DARK TRANQUILLITY
„FICTION”
Spis utworów:
1. Nothing To No One
2. The Lesser Faith
3. Terminus (Where Death Is Most Alive)
4. Blind At Heart
5. Icipher
6. Inside The Particle Storm
7. Empty Me
8. Misery's Crown
9. Focus Shift
10. The Mundane And The Magict
Wytwórnia: Century Media Records
Data wydania: 24.04.07
Format: CCD
Nazwa Dark Tranquillity od prawie 15 lat budzi we mnie bardzo pozytywne skojarzenia. Dwa pierwsze longplaye tego zespołu („Skydancer” z 1993 i „The Gallery” z 1995) wciąż utrzymują się na mojej prywatnej liście TOP10 albumów wszechczasów. Niestety jakoś tak się złożyło, że ostatnią w miarę zjadliwą dla mnie płytą D.T. był wydany w 1997 „The Mind’s I”. Co ma do zaoferowania Dark Tranquillity 10 lat później? Okazuje się, że bardzo wiele...
Już po pierwszym przesłuchaniu wiedziałem, że dysk ten wyląduje w moim odtwarzaczu nie pięć, ani nie dziesięć razy, lecz przez jakiś czas będzie obracać się w nim na okrągło. Pierwszym miłym zaskoczeniem był fakt, że z oryginalnego składu (zespół powstał w 1989 r. w Göteborgu) pozostało aż czterech muzyków: perkusista Anders Jivarp, gitarzyści Niklas Sundin i Mikael Stanne, który już podczas debiutu przechwycił mikrofon i dzierży go do dzisiaj, oraz basista Martin Henriksson. Rzadko się zdarza, by czterech metalowców trzymało się razem przez prawie dwie dekady. „Fiction” przynosi porcję solidnego, jak najbardziej melodyjnego, aczkolwiek ciężkiego grania. Jak przystało na jednych z twórców göteborskiej szkoły balans pomiędzy melodią a ciężarem jest idealny. Agresywne fragmenty, jak np. gitara rytmiczna z „Focus Shift”, przeplatają się z instrumentami klawiszowymi, brutalny growling Mikaela Stanne miesza się z łagodną deklamacją albo wręcz z niewieścim wokalem niejakiej Nell na „The Mundane and the Magic”. Ten ostatni skądinąd przypomina najlepsze czasy zespołu i perełki, takie jak „A Bolt of Blazing Gold” czy „Through Ebony Archways” (tak, tak, z debiutu). Całość tworzy wspaniały klimat, idealny zarówno na nocne wędrówki po lesie z Ipodem, jak również do bicia rekordów przejazdu „autostradą” A4 na dystansie Balice - Brzęczkowice (12 minut od bramki do bramki chyba i tak jest mało realne przy obecnym stanie tego odcinka).
W brzmieniu dominuje sekcja rytmiczna, co nie przeszkadza w śledzeniu gitar i klawiszy, które mimo wszystko grają wiodącą rolę muzycznie. Wokal jest dobrze wyeksponowany, aczkolwiek zbyt dużo wydarzeń dzieje się na środku sceny. Ja bym to trochę inaczej zmiksował, położywszy większy nacisk na gitary, ale na pewno brzmienie całości jest nowoczesne i słucha się tego zdecydowanie przyjemniej niż „The Gallery”, o „Skydancerze” nie wspominając. Najbardziej drażni kompresja dźwięku, która powoduje, że trzeba słuchać naprawdę głośno, by móc odczuć potęgę brzmienia. Pod tym względem „The Gallery” wypada zdecydowanie lepiej. Nie miałem niestety możliwości posłuchania ww. płyt z winylu, być może to porównanie ukazałoby wyższość realizacji z połowy lat ‘90 ubiegłego stulecia nad nowoczesnymi trickami.
Nie polecam limitowanego wydania, gdyż nie zawiera ono dodatkowej płyty DVD, jak można by sądzić, a jedynie promocyjne wideoklipy (dostępne w Internecie) oraz fragment z próby zespołu, nagrane jako dodatek na CD. No chyba, że ktoś koniecznie chce się stać posiadaczem naszywki na katanę z logo D.T., którą zawiera ta edycja.
Podsumowując, „Fiction” mogę z czystym sumieniem polecić wszystkim czytelnikom „HIGH Fidelity Online”, nie tylko maniakom gatunku. Być może pora więc, aby uzupełnić moją kolekcję o brakujące cztery tytuły Dark Tranquillity?
Tomek Folta
JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 7/10
Strona zespołu: DARK TRANQUILLITY
MACHINE MEN
„CIRCUS OF FOOLS”
Spis utworów:
1. Circus of Fools
2. No Talk Without the Giant
3. Ghost of the Seasons
4. Tyrannize
5. Shadow Gallery
6. Where I Stand
7. Border of the Real World
8. Dying Without a Name
9. Cardinal Point
Wytwórnia: Century Media Records
Data wydania: 19.02.07
Format: CCD
„Circus Of Fools” to już trzecia płyta fińskiego Machine Men. Pierwszy rzut oka na raczej bezstylową, eksponującą logo okładkę nie pozwala jednoznacznie określić, z czym będziemy mieć do czynienia. Wiadomo, Finlandia kojarzy się głównie z grającymi z płyty na płytę melodyjniej, skruszonymi niedobitkami starej deathmetalowej sceny vide Sentenced. I taka oto niepewność towarzyszy nam jeszcze przy kilku pierwszych taktach, aż wraz z spektakularnym entree wokalisty wszystko staje się jasne - Machine Men grają współczesny melodyjny heavy metal, nieco zbyt ostentacyjnie czerpiący ze spuścizny wielkich wokalistów – Bruce’a Dickinsona i Roba Halforda, ale poza tym ze wszech miar poprawny.
Wszystko, co się na płycie dzieje, utrzymane jest w zrównoważonym, osadzonym około średnicy, spójnym, ale momentami odrobinę mało selektywnym brzmieniu. Jest ono raczej gęste, trzymane w ryzach przez nieco zbasowane gitary i zupełnie pozbawione zapadających w pamięć fajerwerków produkcyjnych, toteż chyba bezpieczniej jest się skupić na warstwie muzycznej. A tutaj niezły warsztat muzyków i spora sprawność aranżacyjna są lekko tłamszone dominującym wokalem i chwilami zbyt podniosłym epickim klimatem piosenek. Jest też sporo zawodzących dysonansowych gitarowych nakładek, bez wyraźnych ciągot do ornamentyki czy wirtuozerii, co przy poprawnej motoryce gitar rytmicznych nadaje muzyce mocno energetycznego, swobodnego rockowego charakteru i tym Machine Men zdają się na tle innych heavymetalowych zespołów nieco wyróżniać. W kilku utworach pojawiają się agresywniejsze thrashowate gitary, ale chyba w obecnej linii stylistycznej – już nie „retro” a powiedzmy że „nowej” (chociaż nie potrafię się doliczyć, której konkretnie) fali „nowego” heavy metalu – takie ciągoty do zaostrzania brzmienia zdają się być obowiązującym remedium przeciwko pomówieniom o metroseksualny bagaż tej muzyki.
Reasumując, właśnie otrzymaliśmy ułożony i skrojony dla umiarkowanie wybrednej publiki heavymetalowy produkt, który nikogo oryginalnością nie powali, acz miłośników takiej muzyki na pewno wprowadzi w stan przyjemnego uśpienia zmysłu obiektywnej oceny. I taki właśnie jest problem tego zestawienia. Jest to zresztą syndrom wszystkich ukazujących się dziś płyt z podobną muzyką. Dziś proceduralne standardy produkcyjne współczesnego heavy metalu nie odbiegają zbytnio od wszechobecnych w radio i MTV komercyjnych odmian ciężkiego rocka. Z jednej strony wyrównuje to poziom jakości nagrań i demokratyzuje wymagany wkład w produkcję płyt, dając młodym zespołom szanse na dobrą ekspozycję nawet przy zaniżonym poziomie kreatywności. Z drugiej strony coraz trudniej w powodzi podobnie brzmiących płyt-produktów znaleźć oryginalny talent. Wydaje mi się jednak, że Machine Men jakichś szczególnych nachalnych pretensji do oryginalności nie mają i dlatego też paradoksalnie wypadają w miarę strawnie.
Wciąż jednak mówimy o mało znanym przedstawicielu nurtu operującego eksploatowanym od ponad trzydziestu lat, stosunkowo łatwo przyswajalnym językiem aranżacyjnym. Zgodnie z przewidywaniami o oryginalności w skali gatunku możemy zapomnieć, a odtwarzacz śmiało nakarmić którąś z ostatnich płyt Iron Maiden czy Judas Priest, by najkrótszą drogą dotrzeć do odpowiedzi na pytanie – dlaczego?
Dla tych, którzy nadal wierzą – Machine Men to zupełnie przyzwoicie grający, wyraźnie doinwestowany studyjnie zespół, który fanom lżejszego metalu z pewnością dostarczy wiele rozrywki.
Zbyszek Bielak
JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 6/10
Strona zespołu: MACHINE MEN
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ
|