Rozmawiając z polskimi producentami, za każdym razem mam wrażenie, że produkcja związana z audio jest dla nich czymś dodatkowym, niemalże hobbystycznym. Na palcach jednej ręki można wymienić firmy z kraju nad Wisłą, utrzymujące swoich właścicieli tylko z tego jednego zajęcia. Byłby to, na pewno, ESA i Ancient Audio. Może jeszcze Gigawatt, Harpia Acoustics i APS (test modelu AEON TUTAJ). Pewnie znajdą się i inne, ale te mogę są na pewno zajęciem „pełnowymiarowym”, ukierunkowanym na rynek audio. Powód jest dość banalny: trudno z tej działalności „wyżyć”. Jak wszyscy zgodnie podkreślają, nasz rynek jest niezwykle płytki i nie jest specjalnie zainteresowany różnorodnością, wybierając raczej to, co znane i „podobne”. To zupełnie inaczej niż we Francji, Niemczech, a nawet Wielkiej Brytanii. Kraje te posądzane są nawet o swego rodzaju ksenofobię związaną z produktami audio zza granicy. Myślę jednak, że takie nakierowanie na to, co „swoje” jest dobre. Nie myślę o promowaniu czegokolwiek, byle „naszego”, a o docenienie dobrych produktów, tyle że „stąd”. Dlatego każda, godna uwagi, działalność warta jest docenienia i dowartościowania. Inaczej ci producenci nie mają szans, nie przebiją się ze swoimi środkami na promocję (a raczej z ich brakiem). Dlatego bez chwili wahania zgodziłem się na test kolumn Xentia tyskiej firmy Studio 16 Hertz. Można było o niej przeczytać u nas już wcześniej, przy okazji odsłuchu w salonie Chillout Studio (TUTAJ) i przy teście modelu Mimo. Model Xentia jest tańszy od Mimo i oparty jest na zupełnie innych głośnikach, w innej konfiguracji. Najważniejsze są dwie rzeczy: konfiguracja głośników oraz przetwornik wysokotonowy. Mamy bowiem do czynienia z konfiguracją typu D’Apollito, z dwoma, 15-cm Peerlessami po bokach i metalową kopułką Vify pośrodku. Ta ostatnia to ta druga sprawa. Nie jest to nowy głośnik, jest już nieprodukowany, jednak konstruktor, pan Grzegorz Rogala, uważa, że łączy on detaliczność i ciepło, a przez to znakomicie nadaje się do kolumn w tym przedziale cenowym. Na wszelki wypadek, zakupił ich większą ilość. ODSŁUCH
Muzyka słuchana podczas testów: Krótki odsłuch i od razu wiadomo, że to nie są kolumny o równym przebiegu pasma przenoszenia i że finalny rezultat zależy bardziej od odsłuchów niż od pomiarów. Na dobre i na złe. Wyraźnie bowiem góra jest tylko służebna względem średnicy, a wyższy środek, gdzieś na przełomie z górą, jest wycofany. Daje to dźwięk opanowany, duży, pozbawiony ostrości i szorstkości – taki, za jaki pokochają te kolumny właściciele Cambridge’a Audio, Denonów i Marantzów. To na Xentie czekali tak długo. Z PM8003 Marantza (z testowanym w zeszły miesiącu PM7003 zresztą też), z 740A (640A i 840A) Cambridge Audio kolumny przekazują muzykę w bardzo organiczny, „gęsty” sposób. Scena dźwiękowa jest spora, zarówno w głąb, jak i wszerz. Generalnie wydaje się, że kolumny zostały zbudowane „wokół” metalowej kopułki Vify, grającej tutaj niemal ciepło, gładko, ale przy tym całkiem szczegółowo. Dlatego właśnie wszelkie brudy nagrania, chrapliwości niedrogich odtwarzaczy CD i DVD są w znacznej mierze wystrzelone na Marsa. Tak je słychać z fotela, na którym siedzimy, jak Marsa właśnie widać z Ziemi. Nie jest to „wysoka wierność” względem ustalonych reguł pomiarowych, a raczej próba wprowadzenia elektroniki z tego przedziału cenowego (o której mówiłem) skądinąd bardzo fajnej elektroniki, rozdzielczej, dynamicznej, niezwykle przejrzystej, ale często zbyt „szczupłej” na wyższy poziom, na którym jej zalety służą nie tyle laboratorium, a słuchaczowi. W hi-endzie zazwyczaj te dwie rzeczy się pokrywają i dobre pomiary (ale wszystkie, nie jakiś ich wycinek), byle poszczególne elementy były dobrze skomponowane, przekładają się na dobry dźwięk. W tanich urządzeniach niestety tak nie jest. Dlatego Xentie są tak atrakcyjną propozycją. Pomimo obecności dwóch – co prawda niewielkich, ale mających jednak sporą sumaryczną powierzchnię – głośników nisko-średniotonowych bas nie schodzi bardzo nisko. Xentie przypominają tym samym spore monitory – takie Dynaudio Focus 140 nie grały jakoś dużo mniejszym basem. Zaletą dużej paczki i dwóch wooferów jest jednak wyraźniejsza fizyczna „obecność” dołu w nagraniach i wrażenie lepszego wypełnienia pomieszczenia, w którym słuchamy. Tu fizyka pozwala na lepsze „sprzęgnięcie” głośników z powietrzem i lepsze przeniesienie energii, elementu tylko luźno związanego z pasmem przenoszenia i dynamiką. Xentie generują więc duże źródła pozorne. Zarówno kiedy grałem płyty winylowe z gramofonu Kuzma Reference, jak np. Jazz Giant Benny’ego Cartera i Tour The France Kraftwerku, jak i CD z mojego Lektora Prime’a, płyty nabierały rumieńców i pokazywały świetnie zachowany aspekt rytmiczny. To ciekawe, ponieważ rozumie się go najczęściej jako połączenie dobrej przejrzystości środka i góry oraz dobrej definicji basu. Tutaj tylko ten ostatni element, i to z wyłączeniem niższego zakresu, został zachowany, a jednak nagrania wciągały przez hipnotyzujący puls i zachowanie czasowych relacji między poszczególnymi muzykami. Wspomniałem o czymś, co nazywa się „nastrojem” albo „aurą”. Chodzi o coś wymykającego się jasnej definicji, dzięki czemu mechaniczne odtworzenie, bez względu na jego obiektywną jakość, wywodzoną z pasma przenoszenia, zniekształceń, dynamiki, rozdzielczości etc., staje się czymś więcej niż bezdusznym przekazem – staje się „komunikatem” i to takim, który jest właśnie dla nas, który przyjmujemy, jakby był „nasz”. I to niezależnie od typu muzyki. Pięknie, naprawdę pięknie zabrzmiały np. płyty firmy ACT, jak np. Mélange Bleu Larsa Danielssona (jego twórczość w przyszłym numerze „High Fidelity”) i Silver Lolveigi Slettahjell. Głębia, gładkość, powolne „stawanie się” muzyki, dźwięków, były naprawdę bardzo ładne. To samo było z płytą Spiritchaser, z transowym rytmem i etnicznymi instrumentami. Przy jazzie, takim jak z płyty Passage To Thought Patrick Noland Group czy płycie Chris Connor nieco brakowało wybrzmienia wyższych harmonicznych i po prostu uderzenia w blachy. Ponieważ jednak harmoniczne nie były niszczone, rozchwiane itp., a tylko słabsze, nie wpływało to niekorzystanie na niższą część pasma. To wciąż było pełne, gęste granie. Ważne, że nawet w głosie Connor, zwykle nieco chrapliwie przedstawianym (a tak nie jest), nie było mowy o agresji, o jakimś niewygodnym elemencie itp. Co więcej – płyty w rodzaju Blues Breakoutów, cierpiące na niedobór „masy”, zabrzmiały naprawdę super, z mocnymi gitarami i wreszcie dobrze prowadzonym basem. Ten ostatni nie był zamulony, zamglony, bo słychać było, że np. w utworze Usta me ogrzej gra jest nieco „surowa” i nie do końca poprawna technicznie, a jednak wszystko miało właściwe proporcje i przekaz był dobrze oddany. Xentie to bardzo fajnie „ustawione” kolumny, które będą świetnym kompanem dla większości elektroniki z tego (i niższego) przedziału cenowego. Trzeba się oczywiście liczyć z pewnymi kosztami. Dźwięk nie jest specjalnie otwarty i przy niektórych płytach wokale, szczególnie kobiece, były trochę nosowe. Tak było przy Slettahjell, ale też przy przepięknej płycie Grace Kathleen Battle. Klasyka w ogóle jest nieco zgaszona i trzeba najpierw kolumn posłuchać, żeby zadecydować, czy da się z tym żyć. Każdy inny rodzaj muzyki, od Daniellsona, po Depeche Mode, zabrzmi naprawdę dobrze, szczególnie, jeśli weźmiemy pod uwagę elektronikę, z jaką kolumny zapewne będą grały. Można oczywiście znaleźć paczki bardziej dynamiczne i głębiej schodzące na basie, ale zawsze będzie to transakcja wiązana – coś za coś. Tu i teraz Xentie zagrają z szeroką gamą wzmacniaczy i odtwarzaczy i zapewnią pełny, gładki, pozbawiony metalicznego nalotu dźwięk. BUDOWA Kolumny XENTIA tyskiej manufaktury to klasyczna konstrukcja układu D’Apolitto z dwoma głośnikami nisko-średniotonowymi, pomiędzy którymi zaaplikowano głośnik wysokotonowy. 15 cm przetwornik niskośredniotonowy pochodzi od Peerlessa i jest to model HDS134 Nomex. Membrana wykonana jest z kompozytu włókien aramidowych, włókien węglowych zaimpregnowanych w celulozie i suszonych na wolnym powietrzu. Kompozyt ten wykazuje bardzo wyrównaną charakterystykę przetwarzania w szerokim paśmie akustycznym. Udało się uzyskać bardzo dobry kompromis, czyli sztywność membrany oraz jej znakomite tłumienie wewnętrzne. Kosz głośnika wykonano z solidnego, aluminiowego odlewu. Głośnik wyposażony jest w 25 mm cewkę układu drgającego, solidny 90 mm magnes ferrytowy, jak również wentylowanie dolnego zawieszenia. Głośnik wysokotonowy pochodzi także z koncernu Tymphany, tym razem z firmy Vifa, chociaż obdarzony jest już logiem Peerless (po ostatnich przeobrażeniach w fabryce Tymphany). Wyposażony został w aluminiową 25 mm membranę, połączoną w procesie formowania z karkasem cewki. Takie połączenie zapewnia większą sztywność niż klasyczne klejenie do karkasu. Zawieszenie to miękka i elastyczna guma. Pośrodku mamy dyfuzor, rozpraszający pik powyżej 20 kHz. Niektórzy twierdzą, że jest to najlepszy metalowy głośnik w historii Vify. Znajdziemy go w uznanych modelach różnych firm, np. Castle Harlech I i Halesach. Obudowę wykonano w całości z 22 mm płyt MDF o dużej gęstości. Wewnątrz znajdziemy poprzeczki usztywniające konstrukcję. Do wytłumienia zastosowano gąbkę profilowaną, wykonaną z poliuretanu. Całość została pokryta fornirem naturalnym w kolorze mahoniu. Kolumna stoi na czterech solidnych kolcach. Ciekawostką jest zastosowanie dwóch otworów profilowanych bas-refleks o średnicy 44/50 mm na tylnej i przedniej ściance w jednej wspólnej komorze. Porty zostały zestrojone tak, aby można było dopasować we własnym pomieszczeniu natężenie i siłę niskich tonów poprzez zatkanie jednego z nich. Warto tę opcję wypróbować.
PŁYTY PROSTO Z JAPONII |
||||||||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2009, Created by B |