pl | en

Wywiad

WIKTOR KRZAK
Haiku-Audio

Właściciel, konstruktor

Kontakt: Wiktor Krzak
ul. Ślusarska 9 (Zabłocie)
Kraków | POLSKA


haiku-audio.pl

KRAKÓW/Polska


Wywiad

Rozmawiał: Wojciech Pacuła
Zdjęcia: Wojciech Pacuła | Jarek Łukaszewicz

No 195

1 lipca 2020

HAIKU-AUDIO jest polską, mającą swoją siedzibę na krakowskim Zabłociu, firmą specjalizującą się w produkcji wzmacniaczy audio. Powstała w 2012 roku z inicjatywy WIKTORA KRZAKA, muzyka i pasjonata audio, a swoją nazwę zaczerpnęła z typu układu wzmacniacza wyjściowego firmy Talcomp. Rozmawiamy z jej założycielem.

uż o tym mówiłem, pisałem, ale powtórzę raz jeszcze: w Krakowie wszyscy się znają. Albo przynajmniej znają kogoś, kto zna wszystkich pozostałych. A w ostateczności każdy z każdym ma coś wspólnego. To niewielkie miasto, z siecią powiązań, kilkoma dobrymi szkołami i uczelniami, a nade wszystko z Uniwersytetem (wiadomo, którym). W Polsce, że tak powiem, świetnie się mają stereotypy na temat tego miasta, które zawsze wydawały mi się „od czapy”. Nie rozumiałem żarcików na mój temat, trudno mi się było dopasować do wizji, jaką mieli ludzie z „zewnątrz”, a nie chcąc być niegrzeczny, tylko się uśmiechałem.

Coś jednak jest w jednym z nich – to miasto artystów. Albo obecnych, albo byłych, a przede wszystkim – przyszłych. Większość z tych obietnic, jakie Kraków im daje nie zostanie spełnionych, jednak duża część znajdzie takie, czy inne rozwinięcie. Jednym z nich jest WIKTOR KRZAK, założyciel, właściciel i motor napędowy firmy Haiku-Audio. Wykształcony muzyk, wykształcony elektronik, pasjonat lamp i japońskiej estetyki – to wszystko znajdziemy we wzmacniaczach audio, które wychodzą spod jego ręki.

O powstaniu firmy, pierwszych projektach, stosowanych przez niego technikach, a także najnowszych urządzeniach z WIKTOREM KRZAKIEM rozmawia WOJCIECH PACUŁA.

WOJCIECH PACUŁA: Otwórzmy nasze spotkanie klasycznie: kiedy powstała firma Haiku-Audio?
WIKTOR KRZAK: To było w 2012 roku. Wcześniej zajmowałem się projektowaniem urządzeń dla innej firmy. Firma przeniosła się do Warszawy, ja nie chciałem, więc się rozstaliśmy. Zostało mi po tej przygodzie sporo pomysłów i zaczętych projektów, a także gotowych urządzeń.

Jednym z nieukończonych projektów był wzmacniacz, który miał się nazywać HAIKU, a który wciąż żyje jako BRIGHT w ofercie Haiku-Audio. I już wiadomo, skąd się wzięła nazwa mojej firmy:) Model Bright był więc od samego początku w formie Mk2, nie było modelu Mk1, bo to był oryginalny Haiku. Jego prototyp powstał w latach 2005-2006, wzmacniacz ma już więc trochę lat. To wzmacniacz hybrydowy, trzystopniowy. Byłem też – wciąż jestem – zafascynowany estetyką japońską, co ładnie spina wszystko w całość.

WP: od razu, w 2012 roku, wiedziałeś, że to będzie „prawdziwa” firma, a nie DIY?
WK: Od razu, takie było założenie. Ponieważ miałem już styczność z branżą, z firmą produkcyjna, wiedziałem, jak moja firma powinna wyglądać, co można zrobić, a czego nie można i na czym polega prawdziwa produkcja.

WP: Jeśli znałeś branżę, to nie zniechęciło cię to, że to trudne zajęcie, trudna branża?
WK: Są rzeczy, które mi się podobają i się nimi zajmuję mimo różnych przeciwności i są rzeczy, które mi się nie podobają i nie będę się nimi zajmował bez względu na wszystko. Wiedziałem więc, że prędzej, czy później szala przechyli się na stronę muzyczna, albo elektroniczna. Jak widać – w tym momencie jestem w fazie „elektronicznej”. Choć wciąż gram, bo to moja kolejna pasja. Zresztą muszą się one balansować, doba ma tylko 24 godziny.

WP: Pierwsza była hybryda, skąd więc pomysł na wzmacniacz lampowy?
WK: Hybryda wzięła się stąd, że w czasie, kiedy projektowałem Haiku, w Polsce by wielki kłopot z pozyskaniem wysokiej klasy transformatorów głośnikowych. Szukałem i wzmacniaczy OTL – wciąż krąży mój artykuł na temat OTL-a i dlaczego musi on mieć tranzystor na wyjściu – i doszedłem do tego, że aby ominąć problem transformatora, trzeba to zrobić za pomocą tranzystora. Ważne było dla mnie również to, aby urządzenia były dostępne dla dużej grupy ludzi.

Robię sprzęt dla melomanów, którzy większość wydatków na muzykę poświęcają na koncerty i płyty, a nie na sprzęt. Dlatego tak ważne było, aby moje produkty były jak najlepsze, ale też wciąż przystępne cenowo. Są oczywiście strategie polegające na oferowaniu na początku sprzętu z górnej półki. Ja miałem inny pomysł. Zresztą duża ich część to byli moi znajomi. Pierwszym impulsem było to, że miałem coraz więcej zamówień, a nie chciałem tego robić „pod stołem”, chciałem mieć wszystko uporządkowane. Poszedłem więc do urzędu i zarejestrowałem firmę Haiku-Audio.

Pierwszym poważnym klientem był Michał Łanuszka, dziennikarz, wokalista, poeta. Żeby było ciekawiej – jego ojciec uczył mnie w Technikum Łączności elektroniki. Michał przyszedł do mnie i powiedział, że słyszał o jakimś wzmacniaczu, który kiedyś zrobiłem i że „też by taki chciał”. Więc zrobiłem mu ten wzmacniacz – w pracowni rzeźbiarskiej mojego ojca. Wygospodarowałem sobie w niej część dla mnie, zrobiłem jeden wzmacniacz drugi i tak poszło.

WP: To był Haiku?
WK: Nie, to były wzmacniacze lampowe – jednostkowe produkty więc nie było problemu z dostępnością transformatorów wyjściowych – ale hybryda wciąż czekała na swój dzień. Bright Mk2 był moją próbą wejścia do biznesu. Oferowałem go początkowo jako kit do samodzielnego montażu. Później pojawiły się sensowne transformatory do wzmacniaczy lampowych, a w końcu sam zacząłem je robić.

WP: A skąd w ogóle zainteresowanie lampą?
WK: Moja fascynacja lampą wzięła się od radia lampowego, którego słuchałem. Dlatego ciągle usiłowałem ją gdzieś zaimplementować. Tak w ogóle, to lampa wzięła się u mnie ze starych książek o lampach. Mój wujek był elektronikiem – okazało się, że jednocześnie mistrzem bridża sportowego, autorem podręczników i poradników – i to on dał mi swoje książki. Miałem wrażenie, że lampy to antyczna historia, dopóki, kiedy w 1999 roku nie zobaczyłem wzmacniacza Audio Note’a. To spotkanie, w sklepie Zena Studio na ulicy Szerokiej w Krakowie, zmieniło mój świat.

Poznałem wówczas Andrzeja Piwowarczyka, jednego z pierwszych w Polsce „nowożytnych”, jeśli tak mogę powiedzieć, producentów wzmacniaczy lampowych. Pierwsze transformatory głośnikowe zacząłem robić w Talcompie i były to transformatory toroidalne. Kiedy powstał Haiku-Audio wróciłem do tego pomysłu. Problemem było to, że maszyny do transformatorów toroidalnych są drogie, bo są skomplikowane. Można z nimi uzyskać bardzo dobre parametry – na przykład pasmo do 200 kHz. Ale udało mi się uzyskać dobry dźwięk w dużej mierze dzięki wymyślonej przeze mnie technice „ananasa” – transformatora, który jest wysoki i wąski.

Teraz stosuję klasyczne transformatory EI, ale z na tyle dobrymi blachami i podzespołami, że uzyskuję wszystko, to co przedtem i jeszcze więcej. Transformatory nawija, według mojego projektu, Leszek Ogonowski. Od projektu do ostatecznego wyniku, jakiego oczekiwałem, minął rok. Ważne było, aby to były uzwojenia bifilarne, co jest szczególnie trudne do wykonania. Dzięki temu sprzężenie magnetyczne między tymi uzwojeniami jest bliskie 1, a indukcyjność rozproszenia spada o kilka rzędów wielkości.

WP: Dla kogo w ogóle robisz wzmacniacze?
WK: Jak to dla kogo? – Dla melomanów :) Dla tych, którzy zwracają uwagę przede wszystkim na muzykę. Są też grupy, które się pojawiły z biegiem czasu, na przykład ludzie, którzy lubią mieć polski sprzęt i szukają jak najlepszych. Dla nich ważne jest to, żeby sprzęt nie był bardzo „popularny”, szukają czegoś specjalnego. Ważną grupą jest też grupa będąca amalgamatem melomana i audiofila.

A tak naprawdę po prostu robię wzmacniacze i zostawiam ludziom to, co oni z nimi zrobią – to taka moja wersja „metody Lutosławskiego”. To są rzeczy, które nie mają wracać na serwis, nie mają się zmienić przez lata i mają przedstawiać mój smak estetyczny, zarówno jeśli chodzi o brzmienie, jak i o kulturę techniczną. Chodzi mi o wizualną stronę wnętrza, jak jest wykonany. Wzmacniacz, który jest wykonany funkcjonalnie jest zwykle również estetyczny. Funkcjonalne rzeczy są piękne same w sobie.

WP: Masz swoją własną gradację „ważności” lamp?
WK: Trudno powiedzieć jednoznacznie, chociaż rzeczywiście coś w tym jest. Cały czas szanuję pentodę EL34, to świetna lampa. Od niej też zaczynałem. Triody 300B i 211 pojawiły się znacznie później ze względów budżetowych. Wcześniej nie były dostępne, a w dodatku muszą iść w parze z wysokiej klasy elementami, same w sobie nie grają. Sens stosowania lepszych lamp jest tylko wtedy, kiedy umiemy je wykorzystać. A to oznacza, że wzmacniacz robi się bardzo drogi – i w produkcji i użytkowaniu. Odbiorca musi być na to gotowy.

WP: Myślisz, że twoi odbiorcy są gotowi na takie wzmacniacze?
WK: Tak, powoli formuje się grupa nabywców, którzy chcą czegoś „więcej”. Podstawowy obszar moich zainteresowań się nie zmienia – od lat nie właściwie zmienialiśmy cen właśnie po to, aby nasze wzmacniacze były dostępne dla wielu ludzi.

Ale, dość nagle, znaleźli się ludzie, którzy znali moje wcześniejsze projekty, którzy stwierdzili, że chcieliby wydać na mój produkt więcej pieniędzy. Tak zrodził się potężny wzmacniacz tranzystorowy, w formie monobloków. A potem pomysł na 300B i 211. Ale to zupełnie inna historia niż EL34 i 6550, tu zaczynają się koszty dotyczące opracowań, testów itp. Ale to właśnie te stosunkowo niedrogie produkty pozwoliły nam sfinansować produkty high-endowe.

WP: 211 wydaje się być taką „perłą w koronie” wielu producentów, prawda?
WK: Tak, to wyjątkowa lampa. Dlatego, jeśli chodzi o poważnych producentów, to jest rzadkość – bo jest trudna. Jej napięcie zasilania jest bardzo wysokie co wciąż jest banalne, natomiast ma bardzo dużo implikacji, głownie w transformatorach wyjściowych, w zasilaczu, ale i w wielu innych elementach. Napięcie zasilania przekraczające 800 V – zwykle to 1000-1200 V – powoduje, że wszystkie elementy muszą być zupełnie inne. A to generuje kolejne problemy.

Wiele z nich można pominąć wykonując wzmacniacz dla siebie. Sprzedając go innym nie można jednak ryzykować. A jedna z moich głównych zasad jest taka: sprzęt musi być w 100% bezpieczny. Nie obciążam nigdy w pełni lamp, podzespoły mają duży zapas mocy, żebym mógł być spokojny, że jeśli ktoś nie wyłączy wzmacniacza przez kilka dni, to nic się z nim nie stanie. Nie próbujcie tego w domu – ja to robię za was :)

WP: Uważasz, że 211 jest jednak lepsza niż 300B?
WK: Moim zdaniem tak, 211 i 845 to szczyt szczytów, przynajmniej na papierze. Przy niektórych 300B gra lepiej, a z niektórymi 211 i 845. Wszystko zależy od głośników. Ja popełniam błąd perspektywy, ponieważ patrzę na wzmacniacz jako konstruktor, czyli tak, jakby był autonomicznym „tworem”. A w rzeczywistości zawsze będzie on grał z konkretnymi kolumnami w konkretnym pomieszczeniu. I to jest klucz do wyboru pomiędzy 300B i 211.

211 jest niezwykle liniową lampą. 300B też jest znakomita, to superliniowa lampa, ale 211 jest jeszcze lepsza, jej liniowość jest bardziej rozciągnięta w napięciach, lepiej się wszędzie „rozciąga”. Dużym wyzwaniem jest jednak to, aby ją właściwie wysterować. Lampy 211 i – szczególnie – 845 wymagają czegoś innego niż 300B. Można zrobić wspaniały stopień mocy sterowany zniekształconym sygnałem, ale to bez sensu. 845 jest przystosowana do pracy bez prądu siatki, stąd wysokie napięcie zasilania i bardzo duże napięcie sterujące. Z kolei 211 wymaga prądu siatki – steruje się ją prądem, ponieważ to lampa nadawcza.

Przy okazji powiem taką ciekawostkę: przez długi czas nadajnik Polskiego Radia w Psarach pracował z lampami 211 na wyjściu. Można było więc słuchać radia analogowego nadawanego przy pomocy tej lampy i odtwarzanego w domu ze wzmacniacza na tej lampie. Także w krakowskim Radiu Alfa, w którym przez chwilę pracowałem, w nadajniku pracowały lampy. Niestety to już przeszłość…

WP: No dobrze, zrobiłeś wzmacniacz na lampie 211, powiedzmy że – topowej, i co dalej?
WK: No właśnie, mam taki moment przestrachu, bo nie wiem. Mogę gdybać w ten sposób – wciąż mam sporo ciekawych pomysłów, które są tańsze, a które mnie naprawdę rajcują. Nie jestem przywiązany to „drogich” produktów. Lubię zrobić dobry wzmacniacz, który bazuje na tańszych elementach, który nie jest tak wyrafinowany, jak ten na lampach 211, ale który jest dostępny, którego może posłuchać wielu ludzi.

Dlatego niedługo zrobię wzmacniacz w serii Origami na lampie 6V6. I ten wzmacniacz mnie bardzo cieszy. mamy też monobloki tranzystorowe, które bardzo smakowite. Mam też opracowany wzmacniacz typu push-pull na lampach 300B i czekam, aż ktoś będzie nim zainteresowany, wtedy go zrealizuję. Uważam, że to będzie bardzo dobry wzmacniacz.

211 zawsze była dla mnie zupełnie odległą lampą. Skupiałem się na innych projektach. Ale doskonale pamiętam spotkanie Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego, na którym posłuchałem wzmacniacza Kondo OnGaku (relacja TUTAJ | test TUTAJ). To był moment, po którym nie było już odwrotu. Pomysł kiełkował i czekał. Kupiłem lampy i w pewnym momencie pojawiło się zapotrzebowani – i to od razu podwójne.

Kondo to zrobienie wrażenia, nieważne, jakimi środkami. Ważne jest to, że siadam przed systemem i świat znika. Z kolei Verdier to niesłychana kultura techniczna – otwieram wzmacniacz i jest tak, jakbym otwierał książkę. Wszystko jest pięknie zrobione, mimo że czasem jest bardzo skomplikowane. Staram się to łączyć we własnych schematach. Sam mam ulubione „tematy” – na przykład lubię żarzyć lampy prądem przemiennym, a nie stałym. To ważne szczególnie w lampach bezpośrednio żarzonych, zarówno ze względu na dźwięk, jak i żywotność.

WP: Powiedz jeszcze na koniec parę słów o wzmacniaczu tranzystorowym.
WK: To monobloki na tranzystorach bipolarnych, dwustopniowy, pracuje w klasie A. Ma otwartą konstrukcję – widać kondensatory, tranzystory, transformatory. Radiatory są w nim potężne, a to dlatego, że to wersja single-ended, z połączonymi równolegle tranzystorami. Ma moc około 40 W, jest już gotowy i nosi nazwę IREAN. Nie mam przy sobie kartki, ale jest na niej logo z podpisem mojej córki Ireny, która w wieku trzech lat nie potrafiła jeszcze napisać swojego imienia i podpisywała się: Irean. To taka dedykacja dla niej…

WP: Jakie masz marzenia?
WK: Z tygodnia na tydzień się zmienia, jest ich kilka równocześnie. Z jednej strony to push-pull na 300B, może na 211, ale nie podnieca mnie tak bardzo – nie jestem fanem dużej mocy i staram się nie przekraczać 50 W. Więcej nie jest potrzebne. Marzy mi się wzmacniacz tranzystorowy o mocy kilki watów. Zrobiony niesłychanie uważnie, z „diamencików” w podzespołach, z bardzo małej ilości elementów. Takie mam marzenia na dziś. A jutro – kto wie :)

Wiktor Krzak | BIO

Wiktor Krzak, jak powiada „Krakus od minimum 120 lat”, rocznik 1983. Absolwent krakowskiego Technikum Łączności, Szkoły Muzycznej im. W. Żeleńskiego oraz krakowskiej Akademii Muzycznej. Studiował również elektronikę na Akademii Górniczo-Hutniczej. Aktywny uczestnik życia koncertowego, zarówno po stronie widowni, jak i estrady, jako fagocista w nurcie muzyki symfonicznej, współczesnej muzyki kameralnej oraz muzyki improwizowanej i szeroko pojętego eksperymentu muzycznego. Miłośnik estetyki japońskiej, sztuki współczesnej i historii elektroniki, wreszcie założyciel Haiku-Audio, połączenia wszystkich tych dziedzin.
W momentach odpoczynku od pracy umysłowej przemierza miasto na własnoręcznie odrestaurowanym vintage’owym rowerze lub wypasa żółwia w pobliskim parku.