Urządzenia audio hi-end mają mocno zarysowaną „osobowość”, wyrażającą się a to w specyficznym projekcie plastycznym, a to w sposobie funkcjonowania, czy wreszcie w konkretnym typie dźwięku. Nie jest dobrze generalizować, ale coś w tym jest. Kiedy mówimy: „Accuphase”, mamy na myśli precyzyjny, dokładny, a ostatnio także trochę słodki dźwięk. Mówimy: „Bowersy” i od razu słyszymy mocny, duży bas, bardzo wyraźną średnicę i wyrazistą górę. I można by tak mnożyć. Także rzucony mimochodem „Krell” u wielu z Czytelników wywoła niemal automatyczny odruch, wyrzucający do wspomnień określenia: „zimny”, „kliniczny”, „bezosobowy”, „mocny”, „dynamiczny”, „precyzyjny”. Kolejność dowolna. O ile jednak w wielu przypadkach dźwięk „firmowy” da się dość łatwo określić i jest dobrze pamiętany, o tyle z Krellem (Krell Industries, Inc.) sprawa ma się inaczej. Nie byłem specjalnym fanem najtańszych wzmacniaczy zintegrowanych tej firmy, przede wszystkim dlatego, że wymagały wysokiej klasy, znacznie droższych kolumn i takowego źródła, żeby zagrać tak, jak powinny. Z tanimi komponentami wokół, ze słabym okablowaniem rzeczywiście grały tak, jak się je kojarzy. Z droższymi komponentami tej firmy jest jednak zupełnie inaczej. Doskonale pamiętam długi czas, jaki spędziłem u siebie w domu z kompletem EVO 222+402 i zdumienie znajomych, którzy z niedowierzaniem kręcili głowami nad gładkością, niesamowitą głębią tego dźwięku, w którym ostatnie, co mogłoby drażnić, to rozjaśnienia, bo tych po prostu nie było. Częścią tego sukcesu były oczywiście Dobermanny Harpii i dobre okablowanie, jednak Krell dał popis znakomitego zachowania. Równie duże wrażenie zrobił na mnie pokaz w czasie wystawy IFA 2007, którego podstawą były potężne końcówki Evolution One. To było coś! A wszystko to przypomniało mi się podczas odsłuchu najnowszego wzmacniacza zintegrowanego tej firmy, modelu S-300i. Ten, w przeciwieństwie do modeli, których jest „potomkiem”, zagra równie dobrze z tańszą, jak i droższą elektroniką i kolumnami. Trzeba jedynie pamiętać o godziwych kabelkach. Słuchając go miałem przez cały czas zakodowane, że tego typu urządzenia kosztują jakieś 17 000 – 18 000 zł i byłem skłonny potwierdzić, że to dobrze wydane pieniądze. Okazało się jednak, że jego cena wynosi niecałe 13 000 zł, co jest znacząco niższą kwotą niż się spodziewałem. Jest jednak – oczywista oczywistość! – haczyk: S-300i produkowany jest w Chinach. Nic w jego budowie wyglądzie, ani dźwięku na to nie wskazuje, jednak dla wielu kupujących produkowanie hi-endowego urządzenia pod Wielkim Murem będzie Wielką Zdradą. Nie mnie rozstrzygać tego typu dylematy, każdy musi to zrobić samodzielnie. Ja jestem od słuchania. Płyty użyte w odsłuchu: ODSŁUCH Słuchając Krella, dość szybko wykrystalizował się w mojej głowie opis sytemu, którego sercem byłby ten właśnie wzmacniacz, a który byłby niezwykle satysfakcjonujący, mogąc pozostać naprawdę na bardzo długo w systemie każdego, nawet bardzo wybrednego melomana-audiofila. W jego skład wchodziłyby: Nie jest to oczywiście jedyny możliwy zestaw, bo można w nim wymienić kolumny na droższe, źródło na lepsze itp. W takim zestawieniu wszystkie zalety Krella były jednak pięknie eksponowane, a wady, czy może trzeba by raczej powiedzieć: słabsze elementy, maskowane. Jak każde urządzenie, jest bowiem amerykańska integra amalgamatem różnych elementów, zbiorem kompromisów i efektem takich, a nie innych wyborów konstruktorów. To ostatecznie najtańszy wzmacniacz tego producenta i jako taki podlega wszystkim uwarunkowaniom z tym związanym, wśród których najważniejszy jest ograniczony budżet. Być może mówienie o „budżecie” w kontekście ceny Krella jest niewłaściwe, bo to ostatecznie bardzo drogie urządzenie, ale rzeczywistość jest, jaka jest i dyktatowi kosztów poniesionych przez producenta podlegają niemal wszystkie, poza ultra-drogimi, produkty na świecie. Ale do rzeczy. S-300i jest, moim zdaniem, najlepszym podstawowym wzmacniaczem zintegrowanym tego producenta, jaki słyszałem. Wszystkie poprzednie, z serii ‘400’ i wcześniejsze były niezłe, nawet bardzo niezłe, jednak ten tutaj wreszcie składa wszystkie podstawowe elementy dźwięku w jedną, spójną całość, nie faworyzując jakiejś cechy ponad inną. Niespodziewanie, dla mnie również, wyszedł z tego wzmacniacz, w którym najważniejszą cechą jest skupienie brzmienia na środku pasma. No, nie – nie pomyliłem się: Krell S-300i gra mocną, nieźle nasyconą średnicą. Po przejściu z systemu odniesienia głosy Dave’a Gahana z płyty Sounds Of The Univers grupy Depeche Mode i Kate Bush z krążka Aerial momentalnie były nieco bardziej z przodu, przed resztą instrumentów i miały nieco niższy strój. Nie były nosowe, co potwierdził odsłuch pięknych nagrań Carol Sloane z Hush-A-Bye, ale generalnie mocniejsza w nich była niższa średnica. To naprawdę niezwykle zaskakująca informacja, ponieważ dotychczas integry tego producenta kojarzone były z dość szczupłym, nakierowanym na detaliczność, dźwiękiem. Może nie do końca słusznie, może obwiniane były za wady innych elementów toru (zazwyczaj), ale taka o nich panowała opinia. O tym, że to krzywdzące przekonać się można było słuchając droższych komponentów firmy. Dla mnie, jak wspomniałem wczesniej, niezwykłym przeżyciem był odsłuch w czasie wystawy IFA 2007 w Berlinie potężnych monobloków Evolution One, a potem u mnie w domu mniejszego systemu Evolution EVO 222+402. Ich dźwięk był niezwykle kompetentny i pełny, bez dziur i problemów z barwą. W każdym razie, S-300i jest urządzeniem, w którym wiele z elementów słyszanych w drogich, dzielonych systemach tego producenta jest obecnych, a reszta służy ich dopełnieniu. Najważniejszą zaletą nowej integry, rzeczą lepszą od wszystkiego, co słyszałem za te pieniądze (bez względu na technologię) jest scena dźwiękowa. W moim systemie jest ona na naprawdę dobrym poziomie, a przejście na Krella zmieniło ją nie tak bardzo, jak inne urządzenia, których słuchałem. Wszystko w ramach okna między kolumnami było pełne „fluidu”, z bardzo ładnie zaznaczanymi pozycjami muzyków, z ładną akustyką i bardzo dobrymi planami – nawet tymi z tyłu sceny. To jednak nie koniec – słuchając płyty Depeche Mode, potem Kate Bush i wreszcie cudownego albumu Larsa Danielssona Mélange Bleu nie mogłem się nadziwić temu, jak dobrze urządzenie oddało wymiar w głąb, ale nie za kolumnami, tylko przed nimi i za słuchaczem. Płyty te nagrane zostały z intensywnym użyciem przeciwfazy i lokowaniem dźwięków w czaszy nas otaczającej. Krell wszystkie te zdarzenia ładnie pokazał, bez przesady, może bez ostatniego słowa w dziedzinie rozdzielczości, ale znacznie lepiej niż cokolwiek poniżej 50 000 zł. Dało to komfort odsłuchu, który rzadko się zdarza. Nie było bowiem mowy o płaskiej prezentacji, czy nawet prezentacji uwięzionej w klatce kolumn. To była przestrzeń, która wychodziła z nagrania, która była przenoszona z nagrania do naszego pomieszczenia. Co ciekawe, nie dzieje się tak przez podkreślenie góry pasma. To najłatwiejszy sposób symulowania dużej przestrzeni, jednak na dłuższą metę męczący. S-300i, jak wspomniałem, skupia uwagę przede wszystkim na średnicy. A to oznacza, że skraje pasma są słyszalne nieco słabiej. I to prawda. Góra jest nieco cofnięta, nieznacznie, ale jednak na tyle, że szum towarzyszący nagraniom z przywoływanej już płyty Carol Sloane był słabszy, w górnej części pasma nie tak oczywisty, jak z systemu odniesienia, a także z innych wzmacniaczy za zbliżone pieniądze, jak np. Belles IA-01 czy nawet Luxman L-550A II. Dźwięk nie był „zamknięty” czy ciepły – to nie o to chodzi. Właściwie miał pod tym względem niewiele wspólnego z tym, co pokazywały lampowe wzmacniacze P40 i P70 włoskiej firmy Unison Research, testowane przeze mnie równolegle dla „Audio”. Tam było to bardzo przyjemne, ale okazjonalnie przeradzało się w syropowatość, a to z kolei nieco gasiło żywiołowość i rozmach nagrań. W Krellu tempo jest delikatnie uspokojone, ale nie przez zgaszenie brzmienia barwą, a przez lekkie zaokrąglenie ataku. Także drugi skraj pasma jest delikatnie wycofany. Bas jako taki jest bardzo ładny, żywy, nieźle definiowany, z bardzo ładną barwą. Najniższa jego część nie jest jednak tak mocna jak z droższych systemów Krella, a także z sytemu odniesienia. Interesujące, że, Accuphase E-450, który wydaje się mocniejszym urządzeniem, wcale niżej nie schodził. Jego średni bas był bardziej tłusty, nieco podkreślony, przez co wydawało się, że wzmacniacz gra niżej, że ma mocniejszą podstawę. Accu jest bardzo dobrym urządzeniem, ze świetną barwą, jednak Krell, jeśli chodzi o bas, gra czyściej, w gładszy sposób, z lepszym, bardziej wyrównanym przejściem do średnicy. A jednak nie jest to tak masywny bas, jaki znam ze swojego Luxmana M-800A i trzeba tak dobrać kolumny, żeby jakoś to obejść. To dlatego tak świetnym zestawieniem, przynajmniej dla mnie, były Harbethy Super HL5, ze świetną barwą i mocnym średnim basem. Jedynym problemem, z którym trzeba się będzie zmierzyć, przynajmniej jeśli mówimy o tym zakresie cenowym, jest nieco twardy zakres wyższej średnicy. Sama z siebie nie jest rozjaśniona, ale jej atak jest nieco twardawy. Odbieramy to jako lekką nerwowość dźwięku, dodanie do głosów energii w ataku itp. Słychać to przede wszystkim przy nagraniach komercyjnych, jak Depeche Mode i Kate Bush. Przy lepiej zrealizowanym materiale, chociażby na płycie Isao Suzuki Blow Up 2 i Count Basie Plays… Joe Williams Sings Satnards nie jest to w żaden sposób dokuczliwe, choć i tam daje o sobie znać delikatnym podkreśleniem niższego zakresu talerzy. Kolumny Harbetha radziły sobie z tym lepiej niż moje Dobermanny, choć te ostatnie są obiektywnie znacznie lepszymi konstrukcjami. Myślę, że to po prostu sprawa dobrego dopasowania do siebie charakterów. HL5 nie są specjalnie rozdzielcze, dlatego rzeczy słyszalne na droższych konstrukcjach nie mają przy nich jakiegoś specjalnego znaczenia. Ważne, że Krell, który też nie jest ultra-rozdzielczym urządzeniem (wreszcie ludzie z Krella nie próbują forsować tego jednego elementu brzmienia), z kolumnami tego typu nie pogłębia ich ułomności, jakby był do nich specjalnie pasowany. I dodam jeszcze tylko, że fantastycznie z S-300i zagrał gramofon Kuzmy Stogi S z ramieniem Stabi i wkładką Dynavector Karat D17MkII (preamp RCM Audio Sensor Prelude IC). BUDOWA Wzmacniacz Krella ma formę bardzo zbliżoną do tego, do czego zdążył nas przyzwyczaić w swoich wcześniejszych wzmacniaczach – KAV-300i i KAV-400xi. To niskie, bardzo głębokie i naprawdę ciężkie urządzenie o bardzo wysokiej, jak na integrę (choć nie tylko) mocy – 150 W przy 8 Ω i 300 W przy 4 Ω. Jak widać, nie dość, że mocna, to jeszcze bardzo wydajna prądowo, bo podwojenie mocy przypada przy dwukrotnie zmniejszonej impedancji – pokazuje to, że urządzenie zachowuje się jak idealne źródło prądowe, przynajmniej do 4 Ω. Wnętrze jest typowe dla wysokiej klasy, nowoczesnych wzmacniaczach zintegrowanych. Sygnał z wejść prowadzony jest na dużą płytkę z przedwzmacniaczem, umieszczoną tuż przy tylnej ściance. Niemal cały montaż, przynajmniej, jeśli chodzi o elementy aktywne i oporniki, jest wykonany w technice SMD. Wejście przełączane jest w układach scalonych. Z gniazd RCA wchodzimy krótkimi kabelkami ekranowanymi, zaś XLR-y są wlutowane bezpośrednio do płytki. Poziom siły głosu regulowany jest w baterii układów logicznych, w formie analogowej. Przedwzmacniacz zbudowany jest wokół czterech układów scalonych na kanał – z OP177 Analog Devices w roli głównej. To jeden z najnowszych i chyba jeden z najlepszych układów tego typu o ultra-niskich zniekształceniach i szumach. Charakteryzuje się też bardzo dobrą liniowością. Choć na wejściu układu widać dwa kondensatory Wimy, to służą one tylko filtracji napięcia – w torze sygnału, w całym wzmacniaczu, nie ma żadnych kondensatorów. Między poszczególnymi sekcjami sygnał prowadzony jest w postaci prądowej według protokołu Current Mode, który zapewnia niezwykle wysokie pasmo przenoszenia. W menu urządzenia możemy ustawić nazwy wejść, wzmocnienie, balans między kanałami, a także ustawić dane wejście w trybie ‘unity gain’ i w ten sposób zintegrować go z systemem kina domowego. Końcówki mocy przykręcono bezpośrednio do radiatorów, a te umieszczono z dwóch boków, przy bocznych ściankach. Każda oparta jest o cztery tranzystory pracujące w push-pullu. To wieloemiterowe układy LAPT Sankena. Zarówno przedwzmacniacz, jak i końcówka mocy pracują w klasie A, z tym, że końcówka w tzw. „pływającej” klasie A, co oznacza, że prąd podkładu (bias) zmieniany jest dynamicznie, w zależności od zmian sygnału wejściowego. Na głównym miejscu widoczny jest jednak bardzo duży, ekranowany transformator toroidalny o mocy 750 W, z uzwojeniami wtórnymi dla każdego z kanałów końcówki mocy, dla przedwzmacniacza i dla układów sterujących. Pojemność filtrująca jest spora, bo to 38 000 μF dla końcówek mocy. Zasilacze wszystkich tych sekcji umieszczone są na płytkach, którymi się „zajmują”. Dodajmy jeszcze, że pilot zdalnego sterowania jest duży, metalowy i solidny – oprócz S-300i obsługuje jeszcze odtwarzacz CD i DVD, a także iPoda, z którego informacje wyświetlane są na wyświetlaczu wzmacniacza. Ponieważ to wyjątkowo kompetentny, niewielki wzmacniacz, przewidziano jego pracę w systemach studyjnych. Na wyposażeniu mamy więc tzw. „skrzydełka”, które po przykręceniu do boków wzmacniacza pozwolą na jego zamocowanie w studyjnym racku.
PŁYTY PROSTO Z JAPONII |
||||||||||||||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2009, Created by B |