Włodek Pawlik
Grand Piano Wydawca: ARMS Records, ZP 140770 06-07 Szczegóły: recital live w studio Data wydania: 1 marca 2009 Wszystkie kompozycje: Włodek Pawlik Reżyser dźwięku: Ewa Guziołek - Tubelewicz Mastering: Jacek Gawłowski Producent: Maciej Stryjecki Przygotowanie fortepianu: Szymon Jasnowski Miejsce nagrania: Studio S1 Polskiego Radia w Warszawie, Polska Data nagrania: 22-23 kwietnia 2008 Format: 2 x gold-CD JAKOŚĆ DŹWIĘKU: REFERENCJA
Zacznijmy od dwóch tekstów przysłanych razem z płytą. Podczas pracy z Włodkiem w studiu zawsze najbardziej ceniłem sobie chwile, kiedy pozostawał sam na sam z instrumentem. Grał dla siebie, przekazując klawiaturze myśli, które rodziły się w głowie na bieżąco. Bez presji czasu i konieczności zagrania przygotowanego wcześniej materiału. W ten sposób powstała koncepcja płyty pozbawionej pozamuzycznych skojarzeń, literackiego programu i całego systemu odniesień. Tu i teraz, rejestracja procesu tworzenia dokonana bez etapu komponowania na papierze, pozbawiona ingerencji producenta. Dwie sesje w Studiu S1 Polskiego Radia przypominały koncert, a nawet wizytę ukrytej kamery w domu muzyka, który w przygaszonym świetle improwizuje bez skrępowania. Dlatego rzadko przerywaliśmy, nagrywaliśmy tak, aby mikrofon towarzyszył muzyce, a nie warunkował to, co mamy usłyszeć. Powstało blisko czterdzieści utworów, z których wybraliśmy naszym zdaniem najciekawsze. Nie dało się inaczej, bo album musiałby się składać z czterech krążków. Nie zmienialiśmy kolejności, w których zostały nagrane tracki i nie poprawialiśmy wersji, żeby zachować ciągłość i płynność narracji. Kolejne improwizacje nie mają tytułów, podobnie jak sam album. Grand Piano to po prostu określenie fortepianu w partyturze, informacja o zawartości płyt. Podobne podejście mieliśmy do procesu nagrania. Miało być purystyczne, a więc pozbawione zbędnych środków. Użyliśmy jednej pary mikrofonów Braunera i zarejestrowaliśmy muzykę z docelową rozdzielczością płyty CD, aby uniknąć procesu konwersji. Mam nadzieję, że efekt przypadnie Wam do gustu i udało nam się odtworzyć akustykę koncertowego studia oraz brzmienie fortepianu Steinwaya. Nie jest to jednak cel nagrania, ale środek, który miał prowadzić do jak najwierniejszego przekazania muzyki. Maciej StryjeckiWłodek Pawlik Włodek Pawlik - ur. 1958; Pianista i kompozytor. Absolwent Akademii Muzycznej w Warszawie w klasie Barbary Hesse - Bukowskiej (1984). Ukończył też Wydział Jazzowy Hochschule für Musik w Hamburgu (1990). W dotychczasowej karierze pianisty - improwizatora nagrał 18 autorskich płyt. Występuje na największych i najbardziej prestiżowych festiwalach jazzowych (m.in. North Sea Jazz Festival, Haga 1998,European Jazz Festival w Atenach 2006) oraz poświęconych muzyce poważnej (m.in. Misterium Stabat Mater na Festiwalu Wratislavia Cantans ’2003). Jego działalność koncertowa oraz dorobek fonograficzny zyskały uznanie wielu międzynarodowych mediów masowych (gazeta The Age uznała trasę koncertową artysty w Australii za największe wydarzenie muzyczne roku 2002) i czasopism specjalistycznych (amerykański opiniotwórczy magazyn jazzowy Down Beat określił album Turtles z Randy Breckerem mianem „wybitny”). Włodek Pawlik jest też czynnym kompozytorem - twórcą muzyki symfonicznej, wokalnej, baletowej, teatralnej i filmowej. W swoim dorobku ma m. in. albumy Turtles (1995), Standards live (1997 - płyta roku Jazzi Magazine), Sonety Szekspira (2004), Misterium Stabat Mater (2005 - nagroda Fryderyk w kategorii Muzyka Poważna), Anhelli (2006 - nagroda TVP Kultura w kategorii Jazz-rock). Magazyn “Who is Who at North Sea Jazz Festival” 1998 określił go mianem „Vladimir Horovitz of jazz”. Jest kompozytorem muzyki do filmów, jak m.in. „Wrony”, „Pora Umierać” Doroty Kędzierzawskiej czy „Nightwatching” Petera Greenawaya. Obecnie tworzy muzykę do filmu „Within the Whirlwind” w reżyserii Marleen Gorris (zdobywczyni Oscara za film „Antonia’s Line” w 1996). DŹWIĘK Jest czwartek późnym wieczorem. Noc właściwie, bo 11.30 to noc, prawda? W każdym razie – jest noc (nie będę się z nikim kłócił, to nie ma sensu) i właśnie skończyły się Gotowe na wszystko na Polsacie, poprzedzone bezkonkurencyjnym, jak dla mnie, Dr Housem w TVP2. Tak, jestem fanem tych seriali, podobnie zresztą, jak kilku innych - Jerycho, Battlestar Gallactica, Seks w wielkim mieście, Dexter itp. Chodzi mi po prostu o to, żeby przedstawić kontekst mojego pierwszego kontaktu z płytą Włodka Pawlika. A był on niezwykle sprzyjający. Dlatego też, kiedy zapuściłem na słuchawki (Leben CS300 + AKG K701) pierwszą z płyt, zarejestrowaną 22 kwietnia 2008 roku, postawiłem oczy w słup. Albo nie, inaczej: kiedy po puszczeniu pierwszej z dwóch płyt tego wydawnictwa postawiłem oczy w słup, myślałem, że to przez dobre „przygotowanie” nastroju, przez moje dobre nastawienie do świata. Tak, słyszałem, że mam do czynienia z czymś niesamowitym, ale częściowo tak entuzjastyczny, wręcz euforyczny odbiór kładłem na karb autorów seriali, których najnowsze odcinki wcześniej oglądnąłem. Ponieważ jednak nieczęsto zdarza mi się z wypiekami na twarzy przesłuchać w całości płytę z fortepianem solo, wróciłem do albumu zaraz nazajutrz rano. I nie było to to samo. Jak się potem okazało, ta piękna, pełna wewnętrznego napięcia, ale pod kontrolą, muzyka, potrzebuje odpowiedniej oprawy. Ponieważ słuchałem jej od tego czasu już kilkukrotnie, w różnych okolicznościach przyrody, wiem że to nie jest muzak, generujący emocje w jeden sposób, tylko wtedy, kiedy potrzebujemy chilloutu. To pełnokrwista muzyka, jakkolwiek by była improwizowana, a jakkolwiek zaplanowana, to jednak wydaje się wypływać gdzieś z wnętrza Pawlika, z tym, że przez kontrolującą go membranę, jaką jest wrażliwość i smak. Genialne w tym wszystkim jest to, że cudownej muzyce towarzyszy fantastyczna realizacja. Jeśliby tę płytę wydała niemiecka ECM lub równie niemiecka ACT (obydwie wytwórnie są zresztą z Monachium), byłaby ich oczkiem w głowie, powodem do dumy. Ale jest jeszcze lepiej – to może być powód do dumy dla Polaków, którzy ją nagrali, zrealizowali, wyprodukowali i wydali – przede wszystkim dla Maćka Stryjeckiego (w drugim wcieleniu redaktora naczelnego magazynu „Hi-Fi i Muzyka”), który „kręci” wytwórnią ARMS Records i który w tym przypadku występuje w roli producenta. To jego najlepsza płyta, bez dwóch zdań. Nie, żeby inne były słabe, ale w tym przypadku wreszcie udało się zebrać w jedną całość muzykę i dźwięk. A przypomnę, że Maciek (nie będę udawał, że się nie znamy i to od jakiś dziesięciu lat) startował przecież z przyzwoitego pułapu, od płyty… Piano Leszka Możdżera (1427-001, gold-CD). Ciekawa muzycznie i efektowna pod względem dźwięku nigdy do mnie nie trafiła. Czy to chodziło o zbyt bezosobowe potraktowanie fortepianu przez realizatora, czy też zbyt kliniczny obraz całości – nie wiem. Płyta Pawlika jest jednak czymś w rodzaju zamknięcia koła, jakie wówczas zostało otworzone. Nie idealnym, ale mimo to znakomitym. Sposób nagrania, na pierwszy rzut oka, wydaje się niezwykle zbliżony – tylko dwa mikrofony, nagranie na 100% i złoty podkład płyty CD. Co więcej – Możdżer nagrywał w realnej przestrzeni kaplicy, a Pawlik w studiu nagraniowym (S1 w Warszawie). Ponieważ to bardzo duże studio, nie był potrzebny system pogłosowy. Przywołajmy jeszcze raz Maćka Stryjeckiego, który ma kilka interesujących informacji w tej mierze: Wspomniałem o Piano Możdżera. To są jednak zupełnie różne płyty. Nagranie Pawlika jest znacznie bardziej intymne, mniejszy nacisk położono w nim na perkusyjny charakter instrumentu, tj. nie eksponowano ataku, uderzenia, kosztem wypełnienia. Można nawet powiedzieć, że atak jest lekko zaokrąglony. Brzmienie w pewnym stopniu przypomina to, co od jakiegoś czasu preferuje firma ACT, a co do mnie trafia od razu – jak na płytach Mélange Bleu Larsa Danielssona (ACT Music+Vision, ACT 9604-2, CD) i Leucocyte e.s.t. (recenzja TUTAJ). Jest nieco bliskie, nieco ciepłe i trochę odchodzi od podkreślania szklistości Steinwaya, raczej dążąc do eksponowaniu elementów, które łączą go z Bösendorferem. Nie jest to jednak dokładnie to samo granie. Realizatorzy płyty Pawlika umieścili fortepian nieco dalej, niemal tak głęboko, jak na mojej referencjach, jeśli chodzi o nagrania tego typu, płytach The Carnegie Hall Concert Keitha Jarretta (ECM 1989/90, 2 x CD) i Chwilach Bogdana Chołowni (kopia CD-R z taśmy-matki). Szczególnie ta ostatnia udatnie łączy bliskość ACT-u i precyzję ECM-u. W polskiej realizacji zabrakło mi tylko jednego – lekkiego otwarcia brzmienia, czegoś więcej „poza” instrumentem. Chociaż jego body jest pokazywane nieźle, przez owo „przybliżenie” brzmienia, to jednak fortepian tak naprawdę, na „żywo”, definiowany jest w dużej mierze przez odbicia od ścian, które określają jego kształt. Myślę, że można by nad tym jakoś popracować. Poza tym jednak, zarówno balans tonalny, jak i znakomita rozdzielczość są poza wszelką krytyką. Rozdzielczość nie służy zaś „wyciąganiu” szczegółów, ich wypreparowywaniu. Na pierwszy rzut oka brzmienie jest bowiem nieco ciepłe – to prawdziwa rozdzielczość, tj. umiejętność różnicowania poszczególnych uderzeń i tego, jak one na siebie wpływają, a nie sztuka dla sztuki. To wyjątkowa umiejętność i szczególnie gorące brawa (na stojąco) dla realizatorki dźwięku, pani Ewy Guziołek. Gdzie producent ją znalazł? Nie wiem, ale trzeba się jej trzymać… Jak pisze Maciek Stryjecki we wprowadzeniu do płyty, materiał został zarejestrowany od razu dla potrzeb wydawnictwa CD. Co to oznacza? Najprawdopodobniej chodzi o ustalenie częstotliwości próbkowania na 44,1 kHz – nie trzeba jej wówczas poddawać downconwertingowi z popularnych 48 kHz lub 96 kHz. Co ciekawe, takie samo podejście prezentowała moja ulubiona reżyser dźwięku, odpowiedzialna za część odrestaurowanych płyt w ramach serii Polish Jazz, niesłychanie wrażliwa na dźwięki Karolina Gleinert. Kiedy z nią rozmawiałem, jednoznacznie podkreślała wyższość takiego podejścia. Materiały rejestrowała z rozdzielczością 24 bitów, jednak z częstotliwością próbkowania 44,1 kHz. I ja nic nie mam do takiego postawienia sprawy. Poza tym, że i tak trzeba skrócić słowa do 16 bitów – przy zastosowaniu odpowiedniego ditheringu można jednak uzyskać ekwiwalent nawet 20 bitów na płycie CD! A jednak… Przecież można było rejestrować materiał osobno na potrzeby CD i dalszych projektów. W czasach, kiedy rynek powoli zdobywa downloading plików HD nawet w rozdzielczościach 24/192, taki „zapas” pewnie by nie zaszkodził. A można by się pokusić nawet o DXD. Ale nie ma o co płakać – omawiam przecież płytę CD. Można było też zarejestrować te pliki w wave’ach, a więc czymś w rodzaju „Direct-to-Disc”, a potem w takiej formie je dystrybuować przez sieć. To jednak takie kłapanie. To po prostu najlepsza płyta ARMS Records i jedna z najlepszych polskich płyt w ogóle – pod względem muzycznym tylko zgaduję, zdaję się na swoją intuicję, nie jestem muzykologiem, jednak pod względem dźwiękowym jestem tego pewien. I gdyby tak kiedyś wydać jej wersję w formie podwójnego mini-LP, z obi z napisami na rynek japoński, mielibyśmy najpiękniej wydaną polską płytę. Kiedykolwiek. A i tak mamy najpiękniejszą, albo jedną z najpiękniejszych polskich płyt. W ogóle.
Więcej informacji na: PŁYTY PROSTO Z JAPONII s POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ |
||
© Copyright HIGH Fidelity 2009, Created by B |