pl | en
Test
Przetwornik cyfrowo-analogowy
Bricasti M1

Cena (w Polsce): 8595 USD (+ VAT)

Producent: Bricasti Design Ltd.

Kontakt:
Bricasti Design Ltd. | 123 Fells Ave
Medford, MA USA 02155 USA
tel.: 1-805-222-5871

Strona internetowa: www.bricasti.com

Kraj pochodzenia: USA

Produkt do testu dostarczyła firma: MusicToolz

Tekst: Marek Dyba
Zdjęcia: Marek Dyba, Bricasti

Data publikacji: 16. grudnia 2012, No. 104




Nie będę ukrywał, że firma Bricasti jeszcze jakiś czas temu była mi zupełnie nieznana. Myślę, że trudno się dziwić, bo po pierwsze jest to firma względnie młoda, a po drugie jej oferta skierowana jest (czy może raczej była) na rynek pro. A jakoś tak się dziwnie składa, że choć muzyka powinna łączyć obydwa światy - ludzi którzy nagrywają muzykę i tych, którzy jej później słuchają - to jednak oferty skierowane do tych dwóch grup ludzi są zupełnie różne.
Firmę Bricasti Design stworzyło dwóch doświadczonych zawodowców w branży pro audio - Brian Zolner i Casey Dowell. Nazwa firmy powstała ze złożenia pierwszych liter ich imion. Obaj panowie są dobrze znani na rynku pro, jako że przez lata pracowali dla firmy Lexicon, dla której zaprojektowali i zbudowali choćby procesory pogłosowe 480L i 960L. Do dziś urządzenia te są obecne w największych, najbardziej liczących się studiach nagraniowych i wciąż osiągają zawrotne ceny, nawet na rynku wtórnym.

Jako że z rynkiem pro audio za wiele wspólnego nie mam, więc zapewne, przynajmniej do ostatniego Audio Show, nie znałbym marki nadal, gdyby nie lutowa okładka "Stereophile'a", na której znalazł się przetwornik cyfrowo-analogowy Bricasti, oznaczony symbolem M1, opisany przez autora, Johna Atkinsona, jako: "The state of digital art" (czyli "topowe urządzenie cyfrowe"). Recenzja, nawiasem mówiąc, była nader dla M1 pochlebna, co tytuł zresztą sugerował.
Mimo że recenzja ukazała się stosunkowo niedawno, to od tego czasu produkt już zdążył wyewoluować. Wygląda więc na to, że gdy firma już raz się zajęła rynkiem audiofilskim, bo chyba tak należy traktować to urządzenie, to „idzie na całość”. Od czasu zaprezentowania M1 panowie z Bricasti zorientowali się, że obecnie dla audiofilów właściwie niezbędne jest wejście USB, by poważnie traktowali jakiegokolwiek DAC-a. Minęło kilka miesięcy i klienci mają już taką opcję – taką właśnie wersję testujemy. W Polsce może jeszcze nie jest to znacząca kwestia, ale w USA coraz głośniej mówi się o muzyce w postaci plików DSD, nawet jeśli jej dostępność jest, póki co, znikoma. Zapewne dlatego właśnie jeszcze w czasie testu otrzymałem informację od Briana Zolnera, szefa firmy, że w ciągu kilku tygodni będą w stanie zaproponować klientom upgrade urządzenia, który pozwoli odtwarzać pliki DSD przez złącze USB.

Trzeba przy tym zaznaczyć, że o ile upgrade'y softwaru M1 są dostępne dla klientów bez jakichkolwiek opłat, o tyle z DSD wiążą się także pewne zmiany hardwarowe, w związku z czym będzie to zmiana płatna, ale będzie - jeśli ktoś koniecznie będzie chciał słuchać plików DSD, to proszę bardzo.
Kolejna rzecz, nie tak istotna na rynku pro, a bez której wielu audiofilów żyć nie może – pilot zdalnego sterowania. "Czy naprawdę pilot jest konieczny?" - zdziwił się zapewne ktoś w Bricasti. No dobrze, będzie i pilot – pewnie jeden z „dziwniejszych” jakie audiofile widzieli, ale jest. Dlaczego „dziwny”? - Otóż odbiornik (osobny, a nie wbudowany do urządzenia – ot małe, metalowe pudełeczko) trzeba podłączyć do prądu (normalną wtyczką wkładaną do kontaktu), a drugim kablem połączyć go z przetwornikiem. Sam pilot – bardzo porządny, metalowy, dobrze leżący w dłoni, też obsługuje się specyficznie – mamy cztery przyciski do czterech funkcji (głośność, filtry, selektor wejść, oraz możliwość wyświetlenia bieżącego statusu urządzenia) oraz dwa, które w obrębie wybranej najpierw funkcji, pozwalają wprowadzać zmiany. Trzeba się do tego nieco przyzwyczaić, ale po chwili używania taki sposób obsługi wchodzi w krew, nawet jeśli nie jest tak intuicyjny jak używanie większości „standardowych” pilotów.

Urządzenie wygląda naprawdę bardzo dobrze – czarny front, tył i boki, oraz srebrna/szara, matowa pokrywa górna, wszystko wykonane z szczotkowanego aluminium, znakomicie spasowane i wykończone. Na froncie znajduje się duży, czytelny, czerwony wyświetlacz pokazujący szereg informacji – używane aktualnie wejście, częstotliwość próbkowania odtwarzanego pliku, poziom głośności, temperaturę obudowy urządzenia, wersję oprogramowania i fazę absolutną sygnału (oczywiście nie wszystkie informacje naraz – trzeba je „przewijać”). Obok wyświetlacza znajduje się niezbyt duża gałka, służąca do manualnej obsługi wszystkich funkcji, a dalej sześć przycisków. Najpierw wybieramy przycisk przypisany do funkcji, z której chcemy skorzystać, a dopiero potem za pomocą gałki zmieniamy ustawienia, które np. w przypadku wyboru filtrów trzeba jeszcze zatwierdzać przyciskiem "enter" (gdy zmieniamy filtry za pomocą pilota „entera" nie potrzebujemy). Oprócz tych czterech głównych przycisków i przycisku „enter”, mamy jeszcze szósty, który pozwala zmieniać jasność wyświetlacza lub (niemal) całkowicie go wyłączyć (niemal, bo po wyłączeniu, które następuje po 20 sekundach od wybrania tej opcji, świeci się pojedynczy punkcik).
Zarówno wyświetlacz, gałka jak i przyciski, znajdują się w umieszczonej centralnie cofniętej względem głównej powierzchni frontowego panelu, części. Także boczne ścianki z obydwu stron mają coś w rodzaju wgłębienia na środku, w którym umieszczono szczeliny wentylacyjne – wszystko to sprawia, że design tego urządzenia jest oryginalny i miły dla oka. W górnej pokrywie wycięto kolejne podłużne szczeliny, poprawiające wentylację urządzenia. A to, jak się okazuje, jest dość ważne, bo przetwornik dość mocno się grzeje, a ciepły jest nawet w stanie uśpienia. Wspomniane szczeliny/kratki na górnej pokrywie pozwalają zajrzeć do środka urządzenia, co sprawia, że lepiej jest ustawiać je na linii wzroku, lub powyżej, bo w środku umieszczono dość intensywnie świecące czerwone diody.

ODSŁUCH

Nagrania użyte w teście (wybór)

  • Arne Domnerus, Antiphone blues, Proprius, PRCD 7744, CD/FLAC.
  • Keith Jarrett, The Köln Concert, ECM/Universal Music Japan, UCCE-9011, CD/FLAC.
  • Cassandra Wilson, New moon daughter, Blue Note; CDP 7243 8 37183 2 0, CD/FLAC.
  • Joseph Haydn, Les sept dernieres paroles de notre Rédempteur sur la Croix, Le Concert des Nations, Jordi Savall, Astree, B00004R7PQ, CD/FLAC.
  • Pink Floyd, Wish you were here, EMI Records Japan, TOCP-53808, CD/FLAC.
  • Midnight Blue, Inner city blues, Wildchild!, 09352, CD/FLAC.
  • Rodrigo y Gabriela, 11:11, EMI Music Poland, 5651702, CD/FLAC.
  • Muddy Waters & The Rolling Stones, Live At The Checkerboard Lounge, Chicago 1981, Eagle Rock Entertainment, B0085KGHI6, CD/FLAC.
  • Led Zeppelin, Led Zeppelin, Atlantic/Warner Music, WPCR-11611, CD/FLAC.
  • Dire Straits, Communique, Vertigo, 800 052-2, CD/FLAC.
  • Renaud Garcia-Fons, Oriental bass, Enja, B000005CD8, CD/FLAC.
  • Marcus Miller, A night in Monte Carlo, Concord Records, B004DURSBC, CD/FLAC.
  • Beethoven, Symphonie No. 9, Deutsche Gramophone, DG, 445 503-2, CD/FLAC.

Urządzenie, w testowanej wersji, oferuje cztery wejścia cyfrowe – AES/EBU, S/PDIF (koaksjalne i optyczne) oraz USB (USB 2.0 pracujące w trybie asynchronicznym) oraz wyjścia analogowe zbalansowane (XLR) i niezbalansowane (RCA), słowem wszystko, czego można wymagać od nowoczesnego DAC-a. USB oparto, podobnie jak w przypadku wielu innych produkowanych obecnie urządzeń, o chip XMOS-a, a sterowniki pochodzą od firmy Thesycon, co także nie jest niespodzianką.
Firma dostarcza sterownik dla Windowsów na malutkiej płytce CD, co może być problemem dla osób z komputerami wyposażonymi w napęd szczelinowy – tam tej płytki nie wsadzą. Jak już wspomniałem, w swoim komputerze dedykowanym do audio zainstalowałem już program operacyjny WIN8, w wersji 64-bitowej. Sterownik nie chciał się zainstalować, twierdząc, że nie jest przeznaczony dla tego systemu operacyjnego. W końcu jednak udało mi się tego dokonać, instalując go w trybie zgodności z... Vistą. No właśnie, nie z WIN7, nie z WIN XP, tylko z Vistą. Pan Brian Zolner z Bricasti obiecał, że zajmie się tą kwestią, tak by przyszli użytkownicy M1 i WIN8 64-bitów nie mieli już problemów z instalacją. Kwestia powinna zatem w najbliższym czasie zniknąć, a wspominam o tym wyłącznie dlatego, że być może w ten sposób ułatwię jakiemuś innemu użytkownikowi WIN8 życie, jeśli będzie chciał posłuchać Bricasti, zanim pojawi się nowa wersja sterownika.

Zanim przejdę do brzmienia, parę słów o wspomnianych już filtrach cyfrowych. Filtry, którymi można w jakimś stopniu kształtować brzmienie pojawiają się w konwerterach niektórych firm, przede wszystkim tych, które są związane także z rynkiem pro (przykład – choćby dCS). W przypadku Bricasti mamy dwie grupy filtrów – "linear phase" (9) i "minimum phase" (6) – parametry każdego z nich są dokładnie opisane w instrukcji, acz wybór i tak zapewne w większości wypadków następuje „na ucho”, bo w końcu po to dano użytkownikowi wybór, by dostosował brzmienie do własnych preferencji. Posłużę się informacją, którą dostałem od Briana, a w której skrótowo wyjaśnia on różnicę między filtrami. Filtry "linear phase" są stosowane w większości przetworników, mogą więc brzmieć „znajomo” dla wielu osób:

„Filtry te stosuje się, by uzyskać zgodność czasową sygnału w całym zakresie pasma przenoszenia, od 20 Hz do 20 kHz (stąd w nazwie "linear" – liniowy). Filtry muszą więc wprowadzać opóźnienie sygnału, by ową koherencję czasową uzyskać w całym zakresie. W efekcie pojawia się jednak tzw. "pre ringing" (oscylacje przed dźwiękiem właściwym [impulsem]) oraz niewielki "post ringing" (oscylacje sygnału po impulsie). Ten pierwszy efekt może być odbierany jako delikatne rozmazanie, zamglenie dźwięku i nieco gorsze postrzeganie transjentów.
W przypadku filtrów "minimum phase" rzecz ani nie w liniowości fazy, ani w zgodności czasowej, nie trzeba więc wprowadzać żadnych opóźnień do sygnału (z czego wynika brak "dzwonienia" przed sygnałem), dzięki czemu lepiej, czyściej zaznaczona jest faza ataku sygnału. Tyle, że w tym wypadku pojawia się w większym stopniu "post ringing" – słowem coś za coś.”

Brian napisał mi także, że przeprowadzali liczne testy, w których słuchacze, gdy dano im do wyboru np. filtr "linear phase 2" lub "minimum phase 2", w zdecydowanej większości wskazywali ten drugi. Mówiąc szczerze, choć różnice nie są duże, to jednak bawiąc się w przełączanie filtrów skończyłem także na jednym z "minimum phase". Może więc coś w tym jest, że ważniejsza jest dla nas faza ataku dźwięku. Tak czy owak wyboru dokona każdy użytkownik – istotne jest, że taki wybór ma, podczas gdy w większości DAC-ów to konstruktorzy wybierają konkretne filtry, a słuchaczowi pozostaje dany wybór zaakceptować lub nie.

Bricasti, mimo że już zdążył trochę pograć u dystrybutora, zanim faktycznie zacząłem go odsłuchiwać, dostał u mnie trochę czasu na "rozgrzewkę". Gdy jednak w końcu usiadłem do słuchania szybko zapisałem pierwsze wrażenia. A były to: niezwykła czystość, klarowność brzmienia i imponująca, budowana w głąb przestrzeń. Im więcej przetworników D/A odsłuchuję, tym większe znaczenie przypisuję pierwszemu wrażeniu, jakie na mnie robią, a to dlatego, że na pewnym poziomie różnice w brzmieniu poszczególnych urządzeń wcale nie są, moim zdaniem, aż tak duże, zwłaszcza jeśli nie porównuje się ich bezpośrednio. Dlatego to właśnie pierwsze wrażenie najlepiej obrazuje to, co wyróżnia dany obiekt testu spośród innych.
Pojęcie czystości brzmienia, czy imponującej przestrzeni to oczywiście pewne uproszczenia. Na ową „czystość” składa się zarówno transparentność przekazu, detaliczność, precyzja, jak i neutralność tonalna i mocno zaznaczone skraje pasma, ale także wybór filtra "minimum phase", sprawiający, że faza ataku dźwięku jest wyrazista, mocno zaznaczona. Ogromna przestrzeń to nie tylko imponująco rozbudowana scena, przede wszystkim w głąb, ale także precyzja z jaką na tej scenie pokazywane jest umiejscowienie poszczególnych elementów, to ilość detali, które się pojawiają w prezentacji, to przekonująco pokazana akustyka pomieszczeń, w których dokonywano nagrań, odbicia, pogłos. Każdy z tych elementów wyróżniał M1 dość wyraźnie in plus na tle wszystkich DAC-ów, jakich było mi dane do tej pory słuchać, a jedynym, który robił to na zbliżonym poziomie był dCS Debussy. Biorąc pod uwagę całość prezentacji wybrałbym Bricasti, ale to raczej kwestia preferencji niż różnicy klas, po prostu M1 dla mnie brzmiał nieco muzykalniej, a dCS nieco „chłodniej”, bardziej analitycznie. Choć i M1 jest analitycznym urządzeniem.

Jak te wrażenie przekładały się na muzykę? Weźmy choćby płytę Arne Domnerusa Antiphone blues - dwa instrumenty, saksofon i organy, nagrane w dużym kościele. Zacznę od tego ostatniego elementu – pięknie pokazanego ogromu wnętrza, w którym dokonano rejestracji. Choć M1 nieco odsuwa scenę za linię kolumn, dając wrażenie obserwacji wydarzeń na scenie z pewnej perspektywy, to w tym przypadku niejako wspomagało to realizm prezentacji. W końcu w kościele siedzi się zazwyczaj daleko od organów, których potężny dźwięk musi pokonać sporą odległość zanim dotrze do naszych uszu, po drodze odbijając się od wielu płaszczyzn. Nawet jeśli w tym konkretnym nagraniu organy są raczej tłem dla saksofonu, to i tak można fizycznie odczuć ich potęgę, na tle której zaskakująco mocno, czysto brzmiał saksofon Domnerusa. I choć i on był pokazany w sporej odległości, to nie brakowało żadnych, najmniejszych nawet detali, co tylko potwierdzało jak niezwykle przejrzystą i precyzyjną prezentację Bricasti potrafi zaserwować.
Także w przekonującym oddaniu nagrania Ostatnich sześciu słów Chrystusa na krzyżu ogromną rolę odgrywa pokazanie ogromu kościoła, w którym dokonano realizacji. Nie dość, że ten element znowu „błyszczał”, to dodatkowo musiałem docenić czystość i naturalność brzmienia męskiego głosu, czytającego fragmenty Pisma Świętego oraz umiejętność oddania złożoności orkiestry Le Concert des Nations i jej specyficznego, uzyskanego dzięki instrumentom z epoki, brzmienia. Znakomita rozdzielczość i selektywność testowanego przetwornika pozwalała śledzić zupełnie bez wysiłku każdy detal nagrania, sprawiając, że wystarczyło zamknąć oczy, by poczuć się jak w kościelnej ławeczce.

Zmieniając kompletnie klimat, sięgnąłem po nagrania rockowe i jazzowe, chcąc potwierdzić początkowe wrażenie, iż skraje pasma prezentowane są w wyrazisty, mocny sposób. I faktycznie, w każdym rodzaju muzyki, gdzie dużą rolę odgrywał bas, czy to akustyczny, czy elektryczny, Bricasti udowadniał, że potrafi pokazać bardzo niskie zejście, że bas jest szybki, sprężysty i raczej twardy. Posłuchałem też (oczywiście) szalejącego na kontrabasie Raya Browna – była imponująca szybkość ataku w momencie szarpnięcia struny i piękne, długie wybrzmienia wspomagane odpowiednią ilością pudła, była świetna barwa i odpowiednia wielkość instrumentu. Może kontury nie były aż tak ostro zarysowane, ale obraz instrumentu miał właściwy kształt, wielkość i masę. Z drugiej strony elektryczna gitara basowa Marcusa Millera była równie szybka, ale też brzmiała zdecydowanie bardziej twardo, momentami wręcz agresywnie, co świetnie wpisywało się w styl grania tego muzyka. Na górze pasma także nie udało mi się zaobserwować żadnych objawów wycofania, czy zaokrąglenia najwyższych tonów – każde uderzenie blachy miało swoją wagę, czystość i dźwięczność, jaką niewiele urządzeń potrafiło do tej pory u mnie pokazać.
Dźwięk tego urzadzenia jest bardzo otwarty, jest w nim mnóstwo powietrza wokół instrumentów, powietrza które drga, wibruje sprawiając, że instrumenty akustyczne brzmią wyśmienicie, a dęte wręcz nadzwyczajnie. W nagraniach rockowych oraz symfonicznych duże wrażenie robił zakres dynamiczny M1. Skala makro to jedno, ale także w skali mikro było znakomicie. Gdy trzeba było dźwięk miał „wykop”, kipiał energią, ale nawet w najgorętszych momentach w przekaz nie wkradał się bałagan – wszystko było ładnie poukładane, czytelne, prezentowane z pełną kontrolą.

W końcu doszedłem i do nagrań wokalnych. Zacząłem bodaj od Cassandry Wilson, potem śpiewała Patricia Barber. I były to pierwsze nagrania, przy których zacząłem się zastanawiać, czy wszystko jest tak idealnie jak do tej pory. Z jednej strony zachwycała znowu owa niesamowita czystość dźwięku, szczegółowość, wyraźnie pokazany każdy niuans, każda subtelność, z drugiej jednak odniosłem wrażenie, że obydwie panie, śpiewające przecież dość niskimi głosami, brzmiały odrobinę jaśniej niż do tego przywykłem. Spróbowałem więc z głosami męskimi – Louisem Armstrongiem, Frankiem Sinatrą i Markiem Dyjakiem. O ile np. chrypa Satchmo brzmiała niesamowicie realistycznie, głos Dyjaka zbliżał się do tego co znam z koncertów, a i aksamitu Franka było sporo, to jednak owo wrażenie, że wszystko jest delikatnie, ale jednak rozjaśnione - zostało. Być może więc jest to „koszt” tej niezwykłej klarowności i detaliczności dźwięku. Postanowiłem sprawdzić to jeszcze w systemie wyższej, niż mój własny, klasy, ale o tym za chwilę. Zanim bowiem zabrałem Bricasti na małą wycieczkę, postanowiłem sprawdzić jak będzie się sprawował sterując bezpośrednio moją końcówka mocy ModWrighta. Jak się okazało, M1 nie miał najmniejszych problemów z wysterowaniem KWA100SE. Co prawda mając do wyboru system z LS100 między "dakiem" a końcówką i bez niego, wybrałbym tę pierwszą opcję, dlatego że, jak wiadomo, mam słabość do lamp, do tego jak potrafią dopieścić średnicę, dodać namacalności dźwiękowi. Różnica między systemem z przedwzmacniaczem, a takim, gdzie M1 sterował końcówką bezpośrednio nie była specjalnie duża i patrząc na to od strony kosztów, o ile oczywiście potencjalny posiadacz Bricasti nie ma innych źródeł analogowych w systemie, można by śmiało zakup przedwzmacniacza sobie darować. No chyba, że właśnie tak jak ja, lubi się odrobinę ciepełka w średnicy, kipiące emocjami, namacalne wokale – wówczas lampowy przedwzmacniacz będzie jak znalazł.

Wrócę więc do wspomnianego wcześniej pomysłu sprawdzenia M1 w systemie z najwyższej półki. Dzięki uprzejmości Jacka (pozdrawiam!) mogłem (mogliśmy) posłuchać testowany przetwornik w kompletnym systemie Reimyo/Harmonix (test podobnego systemu w "High Fidelity" - TUTAJ). Ponieważ spotykamy się u Jacka dość często znamy brzmienie jego systemu całkiem nieźle. I w ten system, w miejsce przetwornika DAP-999 EX, wstawiliśmy M1. Osoby, które miały okazję posłuchać kompletnego systemu Reimyo wiedzą, jak bogate, pełne, lekko ciepłe, ale jednocześnie niezwykle detaliczne i dźwięczne brzmienie oferuje. Mimo że słuchałem go już wiele razy, zawsze z ogromną przyjemnością, po raz kolejny wracam do Jacka, bo po prostu, o ile oczywiście lubi się takie brzmienie, to jest to dźwięk na całe życie, w którym niczego nie brakuje. Trzeba jeszcze podkreślić fakt, że pan Kiuchi stworzył kompletny system, który najlepiej gra w komplecie, którego poszczególne elementy się uzupełniają i dotyczy to oczywiście zarówno elektroniki Reimyo, kolumn Bravo! i okablowania Harmonix. Dlatego wstawianie do takiego systemu jakiegokolwiek produktu innej firmy na "dzień dobry" stawia go na nieco gorszej pozycji. Ale próbować trzeba, nieprawdaż?
Posłuchaliśmy więc najpierw na systemie Jacka, potem podmieniliśmy DACa na M1 i posłuchaliśmy raz jeszcze tych samych utworów. Różnice w brzmieniu były dość oczywiste i dla wszystkich słuchaczy takie same. Na plus od razu wszyscy zaliczyli powiększenie się sceny, która stała się przede wszystkim głębsza, dając wrażenie większej otwartości dźwięku, nieco większego „oddechu” w muzyce. Detaliczność była na podobnym poziomie, aczkolwiek Bricasti wydawał się prezentować detale w bardziej wyrazisty sposób, jakby kładąc nieco większy akcent na pokazanie każdego detalu, gdy w tym samym czasie Reimyo, nie gubiąc zupełnie nic z owych detali, kładło nacisk bardziej na złożenie tych wszystkich detali w jedną, piekielnie muzykalną, płynną całość. Z drugiej jednak strony, co słychać było przede wszystkim na wokalach i instrumentach akustycznych, z M1 dźwięk był co prawda gładki, trudno było się przyczepić do jego gęstości, czy barwy, ale jednak nie był aż tak nasycony, tak organiczny, fizjologiczny wręcz jak z przetwornikiem Reimyo. Wybór między tymi dwoma urządzeniami sprowadzał się więc bardziej do kwestii preferencji słuchacza, niż faktycznej różnicy klas. Choć oczywiste jest, że jeśli już buduje się system Reimyo to raczej po to, by uzyskać takie, a nie inne brzmienie, więc w tym konkretnym systemie nikt by się pewnie nad wyborem nie zastanawiał. Jednakże dla innych osób cechy brzmienia Bricasti mogą być bardziej pożądane niż Reimyo, o przewadze funkcjonalnej amerykańskiego DAC-a nie wspominając.

Podsumowanie

Próby wejścia firm zajmujących się pro audio na rynek audiofilski kończą się różnie. Wynika to z różnic w podejściu do wielu kwestii, których firmy mające dotąd do czynienia z zupełnie inną klientelą po prostu nie rozumieją. Jednakże w przypadku Bricasti, gdy już doszło do powstania produktu skierowanego bardziej do audiofilów, to firma stara się poznać ich potrzeby i do nich dostosować – stąd wejście USB, pilot zdalnego sterownia i prace nad możliwością odtwarzania plików DSD.
Brzmieniowo M1 to nadzwyczaj piekielnie udane urządzenie, które gra równie dobrze z wejścia USB co z koaksjalnego (innych nie sprawdzałem, ale nie ma powodu przypuszczać by było inaczej), które odtwarza gęste formaty, które jest w stanie bez problemu sterować bezpośrednio końcówką mocy, którego brzmienie można w pewnym zakresie kształtować (dzięki filtrom cyfrowym) pod swój gust, czegóż chcieć więcej? Pewnie, że taki miłośnik lampowego brzmienia jak ja, wolałby nieco cieplejszą, bardziej fizjologiczną średnicę, ale to przecież odstępstwo od neutralności, więc jak z tego czynić zarzut? Tu dostajemy pełny dźwięk, ze znakomitym, nisko schodzącym, dobrze różnicowanym, mocnym, energetycznym, sprężystym basem, nasyconą (nawet jeśli Reimyo potrafi nasyć jeszcze bardziej) średnicą i dźwięczną, otwartą, detaliczną górą. Dostajemy dźwięk analityczny, ale bez przesady, neutralny, ale nie zimny, z mocno zaznaczonymi detalami, ale nie aż tak mocno, żeby przestawały się składać w muzykalną całość. Dodajmy do tego oryginalny wygląd, znakomite wykonanie i wykończenie, dobry support producenta i mamy urządzenie, na które możemy narzekać jedynie dlatego, że sporo kosztuje. Sporo, ale i tak jest warte swojej ceny.

BUDOWA

M1 to przetwornik cyfrowo-analogowy firmy Bricasti wyposażony w regulację głośności. Urządzenie umieszczono w pojedynczej, znakomicie wykonanej i wykończonej bryle ze szczotkowanego aluminium, do którego od góry dokręca się pokrywę - także grubą. Front, tył i boki są w kolorze czarnym, górna pokrywa jest srebrna, podobnie jak gałka i przyciski na froncie. Zarówno centralną część frontu jak i tylnego panelu cofnięto. W tym „zagłębieniu” z przodu umieszczono alfanumeryczny, czerwony wyświetlacz, gałkę oraz przyciski, natomiast z tyłu wszystkie wejścia cyfrowe, gniazdo IEC i włącznik urządzenia. Czytelny wyświetlacz pokazuje szereg informacji –aktualnie używane wejście, częstotliwość próbkowania sygnału, poziom głośności, temperaturę obudowy urządzenia, wersję oprogramowania i fazę absolutną.

Testowaną wersję urządzenia wyposażono w cztery wejścia cyfrowe, izolowane transformatorowo - AES/EBU, S/PDIF koaksjalne i optyczne - oraz USB (Class 2.0, asynchroniczny). W wersji podstawowej tego ostatniego nie ma, ale jest BNC. Wejście optyczne akceptuje pliki o rozdzielczości do 24/96, a pozostałe do 24/192. Urządzenie wyposażono w wyjścia analogowe zarówno RCA jak i XLR. Co ciekawe istnieje możliwość regulacji poziomu sygnału wyjściowego. Z tyłu znajduje się jeszcze gniazdo małego jacka, tzw. trigger, do którego podłączamy kabelek zewnętrznego odbiornika zdalnego sterowania.

Rzut oka do środka pokazuje kilka płytek drukowanych – pośrodku sekcję cyfrową i jej zasilanie, natomiast po bokach sekcje analogowe - osobno dla kanału prawego i lewego, każda zasilana osobnym trafem toroidalnym. Sygnały cyfrowe trafiają do głównego procesora dźwięku – chipu firmy Analog Devices ADSP-21368 SHARC, który pełni także funkcję odbiornika S/PDIF, synchronizuje zegary dla obydwu kanałów oraz zawiera filtry cyfrowe. Kość przetwornika D/A także pochodzi od Analog Devices – to AD 1955. Ten chip daje możliwość cyfrowej regulacji głośności, jednakże Bricasti nie korzysta z tej opcji – regulacja głośności realizowana jest w domenie analogowej. Kość USB pochodzi, podobnie jak w przypadku wielu współcześnie produkowanych DAC-ów, od XMOS-a, a sterowniki dla systemu operacyjnego Windows od firmy TheSycon.

Dane techniczne (wg producenta)

Wejścia cyfrowe: AES/EBU, RCA, optyczne, USB (Class 2.0, asynchroniczne)
Wyjścia analogowe: RCA i XLR (regulowany poziom sygnału wyjściowego)
Akceptowany sygnał: do 24 bitów/192 kHz, za wyjątkiem wyjścia optycznego (24/96)
Pasmo przenoszenia (dla sygnału 44,1 kHz): 10 Hz – 20 kHz, +0/-0,2 dB
Zakres dynamiki: > 120 dB (ważone filtrem A)
THD+N dla 1 kHz: 0,0006% dla 0 dbfs / 0.0004% dla -30 dbfs
Jitter: 8 ps przy 48 kHz, 6 ps przy 96 kHz
Wymiary: 432 x 64 x 280 mm
Waga: 5,5 kg

Dystrybucja w Polsce
MusicToolz

ul. Harfowa 5 | 02-389 Warszawa | Polska
e-mail: info@musictoolz.pl | sales@musictoolz.pl
tel.: +48 22 487 56 89 | +48 698 670 471

Strona internetowa: www.musictoolz.pl



system-odniesienia