Przygoda ze wzmacniaczami pracującymi w klasie A to przygoda z hi-endem. A co najmniej z jego przedsionkiem. Ta „szlachetna” wersja sposobu pracy tranzystorów końcowych ma bowiem tyle zalet i tak niewiele wad, że jej zastosowanie to najczęściej połowa sukcesu i wystarczy niczego nie zepsuć, żeby cieszyć się z ponadprzeciętnych rezultatów. A to dlatego, że wzmacniacze pracujące w tym reżimie nie mają problemów ze zniekształceniami skrośnymi, czyli takimi, jakie powstają, kiedy sygnał przechodzi przez „zero”, tj. w okolicach, w których jeden z pracujących w push-pullu tranzystorów się wyłącza, a drugi, wzmacniający sygnał z przeciwnym znakiem, się włącza. Dla zobrazowania tego zjawiska wystarczy wyobrazić sobie sinusoidę – sygnał z jednej strony osi wzmacniany jest przez jeden tranzystor (ew. zestaw tranzystorów połączonych równolegle), o konkretnej polaryzacji – np. PNP, jeśli to element bipolarny lub z kanałem P, jeśli to MOSFET – zaś z przeciwnej drugi, tranzystor NPN lub z kanałem N. Miejsce, w którym się te dwa elementy stykają jest krytyczny, ponieważ przez pewien, bardzo krótki fragment czasu obydwa tranzystory zachowują się w nieprzewidywany sposób, tj. nie wiadomo, czy już przewodzą, czy jeszcze nie itp. Żeby to ominąć wymyślono klasę pracy AB, w której tranzystory pracują nieco dłużej niż tylko przez pół cyklu, łagodniej przekazując sobie „pałeczkę”. Jednak i tam zniekształcenia są spore, a przy wysokich mocach wzmacniacz przechodzi i tak do klasy B. Dlatego ideałem jest klasa A, w której obydwa tranzystory pracują przez cały czas – w jedną i w drugą stronę. To przy wzmacniaczach typu push-pull. Jeśli mamy do czynienia z urządzeniami typu single-ended, wówczas mamy na wyjściu pojedynczy tranzystor (bank równoległych tranzystorów). Niby wszystko pięknie. Niestety klasa A jest droga – bardzo droga. Oto bowiem w klasie tej tranzystory grzeją się okrutnie, ponieważ pracują z pełną mocą niezależnie od tego, czy na wejście podamy sygnał, czy nie. A to oznacza też potężne radiatory. Razem składa się to na ogromne koszty. Dochodzą do tego rachunki za prąd, rzecz w tych czasach nie bez znaczenia – „zieloni” powinni unikać tej klasy, chyba że w postaci 8-watowej triody SET z kolumnami o skuteczności powyżej 90 dB. Wszystkie te elementy są przyczyną wysokich cen wzmacniaczy w tej klasie. Poniżej 10 000 zł niewiele jest przykładów na urządzeń tego typu i w tej chwili przychodzi mi do głowy przede wszystkim firma Sudgen oraz Musical Fidelity z nowym A1. Chociaż… Jak przekonuje Paul Miller, naczelny „Hi-Fi News” w omówieniu jego pomiarów (Ken Kessler, Hot Stuff, „Hi-Fi News”, Vol. 53, No. 11, November 2008) nie jest to czysta klasa A, bo choć przez dużą część wzmacniacz pracuje właśnie w ten sposób, to potem przechodzi do klasy B. A to dlatego, że zdecydowano się na zwiększenie mocy nominalnej, co wiąże się nie ze zwykłym zwiększaniem kosztów, a z ich lawinowym wzrostem. A nie dało się, przy założonym budżecie, zwiększyć mocy bez pewnych kompromisów. Nic więc dziwnego, że zarówno mój Luxman M-800A (2 x 60 W), jak i testowany Accuphase A-60 (2 x 60 W) są ogromne, ciężkie jak diabli, grzeją, jak spore grzejniki olejowe i kosztują naprawdę dużo. ODSŁUCH Wysokiej klasy, tranzystorowe wzmacniacze pracujące w klasie A poznać można po jednym: bo niemal bezosobowym graniu. Brak „osobowości” wynika w nich bezpośrednio z oczyszczenia dźwięku z wszelkich podbarwień i z otwarcia się na elementy towarzyszące. To takie szerzej otwarte okno, które niemal znika, ponieważ jest otwarte na oścież. W tańszych wzmacniaczach tego typu, gdzie kompromisy są konieczne, dźwięk kształtuje się w różny sposób, aby owe kompromisy zamaskować. I tak w A-30 Accuphase’a, A1 Musicala oraz wzmacniaczach z podstawowej linii Sudgena dźwięk jest ocieplany. To stąd wzięła się obiegowa opinia na temat klasy A. Słuchając A-60 i M-800A wiadomo, że to nieprawda, że klasa A oznacza po prostu maksymalnie czysty dźwięk. Świetnie pokazało to przejście z modelu A-30 na A-45 Accu - to jak dwa różne światy. Tak, wiem, trudniej coś tak bezkompromisowego, jak ten ostatni wzmacniacz dopasować do ułomnych systemów, ale bez dwóch zdań jest to spory krok do przodu. Przejście na A-60 to kolejne dwa kroki, tyle, że wyznaczone przez inne elementy niż w poprzednim przypadku. Jak wspomniałem, klasa A charakteryzuje się niebywałą czystością i że dlatego drogie urządzenia w niej pracujące mogą się wydać nieco pozbawione charakteru. To nieprawda, jednak, aby dostrzec różnice, żeby je zrozumieć i przełożyć na nasze potrzeby i potrzeby naszego systemu, trzeba przejść na inną skalę, o rząd wielkości dokładniejszą. To tak, jakbyśmy powiedzieli, że liczba Π=3,14 – będziemy mieli absolutną rację. Jeśli jednak chcemy być bardziej precyzyjni, to przywołamy przynajmniej trzy kolejne liczby po przecinku (Π=3,14159). To oczywiście nie koniec, tego nie ma, jednak jest to przybliżenie wystarczające do większości obliczeń. I tak jest z Accuphasem. Na pierwszy rzut oka jego brzmienie jest nieco wycofane (dokładnie o takim graniu Anglicy mówią „laid back”). Nie ma w nim cienia ocieplenia, jednak nie jest również jasne i ostre – a tak w niezbyt szczęśliwych zestawieniach może zagrać A-45. Wydaje się, że w tym przypadku postęp oznacza większe wyrafinowanie, swobodę i po prostu „oddech”. Nie sądzę, żeby miało to coś wspólnego z mocą, choć pewnie też, a najwyraźniej sam układ jest nieco inny. Tutaj nie ma wątpliwości, że droższy model jest znacznie lepszy niż tańszy. Trzeba wprost powiedzieć, że pod względem czystości, „uważania” względem muzyki, wzmacniacz ten jest naprawdę wybitny. Swoboda w poruszaniu się po różnych gatunkach muzycznych, pewnego rodzaju powściągliwość, pozwalająca przemawiać muzyce i pozostałym urządzeniom z zestawu składają się na bardzo wysoką ocenę jego grania. Bez cienia wątpliwości A-60 ma lepiej definiowaną, ładniej nasyconą, po prostu lepszą górę niż M-800A Luxmana. Ten ostatni jest bardziej rozdzielczy, jednak jego wyższe częstotliwości są odtwarzane nieco bardziej mechanicznie. Trzeba oczywiście pamiętać o kontekście, tj., że mówię o topowym hi-endzie i porównuję urządzenia top hi-end. To niezwykle wysoki poziom, w obydwu przypadkach. Kiedy jednak w tor wepniemy absolutnie szczytowy wzmacniacz, jak np. PAT-777 Reimyo, wówczas docenimy to, co oferuje Accuphase i odchyłki Luxmana wydadzą się większe. Klasa Accuphase’a przejawia się w nasyconym, a jednocześnie bardzo dokładnym sposobie rysowania blach perkusji, w ich świetnym różnicowaniu dynamicznym i barwowym – lepiej grają w tej mierze tylko bardzo dobre wzmacniacze lampowe. Tranzystory chyba nie, przynajmniej ja nic lepszego nie słyszałem. Z opisów, testów itp. wiem, że w podobny sposób przedstawia się brzmienie wysokich tonów szwajcarskiego wzmacniacza darTZeel NHB-108, o którym po raz pierwszy pisałem w sprawozdaniu z wystawy High End 2005, a potem słuchałem na wszystkich kolejnych wystawach w Monachium. I coś w tym jest. Ponieważ jednak nie miałem go u siebie, nie mogę tego poświadczyć i na dzień dzisiejszy palmę pierwszeństwa wśród wzmacniaczy tranzystorowych pod względem kombinacji słodyczy i precyzji blach dzierży właśnie A-60. Jego „lepszość” zaznacza się zarówno w dziedzinie definicji, głębokości tonu, mikrodynamiki, ale także w swobodzie – elemencie dla tranzystorów bardzo trudnym do osiągnięcia. Nie jest przy tym góra rozjaśniona, ani wyostrzona. Chociaż jest nieco mocniejsza niż z Luxmana, to jednak ma bardziej naturalny, otwarty charakter i lepiej różnicuje nagrania. Kiedy gramy płytę Suzanne Vegi pt. Nine Objets of Desire, płytę nagraną w ciepły sposób, z jakimś “uanalogowiaczem” lampowym w torze – potem podobną historię mieliśmy z Careless Love Madeleine Peyroux – wówczas wiadomo, że góra jest wycofana, że ma raczej ciemną barwę itp. Luxman też to pokazał w ten sposób, jednak Accuphase lepiej to wszystko zróżnicował i dokładniej (ale nie chodzi o szczegółowość, bo to banalne, a o całość) pokazał pracę perkusji. To samo, kiedy odsłuchujemy znacznie lepiej zrealizowaną płytę California Dreaming Wesa Montgomery’ego – tam detale, takie jak odpowiedź pomieszczenia, sposób uderzenia itp. były jeszcze wyraźniejsze, podobnie zresztą, jak gitara lidera. Ciekawie prezentowany jest przez to urządzenie bas. W kategoriach ilościowych jego niższej części jest mniej niż w M-800A, jednak mocniej gra w średnim i wyższym zakresie. To dość charakterystyczny bas dla tego producenta, ponieważ jest nasycony, pełny i sprężysty, choć – moim zdaniem – nie do końca neutralny. W każdym razie nie dominuje. To ostatnie dlatego, że – jak mówię – niższy zakres jest bardziej powściągliwy niż w Luxmanie czy Krellu EVO402. Nie przeszkadza to w słuchaniu, jednak jest cechą charakterystyczną tego wzmacniacza. W niskich zakresach rządzi bowiem jego średni przedział, aktywny, dynamiczny i naprawdę efektowny. Nie był to najbardziej rozdzielczy kontrabas z Loverly Cassandry Wilson, ani też gitara basowa z Live In Gdańsk Davida Gilmoura, jakie słyszałem, jednak obydwie płyty wrażenie po sobie pozostawiły bardzo dobre. To bowiem nieczęsty przypadek grania gęstym, ale nie przedłużonym, nie wlokącym się niskim dźwiękiem. Także elektronika z Téo&Téa J.M. Jarre’a i ze Speak For Yourself iMogen Heap zabrzmiała w klarowny, ale i pełny sposób. Średnica, to jest element, który trzeba będzie ukształtować po swojemu, własnymi wyborami. To ona zmienia się bowiem najbardziej w zależności od tego, jaki odtwarzacz, jakie kolumny, jakie okablowanie i jaki sposób podłączenia preferujemy. Dla przykładu – zupełnie inaczej zagrał A-60 z przedwzmacniaczem Reimyo CAT-777 niż bezpośrednio z regulowanego wyjścia mojego Lektora Prime z płyty Terra Marizy z muzyką fado, właśnie podesłanej do recenzji. Z preampem wszystko było bardziej wycofane, głos miał ciut mniejszy „oddech”. Bez przedwzmacniacza wszystko poszło do przodu, głos wyraźnie został wypchnięty przed instrumenty, ale nie przez podkreślenie środka, a przez większą rozdzielczość tego zakresu. Jednocześnie jednak pogorszyła się plastyka, zmniejszyła naturalność. Nie było jednak tak, że jeden lub drugi sposób był lepszy czy gorszy, a przecież, jeśli Państwo pamiętają, M-800A Luxmana bez przedwzmacniacza w ogóle nie chciał grać, wyostrzając wszystko. Generalnie wzmacniacze Accuphase’a też lepiej grają z preampami, ale w tym konkretnym przypadku mamy wolność wyboru. Także wybór okablowania nie jest warunkowany samym wzmacniaczem i możemy dobrać przewody tak, aby uzyskać konkretny dźwięk Myślę, ze najlepszym wyborem będą przewody Acrolinka, jednak warto popróbować też z bardziej nasyconymi przewodami, jak np. XLO czy Harmonix. Za każdym razem otrzymamy to, co dla danego producenta jest charakterystyczne. Dobrze pamiętam brzmienie poprzednika A-60, modelu A-55V. To był znakomity wzmacniacz. Jego następca ma bardziej nasyconą, lepiej definiowaną górę z większą ilością konkretnych informacji. Nieco mocniej, w bardziej „podkręcony” sposób brzmi w A-60 bas. Jedno, co niemal się nie zmieniło, to średnica – to wciąż opanowany, nieco homogeniczny zakres. Cały wzmacniacz jest jednak niezwykle wyrównany i nie gra ani jak lampa, ani jak tranzystor, przynajmniej w obiegowym ujęciu tych technologii. Jest inny niż M-800A Luxmana, choć bez cienia wątpliwości obydwa urządzenia należą do tej samej, szlachetnej rodziny pracującej w klasie A. Można dostać bardziej plastyczną, lepiej zróżnicowaną średnicę, np. w dobrych wzmacniaczach lampowych, ale nie będziemy mieli takiego basu. W tranzystorach zakres ten lepiej zagrał u mnie jedynie z modelu P-7100 tego producenta. Można też lepiej definiować niższy bas (to samo), ale bez tak dźwięcznej góry. Przestrzeń jest przez Accuphase’a kreowana z wyczuciem, bez ekspansywności lampy, ale i bez wycinania elementów z tła, jak to się dzieje najczęściej w tranzystorze. Jeślibym musiał się jednak na coś zdecydować, to powiedziałbym, że bliżej japońskiemu wzmacniaczowi do urządzeń lampowych, z mocnymi, wyraźnymi pierwszymi planami i mniej rozdzielczą dalszą perspektywą. To nie jest do końca „moje” granie, osobiście wolałbym P-7100. Jednak przede wszystkim dlatego, ze takie są moje preferencje i wybory – państwa mogą być zupełnie różne. Płyty użyte podczas testu: BUDOWA Model A-60 firmy Accuphase to stereofoniczna końcówka mocy. Wszystkie jej stopnie pracują w czystej klasie A. Urządzenie ma budowę symetryczną. Na końcu zastosowano tranzystory typu MOSFET (10 par na kanał) pracujące w trybie push-pull. To naprawdę potężne urządzenie, o wysokości przedniej ścianki 24 cm, głębokości 55 cm i wadze 45 kg. Front jest, tradycyjnie dla tego producenta, złoty, z dużą, czernioną płytą krylu. Tym razem ukryto pod nim jednak nie VU-metry (wychyłowe wskaźniki mocy), a czerwone wskaźniki alfnumeryczne. Można też zmienić wskazania na bargraf. W przeciwieństwie zupełnie bezsensownych bargrafów w Luxmanie M-800A ten tutaj jest precyzyjnie wyskalowany. A jednak… Wskaźniki w innych wzmacniaczach Accu bardziej mi się podobają. Na ściance przedniej mamy też duży, mechaniczny wyłącznik sieciowy, tłumienie wejścia, którym dopasowujemy czułość wejścia do danego systemu (tłumienie = 0/-3/-6/-12 dB), przełącznik, którym możemy wyskalować wskaźniki lub je kompletnie wyłączyć (świeci się wówczas tylko zielone logo) oraz dwa przyciski – wyboru wejścia (zbalansowane/niezbalansowane) i potrzymania wskazania. Z tyłu widać stereofoniczne wejścia – zbalansowane na XLR i niezbalansowane na RCA, potężne, niezwykle wygodne gniazda głośnikowe (widły mile widziane) oraz przełącznik, którym możemy zbridżować wzmacniacz – moc wzrasta wówczas z 2 x 60 W/8 Ω do 240 W/8 Ω. Tym samym przełącznikiem można jednak zmienić to urządzenie w dual mono – rekomenduję ten tryb szczególnie gorąco, można wówczas zasilić kolumny w bi-ampingu. Wzmacniacz gra wówczas znacznie lepiej niż przy zbridżowaniu. Najważniejszy element wzmacniacza widoczny jest od razu – to masywne, potężne radiatory biegnące z dwóch stron obudowy. Nie dość, że wytracają ciepło tranzystorów (pary komplementarne Toshiby J618+K3497; te same tranzystory użyte były w modelach A-30 i A-45) końcowych typu MOSFET, sterujących i stopnia pośredniego (tutaj tranzystory bipolarne), to jeszcze genialnie usztywniają chassis. Po odkręceniu górnej ścianki widać wielki, ekranowany transformator Super-Ring (toroidalny) o mocy 1 kW, dzięki czemu moc się podwaja aż do 2 Ω, a wzmacniacz pracuje stabilnie aż do 1 Ω! Cały element ekranujący wypełniono materiałem tłumiącym drgania. Z trafa wychodzi sporo uzwojeń wtórnych, osobno dla każdej końcówki, dla wejścia i dla wskaźników. Cała końcówka znalazła się na dużych płytkach przykręconych do radiatorów. Płytki wykonano na podkładzie teflonowym, a ścieżki pozłocono. Urządzenie oparto o technologię MCS (Multiple Circuit Summing), a więc kilka równoległych gałęzi z tym samym sygnałem. Można dzięki temu uśrednić błędy i zmniejszyć szumy. Główne kondensatory dla Accu wykonała firma Nichicon, jednak w niektórych miejscach znajdziemy także elementy Elny, co wskazuje na to, że dobierano je pod kątem dźwięku.
PŁYTY PROSTO Z JAPONII |
||||||||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2008, Created by B |