonalanie wzmacniacza przez nowe wersje software'u, doskonały pilot to XXI wiek. W połączeniu z XIX techniką lampową, jaką się posługuje przy definiowaniu dźwięku (oczywiście wirtualnie) daje to efekt właściwie nigdzie indziej niespotykany. Rewolucja pełną gębą przy maksymalnym zadowoleniu estetycznym - tym D-premier AIR jest i kropka.
METODOLOGIA TESTU
D-Premier AIR to urządzenie inne niż znacząca większość wzmacniaczy dostępnych na rynku. Także wzmacniaczy cyfrowych. Jest dość lekki, ale wymaga wysokiej klasy platformy antywibracyjnej. Uprzedzał mnie o tym Jarek Orszański, dystrybutor Devialeta, co potwierdzam. Urządzenie stało więc na platformie pneumatycznej Acoustic Revive RAF-48H. Jest też wrażliwe na zasilanie. Zwykle stosuję kable Acrolinka Mexcel 7N-PC9430, bo to najlepsze kable sieciowe, jakie znam. I świetnie wpisują się w mój system. Dystrybutor odsłuchał jednak inną konfigurację, z kablem Synergistic Research Tesla SE Hologram A z aktywnym systemem ekranowania, zasilanym z zewnętrznego zasilacza. Dlatego wzmacniacz został przetestowany właśnie z nim. Duży wtyk IEC wymusił ściągnięcie płytki zasłaniającej gniazda. Ponieważ gniazda głośnikowe są bardzo blisko siebie, bałem się zastosować kable głośnikowe Tara Labs Omega Onyx. W takim przypadku zawsze sięgam po doskonałe kable Acoustic Revive SPC-PA. Większość wzmacniaczy cyfrowych ma problemy z dopasowaniem odpowiednich kabli - filtry dolnoprzepustowe (LC) na wyjściu końcówki w połączeniu z pojemnością i indukcyjnością kabli modelują, często w bardzo mocny sposób, liniowość sygnału. D-Premier na wyjściu filtra nie ma (kolejny "patent" Devialeta), nie obawiałem się więc żadnego niedopasowania.
Choć wzmacniacz ma wejścia analogowe, w tym gramofonowe, to tak naprawdę DAC i wzmacniacz. Jeśli stosujemy gramofon lub inne analogowe źródło jako drugie, po cyfrze - nie ma problemu. Myślę bowiem, że najważniejszy powinien być napęd cyfrowy. W tej roli zastosowałem napęd Philips CD-Pro2 w odtwarzaczu CD Ancient Audio AIR V-edition oraz transport plików, z wyjściem S/PDIF buforowanym lampą w Ayonie NW-T.
Test miał charakter porównania A/B ze znanymi A i B, przy użyciu próbek muzycznych o długości 2 min. Punktem odniesienia był dzielony wzmacniacz Ayon Polaris III [Custom Version] + Soulution 710, oraz wzmacniacz lampowy Jadis I-35.
BUDOWA
Pierre-Emmanuel Calmel w rozmowie z Johnem Atkinsonem, naczelnym magazynu "Stereophile", podał sporo bliższych szczegółów dotyczących budowy urządzenia, chciałbym się więc na tym oprzeć. Sygnał do wzmacniacza możemy doprowadzić w dwojaki sposób: w formie cyfrowej i analogowej. W tym drugim przypadku zamieniany jest na cyfrowy w przetworniku Texas Instruments PCM4220 na cyfrowy, z częstotliwością próbkowania 96 lub 192 kHz - do wyboru, z pierwszą wartością fabryczną. Następnie trafia do cyfrowej regulacji siły głosu zaimplementowanej w 40-bitowym układzie DSP floating-point firmy Analogix, gdzie zapisano także układ "soft clipping", chroniący przed przesterowaniem sygnału oraz filtry cyfrowe. Wzmacniacz może pracować bowiem w systemie dual mono, z cyfrową zwrotnicą w każdym z monobloków. Procesory służą także do obliczania sygnału korekcyjnego potrzebnego do linearyzacji odpowiedzi częstotliwościowej wzmacniacza. Po takiej obróbce sygnał zamieniany jest z powrotem na analogowy w dwóch układach Burr-Brown PCM1792 (24/192), pracujących w firmowym trybie "current reflector". Zrezygnowano z klasycznych, aktywnych konwerterów prąd-napięcie, wstawiając w to miejsce pojedynczy tranzystor. Jak mówi pan Calmel, w torze sygnału wzmacniacza, od wejścia do wyjścia, są tylko dwa rezystory i dwa kondensatory!
Za rezystorem sygnał ma przed sobą dwukanałowy wzmacniacz pracujący w klasie A. Długość ścieżki sygnału ma tam zaledwie 10 cm. Wzmacniacz pracuje w trybie "unity gain", tj. ze wzmocnieniem równym 1. Steruje on, podobnie jak kierownica układ wspomagania, wzmacniaczem prądowym, pracującym w klasie D. Klasyczne wzmacniacze tego typu są problematyczne ze względu na generowany przez nie szum wysokoczęstotliwościowy, obecny na ich wyjściu, co wymusza stosowanie pasywnych filtrów dolnoprzepustowych. W D-Premier ich nie ma. W zamian za to wzmacniacz analogowy wprowadza ultraszerokopasmowy sygnał korekcyjny, kasujący sygnał wysokoczęstotliwościowy na wyjściu wzmacniacza cyfrowego. W testowanym urządzeniu pracuje on z częstotliwością 300 kHz w trybie PWM (Pulse Width Modulated).
Zasilacz jest impulsowy. Tego typu zasilanie, znane i szeroko stosowane w bardzo wrażliwych urządzeniach w służbie zdrowia i wojsku, w układach audio od lat lansowane jest przede wszystkim przez dwie firmy - Linn oraz Chord Electronics, tak się składa, że obydwie z Wielkiej Brytanii (Szkocji i Anglii). Zbanalizowanie zasilaczy impulsowych nastąpiło w tanich odtwarzaczach DVD i Blu-ray, nie powinno być jednak z nimi kojarzone. Zasilacz w D-Premier ma moc 600 W mocy ciągłej i 2100 W mocy szczytowej.
D-Premier AIR ma niezwykły wygląd - jest płaski i ma kwadratowy kształt. Na górze umieszczono przezroczyste okienko z ciekłokrystalicznym wyświetlaczem. Odczytamy na nim, między innymi, siłę głosu, na bargrafie i numerycznie, a także wybrane wejście. Siła głosu może być ustawiona w przedziale od -97 dB do +30 dB, co 0,5 dB. Sygnały powyżej 0 dB, dostępne z wejść analogowych, są powyżej tej wartości kompresowane, a przy +30 dB łagodnie obcinane. Wyświetlacz automatycznie zmienia orientację, wyczuwając, czy wzmacniacz leży płasko, czy jest zawieszony pionowo. Przy odbiorze sygnałów cyfrowych nazwa wybranego wejścia jest czerwona, dopóki nie zostanie nawiązana komunikacja między źródłem i wzmacniaczem - zmienia wówczas kolor na czarny. Zabrakło niestety informacji ilości bitów. Nowe wersje software'u pozwoliły jednak na odczytanie częstotliwości próbkowania, więc i bity mogą się kiedyś pojawić.
Wszystkie przyłącza umieszczono na tylnej ściance - wejścia cyfrowe buforowane są transformatorami dopasowującymi impedancję. Dostęp do nich jest banalnie prosty, ponieważ na czas podłączania możemy ściągnąć, przytrzymywany na magnesach, fragment górnej ścianki zakrywający złącza. Identyczny kształt obudowy, wraz z zakryciem gniazd, znajdziemy u Linna i jestem pewien, że odtwarzacz plików tej firmy i Devialet będą wyglądały obok siebie znakomicie. Problemem tak małego urządzenia jest mała przestrzeń wokoło przyłączy - dostarczony ze wzmacniaczem kabel sieciowy miał dość duży wtyk IEC, dlatego trzeba było całkowicie wspomnianą klapkę zdjąć. Mamy aż osiem wejść cyfrowych: AES/EBU, 4 x S/PDIF elektryczne (RCA), dwa S/PDIF optyczne (TOSLINK) oraz HDMI. Wszystkie przyjmują sygnał PCM do 24/192. Tak więc zanim wyślemy sygnał z odtwarzacza DVD lub BD musimy go skonwertować do PCM (dostępne to jest w menu odtwarzacza). Jest też wyjście HDMI, dzięki któremu możemy przesłać sygnał audio i wideo dalej, do wyświetlacza/projektora. Obok widać wejście analogowe. Można go w menu ustawić na dwa sposoby - jako wejście liniowe lub gramofonowe MM/MC. Wejścia cyfrowe można w menu przypisać inaczej - jako wejścia analogowe, także dla drugiego gramofonu lub - jeśli korzystamy z systemu 2.1 - możemy tą drogą WYSŁAĆ sygnał analogowy do subwooferów. Sygnał można wcześniej odfiltrować wewnątrz wzmacniacza. Gniazda głośnikowe są pojedyncze.
Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Perfekcja w każdym calu.
Dane techniczne (wg pomiarów "Stereophile" + HFN)
Moc wyjściowa: 180 W/8 Ω
Zniekształcenia THD+N (pełna moc): 0,003%
Impedancja wejściowa (wejścia analogowe): 14 kΩ
Impedancja wyjściowa: 0,04 Ω
Separacja między kanałami: >100 dB
Pasmo przenoszenia (fs=96 kHz/192 kHz; +0 dB/10 Hz, -8,7 dB/90 kHz): 0,1 Hz-40 kHz/0,1 Hz-90 kHz
Stosunek sygnał/szum (ważone A, cyfra/analog): 120/90 dB
Wymiary (WxHxD): 400 x 44,5 x 400 mm
Waga: 6,9 kg
|