Firmę Aaron oraz jej twórcę, pana Thomasa Höhne zdążyliśmy poznać przy okazji testu wzmacniacza zintegrowanego No. 1.a – jednego z najlepszych urządzeń tego typu poniżej 20 000 zł, jakie znam. Świetnie wykonana, genialnie grająca integra zostawiła po sobie dobre wrażenie i przekonanie, że okolice 15 000 zł za wzmacniacz zintegrowany to wymarzony początek przygody ze światem audio. Kiedy więc pan Höhne zaproponował test kolejnego urządzenia ze swojego katalogu, nie namyślałem się ani chwili i powiedziałem „tak”. Przysłane pudełeczko okazało się przedwzmacniaczem gramofonowym Phono Module. Niewielkie, lekkie, zostało jednak genialnie zapakowane i napakowane, że tak powiem. Aaron przychodzi bowiem w metalowej, wyłożonej gąbką walizeczce (tzw. case), podobnej do tych, w jakich sprzedawane są bardzo drogie mikrofony studyjne. W domowym audio to jednak absolutna rzadkość, ponieważ dotychczas tylko dwa razy mi się coś takiego przydarzyło, a było to przy okazji odsłuchów Linna CP12 Sondek oraz odtwarzacza CD-77 AMR-Abbingdon Music Research. I jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe, dlaczego inne firmy czegoś takiego nie robią, przynajmniej jeśli chodzi o źródła i preampy. Przecież koszt takiego case’a przy drogich urządzeniach byłby niewielki, a postrzeganie produktu mogłoby się zmienić diametralnie. Tym bardziej trzeba docenić to, co robi Aaron, bo przy tak niewysokiej cenie, jak za Phono Module naprawdę trzeba się nagimnastykować, żeby gdzieś to w kosztorysie przepchnąć. Ale warto, bo ma się poczucie obcowania z luksusem. W walizeczce znajdziemy niewielkie pudełko przedwzmacniacza, spory, lakierowany na srebrny kolor zasilacz ścienny, rękawiczki, śrubokręt oraz instrukcję (niestety tylko po niemiecku). Urządzenie ma obudowę mniejszą o 1/3 niż mój przedwzmacniacz RCM Audio Sensor Audio Prelude IC i przy takim C-27 Accuphase’a (test w przyszłym miesiącu) zupełnie ginie. Jego obudowę wykonano z aluminium, a na górnej ściance przyklejono charakterystyczną dla tej firmy grubą, aluminiową płytkę z wygrawerowanym logo oraz napisem „Always happy listening!”. Zasilanie, jak pisałem, dostarczane jest z zewnętrznego, ściennego zasilacza. Użytkownik ma do dyspozycji możliwość regulacji wzmocnienia oraz obciążenia. Przełączniki to niewielkie DIP-y, identyczne do tych, jakie są w Sensorze, jednak tutaj umieszczono je od spodu. Od frontu mamy tylko wyłącznik sieciowy, ale za to w charakterystycznym kształcie stożka. O opis układu poprosiłem Thomasa Höhne: Płyty użyte w teście: ODSŁUCH Inaczej niż przy wielu wcześniej odsłuchiwanych przedwzmacniaczach, ustalenie, określenie balansu tonalnego niemieckiego przedwzmacniacza nie jest proste. Da się oczywiście wskazać na pewne cechy zasadnicze, powtarzające się, ale są to na tyle prowizoryczne ustalenia, że potrzebny jest dłuższy odsłuch, pozwalający zdobyć pewność. Owa „zmienność” Aarona ma związek z tym, jak współpracuje on z różnymi wkładkami – po zmianie np. z Benz Micro Wood SL na nowiutką Sumiko Palo Santos Presentation dźwięk zmienił się tak diametralnie, że trzeba było dłuższego czasu i przepinania na inne przedwzmacniacze, aby ustalić, co w obydwu przypadkach było wspólnego. A jeszcze inaczej przecież zagrał Denon DL-103 SA. Jak się okazuje, Phono Module wymaga uważnego odsłuchu z posiadanym gramofonem, ponieważ choć ostatecznie da się opisać, jak gra „sam w sobie”, to jednak wydobycie jego pozytywnych cech wymaga naszej współpracy. A gra w otwarty, szybki sposób. W dużej mierze przypomina pod tym względem przedwzmacniacz Sensor Prelude IC, co jest – przynajmniej dla mnie – dużym komplementem. Niezwykle podobnie gra też, kosztujący pięć razy więcej, C-27 Accuphase’a. Zupełnie inaczej, dla porównania, zachowuje się sekcja przedwzmacniacza RIAA w Polarisie II Ayona. Aaron oferuje świeży, otwarty dźwięk z ładnym zejściem basu. Ten, na samym dole, nie jest jakoś wyjątkowo dobrze kontrolowany, przez co niektóre elementy z płyty Nat „King” Cole’a Just One Of Those Things wybrzmiewały dłużej i były mniej zróżnicowane niż z RCM-a. Co ciekawe, przy elektronice, jak z płyt Tour The France Kraftwerku i Violator Depeche Mode było to odczuwalne słabiej, jakby tam wybrzmienie było krótsze. Być może było to jednak związane z tym, że definicja najniższych dźwięków, ich faktura jest w Module nieco upraszczana. Przynajmniej w porównaniu z najlepszymi urządzeniami tego typu. Może jednak trochę zbyt ostro się do tego wziąłem? Preamp Aarona, podobnie, jak wzmacniacz zintegrowany tej firmy, wymaga zaangażowania słuchającego i dłuższych odsłuchów. Szybkie porównania są dla niego dość niesprawiedliwe, bo oprócz zalet takiego testowania i możliwości łatwego określenia kilku rzeczy, gubi się coś, co można by nazwać „pomysłem” na dźwięk, z jego zaletami i wadami. Bo Phono Module brzmi w zorganizowany sposób, dźwięk jest zrównoważony, a przekaz muzyczny ma sens. Odsłuch urządzenia rozpocząłem od właśnie kupionego boxu Genesis 1970-1975, z nieźle zremasterowanym materiałem, wytłoczonym na świetnych, 200-gramowych krążkach w technice half-speed. Wprawdzie nie jestem fanem sposobu, w jaki w tej reedycji podbito wyższą średnicę (patrz recenzja płyt SACD TUTAJ), to jednak Aaron, z wkładkami Micro Benz oraz Denona (Sumiko było zbyt „lekkie” do tego zadania) zagrał je w naprawdę przyjemny sposób. Góra nie była eksponowana, pomimo że przecież, jak pisałem, to otwarty i żywy dźwięk, zaś średnica miała ładne wypełnienie – może bez płynności Sumiko czy Koetsu Rosewood Signature – ale jednak całkiem ładne. Nie jest to jeszcze tak trójwymiarowe, nieco ciepłe granie, jak Manleya Steelheada, ale jest naprawdę bardzo dobrze. Na górnej ściance urządzenia znajdziemy, charakterystyczną dla Aarona, aluminiową płytę z logiem. Oprócz niego, na płytce w Module jest jeszcze dopisek: „Always happy listening!”, który dobrze oddaje podejście do życia właściciela firmy, pana Thomasa Hoehne. Phono Module zapewnia długie godziny spokojnych odsłuchów. A więc spełnia te założenia. Nie jest to urządzenie, które powinno konkurować z urządzeniami za 2000 i więcej euro uznanych firm, bo to nie ta liga. To znaczy nie powinno brać udział w konkursie na porównanie elementów w muzyce, które przynależą do hi-fi. Muzyka to coś więcej i dobrym przykładem na to jest właśnie ten preamp. Nie jest super-rozdzielczy, a niski bas nie jest kontrolowany tak, jak w najlepszych przedwzmacniaczach, jakie znam. Nie mamy też plastyki, którą zachwyca Polaris II. Prezentuje jednak spójną koncepcję dźwięku i będzie się go dobrze używało. Trzeba dobrać do niego konkretną wkładkę, co nieco utrudnia jego aplikację, ale naprawdę warto. Jeśli miałbym być szczery, to zacząłbym od Denona DL-103SA, bo to świetna, tania wkładka, która z Module zgrała się wyjątkowo dobrze. Nadwyżkę funduszy przeznaczyłbym zaś na kupowanie płyt. BUDOWA Przedwzmacniacz gramofonowy Phono Module jest urządzeniem przygotowanym przez niemiecką firmę Aaron. To niewielkie urządzenie w obudowie z aluminium, przeznaczone do podłączania wkładek MM i MC. Front i tył wykonano z aluminiowych płyt, pomiędzy którymi ściśnięte są kształtowniki tworzące boki oraz wsuwane do nich blachy góry i dołu. Te ostatnie nie są tak sztywne, jak można by sobie tego życzyć, pomimo że na górę naklejono gruby aluminiowy element. Z przodu mamy wygrawerowane logo urządzenia oraz jego nazwę oraz wyłącznik sieciowy w kształcie stożka (z aluminium). Towarzyszy mu mała, niebieska dioda. Z tyłu widać złocone, wkręcane gniazda RCA, takie same, jak w Sensorze – może nie jest to szczyt technologii, ale jest OK. Kabelek z masą ramienia dokręcamy małą śrubką, co nie jest zbyt wygodne. Jeśli jednak nie zmieniamy często gramofonu (a tak jest w 99,9% przypadków), raz zakręcona, nie będzie przeszkadzała. Z boku jest jeszcze małe gniazdo dla napięcia zasilającego 9 V AC. Od spodu widać dwa sety przełączników typu DIP, którymi regulujemy wzmocnienie układu: +3/6/9/12 dB oraz obciążenie wkładki:10/22/47/100 Ω oraz 120/470 pF. Kiedy wszystkie przełączniki są w pozycji ‘off’, układ gotowy jest do wzmocnienia sygnału z wkładki MM i ma parametry 47 kΩ/50 pF. Elektronika zmontowany została na jednej, zajmującej całe wnętrze płytce drukowanej. Uwagę zwracają oczywiście duże, czerwone kondensatory amerykańskiej firmy Wonder Cap, budowane ręcznie, na zamówienie dla Aarona. Układ w całości złożony jest z użyciem tranzystorów i podzielony został na dwie sekcje – każda ma osobny układ zasilający. Elementy bierne są najwyższej próby, bo pozostałe kondensatory to polipropyleny ERO/Vishay, a oporniki są metalizowane, precyzyjne.
PŁYTY PROSTO Z JAPONII |
||||
© Copyright HIGH Fidelity 2009, Created by B |