Moja przygoda ze słuchawkami sięga czasów przedszkolnych. Niezależnie od tego, jak bardzo kulawo to brzmi – jak z reklamy – to pierwsze słuchawki dostałem od ojca, kiedy byłem w starszakach. Niezbyt wygodne, plastikowe Tesle były jednak dla mnie przepustką do zaczarowanej krainy – miałem kilkadziesiąt taśm szpulowych i kaset magnetofonowych z bajkami. A skąd w moim domu słuchawki? No cóż – jeśli żyli Państwo kiedykolwiek z krótkofalowcem, to możecie być pewni dwóch rzeczy: jakieś słuchawki dla każdego w domu zawsze się znajdą i że ważniejszy jest eter (nie chodzi mi o środek farmakologiczny) niż cokolwiek innego. W tym przypadku skorzystałem z pierwszej części tej „oferty”. Stąd słuchawki od zawsze były moim środowiskiem naturalnym, co przydało mi się w czasach, kiedy pracowałem jako akustyk i w studiu nagraniowym. Przez długi, długi czas, korzystając z Beyerdynamików DT-990 Pro (wersja 600 Ω; test TUTAJ) miałem poczucie, że wszystkie systemy oparte na głośnikach są wadliwe. Jedynie w studio , grając nagrany przez siebie materiał ze szpulowego magnetofonu Studera A-812 doceniałem to, co dają dobre monitory studyjne. I dopiero po przejściu Rubikonu, po wejściu w świat konsumenckiego audio i w szczególności hi-endu, ten typ odsłuchu zaczął mnie ograniczać. Słuchawki mają bowiem wyraźnie zarysowane wady, wynikające wprost ze sposobu ich działania. Największą ich niedogodnością jest niekompatybilność z 99% nagrań komercyjnych. Te są bowiem dokonywane za pomocą takich konfiguracji mikrofonowych, które celują w odsłuch przez głośniki. Słuchając stereofonicznych kolumn każde ucho słyszy mianowicie zarówno kolumnę położoną z jego strony, jak i drugą, tyle że z dźwiękiem opóźnionym i zmienionym przez tzw. „cień” nosa i głowy. Dochodzą do tego inne fenomeny, ale nie czas, żeby o nich mówić. W każdym razie – słuchawki likwidują ów „przesłuch”. Jedynie nagrania przygotowane za pomocą tzw. „sztucznej głowy” (najpopularniejszą jest KU-100 Neumanna) i innych systemów mikrofonowych tego typu są w pełni „kompatybilne” ze słuchawkami. Z kolumnami – już mniej. Dlaczego więc wciąż słuchawki są tak popularne wśród audiofilów? Najważniejsza jest zapewne ich cecha drugorzędna – izolują słuchającego od otoczenia i odwrotnie. Pozostałe zaś to znaczące obniżenie szumów „tła”, przez co sygnał jest znacznie bardziej klarowny i rozdzielczy, koherencja dźwięku wynikająca z użycia pojedynczego, pokrywającego całe pasmo przetwornika, (choć zdarzają się też konstrukcje dwumembranowe) oraz brak podbarwień wprowadzanych przez pomieszczenie. A są to elementy, z którymi audio walczy od zawsze i z którymi co najwyżej jest w stanie niepewnego rozejmu. Tym razem chciałbym się przyjrzeć dwóm produktom, należącym do czołówki tego typu: wzmacniaczowi słuchawkowemu Phonitor 2703 niemieckiej firmy SPL oraz najnowszym słuchawkom, także niemieckim, Ultrasone. SPL swoją nazwę wzięła ze skrótu od Sound Performance Lab. To jedna z tych firm z działki pro, która specjalizuje się zarówno w urządzeniach, jak i oprogramowaniu do studyjnej obróbki dźwięku. Wśród proponowanych przez nią urządzeń znaleźć można przedwzmacniacze mikrofonowe, kompletne tory audio, equalizery, kompresory i inne urządzenia modyfikujące dynamikę dźwięku, w tym w dużej mierze bazujące na układach lampowych. Co ciekawe, Phonitor jest urządzeniem solid-state. A to dlatego, że to nie jest jedynie układ wzmacniający. Równie ważna w jego przypadku jest sekcja pozwalająca przystosować standardowe nagrania do odsłuchu przez słuchawki, symulująca odsłuch w wolnym polu, tj. taki, jak przez głośniki. Za pomocą takich regulatorów, jak: ‘Crossfeed’, ‘Speaker Angle’ oraz ‘Center Level’ można symulować rozmieszczenie głośników, akcentowanie elementów ze środka sceny lub z peryferiów itp. Dodajmy jeszcze, że projektantami Phonitora są dwaj ludzie – Wolfgang Neumann i Hermann Gier. PRO900 to z kolei najnowsza propozycja, odkrytej dla polskiego rynku przeze mnie (a co, będę się tym chwalił, bo teraz widać, że miałem nosa…) firmy Ultrasone. Są w tej chwili – pomijając projekt Edition 9 – najdroższymi słuchawkami w katalogu, sytuując się nad (a nie zamieniając) dotychczasowego lidera, model PRO 2500 (test ich poprzedniej wersji, ProLine2500 TUTAJ; ProLine750 TUTAJ, 2200ULE TUTAJ). Podobnie, jak Phonitor, PRO 900 należą do serii przeznaczonej do studiów nagraniowych.
Na potrzeby tego testu złożyłem następujący system: ODSŁUCH SPL PHONITOR Po przejściu z Lebena CS-300 słychać kilka interesujących rzeczy. Przede wszystkim, że Phonitor ma nieco lżejszy dźwięk, z akcentem postawionym nieco wyżej niż japoński lampowiec. Tak więc np. saksofon Arta Peppera z płyty Art Pepper meets the Rhythm Section i głos Kate Bush z The Whole Story (dane katalogowe wszystkich płyt pod testem) były nieco podniesione, a dolna część nieco cofnięta. Różnica duża nie była, jednak określała generalny charakter brzmienia SPL-a. Zaraz dochodzimy też do tego, że to naprawdę rozdzielcze urządzenie, szczególnie na dole pasma. Charakterystyczny, grany smyczkiem fragment utworu Red Pepper Blues był z nim wyraźniejszy, miał lepiej wybudowane harmoniczne, a faktura dźwięku była bardziej, można powiedzieć, chropawa, a więc bliższa rzeczywistemu brzmieniu tego instrumentu. Te różnice między wzmacniaczami słychać było też na słabo nagranym materiale – choć trzeba powiedzieć, że tutaj były one mniejsze – szczególnie przy dźwięku stopy, która z niemieckim wzmacniaczem miała lepiej definiowane uderzenie, z dokładniej ukazanymi zależnościami miedzy stopą i np. gitarą basową. To wszystko jednak przy lekkim odchudzeniu całości. Eksperymentowałem z różnymi słuchawkami i choć PRO 900 Ultrasone wprowadziły znacznie niższy i mocniejszy bas, to jednocześnie zniknęła część środka, która akurat dla SPL-a jest istotna do utrzymania właściwego balansu tonalnego. Ciekawe było jednak to, że Ultrasone, których bas jest trochę podkreślony i z Lebenem nieco „bumiały”, jakby zakres ten nie był z nimi do końca kontrolowany, z SPL-em były w tej mierze znacznie bardziej zdyscyplinowane. Ilość niskich dźwięków, szczególnie w najniższych rejestrach, nie zmniejszyła się, jednak podtrzymanie było wyraźniejsze, a wygaszanie znacząco krótsze. To ważne, bo ostatecznie wzmacniacz ten będzie pracował najczęściej ze słuchawkami zamkniętymi, których ten problem szczególnie dotyka. Moim zdaniem jednak, jeśli to tylko możliwe, skorzystajmy ze słuchawek otwartych. Moje AKG K710 były znakomite, ale wyjątkowo dobrze zagrały także Bayerdynamiki DT-990 Pro. To onstrukcje o nieco miękkim brzmieniu, z dobrze zachowaną równowagą tonalną. Skraje pasma są w nich nieco zaokrąglone, ale w dłuższych odsłuchach wychodzi to nam na dobre. Po ich wpięciu momentalnie słychać było, że SPL został zaprojektowany także pod kątem obciążenia 600-omowego. Leben z DT-990 Pro współpracuje opornie, zaś Phonitor z entuzjazmem i bez żadnych ‘ale’. Jeśli więc znajdą gdzieś Państwo używane Bayery z tej serii (600 Ω), to koniecznie trzeba ich posłuchać, bo za niewielkie pieniądze można mieć naprawdę rasowy dźwięk. AKG też są nieco miękkie, jednak wszystko jest w nich znacznie lepsze. Z SPL-em pokazały zarówno szeroką panoramę dźwiękową (oczywiście mówimy o „scenie” słuchawek, nie kolumn), jak i bardzo dobry balans tonalny. Niczego nie cofam, jest on wyższy niż w Lebenie, ale jeśli nie porównujemy ich bezpośrednio, to w tym zestawieniu niezwykle łatwo przechodzimy nad tym do porządku dziennego. Rozdzielczość połączona z wyczuciem barwy pozwoliła więc fantastycznie zabrzmieć oratorium Saul Haendla z płyty, którą recenzowałem w zeszłym miesiącu (w dziale Muzyka). Duże spiętrzenia instrumentów, szeroka i głęboka perspektywa były najmocniejszymi punktami tego odsłuchu. Muszę powiedzieć, że wysłuchałem oratorium od razu w całości, tuż po tym, jak wieczorem wypakowałem SPL-a z pudła i od razu wiedziałem, że jest dobrze. Leben ma jednak kilka elementów, które pozwolą części kupujących postrzegać go jako lepsze urządzenie. Chodzi przede wszystkim o definicję średnicy i góry oraz o „poważniejszy”, niższy balans tonalny, w którym nie ma jednak cienia ociężałości. Najlepsze realizacje, jak np. wspomniana płyta Peppera, czy np. Sentimental Journey Nilsa Landgrena (z nowszych) i Pyramid The Modern Jazz Quartet (ze starszych) miały dźwięk bardziej namacalny, bardziej substancjalny z Lebenem, jakby na środku japoński wzmacniacz lepiej definiował poszczególne instrumenty, jakby mikrodynamika była na nim wyraźniejsza – bez utwardzania i przesady, a po prostu lepsza. Jeśli miałbym to wszystko podsumować, to musiałbym powiedzieć, że i Leben, i SPL to równorzędne produkty, choć inne. Mają ze sobą więcej wspólnego niż można by przypuszczać na pierwszy rzut oka. Różnią się sposobem ustawienia barwy i rozdzielczością poszczególnych zakresów, ale obydwa są znacząco lepsze od znakomitej większości produktów dostępnych na rynku. Kusi mnie, żeby porównać dźwięk Phonitora i K701 z topowym systemem Staxa (test TUTAJ), jednak japońskie elektrostaty mają mimo wszystko bardziej słodką i też bardziej rozdzielczą wyższą średnicę, zaś SPL oferuje większą dynamikę w skali makro. Generalnie jednak to bardzo podobne granie. Jedną z ważniejszych części SPL-a jest system „re-kreujący” naturalną akustykę – taką, jaką słyszymy z kolumn. To raczej kontrowersyjne rozwiązanie. W takich przypadkach, nawet jeśli coś zyskujemy, to trzeba za to zapłacić poświęceniem czegoś innego i jedynie od naszych preferencji zależy, czy się na to godzimy. W SPL-u mamy do czynienia właśnie z taką sytuacją. Na znaczącej części nowszych płyt, gdzie są zachowane zależności fazowe i natężeniowe (mówię o relacjach między mikrofonami) system „re-kreacji” w SPL-u był dla mnie krokiem w tył. Bo choć rzeczywiście znakomicie symulował ustawienie źródeł dźwięku z przodu, to jednocześnie likwidował dużą część czegoś, co nazywa „ambience”. Był wszakże jeden typ nagrań, z którymi system ten dawał niewiarygodne efekty – stereofoniczne płyty jazzowe z lat 50. i 60., gdzie instrumenty nagrano skrajnie w dwóch kanałach. SPL potrafił je pokazać w znacząco bardziej naturalny sposób, tracąc naprawdę niewielką część z rozdzielczości i „powietrza”. Za każdym razem, kiedy słuchałem takich nagrań, słuchałem ich z systemem o którym mowa (ustawienia: ‘crossfeed’ – 3; ‘speaker angle’ – 75º; ‘center’ – off). Ultrasone PRO 900
Płyty użyte w teście: BUDOWA SPL PHONITOR Cała obudowa wykonana jest z ażurowych, aluminiowych elementów. Dlatego widać, że po włączeniu urządzenia do sieci zapalają się wewnątrz czerwone diody – to wzorce napięcia dla układów zasilających. Po odkręceniu górnej ścianki okazuje się, że urządzenie zbudowano nieco podobnie, jak to robi obecnie NAD, a co jest standardem w urządzeniach studyjnych, tj. do dużej płytki-matki wpięto pionowe, niewielkie płytki z poszczególnymi sekcjami. Osobne, pionowo ustawione płytki otrzymały układy związane ze wskaźnikami i przełącznikami na ściance przedniej. Z niezłoconych, acz solidnych wejść XLR Neutrika („Made In Liechtenstein”), przez kluczujące je przekaźniki, sygnał biegnie do dwóch, pionowo ustawionych płytek. To najwyraźniej wejściowe układy wzmacniające. Oparto je wyłącznie o elementy dyskretne, z pracującą w push-pullu parą 2SA1209/2SC2911 – to bipolarne tranzystory z napięciem zasilającym 120 V. A to ciekawe, ponieważ SPL mówi wyłącznie o układach operacyjnych SUPRA, można by więc przypuszczać, że to będą scalaki. A tu nie – to sekcje podobne do tego, co niegdyś zaproponował Marantz (HDAM), tyle, że złożone z elementów przewlekanych. Za dużą zaletę tego typu układu firma podaje wysokie napięcie zasilania – 120 V (symetrycznie + 60 V i – 60 V), co ma zapewnić wysoką dynamikę, nawet na poziomie 154 dB. Elementy bierne są wysokiej próby – to super dokładne, niskoszumne oporniki Dale. Zaraz obok mamy układ zasilający tę sekcję, złożony z wielu stabilizatorów, sześciu kondensatorów o pojemności 10 000 µF każdy oraz niewielkiego transformatora toroidalnego. Blisko przedniej ścianki widać siedem dodatkowych, takich samych płytek, które obsługują wzmocnienie końcowe oraz poszczególne układy związane z „re-kreacją” naturalnej przestrzeni. Obok widać dodatkowe elementy, z precyzyjnymi, metalizowanymi opornikami oraz polipropylenowymi kondensatorami. Siłą głosu steruje się za pomocą ładnego potencjometru Alpsa „Blue Velvet”, zaś przełączniki (‘crossfeed’ itp.) to znakomite, hermetyczne elementy ze Szwajcarii. Gniazdo słuchawkowe jest niezłocone, a przełączniki hebelkowe na przedniej ściance sterują hermetycznymi przekaźnikami. Wszystko wygląda naprawdę ładnie i zawodowo.
ULTRASONE PRO 900 W pudle PRO Box znajdziemy:
PŁYTY PROSTO Z JAPONII |
||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2008, Created by B |