pl | en
Test
Odtwarzacz plików audio + przetwornik cyfrowo-analogowy
LAMPIZATOR
Transport + DAC 4. poziom


Cena:
DAC poziom 4., single-ended: 3500 EUR (netto) – ok. 16 900 PLN (z VAT)
Odtwarzacz: 1900 EUR (netto) – ok. 8900 PLN

Producent: Łukasz Fikus Lampizator

e-mail: lampizator@lampizator.eu

Strona producenta: Lampizator

Kraj pochodzenia: Polska

Tekst: Marek Dyba
Zdjęcia: Marek Dyba | Lampizator

Data publikacji: 1. marca 2012, No. 95




W Polsce, podobnie jak w wielu innych krajach, można mówić o „pierwszej linii” producentów audio. To ci, których znają niemal wszyscy audiofile, którzy biorą udział w wystawach, których produkty są często recenzowane, którzy często funkcjonują na rynku od wielu lat. Jest także „druga linia” mniejszych firm, produkujących w niewielkich ilościach, którzy nie są już aż tak popularni. Co wcale nie oznacza, że ich produkty są gorsze – często jest wręcz przeciwnie – ale, że po prostu skala produkcji ich firm jest mała. I jest jeszcze coś, co nazwałbym „drugim obiegiem” (tak mi się to trochę kojarzy, jako człowiekowi pamiętającemu czasy sprzed 1989 roku) - tak określiłby ludzi, którzy funkcjonują w swego rodzaju „podziemiu” świadomości wielu audiofilów – nazwę/nazwisko zna wielu, ale stosunkowo niewielu faktycznie miało okazję posłuchać jakichkolwiek wytworów tych ludzi/firm. W dużej mierzy wynika to z, tak naprawdę, płytkości polskiego rynku oraz podejścia Polaków do sprzętu – lepiej mieć „markowy” produkt z Zachodu (choć najczęściej wyprodukowany de facto w Chinach), niż coś polskiego.
Nie twierdzę, że w ten sposób podchodzą do tego wszyscy polscy audiofile, ale chyba wystarczająco wielu ludzi myśli właśnie w ten sposób. Dlatego też każda firma, które chce rozwinąć działalność na tyle, by zajęcie to stało się faktycznym źródłem dochodu, musi starać się wejść na rynki zagraniczne. To ostatnie jest oczywiście naturalną koleją rzeczy, ale zazwyczaj następuje dopiero po nasyceniu rynku lokalnego. W Polsce niestety jest, w większości przypadków, inaczej.
Przywołam tu choćby firmę Amplifon , która w swoim czasie sprzedawała w Polsce wzmacniacze lampowe w przystępnych cenach, ale mocno ograniczony popyt zmusił jej właściciela do kroku, na pozór, szalonego. Znalazł on partnera w Niemczech, podniósł ceny o circa 100% i... okazało się, że Amplifony mogą się całkiem dobrze sprzedawać, Żeby było ciekawej, po tym kroku również w Polsce wzrosło zainteresowanie produktami tej marki – najwyraźniej na zasadzie „skoro w Niemczech się sprzedaje, to musi być dobre”. Przykłady można mnożyć – ci z polskich producentów, dla których produkcja audio ma być sposobem zarabiania na życie musieli wyjść poza Polskę – Ancient Audio, Gigawatt, a ostatnio również Rogoż Audio. Są też firmy, jak np. JTL – producent mebli audio najwyższej (tak, nie waham się użyć tego określenia) światowej klasy, które poza Polskę nie mogły, a może nie zdążyły wyjść i niestety zlikwidowały działalność.

Mamy w Polsce także człowieka (może jest ich więcej, ale akurat o tym chcę pisać), który łączy w moich oczach dwa światy. Z jednej strony w świadomości polskich audiofilów funkcjonuje raczej w owym „podziemiu”, a z drugiej jego produkty sprzedają się dobrze tyle, że raczej na świecie, a nie u nas. Nazwisko pana Łukasza Fikusa funkcjonuje w Polsce przede wszystkim w świadomości ludzi parających się DIY. Dlaczego? Bo niemal synonimem nazwiska pana Łukasza jest „lampizacja” - z tym jest głównie kojarzony, jako że zajmował się „lampizacją” odtwarzaczy CD i opisywał swoją pracę, eksperymenty, doświadczenia na swojej stronie internetowej. A ponieważ opisywał swoje doświadczenia ze szczegółami, wiec wiele osób potrafiących „podłubać” w posiadanym sprzęcie wykorzystywała jego pomysły i sama „lampizowała” swoje odtwarzacze.
Na stronie Lampizatora znajdziemy także opisy innych projektów – kolumn, wzmacniaczy, przedwzmacniaczy, czy nawet modyfikacji bardzo popularnego Sqeezeboxa, ale to właśnie lampizacja cyfrowych odtwarzaczy stała się swego rodzaju wizytówką pana Fikusa. Strona, co ciekawe, jest prowadzona wyłącznie w języku angielskim, ale dzięki temu korzystają z niej ludzie z całego świata, co łatwo sprawdzić wchodząc na forum Lampizatora. Nawet, jeśli nie jest się osobą, która sama „dłubie” próbując, jeśli nie zbudować, to choćby ulepszyć własny sprzęt, to i tak warto zajrzeć na tę stronę, czy wspomniane forum, by zobaczyć jak wielką pasję ma w sobie pan Łukasz i jak wielu ludzi tę pasję z nim dzieli.
Jak pisze na swojej stronie był w swoim czasie menadżerem wysokiego szczebla w dużej korporacji. Nie był na pewno pierwszym, który zdał sobie sprawę, że można w życiu robić ciekawsze rzeczy niż tego typu karierę. Ale być może był pierwszym, który w ramach odreagowania nie kupił leśniczówki na Mazurach, stadniny w Wielkopolsce, czy gospodarstwa agroturystycznego w Bieszczadach, ale rzucił się w odmęty audio. Bo, jak rozumiem, pan Łukasz tak naprawdę uczył się audio najpierw poprzez modyfikacje różnych urządzeń, a później budowę własnych. Jak w każdej nauce tak i tu były sukcesy i błędy, ale ewidentnie nowa pasja złapała pana Łukasza w swoje szpony i nie zamierza puścić.
Uwieńczeniem ciężkiej pracy jest przetwornik cyfrowo-analogowy zwany Lampizator DAC sprzedawany głównie... za granicą. Cena nie jest chyba jedynym powodem takiej sytuacji. O innych pisałem wcześniej – Polakom jakoś trudno przychodzi docenienie rodzimych produktów. Inną kwestią jest fakt, że to wysoce wyspecjalizowane urządzenie – dziś produkuje się głównie „daki” mające po cztery i więcej różnych wejść cyfrowych (koaksjalne, optyczne, AES/EBU) no i koniecznie USB. A tu nie dość, że ilość wejść w wersji podstawowej jest bardzo skromna (acz ilość można, za dopłatą, zwiększyć), że w środku siedzą lampy, to jeszcze (w standardzie) USB brak (moduł USB dostępny za dopłatą). Postaram się Państwa przekonać, że DAC-a i Transportu (czyli odtwarzacza plików audio) Lampizatora warto przynajmniej posłuchać, a dopiero potem te urządzenia oceniać. Bo, że pozwolę sobie powtórzyć (w wolnym tłumaczeniu) za stroną Producenta, czyż nie byłoby pięknie mieć w swoim systemie produkt najwyższej światowej klasy stworzony w Polsce?

ODSŁUCH

Nagrania wykorzystane w teście (wybór):

  • Eva Cassidy, Eva by heart, Blix Street 410047, FLAC.
  • Cassandra Wilson, New moon daughter, Blue Note; CDP 7243 8 37183 2 0, FLAC.
  • Pink Floyd, Wish you were here, EMI Records Japan, TOCP-53808, FLAC.
  • Led Zeppelin, Led Zeppelin, Atlantic/Warner Music, WPCR-11611, FLAC.
  • Dire Straits, Communique, Vertigo, 800 052-2, FLAC.
  • Rodrigo y Gabriela, 11:11, EMI Music Poland, 5651702, FLAC.
  • Arne Domnerus, Jazz at the Pawnshop, FIM XRCD 012-013, FLAC.
  • Arne Domnerus, Antiphone blues, Proprius, PRCD 7744, FLAC.
  • Renaud Garcia-Fons, Oriental bass, Enja, B000005CD8, FLAC.
  • Keith Jarrett, The Köln Concert, ECM/Universal Music Japan, UCCE-9011, FLAC.
  • Kari Bremnes, Svarta Bjorn, Kirkelig Kulturverksted FXCD200, FLAC.
  • Ella Fitzgerald & Louis Armstrong, Ella and Louis, Verve/Lasting Impression Music, LIM UHD 045, FLAC.

Japońskie wersje płyt dostępne na CD Japan

Zanim jeszcze przejdę do opisu brzmienia testowanych urządzeń, chciałbym na chwilę oddać głos pan Łukaszowi Fikusowi, który znalazł czas by napisać kilka słów o tym, dlaczego w ogóle powstał Lampizator:

„Skąd wziął się Lampizator DAC? Od kilku lat moim hobby było kupowanie na eBayu odtwarzaczy kompaktowych pod hasłem "popsute" i naprawianie ich jako wyzwania, szarady dla umysłu. Po przebadaniu kilkuset CD zrozumiałem, jak to funkcjonuje i ze zdumieniem skonstatowałem, że większość z nich jest zrobiona "nie tak jak powinna". Zastanawiałem się, dlaczego producenci nie robią tego tak, jak ja, laik bym to zrobił. Na moją korzyść przemawiała doświadczalna przepaść jakościowa między „normalnymi” CD, a tymi naprawionymi i zmodyfikowanymi przeze mnie. Całkowite i dogłębne rozczarowanie moją pracą zarobkową pomogło mi w podjęciu decyzji o porzuceniu jej i zajęciu się techniką CD jako nowym zawodem.
Odrzuciłem zabawę z kapryśnymi i wymierającymi mechanizmami laserowymi i tak zrodził się projekt DAC-a - urządzenia cyfrowego, ale bez elementów ruchomych.

Za zajęciem się DAC-ami przemawiało też to, że bardzo dobrze zrozumiałem ich działanie, powszechnie niezrozumiane, a także łatwość wysyłki na cały świat małego i lekkiego pudełka. To "pudełko" jest ponadczasowe - nie bierze udziału w wyścigu technologicznym i nie wymaga nakładów, na jakie mogą sobie pozwolić tylko korporacje. Cokolwiek będzie medium rozpowszechniania plików muzycznych - porządny DAC będzie zawsze potrzebny. DAC - to jest to miejsce, gdzie muzyka POWSTAJE w torze odtwarzania. DAC jest najważniejszy. W "dopieszczaniu DAC-a" ja zwykły śmiertelnik mogłem konkurować i wygrać z korporacjami, bo ja mam czas i możliwości eksperymentalno-odsłuchowe, jakich oni nie mają. Tak właśnie powstał Lampizator DAC.

Wystartowaliśmy od najlepszego przetwornika, z jakim miałem do czynienia jako hobbysta i poprzez rok codziennych wielogodzinnych testów i eksperymentów podnieśliśmy go do poziomu będącego nową klasą dźwiękową. Potem posypały się propozycje od producentów układów scalonych, aby przetestować ich najnowsze prototypy układów i wtedy mogliśmy zasmakować techniki przyszłości w dniu dzisiejszym. Dzięki współpracy z producentami czipów z USA i Japonii mieliśmy wgląd w to, co najlepsze i najnowsze, zanim inni mogli tego spróbować. Lampizator DAC oderwał się od peletonu i dołączył do ścisłej czołówki światowej. Nie bez znaczenia była współpraca z firmami z Polski - nasi kooperanci zarażeni przeze mnie bakcylem zrobienia najlepszego DAC-a na świecie właśnie w Polsce, pomagali nam w rozwoju wielu elementów tej układanki.

Naszym pomysłem na marketing było oparcie się o konkursy dźwiękowe na najlepszy produkt w tej kategorii organizowane w wielu krajach przez audiofilów zrzeszonych na forach internetowych. Zaczęliśmy startować w konkursach i wygraliśmy wszystkie, w których uczestniczyliśmy. Pierwszy był w Bostonie, potem w Nowym Jorku, Kalifornii, Malezji, Tajwanie, Australii, RPA, Holandii i Włoszech. Potem wszystko potoczyło się już łatwiej, chociaż konkurencja depcze nam po piętach.

Nasz najważniejszy segment rynku to audiofile od wysokiej rozdzielczości - ci są fanatykami i chcą mieć jednocześnie układy scalone zdolne do przetwarzania plików high-resolution (aż do 32 bitów i 384 kHz) jak i cudownie przejrzyste i dynamiczne brzmienie lamp. My im to dajemy, wraz z obsługą USB, Wi-Fi i LAN. Lampy w naszym DAC-u nie są kwestią dogmatu ani nostalgii, po prostu do dzisiaj nie wymyślono nic lepiej brzmiącego niż trioda. Największym problemem innych producentów jest właśnie opieranie się o wzmacniacze operacyjne jako podstawowy blok obrabiający dźwięk, co uniemożliwia otrzymanie wysokiej jakości. Oprócz tego inni producenci stosują lampy (zupełnie błędnie) jako środek do osładzania i koloryzowania dźwięku, co jest zupełnie niepotrzebne, bo lampy są po prostu wierne i czyste. Nie wolno ich stosować do "dorzucania nostalgii" do sprzętu.

Nasz DAC nie ma w sobie żadnych tajemnic, nic z magii - jest po prostu bardzo porządnie zbudowany. Opieramy się na ciężkich i niewdzięcznych elementach, takich jak duże transformatory, oddzielne dla wszystkich procesów, żelazne dławiki do filtracji, dobre i duże kondensatory, srebrne przewody w Teflonie, doskonale zaprojektowane płytki i najlepsze na świecie układy scalone. Używamy też najlepszych dostępnych lamp, testowanych, parowanych i selekcjonowanych. Jeżeli porządnie odrobimy lekcję, po wielomiesięcznych testach i pomiarach dobierzemy ponad 100 części, otrzymujemy bezkompromisowe urządzenie grające lepiej niż inne. Recepta jest aż tak boleśnie prosta. Przez pierwsze dwa lata funkcjonowania firmy wykonaliśmy około 120 prototypów DAC-ów, które były porównywane i odsłuchiwane przez 3 osoby po 3 dni i noce w ich systemach domowych. Tego właśnie nie może zrobić ani Sony ani Philips ani Mark Levinson. To mogą zrobić tylko pasjonaci oddani bezgranicznie swojej pracy. Dlatego właśnie serwis testowy „Stereomojo” przyznał nam wyróżnienie Produkt Roku 2011.

Przyznaję, że zaniedbaliśmy nieco rynek polski ze względu na jego płytkość i niemożność utrzymania w ruchu dość już dużej firmy, jaką jest Lampizator. Mam nadzieję, że to się zmieni i nasz DAC zagości w polskich domach. Jestem dumny z tego, że DAC jest produktem polskim, że 90 % jego elementów powstaje w Polsce i jest owocem naszych pomysłów. Jestem również dumny z tego, że tak podoba się w Anglii, Kanadzie, Indiach, USA, Singapurze i RPA. To świadczy o tym, że przyjęliśmy słuszny kierunek i tego będziemy się trzymać. Dziś, w lutym, mogę już powiedzieć, że cała produkcja 2012 jest już sprzedana do końca roku. Zobowiązują nas do tego umowy z kontrahentami zagranicznymi.”

Malkontenci zaraz powiedzą, że łatwo jest mówić, iż zrobiło się jeden z najlepszych produktów na świecie i że wielu producentów tak twierdzi – to jasne. Zgoda, ale założenie a priori, że w przypadku każdego z nich to tylko marketing także jest błędem – trzeba bez uprzedzeń posłuchać, a potem oceniać, ile prawdy jest w twierdzeniu producenta. Ja postanowiłem to zrobić – napisałem do pana Łukasz i okazało się, że nie ma problemu – mogę dostać do odsłuchu dzielony odtwarzacz cyfrowy, a w zasadzie dwa osobne urządzenia, który taki odtwarzacz mogą razem stworzyć – Transport i DAC Lampizator. Z propozycji z ogromną ochotą skorzystałem.
Szukając w sieci informacji o produktach Lampizatora (poza firmową stroną) trafiałem, głównie na fora tematyczne w USA czy Australii. Na polskich forach można znaleźć głównie informacje o lampizacjach odtwarzaczy CD. Gdzieś trafiłem na kilka komentarzy (acz niezbyt nowych) dotyczących jakości wykonania DAC-ów Lampizator – niezbyt pochlebnych. Gdy więc produkty przyjechały zacząłem od ich dokładnych oględzin i stwierdziłem, z dużym zadowoleniem, że obecnie nie ma się już do czego przyczepić. Urządzenia się solidnie wykonane i ładnie wykończone – bez problemu można je postawić obok high-endowych klocków i nie będą specjalnie się od nich wizualnie odróżniać. No może brakiem wizualnych „wodotrysków” - właściwie jedynym (jeśli w ogóle można je tak określić) jest słynne „fikusowe oko” – proszę spojrzeć na zdjęcie frontu, będziecie Państwo wiedzieć o czym mówię.
OK, jeśli muszę się do czegoś przyczepić to naklejki na tylnym panelu opisujące poszczególne gniazda na pewno dałoby się przykleić równiej. Ponieważ jednak tył urządzeń oglądamy dość rzadko, więc trudno uznać to za wielką wadę. Oba urządzenia mają niemal identyczne fronty – do testu otrzymałem dwie różne wersje kolorystyczne, żebym mógł zobaczyć, jakie są dostępne – do wyboru jest więc kolor srebrny (aluminium), oraz – powiedzmy – grafitowy (który mi bardzo przypadł do gustu). DAC z poziomu 4. otrzymałem w wersji z podstawowym wyposażeniem, czyli dwoma wejściami cyfrowymi – koaksjalem i AES/EBU, oraz wyjściem analogowym RCA. Ten sam przetwornik można też zamówić w wersji zbalansowanej, z modułem głośności i pilotem i z kondensatorami V-cap, a także wejściem USB, acz to oczywiście znacząco podnosi cenę. Najważniejsze dwa fakty dotyczącego tego przetwornika to zastosowanie w nim lamp, oraz fakt, że konstruktor nie stosuje oversamplingu, innymi słowy sygnał jest przetwarzany w takiej rozdzielczości, w jakiej do DAC-a trafia. Dlaczego lampy, to już pan Łukasz sam wcześniej wyjaśnił. Można się zgadzać lub nie, ze stwierdzeniem, że to właśnie lampy oferują najlepszy dźwięk, ale zakładanie, że jakieś urządzenie gra dobrze lub nie z powodu zastosowania w nim takich, czy innych rozwiązań jest po prostu błędem. Lepiej po prostu posłuchać samemu i sprawdzić, czy aby na pewno stereotypy zawsze się sprawdzają. Z tego, co mi powiedział pan Łukasz, to właśnie dlatego nie podaje on, jakiej kości DAC-a używa. Chce żeby potencjalni klienci oceniali dźwięk, a nie zastosowane elementy urządzenia. Całkowicie go rozumiem, bo też uważam, że ważniejsze (z punktu widzenia klienta) jest to jak urządzenie gra, a nie jakie „kości” w nim siedzą.

Drugi element testowanego odtwarzacza cyfrowego to efekt fascynacji pana Fikusa... Sqeezeboxem. Bo Transport Lampizator to urządzenie oparte na Sqeezeboxie Duet. Wykorzystano tu płytę główną SQBoxa, którą „obudowano” własnymi rozwiązaniami. Oczywiście wykorzystywany jest także software. Poniżej diagram Transportu.

Jak widać płyta główna dostała nowe zasilanie, precyzyjny zegar, wejście LAN/WAN, oraz zmodyfikowany stopień wyjściowy z lampowym buforem. Tak, zapewne ten ostatni element może się wydawać najbardziej zaskakujący, ale wg pana Łukasza Transport z lampowym buforem brzmi zdecydowanie lepiej niż bez. Sam nie miałem okazji tego sprawdzić, ale to w końcu urządzenie komercyjne i bez wątpienia w interesie wytwórcy leży, by klientów dostawał jak najlepszy dźwięk, wiec myślę, że można mu wierzyć na słowo.
Sygnał do Transportu możemy dostarczyć wyłącznie przez sieć, choć możemy wybrać czy zrobimy to bezprzewodowo, czy po kablu. Na komputerze (nie ma znaczenia czy to PC czy MAC) należy zainstalować odpowiedni software, który obecnie nazywa się Logitech Media Server (dawniej bodaj SqeezeServer), a następnie trzeba wskazać temu softwarowi swoją bibliotekę plików muzycznych, niezależnie czy jest przechowywana na tym samym komputerze, NAS-ie, czy na innej maszynie dostępnej przez domową sieć.

Jeszcze tylko należy sparować z nim pilota i już można grać, obsługując transport albo pilotem (pracującym po Wi-Fi, więc jego zasięg jest ograniczony zasięgiem tejże sieci), albo z komputera. Przynajmniej w teorii jest to takie proste.

Mnie, czyli osobie z dość ograniczoną wiedzą o sieciach komputerowych, zajęło sporo czasu dojście do tego, dlaczego urządzenia się nie widzą. Powodów, na które musiałem wpaść, było kilka – pewnie większość zupełnie oczywista dla większości potencjalnych użytkowników, więc nie będę się zagłębiał w temat, a jedynie hasłowo rzucę, że poza oczywistym podłączeniem urządzeń do sieci (hasła do Wi-Fi, czy filtr MAC), musiałem otworzyć odpowiednie porty na firewallu w routerze, przypisać na sztywno adresy poszczególnym urządzeniom w mojej sieci (standardowo DHCP przydzielało numery automatycznie – inne po każdym włączeniu transportu, lub komputera z softwarem, a wówczas przestawały się one „widzieć”), czy w końcu przeprowadzić własną rejestrację w Logitechu (bo inaczej, mimo że nigdzie nie znalazłem żadnej informacji na ten temat), całość też nie działała, jako że wcześniej była zarejestrowana na pana Łukasza i pamięta poprzednią lokalizację plików pomimo przywracania ustawień fabrycznych, resetowania, etc, etc. Jeszcze raz podkreślę, że to wszystko standardowe rozwiązania Logitecha, z którymi spotyka się każdy użytkownik jednego ze Sqeezeboxów i pewnie każdy z tych użytkowników radzi sobie z nimi znacznie lepiej niż ja. W końcu jednak pilot „zobaczył” i Transport, i Logitech Server na moim laptopie i mogłem się wziąć za słuchanie.

W końcu parę słów o brzmieniu. Zacząłem spokojnie, od Soulville Bena Webstera. Jego saksofon brzmi na tej płycie niezwykle ciepło, ma bardzo nasycone i dobrze dociążone brzmienie. Uchwycono tu także całe mnóstwo szczegółów – słychać oddech, „widać” pracujące klapy. Gdy puściłem tą płytę z Lampizatorami w torze, uzyskane brzmienie od razu skojarzyło mi się z tym, co słyszę z winyla (bo mam tę płytę również na czarnym krążku). Wiem, że określenie „analogowy dźwięk” jest może mało precyzyjne, ale trudno o lepsze. Dźwięk był niezwykle namacalny, analogowo miękki, przez co rozumiem brak wyostrzeń, czy takiej (choćby nawet minimalnej) chropowatości dźwięku w górnych rejestrach, które są niemal zawsze obecne przy cyfrowym odtwarzaniu dźwięku. Dopiero naprawdę kosztowne odtwarzacze CD typu Ayon CD-5s, czy Metronome CD Tube Signature (piszę tylko o tych, których słuchałem u siebie) unikają pokazywania tego cyfrowego nalotu. W dźwięku było mnóstwo powietrza, dzięki czemu dźwięk był otwarty, swobodnie płynął od, stojącego zaledwie parę metrów ode mnie, muzyka. Scena i wszystkie elementy na niej były znakomicie, trójwymiarowo zdefiniowane, Wielkość źródeł pozornych była realistyczna, podobnie jak i wielkość świetnie poukładanej sceny – nie było tu sztucznego jej rozdmuchiwania. Przy nagraniach zrealizowanych w małych klubach (jak choćby Jazz at the Pawnshop, Live from New York to Tokyo) czułem się właśnie jak w takich niewielkim pomieszczeniu, gdzie swoją drogą tego typu muzyka brzmi najlepiej. Ale już np. przy Septem verba Christi in Cruce, czy Antiphone blues zrealizowanych w ogromnych kościołach widziałem oczami duszy tę ogromną przestrzeń, te odbicia dźwięku wędrujące niemal w nieskończoność po ścianach.

Mała dygresja – chcę wyjaśnić, dlaczego porównałem Lampizatora do odtwarzaczy CD. Otóż Transport, jak wspominałem, oparto o Sqeezeboxa Duet, który jest urządzeniem starszej generacji i który obsługuje maksymalną częstotliwość próbkowania 48 kHz. Z tego, co doczytałem jest to ograniczenie, co prawda, softwarowe (i z tego, co powiedział mi pan Łukasz, niektórzy próbują je omijać), ale z kolei z informacji znalezionych na forum tematycznym, de facto hardware nie jest w stanie poradzić sobie z obróbką gęstych plików (za słaby procesor?). Nie ma natomiast opcji wykorzystania nowszego modelu Sqeezeboxa (Touch), który obsługuje gęste pliki, bo zbudowano go już tak, że „nie ma się jak do niego dobrać” - wszystko jest na zalaminowanej płytce i właściwie żadne modyfikacje nie są możliwe.
Nie jest to wolny wybór konstruktora tego urządzenia, więc nie ma tu specjalnie nad czym dyskutować – trzeba przyjąć to do wiadomości, i albo zaakceptować, albo nie. Oczywiście gęstsze pliki będą odtwarzane, ale SQB po prostu je down-sampluje do 44,1 lub 48 kHz (w zależności od pliku źródłowego). Stąd transport jest urządzeniem dla osób, które, tak jak pan Fikus, mają ogromną kolekcję płyt CD, których jakość im wystarcza, ale chcą ich słuchać w wygodniejszy sposób – z plików. Tak naprawdę na dziś, choć „gęste” pliki zyskały już ogromną popularność, ich dostępność wciąż jest daleka od tego, co większość z nas ma na płytach CD. Wiele osób może się więc spokojnie na dziś zdecydować na Transport Lampizator, a dopiero za parę lat, gdy (a raczej jeśli) faktycznie większość muzyki będzie dostępna w plikach wysokiej rozdzielczości, rozejrzeć się za czymś innym – to już kwestia indywidualnego wyboru. Koniec dygresji.

Jak zwykle najbardziej interesowało mnie brzmienie instrumentów akustycznych i głosów. Nie mogło się więc obyć bez płyt z gitarami akustycznymi. Odsłuchałem (chyba) całą dyskografię Rodrigo y Gabrieli. I choć to „tylko” gitary akustyczne, to w rękach tej meksykańskiej dwójki tryskają wręcz energią, dynamiką. A Lampizatory potrafiły oddać i niuanse drobnych trąceń pojedynczej struny, i wkład pudeł rezonansowych, i bardzo szybki atak przy uderzeniu akordu, i w końcu te wszystkie efekty „perkusyjne” uzyskane z pudeł rezonansowych. Porywający spektakl, od którego naprawdę trudno było mi się oderwać.
Kontrabas, czy to w rękach Raya Browna, czy Renaud Garcii-Fonsa stawał się ogromnym potworem, potrafiącym zejść nieprawdopodobnie nisko, aż do bram piekieł chciałoby się rzec, dostarczającym ogromnych ilości energii nawet na samym dole. Niewiele urządzeń, które do tej pory słyszałem, potrafiło aż tak dobrze oddać udział „drewna”, jakże ważny!, – te długie, wibrujące wybrzmienia, które w ogromnej mierze decydują o tym, czy ten instrument brzmi prawdziwie czy nie.
Bardzo rzadko zdarza mi się słuchać Jarretta z Koncertu w Koeln w postaci cyfrowej, bo ta odstaje tak bardzo od wrażeń, których dostarcza czarna płyta, że po prostu szkoda mi czasu na inne słuchanie. Tym razem, mając już dowody na to, że Lampizatory grają bardzo „analogowo” postanowiłem spróbować. Wsłuchiwałem się więc nie tylko w specyficzne brzmienie fortepianu, na którym Jarrett improwizował, wydobywając różne dźwięki (słuchając tej płyty od razu wiadomo, kto jest idolem Leszka Możdżera, nieprawdaż?), ale i w to, czy testowane urządzenia będą potrafiły pokazać akustykę sali, mruczenie Keitha, postukiwanie nogą etc, etc, czyli te wszystkie szczególiki, które zazwyczaj z CD brzmią nijako, schowane gdzieś głęboko pod samą muzyką. A przecież one są ważnymi elementami tego nagrania, stanowiąc po części o jego wyjątkowości. A co do samego instrumentu – była ta niezwykła potęga fortepianu, gdy było trzeba, było eterycznie, gdy muzyk wędrował w swojej improwizacji gdzieś poza granice znanego wszechświata, była dźwięczność, płynność, rytm – innymi słowy wszystko, co najlepsze, do tej pory znane mi wyłącznie z czarnej płyty.

A wokale – najkrócej rzecz ujmując – czysta rozkosz dla uszu. Ella i Louis zabrali mnie w szalony świat lat 50. Słodki, dźwięczny, sexy głos Elli i ta niesamowita chrypa Louisa – ogień i woda, ale jakże prawdziwie brzmiące, jak pełne, nasycone dźwięczne to głosy. No i jak oni potrafili śpiewać! Ile w tym było uczucia, feelingu, swingu – żeby mieć porównanie wystarczy posłuchać nagrań zdecydowanej większości współczesnych „gwiazd” muzyki sprzedających miliony płyt pomimo braku choćby podstawowych umiejętności wokalnych. Ale to temat na inne rozważania. Nie tylko takie wyciągnięte z odmętów historii głosy brzmiały doskonale. Zdecydowanie bardziej współczesne nagrania Evy Cassidy, Cassandry Wilson czy Kari Bremnes też brzmiały niczym z winyla – były emocjonalne, mocne, pełne, dźwięczne, nie pozwalając się oderwać od słuchania.
I tak samo było z każdym dobrze nagranym wokalem (nie dodaję, że odpowiedniej klasy wokalem, bo innych po prostu nie słucham) – rzadko robię sobie tak długie sesje z tego typu nagraniami gdy testuję jakikolwiek odtwarzacz cyfrowy. Choć niedawno było podobnie z Calyxem (test TUTAJ), ale tam było to granie po USB z komputera, które także było jednym z lepszych cyfrowych jakie znam, ale jednak nieco inne niż z Lampizatorów. Tam było nieco ciemniej, choć jednocześnie nieco bardziej analitycznie, tu jest jeszcze bardziej muzykalnie, z jeszcze lepszym pokazywaniem niewerbalnych elementów muzyki – emocji, atmosfery nagrania. Trochę szkoda, że nie miałem okazji posłuchać DAC-a Lampizatora z modułem USB – wówczas porównanie do Calyxa byłoby bardziej na miejscu.

Duet Lampizatorów nie jest świetnym odtwarzaczem tylko dla muzyki akustycznej. To nie jest takie stereotypowo „lampowe” granie, w którym jest świetna średnica i ograniczone, a przynajmniej zaokrąglone skraje pasma. Góra jest bardzo dźwięczna – kolejny raz zachwycałem się blachami nagranymi na płycie Tria Krzysztofa Herdzina – mocne, dźwięczne, ze świetnym szybkim atakiem i długim, pełnymi wybrzmieniami.
Rock? Nie ma problemu – słuchałem i paru płyt Floydów i Led Zeppelin i Dire Straits – oprócz dźwięcznej góry dostałem także bardzo dynamiczny, mocny, mięsisty bas. OK., może nie był to najtwardszy, najbardziej konturowy bas jaki zdarzyło mi się słyszeć (w tym elemencie nieco lepszy był, testowany równolegle, Calyx DAC 24/192), ale różnicowanie było znakomite, rozciągnięcie w dół bardzo dobre, a i barwa znakomita. Nie było problemu z pokazaniem ostrzejszych gitar, ciężkiej, pulsującej gitary basowej, czy popisów perkusistów.
Powiedziałbym, że zwłaszcza do tych starszych nagrań (czyli właśnie Pink Floydów, czy Led Zeppelin) Lampizatory nadają się wybornie. Realizatorzy nagrań starali się wówczas uzyskać możliwie wiernego brzmienie, a nie zastanawiali się co zrobić, żeby nagranie dobrze brzmiało na przenośnym odtwarzaczu. Te „stare” nagrania są więc może (przynajmniej pozornie) nieco mniej przejrzyste czy detaliczne (choć to głównie dlatego, że owe detale nie są tak eksponowane jak we współczesnych nagraniach), ale więcej jest w nich muzyki.
A muzykalność jest chyba najważniejszą cechą testowanych urządzeń – to zbliża ich brzmienie do dobrego gramofonu. Jeśli tylko pozwolić na Lampizatorom to gdy tylko usiądziemy do słuchania muzyki i gdy ta zacznie grać, zostaniemy wciągnięci głową do przodu w porywający nas wir muzyki. Zapomnimy o otaczającym nas świecie, nie będziemy zwracać się uwagi na to, czy stopa ma właściwą wagę, czy słyszymy pudło rezonansowe w wystarczającym stopniu – to wszystko nie będzie ważne. Ważna będzie tylko muzyka i emocje, od pierwszej do ostatniej nuty. Jeśli słucha się muzyki dla przyjemności, to czy nie o to właśnie chodzi? Mnie tak. Dlatego z największą przyjemnością słucham muzyki z płyt winylowych bo wtedy dostaję właśnie takie brzmienie, taką namacalną, wciągającą reprodukcję muzyki. Bo to zawsze jest „tylko” reprodukcja – nic na to nie poradzimy – ale ważne jest, by iluzja uczestnictwa w żywej muzyce była tak przekonująca, byśmy zapominali w czasie słuchania, że siedzimy u siebie w domu, a nie na koncercie.
Oczywiście nie znam wielu high-endowych DAC-ów, więc nie mam zamiaru twierdzić, że DAC Lampizator to najlepszy pośród nich. Niemniej bez wahania zaliczam go do grona urządzeń high-endowych. Mając do wyboru choćby (słuchanego przeze mnie w swoim czasie) dCS-a Debussy, swoją drogą znakomite urządzenie, i Lampizatora – wybrałbym tego ostatniego. Debussy to precyzyjniej, detaliczniej i bardziej analitycznie brzmiący DAC – zapewne przekonałoby to wiele osób. A jednak nie ma w nim tej niezwykłej muzykalności Lampizatora, którą przedkładam ponad wszystko. A przecież słuchany przeze mnie DAC z poziomu 4. to jego wersja podstawowa – zakładam, że zbalansowana może brzmieć jeszcze lepiej. No i jest jeszcze, robiony na zamówienie, poziom 5. To już DAC z zasilaniem w osobnej obudowie.

Transport Lampizator to osobna kwestia. Jeśli komuś wystarcza odtwarzanie plików o maksymalnej częstotliwości próbkowania 48 kHz, to ten odtwarzacz plików może być jedną z najciekawszych i najlepiej grających propozycji na rynku. Wygoda obsługi bezpośrednio z komputera (lub pilota pracującego po Wi-Fi), bezproblemowość tejże obsługi (jak już zwalczyłem początkowe „sieciowe” problemy, to już żadnych innych nie napotkałem), wygoda pracy z oprogramowanie Logitecha – to wszystko przemawia za nim. Mówiąc szczerze, gdy w końcu musiałem go oddać i wrócić do „normalnego” grania z odtwarzacza CD, czy nawet komputera (na którym używam foobara2000) to wtedy dopiero naprawdę doceniłem ergonomię obsługi Transportu. Malkontenci powiedzą, że TAKA kwota, za zmodyfikowanego Sqeezeboxa to za dużo. OK., przecież można używać nie zmodyfikowanego za dużo mniejsze pieniądze – tylko czy zagra tak jak Lampizator? A jeśli gęste pliki są priorytetem, to warto znaleźć odtwarzacz, który wypuszcza sygnał w postaci cyfrowej i wypróbować DAC-a Lampizatora, bo to jeden lepszych zawodników na rynku i na dodatek polski!

BUDOWA

O budowie tych urządzeń nie mogę napisać tyle co zwykle, tzn. nie podam parametrów, elementów z których je zbudowano. Wynika to z podejścia konstruktora, który uważa za błędne ocenianie urządzeń audio na podstawie tego, z czego są zbudowane, czy też jakie mają parametry. Urządzenia należy posłuchać i ocenić jego brzmienie i na tej podstawie dokonać decyzji. Pewnie znajdą się osoby, które uznają, że jeśli nie mogą przeczytać niczego o parametrach, albo o tym jaką dokładnie zastosowano kość przetwornika c/a to ich te urządzenie nie interesują. Ja, znając ich brzmienie, mogę tylko powiedzieć, że to co prawda ich prawo, ale też i „problem”, bo ominie ich możliwość posłuchania wybitnych urządzeń (przede wszystkim DAC-a).

Obydwa urządzenia mają właściwie takie same obudowy, różniące się od frontu jedynie napisem, a z tyłu gniazdami. Wykonanie stoi na wysokim poziomie, choć jak wspominałem dałoby się pewnie równiej przykleić naklejki na tylnej ściance, wtedy esteci nie mieliby się do czego przyczepić. Solidny, gruby aluminiowy front oferowany jest w dwóch kolorach – srebrnym i grafitowym.
Charakterystycznym elementem frontu jest wkomponowane w napis podświetlane „oko”. DAC dostarczony do testu to urządzenie z poziomu czwartego w wersji podstawowej, która obejmuje dwa cyfrowe wejścia: koaksjalne S/PDIF, oraz AES/EBU, oraz wyjście analogowe RCA. Istnieje możliwość zamówienia lepiej wyposażonej wersji, np. z modułem USB (który akceptuje sygnał do postaci 32 bity/384 kHz), a takze wersji zbalansowanej.
Transport to mocno zmodyfikowany Sqeezebox Duet, odtwarzacz plików audio, z którego wykorzystano płytę główną oraz pilota (który de facto jest raczej małym komputerkiem). Płyta główna dostała nowe zasilanie, precyzyjny zegar, wejście LAN/WLAN, oraz zmodyfikowany stopień wyjściowy z lampowym buforem. Urządzenie wyposażono w dwie zewnętrzne anteny, które umożliwiają bezproblemową pracę w sieci Wi-Fi, ale także w gniazdo LAN, które umożliwia połączenie kablowe. W czasie testu korzystałem głównie z tego drugiego. Sygnał cyfrowy wyprowadzony jest na koaksjalnym złączu S/PDIF. Poniżej jeszcze krótki opis, który otrzymałem od pana Łukasza Fikusa (cytuję w całości, choć część informacji się powtarza):

„Lampizator DAC ma zawsze dwa układy scalone: odbiornik S/PDIF i DAC. Obydwa są bardzo zaawansowane i drogie, DAC jest 32-bitowy, a receiver (odbiornik) pracuje od 44 do 192 kHz i ma układ redukcji jittera. W związku z tym, że na świecie nie istnieją receivery o przepustowości większej niż 192 kHz/24 bity - cały Lampizator DAC jest tak samo ograniczony. Przy pracy z USB układ receivera (odbiornika S/PDIF) jest omijany i możemy odtwarzać przez USB sygnał do 32 bitów przy 382 kHz.
Zasilanie DAC-a ma zawsze trzy transformatory: kształtkowy do części cyfrowej , podobny do zasilania anody lamp oraz toroidalny do żarzeń lamp. W zasilaniu anody lamp (wysokie napięcie) pracuje jako prostownik podwójna dioda lampowa. Za diodą są: dławiki i kondensatory w układzie równoległego (stereo) filtra CLCLC. Używamy dławików rdzeniowych 40, 30 i 20 Henrów. W Poziomie 4. są one cienkoblaszkowe i wyżarzane. W poziomie tym nie stosujemy elektrolitów, a zamiast nich mamy kondensatory filtrujące, zasilanie zbudowane w technologii MKP (polipropylenowe) jako o dwa rzędy wielkości szybsze, chociaż ogromne i drogie. W zasilaniu sekcji cyfrowej stosujemy mostki Shottky'ego i układy bez stabilizatorów scalonych. W tej sekcji każdy punkt odbiorczy ma własny niezależny tor zasilania. W DAC Level 4 to aż osiem linii zasilających.
Używamy lamp z ogromnym zapasem mocy i o minimalnym wzmocnieniu. Ponieważ panujemy w pełni nad działaniem lamp, jest nam wszystko jedno jaki model zastosujemy - każdą lampę możemy zmusić do wykonania funkcji jaką potrzebujemy do pracy DAC-a. Są to albo najlepsze lampy sowieckie, albo zachodnie - czasami pentody w trybie triody, czasami triody podwójne w reżimie SRPP. Najdroższe konstrukcje mają lampy VT-99, E182CC, 6N6P, E80F lub EF80. Nasze lampy pracują zawsze na ok 20 % mocy dopuszczalnej, a co za tym idzie powinny pracować bezawaryjnie ok. 20-30 lat.
Wszystkie połączenia są wykonywane drutem srebrnym w izolacji teflonowej. Czasami zarzuca się nam, że okablowanie jest "bałaganiarskie" co jest nieprawdą. Po prostu unikamy połączeń a) za długich - zamiast iść po ładnych przebiegach w eleganckiej geometrii - idziemy jak najkrócej do celu, oraz b) nie łączymy przebiegów w eleganckie wiązki z powodu indukowanych wzajemnie zakłóceń - puszczamy przebiegi kabli oddzielnie i z dala od siebie. To jest najlepsze rozwiązanie, chociaż wygląda na bałagan. Lubimy taki bałagan. DAC nie jest do oglądania wewnątrz tylko do słuchania. Na wyjściu sygnału stosujemy najlepsze kondensatory odsprzęgające: albo sowieckie papierowo-olejowe MBM lub MBGO albo papierowo-olejowe z folii miedzianej Jensen Copper PIO (Dania), albo amerykańskie teflonowo-miedziowe CuTF V-Cap. Klient zazwyczaj wybiera swoje ulubione kondensatory.”



Pobierz test w PDF



system-odniesienia