DEPECHE MODE NA WINYLU -
LIMITED EDITION O tym, że jestem depeszowcem (jest się nim przez całe życie, jak harcerzem czy alkoholikiem...) – pisałem. O tym, że mam większość regularnych wydawnictw zespołu (bootlegów nie kupowałem, bo dźwięk jest tam zwykle bardzo zły) – też. Że słucham tej muzyki często, a kolekcja DM stanowi w mojej obszernej, acz eklektycznej, kolekcji ważną część – można wywnioskować z dwóch powyższych zdań. Każda inicjatywa w tym przedmiocie jest mi więc bliska. Kiedy więc okazało się, że firma EMI przygotowała specjalne, kolekcjonerskie wydania wszystkich dotychczasowych płyt zespołu, nie przejąłem się nawet, że to część projektu jej szefa, który dwa lata temu wygłosił słynne przemówienie, w którym obwieścił koniec ery płyty Compact Disc i prognozował, że przyszłość „twardych” formatów, tj. fizycznych (w odróżnieniu od „miękkich”, czyli Sieci) leży w edycjach specjalnych, wzbogaconych o elementy wizji. Jak mówię – motywacje nie miały dla mnie znaczenia, ponieważ interesował mnie efekt. O tym, jak wygląda sprawa cyfrowej edycji albumów DM pisałem dość obszernie w artykule Depeche Mode Collectors Edition . Zaraz po pierwszej fali albumów nadeszła jednak wiadomość, że ukażą się także reedycje na winylu (niestety bez dodatkowych filmów :-). I tak oto dostaliśmy do ręki Limited Edition, z uściśleniami: remastered i Deluxe Heavy Vinyl. Pierwsza informacja dotyczy dostępności: po wytłoczeniu pewnej ilości, nie będzie dodruków. Dwie kolejne związane są z samym formatem. Zacznijmy od ostatniej, ponieważ jest najłatwiejsza do zinterpretowania i nie budzi wątpliwości: oto cała dyskografia wydana została na ciężkim, „dziewiczym” winylu o wadze 180 g. Środkowa część wprowadza jednak do analogowego świata schizofreniczny rys. Jak można się dowiedzieć ze wspomnianego artykułu, remaster odbywał się w domenie cyfrowej, nawet jeśli taśma-matka była analogowa (dwie pierwsze płyty), najpewniej w Pro-Toolsie, w rozdzielczości 24/96 lub 24/192 (wyższą częstotliwość przyjęto np. przy remasterze dorobku Genesis). To z kolei prowadzi do smutnego wniosku, że chociaż efektem końcowym, finalnym formatem jest płyta analogowa, to jednak jako źródło posłużyły taśmy-matki cyfrowe. To nie całkiem dobrze, ponieważ nie daje to pełnego toru analogowego. Z drugiej strony, niemal cała dyskografia grupy jest cyfrowa, więc i tak nie było wyjścia. Jest też dodatkowy bonus: niezależnie od parametrów opisujących nagranie taśmy-matki, właśnie takie, bez dalszych ograniczeń, otrzymujemy na płycie. Także zamiana cyfry na analog miała miejsce w wysokiej klasy przetwornikach studyjnych. Taką mam przynajmniej nadzieję... Niezależnie od tego, jak się zapatrujemy na „czystość” krwi reedycji winylowej, trzeba powiedzieć, że genialnie przygotowano jej stronę graficzną. Tak dobrze wydanych płyt DM jeszcze nie widziałem. Wszystko, począwszy od fantastycznych obwolut, po nadruki na samych płytach, zostało przygotowane niezwykle starannie i ze smakiem. Każda płyta ma rozkładany format, jak podwójny album, ze sztywną, lakierowaną i zadrukowaną kieszenią na samą płytę. Nie ma wewnątrz żadnego typu folii, więc warto chyba zaopatrzyć się od razu w jakieś godziwe – np. w katowickim RCM-ie. Co więcej – okładki mają zindywidualizowane wykończenie. Grafiki są oryginalne, jednak zadbano także o głębsze detale. I tak – pierwsze cztery płyty mają lakierowane całe okładki, a trzy pierwsze także wkładki na płytę. Black Celebration jest częściowo lakierowana, częściowo matowa i posiada wytłaczane elementy zarówno na froncie, jak i z tyłu. Music For The masses została punktowo polakierowana (tylko w wybranych miejscach), a logo na froncie – wytłoczone. I wreszcie dwie ostatnie (z tych, które otrzymaliśmy) – Violator i Songs Of Faith And Devotion są w całości matowe. Zachowano więc elementy znane z oryginałów, jednak je podrasowano i wygładzono. Prawdę mówiąc, poligrafia wygląda lepiej niż z wydań japońskich. Niestety, nie wiadomo niemal nic o procesie przygotowania tej edycji, jedynie na wewnętrznych częściach dysków, tzw. Dobiegówkach, wytłoczono sygnaturę człowieka za nią odpowiedzialnego – na wszystkich płytach znajdziemy: „Mike’s™ - The Exchange Of Remasta”, zaś na Black Celebration dodatkowo: „A Classic Case of Over Focusing... Again!”, co najwyraźniej świadczy o zaangażowaniu ludzi w ten projekt. Podobnie jak w przypadku edycji cyfrowej, tak i teraz zadbałem o jak najwierniejszy tor odsłuchowy. Tym razem punktem odniesienia były jednak wersje cyfrowe i oryginalne analogi. Wśród urządzeń towaryszących najwazniejsze to: Odtwarzacze CDAncient Audio LEKTOR PRIME (test TUTAJ) Accuphase DP-500 Carat C57 Odtwarzacze SACD: Accuphase DP-800/DC-801 Denon DCD-CX3 (test TUTAJ) Odtwarzacze wieloformatowe: Luxman DU-50 LINN Unidisk 2.1 Analog: Gramofon – Transrotor Turbillon oraz Transrotor LaRoca Wkładki – Dynavector XV-1S oraz Koetsu Rosewood Signature Przedwzmacniacze gramofonowe – Manley Steelhead oraz RCM Sensor Prelude Amplifikacja: Wzmacniacz zintegrowany – Leben CS-300 (test TUTAJ) Przedwzmacniacz+końcówka mocy – KRELL EVO 222+402 Końcówka mocy – Luxman M-800A Kolumny Harpia Acoustics Dobermann (test TUTAJ) Audiowave 141 SE (test TUTAJ) Oficjalna strona zespołu: DEPECHE MODE Strona poświęcona remasterom: DM REMASTER Depeche Mode
Speak&Spell Spis utworów: Side A 1. New Life 2. I Sometimes Wish I Was Dead 3. Puppets 4. Boys Say Go! 5. Nodisco 6. What's Your Name ? Side B 1. Photographic 2. Tora! Tora! Tora! 3. Big Muff 4. Any Second Now (Voices) 5. Just Can't Get Enough 6. Dreaming Of Me Mute DMLP1 (STUMM5) Data wydania: 05.10.1981/12.03.2007 Format: 180 g LP Brzmienie nowej wersji jest mocne i wyraziste, znacznie lepsze niż na oryginale. Już przy wersji cyfrowej nowego remastera słychać było, ze na taśmie-matce było znacznie, znacznie więcej niż by to wynikało z edycji winylowych i CD do tej pory. Trochę szkoda, że nie pokuszono się o remaster w domenie analogowej, jako że nagranie powstało w tej technologii, ale to – trudno. Dość szybko można skonstatować, że starano się, aby winyl brzmiał jak wersje cyfrowe, ze wskazaniem na SACD. Chodzi przede wszystkim o witalność i balans tonalny. Udało się to znakomicie, przez co nieco zmarnowano okazję do nadrobienia błędów poczynionych przy edycji SACD/DVD. Chodzi przede wszystkim o dość jasny balans tonalny. Nie ma dwóch zdań, że dzięki temu otrzymujemy ilość informacji, o jakiej do tej pory fan DM mógł tylko marzyć, ale przy tym całość rozjaśniono. W każdym razie, wydobyto przy tym wiele z naturalnej energii syntezatorów – uderzenia perkusji są mocne i dynamiczne, nawet w porównaniu z SACD. Całość jest dobrze zorganizowana i czysta. Nieco zabrakło mi dokładnego pokazania wokali, które znakomicie pokazane były na Construction Time Again, a co ma też miejsce w cyfrowej wersji tego albumu. Pomimo bogactwa detali, ich drobne elementy są trochę schowane, jakby przykryto je większymi planami. Kiedy w Sometimes I Wish Was Dead gra we wstępie coś w rodzaju pozytywki (to oczywiście syntezator, ale o takim brzmieniu), na cyfrze dokłądnie słychać jej „zaplecze”, tj brusy i lekkie brumienie – na winylu znacznie słabiej. Jakby nie było, to nagranie kapeli popowej (wówczas) z początku lat 80. i jak na tego typu produkcję osiągnięto znakomite efekty. Duran Duran czy Alphaville z tamtych lat brzmią znacznie gorzej. JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 5-6/10
Depeche Mode
Abroken Frame Spis utworów: Side A 1. Leave In Silence 2. My Secret Garden 3. Monument 4. Nothing To Fear 5. See You Side B 1. Satellite 2. The Meaning Of Love 3. A Photograph Of You 4. Shouldn't Have Done That 5. The Sun & The Rainfall Mute DMLP2 (STUMM9) Data wydania: 03.04.1982/12.03.2007 Format: 180 g LP Płyta, co zaskakujące, nie brzmi tak dobrze jak jej cyfrowy odpowiednik. Kiedy słuchałem wersji SACD byłem pod wielkim wrażeniem koherencji i pełni brzmienia. Tutaj wszystko jest bardziej rozmyte, już bez tego znakomitego skupienia. Efekt ten występuje na wszystkich płytach Limited Edition LP, jednak w znacznie mniejszym stopniu niż tutaj. Wokal na Abroken... jest schowany za kapelę, a bas nie jest tak prominentny i nie robi takiego wrażenia jak chociażby z CD. Z drugiej strony to jedyna płyta tej edycji, która w żaden sposób nie brzmi jasno, ani ostro, czym przypomina oryginał. Poziom nagrania też jest wyraźnie niższy niż przy pozostałych płytach, co jest akurat sygnałem pozytywnym, świadczącym o tym, że nie zastosowano aż tak głębokiej kompresji. Podsumowując – całość brzmi nieco miękko, bez wyostrzeń, ale też bez fantastycznego basu, jaki był na SACD. JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 6/10
Depeche Mode
Construction Time Again Spis utworów: Side A: 1. Love In Itself 2. More Than A Party 3. Pipeline 4. Everything Counts Side B: 1. Two Minute Warning 2. Shame 3. The Landscape Is Changing 4. Told You So 5. And Then... 6. Everything Counts - Reprise Mute DMLP3 (STUMM13) Data wydania: 09.09.1983/02.04.2007 Format: 180 g LP Całkiem mocny bas, niezła dynamika i sporo środka – to rzeczy, które w innych płytach nieczęsto występują. Przejrzystość i klarowność tej wersji jest znacząco lepsza niż starszych edycji, które brzmiały znacznie bardziej „papierowo”. Mimo to, pewnych rzeczy, które najwyraźniej leżą po stronie realizacji, nie da się przeskoczyć, a wśród nich np. „pudełkowatego” wokalu, z obciętymi skrajami pasma. Mimo to taki, jaki jest, podawany jest w ładny sposób, z dobrym rysunkiem, wyraźnie pokazując młody wiek Dave’a Gahana. Góra jest zaskakująco perlista, chociaż i tutaj można wyższa średnica brzmi czasem dość twardo. Niższego basu nie ma w ogóle, taki urok tego tytułu, a scena nie jest zbyt głęboka. Mimo to całość brzmi naprawdę fajnie. Słuchając Pipeline zostaniemy zaskoczeni oddechem, logiką muzyczna, jakiej nie słychać nawet na SACD. Wydaje się bowiem, że najlepiej wyszły przy tej edycji wszystkie nagrania, które nie wymagały dużej kompresji i mogły pozostawić sporo oddechu i swobody. W każdym razie, wokal został podany naprawdę daleko (tak, jak powinien), ze specyficznym, głuchym pogłosem sugerującym nagranie w jakimś niewielkim pomieszczeniu. Świetnie pokazane tutaj zostały też chórki. Tak powinny brzmieć wszystkie nagrania z tej płyty, a tak nie jest. Bas w z Everything Counts był bowiem raczej lekki. Z kolei gitara we wstępie – bardzo ładna. Generalnie, trzeba powiedzieć, że to nieźle zremasterowany materiał, nieco rozjaśniony, ale do przyjęcia. I tak znacznie lepszy niż oryginał. JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 5-6/10
Depeche Mode
Some Great Reward Spis utworów: Side A: 1. Something To Do 2. Lie To Me 3. People Are People 4. It Doesn't Matter 5. Stories Of Old Side B: 1. Somebody 2. Master And Servant 3. If You Want 4. Blasphemous Rumours Mute DMLP4 (STUMM19) Data wydania: 24.09.1984/02.04.07 Format: 180 g LP To płyta, która brzmi wyraźnie lepiej niż jej cyfrowy odpowiednik, według mnie – najgorszy z całej serii. Przede wszystkim dźwięk nie jest tak napastliwy, a zarazem nie jest głuchy jak na oryginale i SACD. Czasem sybilanty, jak w chórku śpiewającym It’s a Something To Do w utworze pod tym samym tytułem wyskakują przed resztę pasma, ale generalnie wolę tę wersję niż cyfrową. Góra często gra w dość „przypalony” sposób, ale nadaje to całości nośny i mocny charakter, którego wcześniej nie miała. Klarowność jest niezła, szczególnie jeśli chodzi o bas – rzecz, która np. na płycie Black Celebration gdzieś się zagubiła. Należy jednak pamiętać, że podobnie jak reszta Limited Edition LP, tak i ta płyta jest generalnie dość jasna, przez co na jasnym systemie zabrzmi krzykliwie. Wiem, że to głupie myskleć o systemie pod kątem nagrań, ale jeśli ktoś chciałby tak właśnie zrobić, to sugerowałbym n. raczej Fat Boba Tranasrotora http://www.highfidelity.pl/artykuly/0706/transrotor1.html niż RPM10 Pro-Jecta. W każdym razie, słuchając winylu można bez cienia wątpliwości powiedzieć, że coś z cyfrową wersją jest nie tak. JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 6/10
Depeche Mode
Black Celebration Spis utworów: Side A: 1. Black Celebration 2. Fly On The Windscreen - Final 3. A Question Of Lust 4. Sometimes 5. It Doesn't Matter Two Side B: 1. A Question Of Time 2. Stripped 3. Here Is The House 4. World Full Of Nothing 5. Dressed In Black 6. New Dress Mute DMLP4 (STUMM19) Data wydania: 17.03.1986/02.04.07 Format: 180 g LP To jedna z przełomowych – przynajmniej dla mojego depeszowania – płyt tej grupy. Chociaż znałem wcześniejsze dokonania (z radia i pożyczanych kaset), chyba od Construction..., to jednak dopiero wydana w Polsce winylowa wersja albumu, zakupiona równolegle z płytą-zbiorem singli pokazała mi grupę z mocniejszej strony, także w lepszej jakości. Znam więc każdą nutę tego wydawnictwa. Co więcej – znam je z czarnego krążka. Z pewnym niepokojem czekałem więc, aż nałożę płytę na talerz gramofonu. Chyba niepotrzebnie. Już pierwsze sekundy i słychać, że znacząco poprawiono odstęp sygnału od szumu. Polska wersja była pod tym względem kiepska, jednak także zakupiony później angielski oryginał miał w tej mierze niewiele do powiedzenia. Tutaj – wejście, z odgłosami i pierwszym uderzeniem syntezatora jest czyste, mocne i klarowne. Każdy pojedynczy dźwięk był wyraźnie odseparowany od tła i miał sens. Np. głos z radia (?) słyszany był daleko z tyłu i miał świetnie uchwycony charakter starej audycji nadawanej na falach krótkich. Czuć pełną swobodę i oddech. Wokal Dave’a także jest czytelny, tj. wyodrębniony na tle innych instrumentów, i ładny. Jedynie jego artykulacja i głębia, w porównaniu z oryginałem, niewiele się poprawiły. Mówiąc o ‘oryginale’ w przypadku Limited Edition myślę oczywiście o edycjach winylowych – płyty CD, aż do Black Celebration były żałośnie płaskie i bez życia, nie biorę ich więc nawet pod uwagę. Czytelność poszczególnych instrumentów jest bardzo dobra. Niestety, wady mastera (oczywiście go nie słyszałem, ale we wszystkich kolejnych wersjach pewne rzeczy się powtarzały, można więc chyba przyjąć, że tak jest na taśmie-matce) tj. spłaszczona dynamika i brak prawdziwego basu – jest jedynie jakiś zarys, bez konturu – pozostały. Pod względem namacalności dźwięku znacznie lepiej niż tytułowa kompozycja, wypada Fly On The Windscreen, z mocnym wejściem zniekształconego wokalu. Wreszcie jest jakiś bas, ale też bez mocnego, mięsistego wypełnienia. Nie ma na pewno nic wspólnego z tym, co się dzieje na Violatorze, gdzie w pełni wykorzystano możliwości, jakie dał proces remasteringu.W każdym razie, scena jest klarowna i czysta, może zwykle nie za głęboka, jednak w spokojniejszych kawałkach, jak Sometimes otwiera się nadzwyczaj pięknie. Wokal Martina Gore’a był tam daleko, daleko, jednak z dobrym rysunkiem, bez zamazywania konturów. Całość, jak pozostałe płyty, jest dość jasna, ale jest naprawdę nieźle. JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 5-6/10
Depeche Mode
Music For The Masses Spis utworów: Side A: 1. Never Let Me Down Again 2. The Things You Said 3. Strangelove 4. Sacred 5. Little 15 Side B: 1. Behind The Wheel 2. I Want You Now 3. To Have And To Hold 4. Nothing 5. Pimpf Mute DMLP6 (STUMM47) Data wydania: 28.09.1987/12.03.2007 Format: 180 g LP To płyta, która od zawsze była dla mnie problematyczna – przynajmniej jeśli chodzi o dźwięk. Znakomicie wyprodukowana, była szczytowym osiągnięciem Alana Wildera w ramach zespołu. Nieco pompatyczna, ma jednak rozmach nigdzie indziej u DM niespotykany. Ponieważ od dawna słucham testowo na wszystkich możliwych gramofonach maxi-singla Behind The Wheel, nagranego z prędkością 45 rpm, o średnicy klasycznej płyty, a więc naprawdę dobrze, od tego utworu rozpocząłem też odsłuch tego albumu. Pomijając różnice w miksie, od razu słychać, że nie udało się zachować genialnego uderzenia basu maxi-singla. Dźwięk w wersji albumowej jest spokojniejszy, łagodniejszy. Jednak, co zaskakujące, winyl gra lepiej niż jego cyfrowa wersja (remasterowana). Chodzi przede wszystkim o to, że wokale są tutaj podawane w wyraźniejszy, bardziej „ludzki” sposób. Wersja SACD jest pod tym względem gorsza, chowając głosy pod instrumentami. Bas, jak wspomniałem, nie jest tak sprężysty, jak by mógł być, ustępując znacząco temu z Violatora (widzą Państwo pewną prawidłowość?) i słychać raczej jego podtrzymanie niż wybrzmienie. Wyższa średnica jest, jak na pozostałych płytach, dość mocna i czasem potrafi przysolić. Detaliczność jest na niezłym poziomie, chociaż słychać, że w raz z mocną górą nie idzie jej specjalnie rozbudowana rozdzielczość. Scena dźwiękowa ma całkiem duże rozmiary. Jak zwykle, najlepiej wypadają utwory, gdzie nie ma „ciśnienia”, jak Pimpf. Świetnie słychać tam było aurę wokół fortepianu, a dzwoneczki zabrzmiały lepiej niż z SACD. To tutaj niskie uderzenie dużego fortepianu i perkusji nadały całości pompatyczny, dostojny charakter – taki, jaki chyba powinien ten utwór mieć. JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 6-7/10
Depeche Mode
Violator Spis utworów: Side A: 1. World In My Eyes 2. Sweetest Perfection 3. Personal Jesus 4. Halo 5. Waiting For The Night Side B: 1. Enjoy The Silence 2. Policy Of Truth 3. Blue Dress 4. Clean Mute DMLP7 (STUMM64) Data wydania: 19.03.1990/12.03.2007 Format: 180 g LP Bez cienia wątpliwości to najlepiej nagrana płyta w dorobku DM i jednoznacznie najlepiej przygotowany winyl w tej serii. Basiur daje o sobie znać momentalnie – jest duży, mięsisty i naprawdę rządzi. Dlaczego, ach dlaczego nie można było tego zrobić przy pozostałych płytach! W odróżnieniu od wersji SACD ma nieco bardziej miękki atak. Różnica nie jest duża, jednak odczuwalna. Co więcej – ma tutaj lepszą barwę. Mocno gra oczywiście i góra. Nie ma wątpliwości, że jest czysta i ma prawidłowo oddany atak, chociaż czasem wydaje się, że mogłoby jej być ciut mniej. To samo dotyczy wyższej średnicy. Kiedy w World In My Eyes Gahan śpiewa w wyższych rejestrach, jego głos traci oparcie na dole i nieco wychodzi przed instrumenty. Podkreślana jest także gardłowa artykulacja i mniej słychać śpiewu z przepony. Jednak czystość i staranność produkcji nie budzą żadnych wątpliwości. To co zwraca uwagę, to znakomita detaliczność – element powtarzający się przy większości płyt tej edycji. Na scenie faworyzowane są pierwsze plany , jednak kiedy w „Halo”, zaraz na początku, uderza perkusja, na którą nałożony jest długi pogłos, ten wybrzmiewa daleko w głąb. Świetna płyta i znakomita realizacja (piękny bas). JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 7-8/10
Depeche Mode
Songs of Faith and Devotion Spis utworów: Side A: 1. I Feel You 2. Walking In My Shoes 3. Condemnation 4. Mercy In You 5. Judas Side B: 1. In Your Room 2. Get Right With Me 3. Rush 4. One Caress 5. Higher Love Mute DMLP8 (STUMM106) Data wydania: 22.03.1993/12.03.2007 Format: 180 g LP Podobnie jak na Violatorze, tak i tutaj mamy do czynienia z mocnym, pełnym basem. Odróżnia to tę wersję od wersji cyfrowej na plus. Try Walking In My Shoes zbudowany jest na podkładzie mocnego pulsu basu, który z dobrym gramofonem zostanie wspaniale wydobyty i posłuży jako motyw przewodni. Na szczęście niski zakres nie dominuje nad muzyką. Balans tonalny wersji SACD i LP jest niemal identyczny. JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 5/10
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ |
||
© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B |