pl | en
Wywiad
Anders Ertzaid
Hegel Music System AS
Wicedyrektor do spraw marketingu
i sprzedaży (VP of Marketing and Sales)


Miejsce:
Salon audio Audio Styl, Katowice
www.audiostyl.pl

Czas:
6 września 2012

Strona internetowa producenta: www.hegel.com

Rozmawia: Tomasz Karasiński
Zdjęcia: Bartosz Łuczak/Piksel Studio

Data publikacji: 16. grudnia 2012, No. 104




Z Andersem Ertzeidem – menadżerem ds. sprzedaży Hegla – spotkaliśmy się podczas prezentacji najnowszego wzmacniacza tej marki. Otwarty dla publiczności pokaz zorganizowano w katowickim salonie Audio Styl, a jego główny bohater – wzmacniacz zintegrowany H300 – stanął do walki z konkurencyjnymi urządzeniami i dzielonymi kombinacjami tej norweskiej firmy. W czasie spotkania porównywano także przetworniki cyfrowo-analogowe i ich kombinacje. Flagowa integra Hegla może bowiem pracować w trybie DAC-Loop, wykorzystując dodatkowy przetwornik taki, jak HD11 czy HD20.
Tego typu prezentacje są zwykle dość nudne. Przeszkoleni w marketingowych gadkach ludzie katują potencjalnych klientów i dziennikarzy danymi technicznymi, pokazują wykresy mające udowodnić, że ich produkty są lepsze niż cokolwiek innego na rynku, po czym następuje krótki pokaz możliwości czyli odsłuch lub projekcja kilkuminutowego sampla. Jednak tym razem wyglądało to inaczej. Udział w prezentacji mógł wziąć każdy, a do sali odsłuchowej wchodzili także klienci salonu, którzy w ogóle nie wiedzieli o tej imprezie. Większość ludzi przybyła tu jednak głównie z myślą o prezentacji flagowego Hegla i była dobrze zorientowana w temacie. Anders Ertzeid sprawiał natomiast wrażenie człowieka wyluzowanego i ciekawego, jakie będą wyniki porównania nowego wzmacniacza z innymi urządzeniami dostępnymi w Audio Stylu. A tych, trzeba przyznać, było mnóstwo.
Norweg przybył na spotkanie z laptopem pełnym najrozmaitszej muzyki i w skupieniu słuchał – nie tego, co wydobywało się z głośników, ale spostrzeżeń innych słuchaczy: która konfiguracja była ich zdaniem najlepsza, co najbardziej podobało im się w brzmieniu nowej integry... Uczestnicy prezentacji szybko nabrali do niego zaufania i rozmawiali jak kolega z kolegą. Anders nie stracił dobrego humoru nawet wtedy, gdy jeden z przybyłych gości – posiadacz tańszego modelu H100 – stwierdził, że brzmienie tego wzmacniacza bardziej mu odpowiada. Zaznajomiony z typowym zachowaniem wielu przedstawicieli handlowych w takich sytuacjach spodziewałem się, że Norweg wszelkimi siłami będzie się starał go przekonać, że H300 jest bardziej audiofilski, mocniejszy i lepszy w każdym calu. Zamiast tego stwierdził tylko: „Aha, to fajnie, to ci się udało. Zostanie Ci trochę grosza w portfelu i będziesz mógł przeznaczyć te pieniądze na kable, przetwornik albo jakąś inną przyjemność”. Nie starał się niczego udowadniać na siłę, dzięki czemu atmosfera spotkania była niesamowicie przyjacielska, a czas płynął szybko. Dopiero wieczorem zorientowałem się, że nie dowiedziałem się nic nowego o firmie, którą Anders reprezentuje. Wyciągnąłem go więc – a jakże – na piwo i przeprowadziłem krótki wywiad. Oto zapis tej rozmowy.

Jak powstał Hegel?
Trochę przez przypadek. Założyciel naszej firmy, Bent Holter, studiował elektronikę i grał w zespole muzycznym, który nazywał się The Hegel Band. Nazwano go tak na cześć filozofa – Georga Wilhelma Friedricha Hegla. Bent i jego koledzy z zespołu lubili przede wszystkim dawać koncerty, ale było to utrudnione, ponieważ nie mieli pieniędzy na zakup sprzętu nagłośnieniowego. Najlepszym miejscem do organizowania tego typu wydarzeń była publiczna scena Samfunnet – coś w rodzaju otwartej sceny, na której mogły grać zarówno gwiazdy, jak i lokalne zespoły. W lecie odbywały się tam także różnego rodzaju festyny i koncerty szkolne. Nie było tam oczywiście stałego nagłośnienia, toteż każdy musiał zorganizować sobie sprzęt we własnym zakresie. Młodzi studenci nie mieli pieniędzy na dobrej klasy sprzęt, więc kupowali tylko części do budowy wzmacniaczy i kolumn, a wszystko montował właśnie Bent. Tak zaczęła się jego przygoda ze sprzętem grającym z prawdziwego zdarzenia. Co ciekawe, ze zbudowanych wówczas przez niego sześciu wzmacniaczy, pięć wciąż działa w tym właśnie miejscu, a szósty znajduje się w naszym firmowym muzeum w Oslo.

Czy właśnie po tym epizodzie Bent zdecydował, że nie chce już grać, ale budować wzmacniacze?
Niezupełnie, o znaczy na pewno nie porzucił grania. Jego zespół wciąż istnieje i gra kilka koncertów rocznie. Bent prawdopodobnie mnie za to zabije, ale tak jest – oni wciąż grają i nie zapowiada się na to, żeby przestali dawać koncerty w takich miejscach, jak Samfunnet. Jeśli chodzi o wzmacniacze, Benta zainteresowało coś innego. Odkrył, że wszystkie układy mają pewien podstawowy problem – zniekształcenia wynikające z istnienia globalnej pętli sprzężenia zwrotnego. Ponieważ nie mógł się wówczas zdecydować na temat swojej pracy magisterskiej, temat niejako spadł mu z nieba. Zajął się więc tym problemem na poważnie i – co więcej – postanowił go rozwiązać.

Co konkretnie tak go trapiło?
To, że można albo zastosować sprzężenie zwrotne i otrzymać mocny, stabilny wzmacniacz wypadający świetnie na pomiarach, albo zrezygnować ze sprzężenia i otrzymać urządzenie bardziej audiofilskie, brzmiące lepiej, ale borykające się z problemami dynamicznymi. Większość producentów sprzętu po prostu godziła i nadal godzi się z takim stanem rzeczy, chcąc co najwyżej osiągnąć jakiś kompromis między tymi dwoma ograniczeniami. Jeśli proponują klientom potwornie mocny wzmacniacz, to prawdopodobnie jego brzmienie będzie obarczone wspomnianymi zniekształceniami. Jeśli będzie to purystyczny wzmacniacz pozbawiony globalnej pętli sprzężenia zwrotnego i pracujący w klasie A, prawdopodobnie będzie miał problemy z wysterowaniem niektórych kolumn, a jego dźwięk nie będzie zbyt dynamiczny. Bent chciał wyrwać się z tego schematu, ominąć problem lub nawet całkowicie go wyeliminować. Co innego można zrobić, jeśli ma się do wyboru albo małą moc, albo psujące dźwięk zniekształcenia, albo trochę jednego i drugiego? Bent postanowił pójść własną drogą i zaprojektować wzmacniacz wolny od tych bolączek. Mogło mu się nie udać, ale na szczęście wpadł na pewien bardzo dobry pomysł.

W końcu się udało?
Teraz możemy powiedzieć, że tak, ale wtedy Bent stąpał po grząskim gruncie i na dodatek nie był pewny, że mu się uda. To był z jego strony duży wysiłek, ryzyko i inwestycja. Prace nad układem, w którym nie istniałby problem balansowania między jakością a mocą, trwały ponad dwa lata. W końcu Bent opracował układ, który stał się zalążkiem tego, co dziś znamy jako SoundEngine. Potrzebne były jednak nie tylko umiejętności, ale też pieniądze na rozwinięcie tego pomysłu. Bent współpracował wtedy z firmą telekomunikacyjną Telenor, projektując dla nich układy tranzystorowe i inne wynalazki. Niejako przy okazji zapytał kiedyś, czy firma nie byłaby zainteresowana inwestycją w jego projekt. Odpowiedź była pozytywna. W zamian za pieniądze na rozwój technologii, Telenor otrzymał udziały w nowej firmie. Ludzie od telekomunikacji upatrywali w tym również innych korzyści. Mieli nadzieję, że nowy układ wzmacniacza będzie można wykorzystać w ich liniach telefonicznych. Pamiętajmy, że były to wczesne lata dziewięćdziesiąte, kiedy firmy z branży telekomunikacyjnej zmagały się z różnymi problemami analogowej transmisji sygnału. Nikogo nie powinno dziwić, że rozwiązaniem przeznaczonym oryginalnie dla wzmacniaczy audio, zainteresowała się firma taka, jak Telenor i postanowiła zainwestować spore pieniądze w ten projekt. Tak narodził się Hegel, którego znamy dzisiaj.

Co wydarzyło się potem?
Bent znów musiał jeździć po różnych firmach przekonując je do zakupu opracowanego rozwiązania, ponieważ tego właśnie wymagał Telenor. Firma chciała po prostu sprzedać tę technologię, zapisać sobie zysk i zakończyć całe to przedsięwzięcie. Bent wolał jednak wykorzystać to rozwiązanie, aby na jego bazie budować całe wzmacniacze. Problem polega na tym, że Telenor to wielka firma, a samotny wynalazca nie był dla niej żadnym przeciwnikiem. Telenor miał fantastyczną okazję, aby wykorzystać wynalezione przez Benta rozwiązanie i zrobić z niego użytek. Niestety, a może stety, nie myśleli tak jak Holter. W końcu w 2000 r. Bent odkupił od nich wszystkie udziały w firmie i zaczął robić to, co chciał robić od początku – budować wzmacniacze.

Zabrał się za to tak od razu?
Tak, chociaż nie powiem, żeby pierwszy rok tej samodzielnej działalności był szczególnie dynamiczny. Bent postawił raczej na spokojny, naturalny rozwój. Większość czasu przeznaczył na projektowanie nowych układów, potem zajmował się sprzedażą. Troszczył się o wszystko i powoli gromadził zyski. Na początku był praktycznie sam, potem zatrudnił specjalistę od sprzedaży, aby sam mógł zajmować się wyłącznie projektowaniem sprzętu. To zawsze najbardziej go interesowało i w tej dziedzinie się spełniał.

A jak teraz wygląda funkcjonowanie firmy? Ile osób zatrudnia dziś Hegel?
Firma została założona przez dobrych kolegów i wciąż stanowią oni trzon jej działalności. Do stałych pracowników należy doliczyć sporą grupę inżynierów, którzy wykonują dla nas konkretne zlecenia. Już na początku działalności Hegla uznano, że budowanie własnej fabryki jest nieopłacalne. Prowadzenie takiego zakładu musiałoby się odbić na końcowych cenach sprzętu, a my chcieliśmy przecież osiągnąć jak najkorzystniejszy stosunek jakość/cena. Dlatego zlecamy produkcję niektórych podzespołów zewnętrznym firmom. Produkty powstające w całości pod jednym dachem wcale nie są lepsze ani bardziej wartościowe. Utrzymywanie zakładu to nie prestiż, a ciężar, który ostatecznie musieliby wciąć na siebie klienci. To, co klient dostaje do ręki jest obu przypadkach jest dokładnie takie samo. Dlatego już na początku Bent postanowił, że będziemy korzystać z usług profesjonalnych podwykonawców. Hegel to autorskie pomysły, oryginalne projekty i – oczywiście – sprawowanie kontroli nad całym przedsięwzięciem. Tę ostatnią kwestię traktujemy bardzo poważnie. Każdy pojedynczy element przed oddaniem do montażu jest przez nas sprawdzany na miejscu w Norwegii. Jeśli jakieś podzespoły są montowane w innych firmach, wysyłamy tam swoich ludzi, aby trzymali rękę na pulsie i osobiście nadzorowali proces ich powstawania. Jest to raczej rzadka praktyka, ale my uważamy, że na dłuższą metę się opłaca. Zyskujemy pewność, że każdy element naszego wzmacniacza czy przetwornika jest montowany i przechowywany w odpowiednich warunkach, co korzystnie przekłada się na stabilność parametrów, powtarzalność i bezawaryjność.

Nie boicie się opóźnień, usterek lub nieuczciwych podwykonawców?
Nie, ponieważ nie są to pierwsze lepsze firmy, które znaleźliśmy w internecie. Uważnie je wybieramy, a potem starannie kontrolujemy efekty ich pracy. Usterki zdarzają się niesamowicie rzadko. Dzisiejsze realia są jednak dość bezlitosne, a konkurencja duża. Żadnej poważnej firmie nie zależy na tym, żeby z jej magazynu wyjechały wybrakowane produkty. Czy są to płytki, gniazda czy obudowy, każdej firmie zależy na zadowoleniu odbiorcy i utrzymaniu swej renomy. A my wybieramy firmy, które są najlepsze w produkcji czy montażu konkretnych podzespołów. Nie zleciliśmy produkcji sprzętu od początku do końca jednej fabryce. Starannie kontrolujemy też przepływ i ilość poszczególnych elementów. Jeżeli zlecamy produkcję na przykład 1000 wzmacniaczy, zaczynamy od gromadzenia części. Zamawiamy poszczególne elementy i wysyłamy ich dokładnie tyle, ile ma zostać wykonanych urządzeń. Następnie przeprowadzamy drobiazgową kontrolę jakości u siebie w Norwegii. Cała ta procedura wymaga czasu, ale ponieważ sami nie mamy w zwyczaju wykonywać swojej pracy byle jak, to chcemy, aby inne firmy wykonujące dla nas konkretne zlecenia również trzymały się naszych wymagań jakościowych.

Czy nie wolelibyście mieć w Norwegii dużej fabryki, aby robić wszystko we własnym zakresie?
Może to będzie zaskoczenie, ale nie. Ceny naszych urządzeń musiałyby być wówczas co najmniej dwukrotnie wyższe. Jesteśmy bardzo dumni z tego, że tak dobrze radzimy sobie na niełatwym rynku i zlecamy większość roboty zewnętrznym firmom. To pozwala nam utrzymać relatywnie niskie ceny urządzeń i dlatego właśnie są one tak konkurencyjne.

Ludzie upatrują w tym jakiego spisku, a jest to po prostu efekt starannie przemyślanej strategii i tego, że nie musimy wydawać pieniędzy na utrzymanie biur, fabryk, pracowników i zakup materiałów w Norwegii. Dziś byłby to jeden z najdroższych krajów na świecie, jeśli chodzi o koszty pracy, produkcji itd. Dlaczego nasz wzmacniacz miałby kosztować 50000 zł, a nie 20000 zł?

Bo jesteśmy dumni z bycia Norwegami? Oczywiście, że tak, ale chcemy być dumni głównie z tego, że robimy dobre rzeczy. Że kilku gości z dobrymi pomysłami może namieszać na rynku i budować wzmacniacze czy przetworniki, które stają do walki z o wiele droższą konkurencją. Cała działalność, wliczając w to projekt, nowe pomysły i całą organizację, pozwala nam właśnie z tego czerpać przyjemność i dumę.

Jak wyglądają prace nad nowymi urządzeniami?
Raz na jakiś czas spotykamy się wszyscy w jednym miejscu, mając tylko kartkę, długopis i mnóstwo piwa. Większość naszych najlepszych pomysłów zrodziła się właśnie podczas takich rozmów Zwykle zastanawiamy się, jak ludzie będą używać sprzętu i słuchać muzyki w przyszłości. Tak powstał na przykład H300. Najpierw stwierdziliśmy, że chcemy mieć jeszcze lepszy wzmacniacz zintegrowany, niż H200. Potem zaczęliśmy się zastanawiać, jak powinny wyglądać wejścia cyfrowe i różne inne gadżety. Dziś nie sposób przewidzieć, jak rozwiną się przetworniki za pięć czy dziesięć lat, a klient kupujący taki wzmacniacz chciałby, aby służył mu on przynajmniej tak długo. Stwierdziliśmy więc, że damy mu DAC z prawdziwego zdarzenia, a do tego dołożymy mnóstwo wejść i wyjść cyfrowych, aby w przyszłości można było go wykorzystać z zewnętrznym przetwornikiem. Na tym polega właśnie rozwiązanie o nazwie DAC-Loop. W sekcji wbudowanego przetwornika postawiliśmy na bardzo dobry zegar taktujący. To właśnie dlatego, aby właściciel takiego wzmacniacza mógł w przyszłości dokupić do niego wysokiej klasy przetwornik, a gniazd cyfrowych w H300 używać wyłącznie jako konwertera, który przekazuje sygnał z gniazda USB na cyfrowe wyjście koaksjalne. Praktyka pokazuje, że jest to o wiele lepsze rozwiązanie, niż powierzanie przetwornikowi całej tej cyfrowej roboty.

Czy mógłby Pan wytłumaczyć działanie rozwiązania o nazwie DAC-Loop?
To proste. Jeśli dysponujemy wzmacniaczem z wejściem USB i cyfrowym wyjściem koaksjalnym oraz innym, zewnętrznym przetwornikiem, łączymy ich siły. Sygnał z komputera płynie wtedy do wejścia USB we wzmacniaczu, a stamtąd kablem cyfrowym prowadzimy go do zewnętrznego przetwornika. Stamtąd znów sygnał trafia do wzmacniacza, tym razem już w postaci analogowej – kablami RCA lub XLR. Wiem, że początkowo może się to wydać dziwne, ale naprawdę działa. Poprawa jakości dźwięku jest bezdyskusyjna i zauważalna od razu. Dzieje się tak dlatego, że DAC-Loop pozwala ograniczyć jitter, czyli zniekształcenia. Jitter powoduje, że zamiast jednego tonu czy jednego uderzenia, dostajemy to uderzenie plus jego niepotrzebne “echa”. W rezultacie rytm muzyki nie jest tak czysty, szczególnie w zakresie niskich tonów dźwięk się rozmywa i deformuje. Oczywiście, niektórzy klienci stwierdzą, że walka z takimi zniekształceniami nie jest sensem ich życia, ale całe to hobby polega przecież na tym, aby dążyć do jak najwierniejszego odtworzenia muzyki w domu. Zdaję sobie sprawę z tego, że dla wielu klientów jakość brzmienia, jaką daje wbudowany przetwornik w H300, będzie w zupełności wystarczająca. Jeżeli jednak z czasem nabierzemy ochoty na więcej, rozwiązanie będzie wyjątkowo proste. A jeżeli za trzy lub pięć lat jakość brzmienia oferowana przez przetworniki ulegnie dalszej poprawie, DAC-Loop nabierze jeszcze większego sensu.

W jakim kierunku pójdzie zatem rozwój przetworników i cyfrowych źródeł w ogóle?
Cóż, gdybym to wiedział, to już budowalibyśmy takie przetworniki, jakie będą popularne za trzy czy pięć lat. Prognozować możemy tylko na podstawie tego, co działo się dotychczas. Myślę, że będziemy świadkami lawinowego wzrostu liczby klientów, których będzie interesowało tylko i wyłącznie słuchanie muzyki z jednego lub kilku źródeł takich, jak komputer, iPad czy odtwarzacz sieciowy. Hegel jest jednak w o tyle komfortowej sytuacji, że sam nie zajmuje się produkcją tego typu urządzeń, a jedynie wzmacniaczy i przetworników, do których można podłączyć rozmaite źródła tego typu. Projektując nowy DAC, staramy się uczynić go na tyle funkcjonalnym, żeby nawet za kilka czy kilkanaście lat było to nowoczesne, w pełni funkcjonalne urządzenie. Jeśli w tym czasie pojawi się jakiś nowy standard albo nowy rodzaj złącza gwarantujący lepszą transmisję sygnału, z pewnością mu się przyjrzymy i jak najszybciej wykorzystamy.

A czy nie uważa Pan, że słuchanie muzyki z laptopa jest pozbawione całej otoczki i rytuału, jaki towarzyszy odsłuchom z płyt winylowych i kompaktowych, a przez to mniej wartościowe?
Nie. To, jak poważnie lub niepoważnie podchodzimy do słuchania muzyki, zależy od nas samych, a nie rodzaju źródła czy nośnika. Oczywiście wielu klientów wciąż słucha winyli i płyt CD, dlatego w naszej ofercie można znaleźć bardzo dobre odtwarzacze. Pliki i przetworniki są jednak w moim odczuciu nawet ciekawsze, szczególnie z punktu widzenia audiofila, który lubi trochę pogrzebać przy sprzęcie, przetestować różne kombinacje na własnym przykładzie, pobawić się kablami lub oprogramowaniem. Słuchanie plików również ma swoją otoczkę, tylko całkowicie inną. Nie są to książeczki pachnące farbą drukarską, ale programy, dyski, serwery, nie wspominając już o całym procesie zgrywania lub ściągania plików. Daje to też większe możliwości, jeśli chodzi o wymienianie się muzyką. Z płytami CD trzeba by było nosić przy sobie pudełko czystych krążków i komputer z możliwością ich nagrywania. W przypadku plików wystarczy 10-calowy laptop i pendrive. Nawet podczas takich spotkań, jak dzisiejsze odsłuchy i prezentacja H300, usłyszałem sporo ciekawej muzyki.

Czy często po takich pokazach do Pańskiej playlisty trafiają nowe albumy?
Czasami tak, ale często są to również sytuacje zupełnie przypadkowe. Mnóstwo nowej muzyki przywożę zazwyczaj z wyjazdów do Rosji. Mam tam zaprzyjaźnionego kierowcę, który zawsze wozi mnie po Moskwie. Nazywa się Oleg i jest bardzo pozytywnie zakręconym melomanem. Nigdy nie potrafi mi powiedzieć, czego dokładnie słuchamy, ale to bez znaczenia. Zapisuję sobie nazwy lub kopiuję zawartość jego pendrive'a i później znajduję sobie to wszystko, kiedy już jestem w domu. Rosjanie są bardzo uprzejmi i bezpośredni, pija też dużo piwa, więc dobrze się dogadujemy.

Mówi Pan to trochę z przymrużeniem oka?
Nie, mówię absolutnie poważnie. Może moje podejście wynika właśnie z tego, w jakiej firmie pracuję, ale stawiam raczej na bezpośrednie i koleżeńskie kontakty z ludźmi, niż suche i beznamiętne rozmowy biznesowe. Podczas takich nieco luźnych rozmów przy piwie, często wpadamy na o wiele lepsze pomysły, niż gdybyśmy mieli spotkać się w biurze w atmosferze napięcia i walki, jak to się dzieje w wielu firmach. Ten stres jest niepotrzebny, bo nic z niego nie wynika. Nasze najlepsze pomysły zrodziły się podczas koleżeńskich, wieczornych spotkań i często były zapisywane na ulotkach, serwetkach i podstawkach pod szklanki. Tak działamy od wielu lat i ten system się sprawdza.

Hegel odniósł w Polsce duży sukces, a przecież nie jesteśmy jedynym takim krajem. Czy Hegel wciąż jest małą firmą założoną przez przyjaciół-pasjonatów, czy dużym przedsiębiorstwem?
Umieściłbym nas raczej gdzieś pośrodku. Stać nas na zlecenie pojedynczych zadań zewnętrznym firmom i inżynierom, co upodabnia nas do dużych graczy. Współpracownicy realizują dla nas takie rzeczy jak obudowy, problematyka oddawania ciepła, projektowanie płytek drukowanych itd. Stale współpracujemy z czterema inżynierami, z których każdy ma swój obszar działalności. Jeden na co dzień projektuje sprzęt medyczny taki, jak aparatura do badań EKG, drugi zajmuje się sieciami komputerowymi itd. Magia pojawia się w momencie, kiedy wszystkie te elementy trzeba ze sobą połączyć. Wtedy do gry wkracza nasz właściciel – Bent Holter. On sprawia, że gdzieś pomiędzy tymi pojedynczymi elementami pojawia się magia, że coś zaczyna iskrzyć.

Czy nowa integra H300 będzie już dla wielu audiofilów urządzeniem “docelowym”?
Najwyżej w firmowej hierarchii wciąż plasują się kombinacje dzielone, ale H300 jest tak dobrą integrą, że powinna pracować u naszych klientów przez długie lata. W tym wzmacniaczu wykorzystaliśmy wiele pomysłów zapożyczonych z hi-endowych przedwzmacniaczy i końcówek mocy. Początkowo zakładaliśmy, że H300 będzie kosztował dwa razy więcej, niż H200, czyli około 30000 zł. Gdy jednak okazało się, że możemy wykorzystać taką samą obudowę, zaczęliśmy dokładać wszelkich starań, żeby zbić tę wyjściową cenę. Skończyło się na tym, że H300 jest droższy od poprzedniej flagowej integry nie o 100%, ale około 30%. H200 zostanie jednak w katalogu, ponieważ nie chcemy nikogo zmuszać do wyboru mocniejszego wzmacniacza wyposażonego w bardzo dobry przetwornik. Zawsze znajdą się klienci, którzy nie chcą z tego korzystać. Jeżeli jednak weźmiemy pod uwagę, że H300 kosztuje mniej, niż H200 z przetwornikiem HD20, nie mówiąc o wydatkach na dodatkowe okablowanie, to uważam, że H300 jest bardzo korzystną propozycją.

Czy będzie dostępna również wersja w kolorze srebrnym?
Chwilowo nie planujemy wprowadzenia takiej wersji. Niemal 90% sprzedawanego przez nas sprzętu to urządzenia w kolorze czarnym. Gdybyśmy wprowadzili wersję srebrną, być może te 10% klientów byłoby bardziej usatysfakcjonowanych, ale wszyscy musieliby za to zapłacić. Z naszego punktu widzenia wygląda to tak, jak produkowanie dwóch różnych urządzeń. Trzeba je osobno zamawiać, magazynować, starannie pilnować dystrybucji itd. Z tego samego powodu w naszych wzmacniaczach nie ma gniazd słuchawkowych, przedwzmacniaczy gramofonowych i innych tego rodzaju udogodnień. Wszystkie te małe rzeczy pozwalają nam dramatycznie zbić cenę urządzenia, dlatego właśnie nasze wzmacniacze mogą spokojnie stawać do walki z urządzeniami o wiele droższymi. A każdy audiofil, który poważnie traktuje kwestię słuchawek czy gramofonów, i tak będzie chciał zaopatrzyć się w osobne urządzenie przeznaczone specjalnie do tego celu.

Czy jest Pan zadowolony z przeprowadzonej w Katowicach prezentacji H300? Podoba się Panu w Polsce?
Bardzo. Polska to fascynujący kraj – z jednej strony bardzo europejski i rozwinięty, a z drugiej mający jeszcze ogromny potencjał do wykorzystania. Prezentacja była natomiast bardzo przyjemna, i chyba nie tylko z mojego punktu widzenia. Większość tego typu pokazów, które odbywają się w innych krajach, prowadzę za zamkniętymi drzwiami dla dystrybutorów i dealerów. Polski dystrybutor Hegla załatwił to jednak w ten sposób, aby najważniejszymi uczestnikami tej imprezy byli normalni klienci – audiofile i melomani, którzy zechcieli poświęcić swój czas na kontakt z żywą muzyką i wysokiej klasy sprzętem. Dla mnie to bardzo ciekawe doświadczenie, dlatego też nie narzucam słuchaczom własnego zdania, ale sam pytam ich o wrażenia. Komuś bardziej podoba się H300 podłączony do odtwarzacza CD, kto inny woli przetwornik współpracujący ze wzmacniaczem w konfiguracji DAC-Loop. Ludzie rozmawiają ze sobą, wymieniają się uwagami i sugerują kolejne eksperymenty do przećwiczenia. Większość z nich to prawdziwi pasjonaci, których naprawdę interesuje to, czy H300 gra lepiej na wejściu USB, czy jednak lepiej będzie z przetwornikiem w rodzaju H11 czy H20. Ci ludzie są dobrymi, wnikliwymi słuchaczami i traktują temat bardzo praktycznie. Ale to się dobrze składa, bo my też tak do tego podchodzimy.

Jest Pan specjalistą od promocji i sprzedaży. Jak ocenia Pan polski rynek ze swojej perspektywy?
Jestem bardzo zadowolony ze sprzedaży naszych urządzeń w Polsce, a także z działalności naszego dystrybutora. Oczywiście chcemy sprzedawać jak najwięcej sprzętu, ale nie robimy tego za wszelką cenę i ostrożnie wybieramy naszych przedstawicieli. Gdybym zapisywał takie statystyki, mogłoby się okazać, że na pięć rozmów zakończonych odmową przypada jedna, po której wreszcie mówię “tak” i nasze urządzenia pojawiają się w kolejnym kraju. Polscy klienci są zazwyczaj doświadczeni i dobrze poinformowani. A ja staram się zachęcać ludzi do słuchania, porównywania i subiektywnego oceniania sprzętu. Dlatego często podchodzę do stolika, przepinam kable i tłumaczę, co się zmieniło. Polskich audiofilów najczęściej nawet nie muszę pytać o wrażenia. Sami dyskutują o tym, co właśnie usłyszeli, która kombinacja była ich zdaniem najlepsza itd. Taki kontakt z ludźmi to fantastyczne doświadczenie, które daje nam potem energię do dalszych prac.

Tomasz Karasiński jest dziennikarzem magazynu "Hi-Fi i Muzyka"

Strona internetowa: www.hi-fi.com.pl