Zaczynając kolejne sprawozdanie ze spotkania Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego czuję coraz większy niesmak w związku z tym, co na końcu z tego wychodzi. A wychodzi zazwyczaj, że jest świetnie, super, genialnie, odlotowo, zarąbiście. Na podstawie lektury tych sprawozdań można dojść do wniosku, że każde „coś” oferowane jako upgrade systemu, każda nowa „zabawka” ma sens i że rzeczywiście warto ją kupić. Każda. Bo przecież znakomita większość tego, o czym piszę, wpływa na dźwięk pozytywnie, a przynajmniej zmienia dźwięk na tyle, że można się tym zainteresować, prawda? Nieprawda. Absolutna nieprawda. To przykład na to, jak tzw. „logika”, oparta na zbyt szczupłym zasobie przesłanek, sprowadza na manowce. W rzeczywistości jest bowiem tak, że duża część pojawiających się na rynku urządzeń, akcesoriów itp. jest albo niewarta tego, żeby na nią splunąć, albo nie wnosi do poznania, do puli wiedzy o audio niczego, co by kazało na nią spojrzeć z zainteresowaniem. Spotkania KTS-u są jednak końcowym etapem czegoś, co można nazwać „przecieraniem szlaku”, wynikiem osobistych odkryć i objawień, poddanych weryfikacji w gronie dyskutantów. Tak się ustaliło, że nikt z tej grupy nie ma ochoty rozmawiać o czymś tego niewartym, nie chce na to tracić czasu. I ja to rozumiem: to dlatego w „High Fidelity” nie ma wielu urządzeń, kolumn, kabli, akcesoriów itp. i nie będzie – nie ma sensu w biciu piany. Traktuję ten magazyn osobiście w tym sensie, że chcę się w życiu zajmować czymś, co jest tego warte, chcę mieć pracę, która mnie inspiruje do poszukiwań, daje frajdę, przynosi relaks. Proszę mi wierzyć – testowanie słabej, albo bezsensownej rzeczy to najgorsze, co może się recenzentowi przytrafić. Nie mam żadnej uciechy z gnojenia czegoś lub kogoś, nie potrzebuję tego ani dla siebie, ani dla magazynu. Mam to gdzieś (proszę mi to wybaczyć). W przypadku KTS-u rzecz idzie jeszcze głębiej – nie dość, że najczęściej nie ja wybieram tematy, a członkowie Towarzystwa, to jeszcze do oficjalnego spotkania dochodzi dopiero wtedy, kiedy ten ktoś przekona do swojego pomysłu innych, kiedy jego entuzjazm przełoży się na chęć przyjrzenia się temu „czemuś”. Stąd wrażenie samospełniającej się przepowiedni – spotykamy się dlatego, że coś jest dobre i ciekawe i rzeczywiście okazuje się, że jest to dobre i ciekawe. Tak to wygląda. SPRAWA ACROLINKA Tym razem efekty przesłuchania zaskoczyły wszystkich obecnych na spotkaniu i doprowadziły do natychmiastowego kupienia słuchanych interkonektów 7N-D6300 Acrolinka przez gospodarza wieczoru, a kilku innych pozostawiło w stanie lekkiego osłupienia. Rzecz będzie miała swoje dalsze implikacje, ponieważ ze dwóch (w tym i ja) chcą oczyścić swoje konta i przyjąć z godnością (nieunikniony) rozwód tylko po to, aby kawałek drutu znalazł się w ich posiadaniu. Na co dzień staram się zachowywać bez egzaltacji, szczególnie, kiedy chodzi o audio i wychodzi to wszystkim na dobre. Jednak w tym przypadku jest inaczej – po raz pierwszy usłyszałem bowiem pewne elementy dźwięku, których nigdy wcześniej nie słyszałem – chyba, że na żywo, na koncercie lub studiu nagraniowym. Topowy interkonekt Acrolinka zmienia bowiem perspektywę, z jaką patrzymy na wszystkie inne kable. To, co poniżej jest widoczne w łatwy sposób, patrzymy na to z dystansem i umiemy nazwać. Cechy , jakie udało się wydobyć w ‘6300’ są wielkim osiągnięciem, ponieważ zwykle jest tak – i dotyczy to zarówno hi-endu, jak i sprzętu budżetowego – że różnice pomiędzy najlepszymi elementami grającymi za dane pieniądze są odbierane właśnie jako ‘różnice’, a niekoniecznie jako ‘przewaga’. Tak też było w przypadku mojego ulubionego interkonektu, Tary Labs ISM The 0.8, który porównywany z takimi przewodami, jak XLO Limited, Wireworld Gold Eclipse 52, czy innymi interkonektami Acrolinka był preferowany, ale z zastrzeżeniami. Wpięcie ‘6300’ do systemu było jednak zmianą totalną. Nie było cienia wątpliwości, że to wielokrotnie lepszy interkonekt od wszystkiego, co do tej pory słyszeliśmy (bo wszyscy się z tym zdaniem zgodzili). To nie była ‘różnica’ w tym sensie, że dało się wskazać, co w nim jest innego, a bezapelacyjnie był to dźwięk lepszy – lepszy w każdym zakresie. Najlepiej będzie, jeśli tę rozmowę zagai Janusz, który jest już właścicielem przesłuchiwanego Acrolinka. Janusz „Na wstępie przyznam szczerze, że próba opisania wrażeń z odsłuchu interkonektu Acrolinka 7N-DA6300 okazała się tyleż ekscytująca, co trudna. Ta dwoistość wynikała po pierwsze z braku jakiejkolwiek informacji dotyczącej tego przewodu, a po drugie z konieczności dokonania porównań z produktami zdecydowanie niższej kategorii cenowej, co może - pewnie słusznie - prowadzić do konkluzji o nie do końca uprawnionym porównaniu. To z kolei, rzutuje na ostateczny werdykt. Niestety, nie miałem dostępu do zbliżonych cenowo kabli, a moje wspomnienia z przed dwóch lat z godzinnego odsłuchu Tary Zero oraz jej powtórzenie w identycznej konfiguracji sprzętowej na ostatnim Audio Show pozostawiam bez komentarza. Odsłuch DA6300 poprzedziłem po raz kolejny wnikliwym wsłuchaniem się w mój systemowy interkonekt – Tarę Labs 0.8, z tym większą ciekawością, że miałem ją za chwil kilka, porównać z najdroższym kablem jaki kiedykolwiek zagościł w moim systemie. Przekonanie, że pewne aspekty dźwięku muszą ulec zmianie (prawie dwukrotna różnica w cenie!), wydawało się dość mocno ugruntowane. Kwestią otwartą nie było więc – ‘czy’, ale ‘jak’. Czy może lepiej - w jakim stopniu? Wbrew utartym zwyczajom nie zacznę od typowego mnożenia zalet, bowiem jego przesłuchanie absolutnie nie wywołało u mnie takiej potrzeby. Skupię się raczej na tym, co w nim jest takiego, czego innym brakuje. Już pierwsze dźwięki ukazują na czym polega istota problemu w przypadku wszystkich tańszych kabli. To już nie ten etap, gdzie dodatkowe nagromadzenie szczegółów, odczucie większego wypełnienia, kontroli basu, kremowej góry, czy też czego tam jeszcze, nie stanowi absolutnie o klasie przewodu. Trudno oczekiwać ciągłego zwielokrotniania tych samych elementów muzycznego przekazu skoro on sam jest skończonym zbiorem dźwięków, wybrzmień i informacji pozamuzycznych. Co więcej, większość interkonektów z wysokiej półki w sposób wystarczający wypełnia kryteria kompletności muzycznej – tj. szczegółowości, przestrzeni, barwy, muzykalności, itd. Problem więc, leży gdzie indziej. Otóż, prawdziwy high-end, lub może lepiej powiedzieć state-of-the art, zaczyna się tam, gdzie high-end kończy, a główną rolę przejmuje wiarygodność przekazu, tak w sferze emocji związanych z interpretacją muzyki, jak również w oddaniu zróżnicowania i spójnośi całego przekazu. O tym, że żaden dotychczas przesłuchiwany interkonekt nie spełniał wymagań state-of-the art dowiedziałem się wówczas, gdy przesłuchałem DA 6300. Przekazuje on bowiem, jak żaden inny, niewiarygodnie zrównoważony dźwięk w całym paśmie akustycznym. Dopiero wtedy, jak na dłoni widać „napompowaną” średnicę XLO Limited, hałaśliwą szczegółowość Wireworlda, „plastikowy” dźwięk Tary, „anorektyczność” Valhalli, itd.
Bezpośrednie porównanie pozwala odpowiedzieć na odwieczne pytanie: dlaczego jedni lubią tę, a inni tamtą markę kabli, skoro wszystkie przekazują te same informacje muzyczne? Otóż odpowiedź jest jedna – brak zrównoważenia. Wszystkie one prezentują dźwięk nieprawdziwy w tym sensie, że nadmiernie eksponują pewne obszary pasma akustycznego, które odpowiadają za tzw. charakterystyczny typ dźwięku (tzw. sygnaturę), trafiając, bądź nie, w nasze wieloletnie przyzwyczajenia (doświadczenia) w odsłuchu muzyki reprodukowanej. Koś lubi perlistą górę, ktoś inny fundament basowy, jeszcze inny zmysłową średnicę damskich wokali, itd. Czymś zupełnie zaskakującym jest dynamika barw, właśnie dynamika (nie mogę znaleźć lepszego określenia), która jest zjawiskiem niesamowitym. Objawia się ona na przykład w bardzo precyzyjnym i jednocześnie bardzo plastycznym zróżnicowaniem indywidualnych cech w obrębie tych samych instrumentów. Dwa tenory [chodzi o saksofony tenorowe – przyp. red.] nie brzmią jak dwa klony tego samego, tylko prezentują zróżnicowaną paletę barwową w ramach tej samej kategorii instrumentu. Po prostu bardzo łatwo wychwycić różne rodzaje ustnika, czy też wręcz marki instrumentu. Tak więc, jaki jest ten interkonekt? Po prostu taki jaki być powinien. Czy warto zapłacić takie pieniądze? Nie wiem i pytanie pozostawiam bez odpowiedzi. Dla jednych tak, dla innych nie. Jedno natomiast jest pewne. Wreszcie nie rozmawiamy o muzyce. My ją przeżywamy i to w jej harmonijnej pełni. Ale nie zapominajmy o najważniejszym, o synergii całego systemu. To jest kluczowy element w pogoni za idealnym dźwiękiem. Acrolink DA 6300 jest tylko, a może aż, takim komponentem, który przynajmniej w tej chwili, definiuje na tej drodze nasze wyobrażenie o idealnym dźwięku. Na jak długo? Oby jak najdłużej…” RESZTA Trudno się dziwić emocjonalnemu podejściu Janusza do interkonektu. Po raz pierwszy w jego systemie nastąpiło cos, jakby rewolucja. Wraz z kolejnymi wersjami jego odtwarzacza Ancient Audio Lektor Grand i wzmacniaczy Ancient Audio Silver pojawiały się w dźwięku rzeczy, które wcześniej były pomijane, poprawiała się równowaga dźwięku, rozdzielczość itp. Podobnie było wtedy, kiedy słuchaliśmy w tym systemie innych urządzeń, a mieliśmy tam chyba wszystkie liczące się topowe źródła CD i SACD (np. TUTAJ), a także wzmacniacze (np. TUTAJ). A jednak wszystkie te różnice były w dużej części „tylko” zmianami, a niekoniecznie krokiem do przodu. Może kroczkiem to tu, to ówdzie, trochę w bok, trochę do tyłu, ale generalnie ich wpływ koncentrował się na „poprawie”. Już się z tego ostatniego tłumaczę. „Poprawa” jest dla mnie delikatną progresją w kierunku, który uważamy za właściwy. Jest różnicą w kategoriach ilościowych, a nie jakościowych. Acrolink po raz pierwszy w tym systemie, a jest to – przynajmniej dla mnie – w wielu aspektach system wzorcowy, wniósł zmianę jakościową. Przesłuchanie tego kabelka pozwoliło zresztą na naukę. Uczymy się do końca, póki żyjemy, jednak tylko wtedy, kiedy jesteśmy konfrontowani z czymś, co na tyle przekracza nasz stan wiedzy, że każe ją zmienić. To doświadczenie, które stawia człowieka w nieco innym miejscu niż był wcześniej. Otwierają się nowe horyzonty i dopiero wtedy można właściwie ocenić to, co nam się wydawało „naj”. Bo przecież uczymy się przez porównanie. A jeśli można porównywać tylko z tym, co „poniżej”, to trudno mówić o pełnej ocenie. Acrolink wreszcie pozwolił na bezbłędne i bardzo komfortowe określenie charakteru własnego przewodów XLO Limited, Wireworld Gold Eclipse52, Tary Labs The 0.8 (w domyśle także Zero, którą cześć z nas zna) i innych przewodów, które wcześniej w tym systemie były odsłuchiwane. Naprawdę komfortowo, ponieważ różnica między nimi i ‘6300’ jest ogromna. Mówi się o tzw. „zmniejszających się korzyściach” (‘diminishing returns’) przy przechodzeniu w audio na coraz wyższy poziom cenowy, tj. o tym, że im wyżej w cenie, tym mniejszy jest procentowy przyrost jakości. To bzdura. Albo inaczej – to prawda, ale tylko wtedy, kiedy patrzymy na te lepsze urządzenia z „dołu”, tak, jak my patrzyliśmy dotychczas na najlepsze znane nam interkonekty. Wówczas rzeczywiście może się wydawać, że delikatne polepszenie rozdzielczości, jakiś detal itp. usłyszane po zmianie urządzenia, kabla czy kolumn jest tylko kroczkiem. Proszę się nie gniewać, nie chcę, żeby to zabrzmiało w nadęty, czy protekcjonistyczny sposób, jestem daleki od czegoś takiego, ale muszę to powiedzieć: tak oceniają zmiany ci, którzy nie mieli do czynienia z top hi-endem przez dłuższy czas, najlepiej w swoich domach. To po prostu sprawa doświadczenia. W top hi-endzie, małe procentowo zmiany są w istocie zmianami kluczowymi, kolosalnymi w kategoriach „naturalności” i „satysfakcji”. Dlatego nawet jeśli się wydaje, że poprawiliśmy dźwięk o jakieś 5%, to dla hi-endowca może to być różnica, jak między ‘tak’ i ‘nie’. To tak, jakbyśmy mieli „prawie” (że się odwołam do funkcjonującego już w języku zwrotu) pewność i pewność. Dźwięk Acrolinka zmienił system Janusza w diametralny sposób. Może powtórzę to, co mówił, ale streszczam tylko wypowiedzi innych osób. To niezwykle „wyrównany w całym paśmie”, „nasycony”, „nieprawdopodobnie rozdzielczy” przewód. Jego bas jest „wybitny w swojej koherencji”, nieprawdopodobnie „namacalny”. Dla mnie najważniejsze było to, że wreszcie usłyszałem wyraźnie ograniczenia systemu. Kilka razy wcześniej wskazywałem, że wydaje mi się on szczupły i zbyt mało nasycony. Już tak nie jest, przynajmniej dopóki nie usłyszę tam coś lepszego. A jednak wreszcie mogłem wskazać palcem na to, co mnie tak denerwowało i nie dawało spokoju przy przesłuchaniach muzyki orkiestrowej: ten system dość szybko się przesterowuje. Dopóki mamy do czynienia z jazzem, małymi składami – jest perfekcyjnie. Przy orkiestrze dość szybko słychać, że dynamika spada i że zwyczajnie wchodzą zniekształcenia. Wcześniej też dało się to wychwycić, ale maskowane to było a to jasnością, a to nerwowością itp. To były symptomy. Teraz słychać przyczynę i to jak na dłoni. Niby nic, ale pokazuje, jak niebywale koherentnym i rozdzielczym kablem jest Acrolink. Pokazuje bardzo wysoką, dużą scenę, która nie ma właściwie granic. Granica jest tam, gdzie zarejestrowany dźwięk. Nie ma wykreślanego prostokąta, elipsy, półkola czy trójkąta, jak w innych systemach. Tu jest scena i instrumenty na niej. Powtórzę za Januszem: „Czy ‘6300’ jest warty swoich pieniędzy?” Dla mnie odpowiedź jest jasna: żaden kabel kosztujący więcej niż 2000 zł nie jest tyle warty. Kable są generalnie za drogie. Jak dzieła sztuki, jak zegarki, jachty, starodruki, znaczki itp. To wszystko nie jest warte swoich pieniędzy. A jednak, jeśli chcemy mieć właśnie TO, musimy zapłacić tyle, ile za niego żądają. Interkonekt Acrolinka jest najlepszym kablem, jaki znam. Wydaje się, że aby pokazać pełnię możliwości wymaga zasilania urządzeń przewodami tego producenta – 7N-PC7100, a najlepiej 7N-PC9100. Ponieważ mam dwa pierwsze, kupuję i drugi. I kupuję ‘6300’. Nie potrafię się uwolnić od tego dźwięku, od tego, jak zabrzmiała trąbka Clifforda, jak grał fortepian Danielssona. To naprawdę „progowe” przeżycie, zmieniające człowieka chyba już na zawsze. SYSTEM: PŁYTY:
PŁYTY PROSTO Z JAPONII |
||||
© Copyright HIGH Fidelity 2009, Created by B |