KOLUMNY WOLNOSTOJĄCE

A.R.T. Loudspeakers
MODERNE 10

WOJCIECH PACUŁA







Zacznijmy od tego, że A.R.T. Loudspeakers to skrót od Acoustic Reproduction Technology Loudspeakers i że podobieństwo do nazwy Art Audio, producenta wzmacniaczy lampowych jest nieprzypadkowe. Obydwóm mieliśmy już okazję się przyjrzeć, więc coś o nich wiemy. A jednak, zamawiając model Moderne 10 nie doczytałem jednej, jak się okazało, kluczowej rzeczy, a mianowicie, że każda sztuka waży 50 kg. Ludzie z UPS-u wnoszący je do mnie mieli mord w oczach. Podobnie ja, kiedy miałem je rozpakować i ustawić na kolcach. Musiałem więc skorzystać z pomocy mojego syna i gorąco rekomenduję ustawianie ich przez dwóch ludzi. Tym bardziej, że kolumny są pięknie wykańczane lakierem samochodowym (w dowolnym kolorze) i szkoda by było uszkodzić ich powierzchnię.

Ciekawy byłem, jak wyglądają na żywo. Ich nazwa sugerowała zerwanie z klasycznym wzornictwem. Jak się okazało, to chyba nie do końca tak. Wprawdzie metaliczny lakier rzeczywiście odsyła do nowoczesności, jednak już gabaryty, użyte głośniki itp. sugerują coś wręcz przeciwnego, bo powrót do „złotych lat” audio. Mało firm stosuje teraz tak duży, papierowy głośnik niskotonowy na przedniej ścince, ta jest zwykle znacznie węższa itp. A sama bryła jest bardzo podobna do kolumn z serii Decco. Uwagę zwracają poprzeczne rowki, na górnej i bocznych ściankach, poprowadzone co 35 mm. Okazuje się, że ich funkcja estetyczna jest wtórna względem konstrukcyjnej. Obudowę A.R.T.-ów wykonano bowiem tak, jak widzieliśmy to wcześniej w greckich kolumnach Emme β i Mythos Ligeia, a od lat widuje się je we włoskich konstrukcjach Eventus Audio (podobny pomysł, tyle że ze sklejanych w poprzek warstw sklejki można zobaczyć w kolumnach Penaudio Alba). Chodzi o sklejanie warstw materiału, w których wycięto wcześniej otwór na wewnętrzną komorę. Nie ma jednak co się zatrzymywać nad oryginalnością tej koncepcji, ponieważ jest po prostu dobra i zdaje egzamin. Obudowy wszystkich przywoływanych kolumn są niezwykle sztywne i mało podatne na drgania. Mają jednak jedną wadę – są znacznie droższe od zwykle używanych.

Jak wspomniałem, budowa „dziesiątek” jest zupełnie klasyczna. To trójdrożne kolumny wolnostojące, z bas-refleksem na tylnej ściance. Co ciekawe, ich gabaryty są niemal identyczne z moimi Harpiami Dobermann. I więcej - wszystkie głośniki mają niemal takie same rozmiary i umieszczone są w niemal tych samych miejscach. Cena też jest prawie taka sama. Są też i różnice. Wszystkie głośniki w Moderne 10 są miękkie (jedwab i papier), zaś w Dobermannach twarde (aluminium). Podział między głośnikami w tych pierwszych prowadzony jest w filtrach 2. i 3. rzędu, zaś w drugich wszystkie filtry są 1. rzędu. Polskie konstrukcje mają też mechanicznie wyrównane fazy przetworników, zaś szkockie kolumny mają prostą ściankę przednią. I jeszcze jedno – w Harpiach głośniki średnio i wysokotonowy są przesunięte w kierunku wewnętrznej ścianki kolumn, zaś w A.R.T.-ach są umieszczone na osi. Najważniejszymi założeniami przy projektowaniu Moderne 10 były wysoka skuteczność i impedancja, predestynująca je do współpracy ze wzmacniaczami małej mocy, najlepiej z lampami 300B na wyjściu.

W czasie Audio Show 2008 miałem możność porozmawiać z Derekiem, jednym z braci Dunlop, właścicieli i konstruktorów A.R.T.-a. Wywiad ukazał się w grudniowym numerze „Audio”, w formie rozmowy z przedstawicielami kilku innych firm, jednak to chyba dobre miejsce, żeby zaprezentować wszystkie pytania do Dereka zebrane razem.

Derek Dunlop, Art Loudspeakers
Owner, Technical Manager

Wojciech Pacuła: Art Loudspeakers to wspólne przedsięwzięcie Pańskie i Pana brata Ramseya – czy w takim razie Pan jest tą lepszą połową?

Derek Dunlop: (śmiech) Niektórzy tak twierdzą, a ja z lenistwa nie zaprzeczam…

WP: Pytam o to wszystkich, z którymi rozmawiam: czy obecny kryzys zagraża w jakiś sposób branży audio?

DD: Tak generalnie, to myślę, że nie. Część rynku audio to pewnie dotknie, ale będą to raczej firmy słabe, albo niezbyt przystosowane. Jeśli chodzi o najlepsze firmy, o najlepsze produkty, to są one moim zdaniem odporne na tego typu wahania koniunktury. Wszyscy będą oczywiście pracować nad tym, żeby nic się nie stało, trzeba będzie pojąć parę decyzji, ale generalnie – sądzę, że dobry produkt jest dobrym produktem i firma może być w takim przypadku spokojna. Jeśli chodzi o towary luksusowe, jak drogie samochody, buty, zegarki, ale też i audio, szczególnie droższe audio, to w tych dziedzinach żadna recesja nie wpływa na sprzedaż.

WP: Czy myśli Pan, że Blu-ray będzie sukcesem, czy może od samego początku to przegrany format?

DD: (głośne ‘puf!’, wydobyte ustami) To zależy wyłącznie od wielkich korporacji i tego, jak bardzo będą zdeterminowane. Z punktu widzenia konsumenta jest tak wiele formatów, tyle możliwości, że czuje się zagubiony i skołowany. Ludzie chcą wreszcie spokoju. I jasnych reguł gry. I te dwie dążności się zetrą. Kto wygra? Nikt tego nie wie.

WP: A jaki jest Pański ukochany format?

DD: Winyl, oczywiście. Dwa kanały. W czasach dominacji sygnału cyfrowego dobry system oparty na płycie winylowej wiąż brzmi w bardziej naturalny, po prostu lepszy sposób niż najlepsza nawet cyfra. Dlatego wciąż kupuję płyty winylowe.

WP: A czy nie ma takiej możliwości, że pliki wysokiej rozdzielczości ściągane z internetu na twardy dysk zbliżą do siebie te dwa światy?

DD: Oczywiście tak! Dobra cyfra jest coraz lepsza, a internet jest znakomitym kanałem do jej upowszechniania. Myślę jednak, że dobrze nagrana muzyka, z dobrze przygotowanej płyty analogowej wciąż jest bliższa temu, co słyszymy wokół siebie.

WP: Czy myśli Pan, że w ostatnich czasach pojawiła się jakaś technologia, która może zmienić jakiś wycinek branży audio, czy wciąż korzystamy i będziemy korzystali z tego, co wymyślili nasi ojcowie i dziadkowie, a często i prapradziadkowie?

DD: Myślę, że w tej mierze nic się nie zmieniło od wielu, wielu lat i nic się raczej nie zmieni. Popatrz na nasz system – korzystamy ze wzmacniaczy lampowych na pojedynczych lampach mocy Western Electric, z głośników dynamicznych itp. Tak naprawdę nic nowego się na horyzoncie nie rysuje.

WP: Nie myśli pan, że to swego rodzaju „anachrofilizm”?

DD: Nie, nie – to najlepszy sposób na wyrażenie tego, co w nagranie włożył artysta, jak tak to widzę, a mam do czynienia z nagraniami. Jedyne pytanie w takiej sytuacji, jeśli chcemy być szczerzy w tym, co robimy, to, czy dźwięk jest wiarygodny, czy możemy uwierzyć, że to prawdziwe wydarzenie?

WP: Nowa seria Decco ma inne niż klasyczne, obudowy czy to jedynie zabieg plastyczny?

DD: Na początku rzeczywiście chcieliśmy zaproponować jakiś świeży pomysł plastyczny. Już przy pierwszym prototypie okazało się, że zmieniliśmy dźwięk na tyle, że udało się nie tyle poprawić kształt kolumny, ale i w znacznym stopniu dźwięk.

Dodajmy jeszcze, że wcześniej testowaliśmy model A.R.T Loudspeakers Stiletto 6 – TUTAJ.

ODSŁUCH

Płyty użyte podczas odsłuchu:
∙ Beverly Kenney, Lonely And Blue, Cellar Door Records/Sinatra Society of Japan, XQAM-1-22, CD.
∙ King Crimson, In The Court Of The Crimson King, Universal Music Japan, UICE-9051, HDCD.
∙ Solveig Sletthajell, Silver, ACT Vision+Music, ACT 9715-2, CD.
∙ Pink Floyd, Wish You Were Here, EMI, 529071, CD.
∙ Lee Morgan, Introducing Lee Morgan, Savoy Jazz/Columbia Music Entertainment, COCB-53767, HQCD.
∙ Kraftwerk, Minimum-Maximum, EMI, 349962, 2 x SACD/CD.
∙ Led Zeppelin, Led Zeppelin, Atlantic/Warner Music, WPCR-11611, CD.
∙ Yes, Fragile, Atlantic/Mobile Fidelity, UDCD 766, gold-CD.
∙ Jonas Knutsson+Johan Norberg, Skaren: Norrland III, ACT Vision+Music, ACT 9474-2, CD.
∙ Woong San, Feel Like Making Love, Pony Kanyon Korea, PCCY-50014, HQCD; recenzja TUTAJ.

Ponieważ byłem niezmiernie ciekaw, jak zagrają „dziesiątki”, od razu po ich rozpakowaniu, tego samego wieczora przesłuchałem w całości dwie płyty – „Wish You Were Here” Pink Floydów i „In The Court of The Crimson King” King Crimson. Płyty stare, ale absolutnie klasyczne i, to też ważne, idealnie wpasowujące się w wieczorny nastrój. Od razu słychać było, że to kompletnie inne konstrukcje niż Dobermanny czy, testowane równolegle Xaviany Giulie. Kompletnie. Po przesłuchaniu obydwu krążków mogłem też jasno sobie powiedzieć, że choć to propozycja idąca w innym kierunku, to jednak rasowa, hi-endowa. Jeślibym miał porównywać do czegoś konkretnego ten dźwięk, to byłyby to kolumny Avantgarde Acoustic Uno Nano (proszę zerknąć TUTAJ). Najpierw słowo o tym, dlaczego „hi-endowe”. O tym, czym on jest, a czym nie jest napisano już mnóstwo, a mimo to nie ma jednoznacznej definicji tego zjawiska. Każdy słuchający ma zapewne własne wyobrażenie o tym, kiedy produkt jest już hi-endowy, a kiedy jeszcze nie. Z kolumnami typu Moderne 10 nie ma takich problemów, ponieważ to nie jest początek tej grupy, a wygodny środek. Dlaczego? Przede wszystkim, dźwięk kolumn jest wiarygodny. Nieczęsto się na tę kategorię powołujemy, ale jest ona podstawą do tego, żeby nasze ciało, głowa i reszta, przyjęły choć przez chwilę, że to, co się przed nami dzieje to realne wydarzenie. Dokładne powielenie tego ostatniego jest niemożliwe i nie ma co liczyć, że kiedykolwiek się to uda, ale hi-endowe produkty, przy wszystkich słabościach mechanicznego odtworzenia i ograniczeniach technologicznych potrafią przedstawić coś, co odbieramy właśnie w ten sposób, coś, dzięki czemu na chwilę, choć na chwilę „odpływamy” i słuchamy muzyki. Jest to oczywiście kategoria „niepewna”, bo zależna od wyczucia i wrażliwości słuchacza – jedni odpłyną przy budżetowym NAD-zie, inni przy topowym Jadisie. Trzeba więc założyć, że słuchający jest po prostu w tej dziedzinie wyedukowany i wie, czego słucha i co słyszy. Tak więc – wiarygodność. Myślę, że braciom Dunlop udało się w tych kolumnach „zakląć” ducha muzyki. Mimo że – powtórzę, bo to ważne – to zupełnie inne kolumny od tych, które ja wybieram do mojego systemu.

Bo nie ma czegoś takiego, jak jedna droga do celu, podobnie, jak nikt nie ma monopolu na rację. Słuchając A.R.T.-ów można się o tym przekonać najlepiej. Bo, w kategoriach absolutnych, nie są to wyrównane tonalnie konstrukcje. Wyraźnie słychać, że górę pasma wycofano i lekko przytłumiono wyższą średnicę. A jednak, nie wiem, jak to się dzieje, ale nie mogę udawać, że tego nie słyszę, wszystko zdaje się mieć swoje miejsce i sens. Dokładnie to samo wrażenie miałem przy odsłuchu kolumn RCM Audio (opis systemu w tym samym numerze HF), gdzie góra powyżej jakiś 5 kHz była wycofana i nie można było mówić, w kategoriach, w jakich zwykle opisujemy urządzenia audio, o dźwięcznych i otwartych blachach, o równym paśmie przenoszenia itp. A jednak, kiedy przychodziło do zagrania muzyki, przed nami rozwijała się inna rzeczywistość, kompletna, koherentna, od początku do końca skończona. A w Moderne 10 wycofana góra manifestuje się przez słabsze niż u mnie (pamiętajmy, że to porównanie względne – kolumny do kolumny) i w Xavianach blachy perkusji. Co ciekawe, wyraźniej było to słychać przy nowszych produkcjach, jak na Minimum-Maximum Kraftwerku i Feel Like Making Love Woong San niż na płycie King Crimson. To oczywiście zrozumiałe, bo te pierwsze mają po prostu dużo więcej informacji na górze pasma, a Crimsony są dość słabe pod tym względem. A jednak i ci ostatni, i wspomniani wcześniej Floydzi zabrzmieli zachwycająco pod kątem umiejętności opowiadania historii. Nieprzypadkowo na pierwszy odsłuch wybrałem „concept-albumy” – wymuszają one na odbiorcy pełne zaangażowanie od początku do końca. Udaje się to im, przynajmniej jeśli mówimy o dźwięku, tylko pod warunkiem, że zainteresują słuchacza, że zaintrygują go. A Moderne 10 momentalnie wciągają w swój świat.

Częścią tego procesu jest znakomite oddanie wolumenu instrumentów i umiejętność cieniowania go w zależności od tego, jak głośno muzyka jest puszczona. Świetnie sprawują się zarówno przy cichutkim słuchaniu wieczorem, jak i przy porannym łojeniu, jednak to nie o to tutaj chodzi, to tylko porządne hi-fi. Ważniejsze jest bowiem to, że źródła pozorne nie są zamazywane wraz z wyciszaniem, a zachowując dobrą selektywność, zmniejszają się. To tutaj słychać, że każda płyta ma własny poziom, przy którym należy ją grać. Wszystko wtedy wskakuje na swoje miejsce i otrzymujemy dużą, ekspansywną scenę dźwiękową i niezwykle realistyczne instrumenty. Nie jest jednak tak, że są one jakoś dokładnie wyodrębniane na scenie. Inaczej niż u mnie, inaczej niż się do tego przyzwyczaiłem (a więc nie wartościuje, a jedynie opisuję), instrumenty są w dużej mierze stopione z tłem, tj. nie za bardzo słychać, jak naprawdę brzmi akustyka pomieszczenia, a właściwie to, jak „widać” w niej te źródła. Z kolei same instrumenty – fantastycznie, są znakomicie rozmieszczone, niezależnie od tego, czy to jest przestrzeń pomiędzy kolumnami, czy za którąś z nich. To ostatnie jest najtrudniejsze, ponieważ dźwięk dochodzi w niemal 100% z głośników, za którymi ma być instrument. Jednak to owe promile dopełniające całość stanowią, że szkockie kolumny pokazują instrumenty za sobą, jakby miedzy nami, a źródłem dźwięku niczego nie było. Co więcej – każde przesunięcie (przez realizatora) instrumentu, nawet kilka centymetrów w którąś stronę, daje w efekcie przesunięcie „obrazu” instrumentu, bez przywiązywania go do głośnika wysokotonowego (to najczęstszy problem), mimo że dźwięk wciąż dobiega zza płaszczyzny (przecież szerokiej) kolumny. Mówi się często o tym, że najlepiej scenę rysują małe monitory, w których wąska przednia ścianka umożliwia właściwe rozchodzenie się fali dźwiękowej. Może to i prawda, ale w jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Rzeczywiście, mogę to potwierdzić, najlepsze mini monitory, np. Sonus fabera, Chario (np. Academy Sonnet) i inne potrafią wykreować niezwykle szeroką i głęboką scenę dźwiękową. Wydaje mi się jednak, że to nie jest równoznaczne z tym, że duże kolumny nie mogą tego zrobić. Po prostu w małych kolumnach łatwiej jest ten efekt osiągnąć. Duże konstrukcje, jak moje Harpie, czy właśnie A.R.T.-y, potrafią to równie dobrze, a przy tym robią coś więcej – nadają scenie wagi, a źródła pozorne pokazują w naturalnych rozmiarach, a więc z właściwym wolumenem. Tego monitory, choćby się skichały, nie potrafią. Bo nie mają basu.

Właśnie – bas. Rzecz, którą właściciele monitorów poświęcają w imię sceny, precyzji itp. Już o tym nie raz pisałem, ale powtórzę: nie da się wykreować realistycznego wydarzenia (nie piszę o ‘realnym’, bo tego się nie da w żadnym systemie i nic się raczej w tej mierze nie zmieni) bez oddania pełnego pasma. Rozumiem wybór właścicieli „podstawek”, nie atakuję nikogo, bo to po prostu jeden z wyborów, kompromisów, przed którymi staje każdy audiofil, bez względu na zasobność portfela i osłuchanie, ale wzdragam się przed udawaniem, że nie ma żadnego problemu. Moderne 10 pokazują, że rozciągniecie pasma w dół to nie jest fanaberia Amerykanów, opętanych przez wielkie przestrzenie, ani wymóg Niemców, pragnących właściwie oddać marszowy rytm piosenek swoich ukochanych wykonawców. To nieprawdziwe i głupie stereotypy, mające tyle wspólnego z rzeczywistością, co twierdzenie, że wszyscy Polacy to pijacy i złodzieje. Kolumna szerokopasmowa potrafi mianowicie pokazać wydarzenie w pełnym, nomen-omen, wymiarze. Jak instrument jest duży, to jest rzucony na dużej części przestrzeni. Jeśli mały, to jest po prostu mały. Nie ma to nic wspólnego z tym, jak głośno je słyszymy, bo maciupki flet picolo zgrabnie przebija się przez forte orkiestry symfonicznej, a do tego, żeby było w tej ostatniej słychać kontrabas, w ogóle coś słychać, trzeba to samo zagrać na kilku instrumentach jednocześnie. A.R.T.-y tę subtelną, ale dla wiarygodności przekazu kluczową umiejętność po prostu mają. Myślę, że to pochodna mocnego, wyrównanego basu tych kolumn. Nie jest on tak szybki, jak w Xavianach i Harpiach, a bardziej przypomina to, co robią Avantgarde’y Uno Nano i Gemme Audio w modelu Katana. Schodzi naprawdę bardzo nisko, jednak żeby to wykorzystać, trzeba kolumny dość mocno odsunąć od ściany. Inaczej bas nieco się, na samym dole, „rozłazi”. Bas-refleks słychać, ale nie, jak zwykle, tj. nie jako buczenie, a jako swego rodzaju „swobodę” w oddaniu impulsu, pełnię. Stopa perkusji, werbel (tak, nawet wyżej położone instrumenty na tym korzystają) itp. uderzają, jak na koncercie, tj. razem z czymś „za nimi”, z zapasem dynamiki, bez kompresji. Na próbę zatkałem więc wylot BR (jak to zrobiłem już dawno w Harpiach), ale nie było lepiej, a inaczej. Szybkie pochody basowe, czy to kontrabasu z płyty Introducing Lee Morgan tegoż, czy też gitary basowej z debiutu Led Zeppelin nie są spowalniane, ani wydłużane, ale za to lekko zmiękczane. Nie ma też tak dobrej rozdzielczości i klarowności, jak z Harpii, czy też z testowanych jakiś czas temu Isophonów Vescova. Duży, papierowy głośnik po prostu pewnych rzeczy przeskoczyć nie może. Barwa jest jednak bardzo ładna, różnicowana i nie ma mowy o jednostajnym basowaniu.

Tak chwalę, chwalę, ale chciałbym, żeby Państwo mieli jasność: to nie jest do końca „mój” dźwięk. Wolę, jak góry jest więcej, a scena klarowniejsza, nie tak homogeniczna. Ale to mój wybór. Przez dłuższy czas wydawało mi się też, że szkockie kolumny są mało rozdzielcze. Ach, jakże się myliłem! Mój odbiór tego dźwięku był po prostu naznaczony przyzwyczajeniem do perfekcyjnej detaliczności Harpii i Xavianów. Ponieważ, jak pisałem, wysokie tony są w Moderne 10 wyraźnie wycofane, a wyższy środek trochę tłumiony, detale nie narzucają się swoją obecnością. Ich różnicowanie i włączanie w tkankę utworu jest jednak znakomite, o czym się przekonałem przy płycie Silver Solveigi Slettahjell. Rozpoczyna się ona od spokojnego utworu, gdzie w początkowej części pianista delikatnie podgrywa na strunach fortepianu, pod klapą instrumentu. Kolumny ze Szkocji pokazały to fenomenalnie! Przez chwilę myślałem, że to coś strzela w urządzeniach, stojących na półce Base (Nautilus Hi-End) pomiędzy kolumnami, ale zaraz doszło do mnie, że przecież już to wcześniej słyszałem, tylko inaczej. Teraz była to organiczna całość z resztą muzyki, nie był to szczegół dla szczegółu, żeby rozbawić gawiedź, a część aranżu, delikatny podkład pod głos, taki kontrapunkt, łączący poszczególne frazy śpiewane przez Solveigę. Przy płycie King Crimson było to samo, jednak tam wycofanie wokalu nie pozwalało tak jasno zdiagnozować tego fenomenu.

I tak dochodzimy do elementu, który nie jest, moim zdaniem tak dobry, jak w innych kolumnach za te pieniądze. Szkockie A.R.T.-y wycofują nieco głosy i nie pokazują ich „body”, tj. trójwymiarowości w ich obrębie. Szczególnie słychać to było przy płycie Crimsonów, ale też i przy Floydach. Kiedy głos jest w utworze dominantą, jak u Solveigi, Woong San, czy np. na przepięknej płycie Lonely And Blue Beverly Kenney (to płyta wydana przez Sinatra Society of Japan – kupuję je wszystkie, polecam, bo to prawdziwe perełki. Można je dostać np. na CDJapan – baner pod testem), wówczas jest nieźle, bo to po prostu rasowe granie ze swingiem, feelingiem, dobrą artykulacja itp. Nawet wówczas głos nie odrywa się jednak od tła, nie wychodzi poza fazę „płaskorzeźby”. Znacznie mocniej słychać to przy płytach, w których wokal nie był traktowany ze szczególną atencją. Wprawdzie, jak pisałem na początku, przedstawienie na płytach In The Court Of The Crimson King i Wish You Were here było niebywale naturalne i wiarygodne, to jednak czasem chciałoby się, żeby artykulacja i definicja wokali była lepsza. Częściowo pomoże w tym względzie podpięcie kolumn do wzmacniacza z lampą 300B na końcu – rzeczywiście wokale robią się wówczas bardziej „obecne”, jednak traci na tym koherencja i zwartość basu, a przede wszystkim jego rozciągnięcie. Trzeba więc wybrać samemu. Być może „złotym środkiem” będzie zastosowanie wzmacniacza z pojedynczą lampą 6C33C na końcu, jak w Ayonie Spark II, czy Single Six Ancient Audio. Słyszałem i bardzo mi się podobało. To tylko sugestia, ale warto mieć na uwadze, że nie musimy się ograniczać do jednego rozwiązania. Ciekawe, ale taka prezentacja nigdy nie przeszkodziła w spektakularnym oddaniu gitar – czy to elektrycznych (Led Zeppelin, Pink Floyd, King Crimson), czy też akustycznych (Yes, Pink Floyd, Jonas Knutsson) – tak, jakby tego instrumentu żadne ograniczenia nie dotyczyły. Jedną rzecz trzeba mieć wszakże na uwadze, bez względu na to, z jakiej elektroniki korzystamy, jakiej muzyki słuchamy i jakie mamy poglądy na życie: Moderne 10 grają wielokrotnie lepiej, kiedy szum tła w pomieszczeniu jest niski. Dlatego odsłuchy wieczorne były tak satysfakcjonujące. Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że wieczorem sieć jest „czystsza”, przez co wszystko gra lepiej. Z A.R.T.-ami, podobnie, jak czasem z innymi kolumnami, jest inaczej. One potrzebują nie tylko czystszego prądu, ale też, jak mówię, niskiego szumu tła, a to zapewnia właśnie wieczór lub dobrze zaadaptowany akustycznie pokój odsłuchowy. W takich warunkach dźwięk od razu zyskuje na artykulacji i wyrazistości, przez co i subiektywnie postrzegana rozdzielczość jest znacząco lepsza. Warto więc o tym pomyśleć jeszcze przed zakupem – pokój, w którym będziemy słuchali tych kolumn musi być wcześniej na ich przyjecie przygotowany.

Kolumny może nie dla wszystkich, ale robiące to, do czego zostały powołane, po prostu kapitalnie. Nie są wyrównane tonalnie, ale nie przeszkadza im to grać muzykę w sposób, o jakim większość słuchaczy marzy – organiczny, naturalny i wiarygodny. Tylko, żeby jeszcze ktoś je do nas wniósł i ustawił…

BUDOWA

Moderne 10 to duże, wolnostojące kolumny szkockiej firmy A.R.T. Loudspeakers (Acoustic Reproduction Technology Loudspeakers). Założona stosunkowo niedawno, bo w roku 1998 przez braci, Dereka i Ramsaya Dunlopów, od początku nastawiona była na dopełnienie oferty urządzeń lampowych, przede wszystkim wzmacniaczy SET. Nie powinna więc dziwić wysoka skuteczność testowanego modelu, ani też impedancja na poziomie 8 Ω. Moderne 10 wprowadzono do sprzedaży 4 lutego 2008 roku jako ukoronowanie nowej linii, o nieco innych niż w Decco, kształtach. Tak naprawdę jednak wygląd jest całkiem zbliżony, ponieważ jest „wymuszany” przez specyficzną konstrukcje obudowy, nazwaną DECOLAM. Chodzi o to, że nie jest ona składana z płyt w formie „pudełka”, a skręca się ze sobą – od przodu do tyłu – 35-mm płyty MDF, w których wcześniej wycina się komorę. Gwarantuje to znakomitą sztywność i tłumienie drgań. Na wierzch nakłada się zaś lakier samochodowy w dowolnym kolorze. Dodajmy, ze lakier położono też na szerokim wylocie bas-refleksu na tylnej ściance, co wygląda naprawdę fajnie. Do testu otrzymałem kolumny w pięknym, ciemnym burgundzie. Ich kształt przypomina nieco elipsę, ale z bokami o bardzo dużym promieniu. Wszystkie krawędzie zostały zaokrąglone. Front jest płaski, podobnie, jak tył, na którym widać śruby, najwyraźniej ściskające wszystkie warstwy ze sobą. Całość postawiono na dużym cokole, pod który wkręca się stalowe kolce, kontrowane nakrętkami z winylu.

Jak wspomniałem Moderne 10 to kolumny wolnostojące. Są bardzo Duże, ponieważ zastosowano w nich na basie 260 mm głośnik niskotonowy z powlekaną, papierową membraną i solidnym, odlewanym koszem. Taki sam materiał użyto w 150 mm głośniku średniotonowym. Kopułka, firmy SEAS ma miękką membranę z nasączanego materiału i plastikowy front. Podział ustalono na 350 i 2800 Hz, a zwrotnice, z cewkami powietrznymi i kondensatorami polipropylenowymi ICW Clarity, mają zbocza o nachyleniu 12 i 18 dB/okt (2. i 3. rzędu). Wnętrze jest wzmacniane wieńcami i wytłumione. Sygnał doprowadzamy pojedynczymi, ale bardzo dobrymi zaciskami głośnikowymi WBT 0780. Wewnątrz sygnał prowadzony jest przewodami miedzianymi OFC.



Dane techniczne:
Typ kolumny 3-drożna, bas-refleks
Przetworniki bas – 260 mm, powlekany papier; średnica – 150 mm, powlekany papier, góra – 27 mm, materiał
Zwrotnica 2./3. rzędu
Punkt podziału 350 Hz i 2800 Hz
Pasmo przenoszenia 28 Hz – 20 kHz +/- 2 dB
Skuteczność 90 dB/1 W/1 m
Impedancja 8 Ω
Rekomendowana moc wzmacniacza min. 8 W
Wymiary (HxDxW) 1030 x 360 x 315 mm
Waga 50 kg


A.R.T. Loudspeakers
MODERNE 10

Cena (para): 27 000 zł (5000 funtów)

Dystrybucja: Hi-End Studio

Kontakt:

Piotr Bednarski
tel.: 695 503 227

e-mail: kontakt@hi-endstudio.com

Strona producenta: A.R.T. Loudspeakers





PŁYTY PROSTO Z JAPONII

CDJapan



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2009, Created by B