MUZYKA
"Love Me Tender" Barb Jungr WOJCIECH PACUŁA
W tym miesiącu chcielibyśmy zaproponować dwie znakomite, zarówno pod względem muzycznym, jak i dźwiękowym płyty, które poza tym różni niemal wszystko - i estetyka wykonania, i inspiracje, materiał, a także technika. Jednak pochodzi ze Szkocji, druga z Polski. Panie przodem... "Love Me Tender" Barb Jungr Barb Jungr do nowicjuszy nie należy. Płyta "Love Me Tender" jednak dla każdego, kto wcześniej znał ją z alternatywno-kabaretowego okresu sprzed kariery solowej, będzie dużym zaskoczeniem. Pewną podpowiedź, zapowiedź tego z czym mamy do czynienia przy jej najnowszym dysku można było jednak znaleźć już na wydanej w 2000 roku płycie "Chanson: The Space In Between" z nowymi, angielskimi aranżacjami francuskich utworów. Albo i nie, nawet wtedy przywiązanie do kabaretowej stylistyki dało o sobie mocno znać. Tak, to chyba od wydanej w roku 2002 płyty "Every Grain Of Sand" można liczyć zmianę stylistyki. Był to bowiem album z coverami, ale... piosenek Boba Dylana. Zaraz potem (2003) przyszła repryza w postaci kolejnego dysku z jego utworami "Waterloo Sunset". Nagrana w studio studiach Jonathana Coopera i Livingston Studios w listopadzie i grudniu 2004 roku i wydana niedługo potem - 7 marca 2005 roku - płyta "Love Me Tender" jest czymś niezwykłym. Z jednej strony rozwija to, co Jungr dopracowała się do tej pory, a z drugiej doprowadza piękną, minimalistyczną i oszczędną w środkach wyrazu estetykę do ekstremum. To jest po prostu piękna płyta. Niby-powolne, niby-spokojne utwory pulsują podskórną dynamiką i napięciem. Na dysku znalazły się przede wszystkim przeróbki utworów Króla, Elvisa Presleya oraz dwa utwory Boba Dylana i jeden napisany wspólnie przez Barb Jungr i Adriana Yorka. Takich coverów, znanych przecież utworów, jeszcze nie słyszeliście. Po wysłuchaniu płyty Jungr wydaje się, że zostały napisane właśnie dla niej, dla jej podrasowanego Malborasami niskiego głosu. Pewien problem stanowi określenie szczegółów technicznych. To, co wiadomo na pewno to to, że jest to płyta SACD, wielokanałowa (z równoległą wersją stereofoniczną). Przesłuchanie warstwy CD pokazuje jednak, że inaczej niż w innych produkcjach, jest ona znakomita i nie dobiega wiele od warstwy SACD. Co się stało? Na trop naprowadza znaczek HDCD. Okazuje się, że zakodowana jest w ten sposób warstwa CD. Jak wynika z opisu płyty, materiał został zmiksowany i poddany masteringowi w domenie DSD. To z kolei oznacza, że warstwa CD została zmiksowana w innej domenie - PCM. Co więcej - nagranie musiało pochodzić z taśmy analogowej, ponieważ kodowanie HDCD następuje na etapie przetwornika A/D w dość skomplikowanym procesie. Ponieważ nigdzie nie znalazłem informacji, że warstwa SACD została zarejestrowana w DSD, wydaje się to logiczne. Tak więc, rejestrację mamy analogową, a realizacja obydwu warstw była przeprowadzona osobno - począwszy od przetworników A/D. To z kolei oznacza, że pominięto proces Direct-DSD, polegający na tworzeniu sygnału 44,1/16 z sygnału DSD. Jak jeszcze jakiś czas temu Sony sugerowało, osiągano w ten sposób ekwiwalent 20-bitowej rozdzielczości. Jak pokazuje doświadczenie, proces ten nie jest zbyt szczęśliwym rozwiązaniem. Na obwolucie płyty Barb Jungr znajdziemy wprawdzie informację o Direct-DSD, ale tylko w formie obowiązkowego Copyright. DŹWIĘK Brzmienie płyty Jungr jest jednocześnie precyzyjne i miękkie. Atrybuty takie znane są raczej z płyt LP, więc w kontekście cyfry jest to duże wyróżnienie. Już pierwsze nagranie, "Love Letters" pokazuje cudowną, głęboką, obszerną scenę dźwiękową. Wchodząca w drugiej minucie wiolonczela była ustawiona przez realizatora w głębi sceny, a pomimo to wcale nie miała przyciętej góry ani nie miało się wrażenia jej mniejszej obecności. Głos Jungr został zebrany dość blisko, przez co minimalnie zabrakło w nim odejścia. Jego barwa, faktura itp. Były jednak zachwycające, na tyle, że dzięki jego intymności i namacalności łatwo było wybaczyć i zapomnieć o jego bliskiej perspektywie. Majstersztykiem i moim ulubionym utworem jest "Long Black Limousine", gdzie głębokość sceny wręcz poraża. A przecież, jak wynika z opisu, przestrzeń została uzyskana w sztuczny sposób! Wejście kolejnych instrumentów skojarzone było z lekkim szumem (może jednak hipoteza o analogowym nagraniu była słuszna), który jednak zabrzmiał tak, jak to zapamiętałem z nagrań przy pomocy analogowego Studera, nie w opozycji do dźwięku podstawowego, a w jakiś organiczny sposób z nim związany. Gongi przemieszczające się za głową słuchacza, z lewej na prawą, pozwolą zweryfikować koherencję fazową sprzętu. Powinny przejść bez przeskoku, w płynny i spokojny sposób. I jeszcze test na odtwarzanie małych sygnałów - przez pierwszych parę sekund nagrania w lewym kanale słychać cichutki przydźwięk... We wszystkich utworach znakomicie uchwycono balans pomiędzy pełnią głosu Jungr i jego fakturą. Bardzo łatwo jest jej głos pokazać w dociążony, nosowy sposób. Jeżeli coś takiego słyszymy w swoim systemie, oznacza to, że coś jest z nim nie tak, np. kolumny stoją zbyt blisko ściany. Fortepian, np. w "Kentucky Rain" był dźwięczny, ale nie miało się wrażenia słuchania z głową pod klapą. Został on prawdopodobnie zebrany dość blisko, jednak wcale się to nie rzuca w uszy. Wręcz przeciwnie, podobnie jak smyczki z "Shell I Released", słychać go z pewnego oddalenia, w wyraźny, acz nie przerysowany sposób. Wiedząc, że mamy do czynienia z nagraniem wielościeżkowym, trudno się powstrzymać od wywracania gałami z zachwytu nad umiejętnościami realizatorów. Dźwięk warstwy CD nie odbiega od SACD i zmiany są naprawdę minimalne. Scena delikatnie się skraca, a góra nie jest już tak rewelacyjnie otwarta. Ma się jednakże wrażenie, że z warstwą CD dostajemy lepszą fakturę dźwięku, z większą ilością szczegółów o niuansach pogłosu, głosu itp., tak jakby sygnał DSD to nieco wygładzał. Ostateczny odbiór będzie jednak zależał od odtwarzacza, bo takie wrażenie miało się odsłuchując płytę na odtwarzaczu dCS-a P8i i Accuphase'a DP-78, a już z Denona DCD-1500AE warstwa SACD wydawała się znacznie lepsza. Krąg głosów w utworze "Peace in Valley" był tutaj z CD minimalnie wokół Jungr bardziej ściśnięty. Słychać to było jednak tylko przy bezpośrednim porównaniu z DP-78, a z kolei odpowiedź pomieszczenia, jego szczegóły wydawały się z regularnej warstwy lepsze. "Love Me Tender" to - według mnie - jedna z najlepszych płyt LINN Records i znakomita płyta w ogóle. Jej techniczna strona zapiera dech w piersiach i podkreśla zawartość muzyczną. Czyli tak, jak powinno być. Barb Jungr |
© Copyright HIGH Fidelity 2006, Created by SLK Studio |