Testowanie urządzeń polega, z grubsza rzecz biorąc, na tym, że w miejsce poszczególnych komponentów systemu odniesienia wstawiamy poddane badaniu urządzenie, kolumny, okablowanie itp. To klasyczna sytuacja znana z nauk stosowanych, polegająca na badaniu przez porównanie. Zakładając, że urządzenia odniesienia są przynajmniej klasę lepsze niż testowane, pozwala to na względnie precyzyjne określenie dźwięku tych ostatnich. W grę wchodzą oczywiście zmienne w postaci dopasowania poszczególnych elementów, elektryczne, związane ze sposobem reprodukcji itp. Potrafią one zrujnować niejeden system. Z drugiej strony ze złego urządzenia nie zrobią dobrego – w tę stronę to nie działa. Miłośnicy konkretnych marek wskazują jednak na pewna niekonsekwencję tego typu testów. Oto bowiem każda firma projektując urządzenia, musi je wykonać tak, aby były kompatybilne z możliwie szerokim asortymentem urządzeń (kolumn) innych producentów obecnych na rynku. To normalne – audiofile uwielbiają łączyć, miksować, zestawiać itp. Z drugiej strony, swoje produkty testują odsłuchowo w konkretnych systemach, najczęściej własnej produkcji. Normalne jest wiec, że optymalizacja, niezależnie jak „pluralistyczna”, zachodzi przede wszystkim w obrębie danej marki. Rzecz jest znana i często dyskutowana. A jednak bardzo rzadko testujemy (bo to mowa o nas, o prasie) kompletne systemy. Nam do tej pory udało się to tylko raz, przy markach Reimyo, Harmonix i Bravo!, należących do firmy Combak Corporation (test TUTAJ). Okazuje się bowiem, ze prozaiczne względy torpedują wszelkie tego typu „akcje” – trzeba wówczas nie dość, że przetestować kompletny system, co jest do zrobienia, to jeszcze przetestować osobno wszystkie elementy, żeby określić, jak wpływają one na efekt końcowy. A to znaczy, ze trzeba takiemu przedsięwzięciu poświęcić znacznie więcej czasu, którego nikt nie ma. Wydaje się jednak, że choć sprzedaż kompletnych systemów (najczęściej elektroniki) od jednego producenta zajmuje wysokie miejsce w przychodach salonów audio (i dystrybutorów, którzy mają własne salony), to jednak spora część należy do zestawów zaproponowanych przez sprzedawców, a złożonych z różnych urządzeń. Potrzebna jest do tego znajomość rzeczy, wyczucie i wiedza sprzedawcy, ale jednak się to zdarza częściej niż by się wydawało. Dlatego chcielibyśmy co jakiś czas, zobaczymy, co z tego wyniknie, testować systemy przygotowanego przez dystrybutorów – takie, jaki oferują swoim klientom. Pierwszy na „tapetę” idzie zestaw złożony przez firmę Nautilus Hi-End, w skład którego wchodzą nowości: odtwarzacz CD Ayon CD-1s (zastępujący CD-1) oraz wzmacniacz zintegrowany Accuphase E-250 (następca E-213). Do kompletu wzięliśmy pęk japońskich przewodów Oyaide – interkonekt Across AR-750/RR, kable głośnikowe OR-800 Advanced oraz sieciówki - L/i 50 EXs dla CD i Tunami GPX-R dla wzmacniacza – obydwa wpięte do listwy sieciowej Oyaide MTB-4. Aby nie zaciemniać sytuacji, przedmiotem testu były odtwarzacz i wzmacniacz, grane zarówno w komplecie, z referencyjnym okablowaniem, w komplecie z kablami Oyaide oraz pojedynczo, w systemie odniesienia. ODSŁUCH Odtwarzacz CD-1s jest prawdziwą perełką. Choć poprzednia wersja wcale nie jest jakaś wyraźnie gorsza, tj. nie ma mowy o „przeskoku”, „zmianie paradygmatu”, ani żadnym z tak kochanych przez recenzentów zwrotów, to jednak jest to krok w kierunku większej soczystości brzmienia. Odtwarzacz Ayona gra mianowicie niezwykle nasyconym, fantastycznie (nawet w skali absolutnej) trzymającym tempo dźwiękiem. Umiejętność w zakresie trzymania rytmu, braku cienia zawahania powoduje, że w naturalny sposób, w charakterze punktu odniesienia, przychodzą do głowy urządzenia Naima. Tak, to dokładnie ten sam trop, z tym, że – moim zdaniem – Ayon jest i tak bezkonkurencyjny, niezależnie od tego, jakie urządzenie weźmiemy pod uwagę. Płaci za to pewną cenę, o czym za chwilę, ale gra wszystko w sposób, który trzyma słuchającego w napięciu, bo nie mam mowy o ślamazarnym wznoszeniu frazy, nie ma wleczenia się itp., a jest rytm i jest puls. Pamiętam dobrze porównania pomiędzy moim Lektorem Prime firmy Ancient Audio i Lektorem Grand SE, gdzie wyraźnie było słychać, że ten pierwszy trochę „przyspiesza”, ciągnie nieco do przodu. Teraz role się odwróciły – to Prime był stateczniejszy i rozważniejszy. Naprawdę niezwykle poruszająco i wzruszająco zabrzmiała więc płyta Thriller Michaela Jacksona, szczególnie - nomen-omen - Beat It i Billie Jean. Stopa była mocna, szybka, wstukiwała rytm prosto do serca, a ono do nóg. Bardzo dawno nie przeżyłem czegoś takiego. To coś w rodzaju żywiołu pod kontrolą. Wrze tam i dzieje się bardzo dużo, acz wszystko to pilnowane jest silną ręką. CD-1s trzyma przy tym fantastyczną barwę. Punkt ciężkości przesunięty jest w kierunku niższej średnicy i średniego basu, przez co wszystkie nagrania, bez względu na proweniencję, są wypełnione i nie słychać przy nich „ścieniania”. To oczywiście pewne odstępstwo od neutralności, ale takie, które nie dość, że akceptujemy, to jeszcze po rączkach za nie dziękujemy. Wszystko jest po prostu zależne od punktu, z którego patrzymy. Jeślibyśmy wzięli pod uwagę urządzenia za 20 000 zł i więcej, jak np. DP-500 Accuphase’a, to mówilibyśmy wówczas o zmianie balansu (wyobrażonego, idealnego). Jednak niżej tej kwoty jedyne, do czego mogę tu dopuścić, to rozmowa o charakterze, wyborach itp., ponieważ taka zmiana nie podlega już wartościowaniu – a jeśli już, to pozytywnemu. Środek jest niezwykle nasycony i pełny. Wokale wprost wyskakują z ramki, a instrumenty, jak trąbki z płyty Hanka Mobleya, stają wprost przed nami. Ciekawe, ale nie prowadzi to do znużenia przy długim słuchaniu. Zwykle natrętne wyodrębnianie i rzucanie w naszą stronę elementów nagrań jest w pierwszej chwili atrakcyjne, jednak w dłuższej perspektywie męczy. Ayona trzeba oczywiście posłuchać samodzielnie, i to nie przez chwilę, jednak nawet po dłuższym czasie jego aktywny, dynamiczny dźwięk będzie się, jak sądzę, podobał. Trzeba też wskazać na różnice pomiędzy włączonym i wyłączonym układem upsamplingu. Ponieważ funkcja ta dostępna jest z pilota, można łatwo te dwa dźwięki porównać. Z upsamplingiem całość jest znacznie bardziej kremowa, średnica się wypełnia, a góra jest delikatnie tamowana. Najważniejsza informacja jest taka: z upsamplingiem charakter płyty CD zbliża się do tego, co pokazują SACD i winyl. Bez przesady, brak informacji to po prostu brak i kropka, ale jednak charakter tych dźwięków jest zbliżony. To dobrze, ponieważ wokale są niezwykle namacalne, pełne i ładne. A jednak w trybie tym skracane są pogłosy i maskowana akustyka pomieszczeń. Taka karma. Całość jest wówczas nieco jaśniejsza, przede wszystkim przez lekkie odchudzenie środka, ale też bardziej rozdzielcza. Dlatego też skończyło się na tym, że cały rock, jak wspomnianą płytę Jacksona, ale także przepiękny remaster 20th Anniversary Edition (polecam, jest po prostu genialny – pack dostępny jest na CD Japan – baner pod tekstem) płyty Layla Derek And The Dominos i inne płyty przesłuchałem z upsamplingiem na ‘on’, podobnie płyty z wokalistkami, jak Delihtful Doris Drew Doris Drew i Don’t I Know You From Somewhere? Sary K. A jednak jazz, jak Lo Voltage Hanka Mobleya zagrał lepiej z upsem na ‘off’. W każdym razie – mamy wybór i dobrze. Jedyną rzeczą, na którą trzeba zwrócić baczniejszą uwagę to najniższy bas. Jest on w Ayonie bardzo mocny, pełny, ale nie do końca kontrolowany w taki sposób, jak robi to np. wspomniany Accuphase DP-500. Jak się okazuje, wzmacniacz jest zupełnie innym „zwierzęciem” niż CD i to dlatego zestaw ten podbił serca tylu klientów Nautilusa. Jest znacznie bardziej liniowy niż E-213. Poprzednik podbarwiał niższą średnicę i wyższy bas, przez co dawał „duży” i ciepły dźwięk, który naprawdę mógł się podobać, pozostawał jednak, w pewnej mierze, podbarwiony. E-250 jest zupełnie inny. Jego balans tonalny, oparty – ale delikatnie, bez przesady – o średnicę jest wyrównany i ładny. I taki jest cały dźwięk – równy, „pewny”, można powiedzieć, że solidnie „usadowiony” w tym, co robi. To ciekawe, ale żywiołowość odtwarzacza Ayona nie robi na Accu większego wrażenia. To znaczy, wzmacniacz przyjmuje to, co jest z godnością i nie pozwala sobą pomiatać. Oznacza to zapewne lekką kompresję skoków, z którą już E-450 radzi sobie z powodzeniem. Mocny bas, pełna średnica i ładne, dokładne wysokie tony austriackiego plejera przekładają się na dodanie tych elementów do dźwięku E-250, ale nie dominują jego samego. Myślę, że za tak „porządny” przekaz „Japończyka” w dużej mierze odpowiedzialna jest jego sekcja przedwzmacniacza. CD-1s oferuje unikalną funkcję, a mianowicie jest to nie tylko odtwarzacz, ale także przedwzmacniacz. Z kolei E-250 wyposażony jest w wejście bezpośrednio na końcówkę mocy, przeznaczone dla zewnętrznego procesora AV. Wykorzystałem to i porównałem sekcje preampu wzmacniacza i w odtwarzacza. Okazuje się, że choć Ayon wykonał dużą pracę w przygotowaniu CD-1s do sterowania bezpośrednio końcówką mocy, to jednak układ AAVA-II okazał się znacząco lepszy niż sekcja w odtwarzaczu. Bez dwóch zdań był bardziej rozdzielczy i bardziej dynamiczny, ale przede wszystkim pokazywał wielokrotnie bogatszą górę. Blachy z płyty Mobleya ożyły z nim, podobnie zresztą, jak wokal Doris Drew. Przy sterowaniu sekcji wzmacniacza mocy w Accuphasie bezpośrednio z wyjścia odtwarzacza dźwięk wcale nie był zły. To wciąż było zrównoważone, dobre granie. A jednak inżynierowie Accuphase’a przygotowali coś, co poprawiało niemal każdy aspekt dźwięku. Co ciekawe, barwy, ich rysunek i kolorystyka, przy korzystaniu z E-250 jako wzmacniacza zintegrowanego, były lepsze niż kiedy sterowałem jego końcówkę z wyjścia mojego Lektora Prime! W tym drugim przypadku rozdzielczość była gorsza, podobnie, jak definicja dźwięków i tylko nasycenie okazało się lepsze. Ayon w komplecie z Accuphasem oferuje bardzo równy, bardzo porządny, a przy tym wcale nie bezosobowy dźwięk. Duża w tym zasługa odtwarzacza, ale wzmacniacz jest na tyle otwarty, że pozwala zaletom tego pierwszego „przepłynąć” przez siebie. Jak już pisałem, nie pozwala sobą rządzić, ale też nie jest „głuchy”. Po przejściu na zestaw Ayon+Accuphase z systemu odniesienia, a więc z systemu, który kosztuje pięć, albo i sześć razy więcej, przede wszystkim gaśnie dynamika. To naturalne, jednak trzeba wziąć takie zachowanie pod uwagę, bo jeśli coś można by zarzucić wzmacniaczowi, to właśnie skąpe wydzielanie skoków dynamiki, granie raczej bezpiecznym dźwiękiem, bez mocnych uderzeń i „odjazdów”. Dlatego też tak dobrym partnerem jest CD-1s, któremu akurat ta cecha nie jest obca. Ujednolica to nieco różne płyty i nagrania. Jednocześnie jednak pozwala na bezstresowe granie z różnymi poziomami mocy. System ładnie gra zarówno przy głośnym słuchaniu, jak i przy cichym. W dolnym położeniu pokrętła głośności znika oczywiście część góry i dołu, jednak to nie wina urządzenia, a naszego słuchu (tzw. „krzywej słuchu”). System nie pogłębia tego zjawiska i nie kompresuje dodatkowo dynamiki. Ta, choć w skali absolutnej raczej uspokojona, nie zmienia się, niezależnie od tego, jak głośno akurat muzyki słuchamy. Jestem pewien, że to zasługa AAVA-II, ponieważ przy próbach z przedwzmacniaczem w Ayonie było pod tym względem znacznie gorzej. Scena dźwiękowa systemu nie jest specjalnie głęboka, warto więc poszukać kolumn, które by tego dodatkowo nie pogłębiały. Aktywny jest przede wszystkim pierwszy plan, mocny i nasycony, ale bez „wyskoków” przed scenę, jak przy odtwarzaczu solo. Powtórzę to, bo warto: to po prostu niezwykle wyrównany system, o dźwięku, w którym niczego nie brakuje i nic nie jest przesadzone. Możemy więc grać na nim każdy rodzaj muzyki i każdy zostanie potraktowany w dokładnie ten sam sposób. To znaczący krok do przodu w stosunku do E-213 i CD-1. Wprawdzie nowy wzmacniacz jest znacząco droższy niż starszy (nałożyła się na to dramatyczna podwyżka ceny japońskiej waluty), ale też oferuje znacząco więcej. E-213 był naprawdę fajny, jednak trzeba było się nagimnastykować, żeby wpasować go w system i wykorzystując zalety nie uwypuklić wad. Nowa „startowa” integra Accuphase’a jest pod tym względem znacznie bardziej uniwersalna. Nie zaskoczy specjalnie rozbudowaną dynamiką, jak np. INT-150 Passa, ani wybitną rozdzielczością L-550A II Luxmana, ale łączy to, co w tych wzmacniaczach najlepsze w jedną, zgrabną całość. Ayon doskonale wpisuje się w tę estetykę, dorzucając swoje trzy grosze. To nieprawdopodobny odtwarzacz, pięknie zbudowany i grający po prostu zjawiskowo. Wraz z kablami Oyaide, zarówno sygnałowymi, jak i sieciowymi, dostajemy przemyślany, skończony system. Jeśli chcielibyśmy go jakoś poprawić, trzeba będzie zapłacić znacznie więcej, kosmetyczne zmiany raczej mu zaszkodzą niż pomogą. BUDOWA CD-1s Urządzenie ma niezwykle solidną, sztywną obudowę, wykonaną z 5 mm, aluminiowych płyt, w testowanym egzemplarzu anodowanego na czarno. To klasyczny top-loader, a więc odtwarzacz, w którym płytę ładuje się bezpośrednio na oś silnika, od góry. W CD-1s, inaczej niż w CD-1, nie ma osobnego docisku płyty. Pełniące tę rolę kółeczko (standardowe, jak w klasycznym napędzie) jest zintegrowane z ciężką, akrylową płytą zakrywającą komorę płyty. Nie wiem, czy to aby dobry ruch, przynajmniej jeśli chodzi o dźwięk (proszę zerknąć na mój punkt widzenia zawarty TUTAJ), jednak na pewno zapewnia znacznie większą wygodę – docisk nie ginie i nie trzeba o nim pamiętać. Na plus należy zapisać to, że w krążku jest szpindel, wpasowujący się w otwór krążka, na którym płyta jest kładziona. Pozwala to na bardzo dokładne wycentrowanie docisku. TOC płyty wczytywany jest po położeniu akrylowej płyty w zagłębieniu – wciskany jest wówczas mikroprzełącznik, podobnie, jak w klasycznych szufladach. Obudowa CD-1s ma mocno zaokrąglone boki – to ćwierćwałki, a nie wygięta blacha – i ładny, czerwony wyświetlacz typu dot-matrix. Koło niego wyświetlana jest także ikonka ‘24/192’ informująca o działaniu upsamplera. Podświetlane na czerwono przyciski umieszczono na górnej ściance. Tam też, blisko tylnej ścianki, widać otwory wentylacyjne dla lamp, zakryte chromowaną siateczką. Wygląda to naprawdę ładnie. Z tyłu, oprócz gniazda sieciowego IEC mamy cyfrowe wyjście i wejście (to ostatnie aktywowane z pilota) w standardzie S/PDIF na fantastycznych gniazdach RCA amerykańskiej firmy CMC. Są też oczywiście wyjścia, niezbalansowane, na takich samych gniazdach RCA, wyjścia analogowe. Rozrzucono je po obydwu stronach tylnej ścianki, co sugeruje wewnętrzną budowę dual mono. Urządzenie stoi na bardzo solidnych, aluminiowych nóżkach, z wyfrezowanym od spodu wgłębieniem, w które wciśnięto gumowy ring. Dodajmy jeszcze, że wyłącznik sieciowy umieszczono pod spodem, blisko przedniej krawędzi, z lewej strony. O ile wygląd zewnętrzny, w ogólnych zarysach, przypomina CD-1, o tyle środek to zupełnie nowa koncepcja. Układy podzielono między kilka płytek: zasilacz (z częścią układów cyfrowych), napęd, wyświetlacz, konwersja I/U oraz dwie płytki układu wzmocnienia i buforów wyjściowych. Prócz płytki sterującej napędem, reszta ma grube ścieżki z miedzi OFC, które pozłocono. Zacznijmy jednak od napędu. Podwieszono go od spodu, za pośrednictwem miękkich, gumowych podkładek, do aluminiowej płyty, którą z kolei przykręcono do górnej ścianki. Płytka sterująca jest zamocowana pod spodem, na przedłużkach. Powiedzmy jeszcze, że jej sercem jest dekoder SAA7824, a całość pochodzi od Philipsa i została zaprogramowana specjalnie dla Ayona przez inżynierów, którzy niegdyś w tej firmie pracowali. Układy zasilające są niezwykle rozbudowane. Oparto je o duży transformator R-Core, z którego wychodzi wiele uzwojeń wtórnych. Naliczyłem siedem prostowników, ale nie wiem, czy to wszystkie. Zasilanie większości sekcji filtrowane jest w kondensatorach Rubycona, jednak w części audio, ze stabilizatorami i filtrami umieszczonymi tuż przy nich, mamy droższe i lepsze Nichicony Gold Fine na wejściu i charakterystyczne, złote Fine Gold na wyjściu filtra. Gdzie się tylko da ulokowano kondensatory Wimy, a wszystkie, dokładnie wszystkie oporniki są metalizowane i precyzyjne. Budowa jest więc fantastyczna. Można oczywiście wymienić scalaki w filtrach, kondensatory sprzęgające, jednak trzeba pamiętać o niewiarygodnie, jak na ten przedział cenowy, dobrym dźwięku oraz fantastycznej budowie już od pierwszego „strzału”. Możliwe to jest tylko dlatego, że obudowy dla Ayona przygotowywane są w Chinach. Pilot zdalnego sterowania RC-1A jest metalowy. E-250 Układ wewnątrz jest typowy dla Accuphase’a i wielu innych producentów. Sygnał z gniazd idzie na małą płytkę wejściową, gdzie jest selektor, oparty o ładne przekaźniki Omrona. Tutaj też symetryzowany jest sygnał z wejść XLR – w układzie scalonym JRC 4580. Stąd, ekranowanymi kabelkami, idziemy do ustawionej pionowo, z boku, przy prawej ściance, płytki z układem AAVA-II. Jest ona znacznie mniejsza niż w droższych modelach i obsługuje sygnał niezbalansowany. Przed nią jest wspominany już potencjometr – ładny, podwójny Alps o malachitowym kolorze. Kanały, pracujących w klasie AB, końcówek mocy przykręcono do sporych radiatorów, po obydwu stronach zasilacza. Sekcję tę oparto o dwie pary, pracujących w push-pullu tranzystorów bipolarnych Sankena. Cały układ jest zresztą tranzystorowy. Pośrodku mamy solidny zasilacz – zaekranowany transformator EI i dwa duże kondensatory filtrujące. Między poszczególnymi sekcjami sygnał prowadzony jest średniej długości kablami ekranowanymi. Urządzenie stoi na solidnych, wykonanych z wysokowęglowej stali, nóżkach.
PŁYTY PROSTO Z JAPONII |
||||
© Copyright HIGH Fidelity 2009, Created by B |