„Przetwornik D/A USB” jest kategorią wymyśloną przez Wavelenght Audio. Tak naprawdę jest to klasyczny przetwornik cyfrowo-analogowy, tyle że wyposażony wyłącznie w wejście cyfrowe USB i optymalizowany pod kątem współpracy z komputerem. Ponieważ testowaliśmy model Brick tej firmy, wiadomo, że Wavelenght nie jest po prostu kolejnym producentem, który wyczuwszy koniunkturę złożył DAC-a na kolanie i obwieścił światu, że jest genialny. Najważniejsza różnica na jego korzyść wiąże się z fantastyczną „obsługą klienta” (tzw. „suport”): na firmowych stronach poświęconych tym urządzeniom (TUTAJ) znajdziemy szczegółowe wskazówki, jak zamienić nasz komputer w wartościowe źródło dźwięku i co zrobić, żeby pracował on w optymalnych – pod kątem dźwięku – warunkach. A nie jest to proste – zarówno Maki, jak i PC-ty nie są urządzeniami „przyjaznymi” wysokiej jakości dźwiękowi i trzeba się sporo nagimnastykować, żeby je zmusić do jakiej-takiej uległości. Testowany tym razem model Cosecant v3, którego pierwsza wersja została zaprezentowana w roku 2004 na wystawie CES, jest droższy niż Brick i przynosi kilka nowych rzeczy. Przede wszystkim przychodzi z innym przetwornikiem – zamiast 16-bitowego Philipsa (bez filtra cyfrowego na wyjściu) dostajemy 24-bitowy (96 kHz) DAC Wolfsona, a to otwiera go na współpracę z plikami wysokiej rozdzielczości. To jednak nie koniec – przetwornik montowany jest na osobnej płytce, o nazwie Numerator, a tę można wymieniać, np. na moduł identyczny, jak w Bricku, o nazwie Transcendental. Do testu otrzymaliśmy obydwie. I dalej – wyjście lampy, tutaj podwójna trioda ECC86 typu NOS, sprzęgnięte jest z gniazdami RCA nie kondensatorami, a transformatorami. I wreszcie ostatnia rzecz – wewnątrz mamy małe przełączniki, którymi możemy ustalić wyjście jako zbalansowane, tj. z tzw. „pływającą” masą (choć na RCA) lub niezbalansowane. Z pomiarów w „Stereophile’u”, gdzie testowano ten przetwornik (Art Dudley, Wavelenght Cosecant v3, „Stereophile”, June 2009, Viol. 32, No.6, s. 77-85) jasno wynika, że mniejsze szumy daje to drugie ustawienie. I mogę to potwierdzić na podstawie swoich odsłuchów – nagrania wysokiej rozdzielczości brzmiały wyraźniej, instrumenty były lepiej artykułowane w ustawieniu z wyjściem niezbalansowanym. Do tej pory testowaliśmy: Nagrania użyte podczas odsłuchu:
∙ Barb Jungr, Love Me Tender, Linn Records, AKD 255, SACD/CD; recenzja TUTAJ. ODSŁUCH Cosecant jest zupełnie innym „zwierzęciem” niż Brick. Jego balans tonalny jest ustawiony znacznie niżej, a barwy mają wyraźnie cieplejsze kolory. To dlatego nie powiem jednoznacznie, że to lepszy przetwornik niż „Kostka”. W wielu dziedzinach przynosi dźwięk przyjemniejszy, bardziej relaksujący, absolutnie niemający nic wspólnego z „cyfrą”, komputerem i siecią. Tak, jakby jego twórcy chcieli pokazać, że powszechne przekonanie dotyczące nośników cyfrowych jest błędne, że szklistość, kliniczność i rozjaśnienie to po prostu zniekształcenia, a nie sam dźwięk, jaki można zapisać za pomocą zer i jedynek. Trzeba za to zapłacić pewną cenę, o czym zaraz, jednak jeśli taki był właśnie zamysł, to udał się całkowicie i bezapelacyjnie. A przy tym jest jeszcze cos innego – choć tonalnie i pod względem rozdzielczości bardziej mi się podobał Brick, to jednak wpięcie do Cosecanta karty Transcendental, a więc dokładnie tego samego układu, co w „kości” (oversampling = 1, 44,1 kHz/16 bitów), w miejsce Numerika (24/96) było krokiem w tył, co pokazuje, że układ wyjściowy Cosecanta jest lepszy niż w tańszym przetworniku. Dlaczego więc Brick wcale nie daje za wygraną? – Nie wiem tego na 100 % i po prostu trzeba te dwa produkty porównać samodzielnie i zdecydować, czego właściwie szukamy. Żeby dogłębnie zbadać problem, wykonałem kilka różnych porównań, mających wykazać, jak Wavelenght zachowuje się z różnymi rodzajami nagrań i jak się one mają do swoich odpowiedników na innych nośnikach. Na tej podstawie można określić dźwięk urządzenia jako ciepły, z akcentem postawionym na niższą średnicę. Po przejściu na mojego Prime’a (Ancient Audio Lektor Prime, CD), Luxmana (D-08, SACD) i McIntosha (MCD-1000+MDA-1000, SACD), ale także – co było pewnym zaskoczeniem – na gramofon (Avid Acutus + SME Series IV) od razu wszystko stawało się bliższe, bardziej zaokrąglone i pełniejsze. Tak – poza winylem, wszystkie pozostałe źródła miały w bezpośrednim porównaniu „chudszy” środek. To właśnie ten element miał pierwszorzędną wagę przy porównaniu mojego Prime’a z systemem Reimyo i w głównej mierze decydował o znaczącej przewadze tego ostatniego. Amerykański DAC dawał bardzo zbliżoną barwę, może nieco niższą, ale z podobnie nasyconymi wokalami, z dużym kontrabasem itp. Pierwsze plany nagrań były z nim blisko słuchacza, znacznie bliżej niż z wszystkich innych urządzeń odniesienia, a także bliżej niż z Bricka. To dlatego wszystko wydawało się intymne, bliskie emocjonalnie i całkowicie pozbawione chropowatości cyfry. Jak mówię – jest to znaczące osiągnięcie, nie tylko jeśli chodzi o środowisko komputerowe, ale także jeśli chodzi o odtwarzacze cyfrowe w ogóle. I dopiero płyty SACD z topowych odtwarzaczy, które miałem do porównania pokazywały, że da się to pociągnąć jeszcze dalej, że można zagrać gładko bez ocieplania czegokolwiek. To samo przy płytach winylowych, które dawały przy tym najlepszą ze wszystkich porównań stereofonię i rozdzielczość. I właśnie ten ostatni element jest, moim zdaniem, zakładnikiem fantastycznej barwy i namacalności, jaką charakteryzuje się Cosecant. Rozdzielczość urządzenia z nagraniami 16/44,1 była raczej średnia i nie tylko obrys instrumentów, ale także ich faktura były lepiej prezentowane – o ile mnie pamięć nie myli – z Brickiem. Nie jest to proste „zamulenie”, jak w niektórych wzmacniaczach lampowych, a raczej wycofanie części informacji, dając pierwszeństwo nasyceniu, a nawet wysyceniu. Znacznie lepiej jest z nagraniami hi-res. Tutaj dostawaliśmy dużo informacji, a wciąż tę samą piękną barwę. Pewnym problemem były jednak nagrania zgrane z płyt DVD-A, np. z Love The Beatles. To rejestracja 24/96, z której została wytłoczona też płyta winylowa. A jednak winyl był bez porównania lepszy niż dźwięk z cyfry. Ponieważ powtórzyło się to jeszcze kilkakrotnie, z wyłączeniem krążków Classic Records, jest to najwyraźniej „sprawka” zabezpieczeń i znaków wodnych w sygnale audio na płytach DVD-A. Nagrania FLAC 24/96 i 24/88,2 ze strony Linn Records miały podobną barwę, jednak ich rozdzielczość i scena dźwiękowa nie wykazywały tych samych ułomności, co kopie z DVD-A. I tak ten przetwornik gra. Jak mówię – dla wielu melomanów będzie to strzał w dziesiątkę, bo choć nie jest to dźwięk neutralny, to jednak spełnia podstawowy wymóg związany z urządzeniami audio – daje radość ze słuchania i to w tak trudnym środowisku, jakim jest komputer. To absolutna rzadkość. Ponieważ jednak Brick wyznaczył niezwykle wysoki poziom z nagraniami 16/44,1, to przed podjęciem decyzji lepiej posłuchać ich obydwu „łeb w łeb” i dopiero wtedy zdecydować. A Brick, to – moim zdaniem – jeden z najlepszych przetworników D/A USB na rynku i nawet, bardzo przecież dobry pod tym względem, Benchmark DAC1 USB z sygnałem z komputera nie dawał tak dobrego dźwięku. O tym, że da się to sknocić kompletnie, można się przekonać słuchając DacMagica Cambridge Audio - to świetny przetwornik, niedrogi, znakomicie wyposażony, który jednak z wejścia USB daje przeciętny dźwięk. I na tym tle zarówno Brick, jak i Cosecant wyrastają na bohaterów. To najlepsze przetworniki tej klasy, jakie znam. Tak, Cosecant daje bardziej nasycony, bliższy dźwięk, jednak brakuje mu rozciągnięcia pasma w obydwu stronach, jakie daje Brick. No i dobrze – ostatecznie i tak zawsze chodzi o wybór, a ten mamy. BUDOWA Cosecant v3 jest trzecią z kolei wersją tego urządzenia. Z punktu widzenia systematyki jest to klasyczny przetwornik D/A, z tym, że z pojedynczym wejściem cyfrowym USB i optymalizowany do współpracy z komputerami. Przetwornik cyfrowo-analogowy Wavelenght Audio Cosecant USB DAC jest przepięknie zbudowany. Momentalnie wyróżnia się tym na tle Bricka, Cambridge Audio, a nawet Benchmarka. Wciąż jego główna bryła ma podobne wymiary, co w Bricku, z tym, że na górze wystaje lampa – podwójna trioda 6GM8 (ECC86, tutaj produkcji General Electric) osłonięta akrylową płytą. Zmiana lampy jest przez to trudniejsza, ale nie ma to większego znaczenia, bo przecież nie robi się tego codziennie. Górna i dolna płaszczyzna wykonane zostały z drapanego aluminium w naturalnym kolorze, front z drewnianego elementu, a pozostałe boki z lakierowanej na czarno blachy. Urządzenie stoi na trzech stożkach. Z tyłu mamy znakomite gniazda RCA z sygnałem analogowym, wejście USB typu B (kwadratowe), gniazdo dla zewnętrznego zasilacza oraz zieloną diodę. Zasilacz zapakowano w niewielką, ale bardzo solidną obudowę z aluminium. Kabelek zasilający jest niestety cieniutki i nie wygląda zbyt poważnie. Żeby przedłużyć żywotność lampy, układy cyfrowe zasilane są przez cały czas, a napięcia dla ECC86 podawane są dopiero po pojawieniu się na USB sygnału komunikacji z komputerem. Zapala się wówczas maleńka, umieszczona głęboko w otworze na górnej ściance biała dioda. We wnętrzu widać dwie płytki – główną, z kontrolerem USB TAS1020B i mniejszą z przetwornikiem Wolfson Microelectronics WM8716. Kontroler został przez ludzi z Wavelenghta zmodyfikowany tak, aby pracował w trybie asynchronicznym (Asynchronous Mode USB Audio). Oznacza to, że sygnał taktowany jest nie przez zewnętrzny zegar komputera, a przez oscylator umieszczony przy kontrolerze. Dzięki temu w znaczący sposób zminimalizowano jitter. Elementów na płytkach nie ma zbyt wiele, ale są najwyższej jakości: jeśli oporniki, to metalizowane, jeśli kondensatory, to polipropyleny Wimy lub elektrolity Rubycon Black Gate. Na wyjściu pracuje wspomniana lampa, a sprzęgnięta jest z gniazdami RCA przez transformatory. Za tymi ostatnimi są jeszcze dławiki filtrujące napięcie anodowe lampy. Całość stoi na trzech stożkach z materiału przypominającego twardy plastik. Do kompletu dostajemy bardzo fajny kabelek USB Beldena.
PŁYTY PROSTO Z JAPONII |
||||
© Copyright HIGH Fidelity 2009, Created by B |