Tym razem w moje ręce trafił kolejny ciekawy przedstawiciel niedrogich komponentów stereo. Harman/Kardon HK980, bo to o nim mowa, to droższy z dwóch aktualnie dostępnych wzmacniaczy stereofonicznych tej firmy. Droższy nie znaczy w tym przypadku drogi. Jego cena ustawia go raczej na dość niskiej półce, ale wygląd i możliwości zdają się temu przeczyć. Urządzenie to wydaje się idealnie wpisywać w aktualny trend „powrotu do korzeni”. Na rynku widać bowiem powrót do urządzeń dwukanałowych; od pewnego czasu na nowo pojawiły się wzmacniacze stereo, odtwarzacze CD oraz gramofony. Wydaje mi się, że to może być więcej niż tylko przejściowa moda – nawet w sklepach w których królują płyty DVD można spotkać całkiem nowe i świeżo wytłoczone płyty winylowe. I to w cenach niewywołujących zawału u kupującego. A do słuchania takich płyt nie potrzeba zestawu 5.1, 7.1 czy 11.1, a wystarczą skromne dwa kanały. Dla mnie będzie to pierwsze „nauszne” spotkanie z urządzeniami tej firmy. Jakoś tak się złożyło, że nigdy nie miałem okazji „porządnie” posłuchać żadnego produktu tej firmy, pomimo że swego czasu stanowiła dla mnie wyznacznik maksymalnych osiągnięć w audio. Było to w latach 80. – miałem wtedy okazję być przez dłuższy czas w Holandii i często zaglądać do sklepu ze sprzętem audio. W tamtych czasach jeszcze nie miałem pojęcia o dobrym dźwięku, ale urządzenia sygnowane marką Harman/Kardon, droższe od najdroższych Sony, Akai czy Philipsów robiły niesamowite wrażenie. Później kierunek, w którym poszła firma (kino domowe) i ja (dwa kanały) spowodowały, że nie interesowałem się specjalnie ofertą obecną na półkach marketów. ODSŁUCH Na początek drobna uwaga: ze względu na perturbacje logistyczne zupełnie nowy, niewygrzany wzmacniacz trafił do mnie dosłownie na kilka dni przed terminem oddania recenzji do publikacji. Nie miałem więc czasu aby dać się mu porządnie wygrzać, mogło to więc wpłynąć na moją ocenę. Coś co natychmiast zwróciło moją uwagę, po tym jak wpiąłem wzmacniacz w swój system, to był bas. Niedawno testowany Arcam miał spore kłopoty aby wysterować moje Bowersy, a tutaj – nic z tych rzeczy. Bas był całkiem nieźle kontrolowany i sięgał stosunkowo głęboko. Jak na wzmacniacz za 2000 zł to, moim zdaniem, nie lada wyczyn. Oczywiście nie należy się spodziewać cudów, można do niego podłączyć wymagające kolumny bez obawy o charakter basu. Podzakres ten nie wyróżniał się szczególną rozdzielczością. Słuchając płyt, na których jest ciekawa linia gitary basowej, np. Steve Hackett Darktown (CAMCD17, Camino Records, 1999, CD) w utworze In Memoriam chwilami trudno jest tę linię wychwycić, bo poszczególne dźwięki nieco się zlewają. Jednocześnie miałem wrażenie, że nieco uprzywilejowany jest wyższy podzakres basu, co dawało bardzo efektowne brzmienie, szczególnie w muzyce rockowej, ale już przy jazzie akustycznym z kontrabasem, jak na płycie The Modern Jazz Quartet Blues on Bach (7567-81393-2, Atlantic Records/Warner Music, 1974, CD) dźwięk tego ostatniego był nieco uwypuklony. Jednakże jako całość bas jest na naprawdę wysokim poziomie. Drugą rzeczą, jaka przyciągnęła moją uwagę, były tony wysokie. Zdecydowanie wycofane, szczególnie w wyższych rejestrach, były jakby podległe reszcie pasma. Powodowało to, że dźwięk jako całość odbierałem jako dość ciemny i nastawiony głównie na środek pasma. Spowodowało to również, że pomimo całkiem niezłej rozdzielczości tego podzakresu mniej słyszalne były wszelkiego rodzaju pogłosy i wybrzmienia. Słuchając płyty Faith George’a Michaela (88697235231, Epic Sony BMG, 1987/2008, LP) szczególnie w utworze tytułowym talerze były mniej dźwięczne niż powinny. Mimo to czytelność tego zakresu oceniam dobrze. Może nie było zbyt wiele audiofilskiego „mikroplanktonu”, ale nie miało się wrażenia braków, czy niedosytu informacji w tej części pasma. Głównym atutem tego wzmacniacza jest jednak coś, co anglojęzyczni audiofile nazywają PRAT (Pace, Rhythm And Timing). Wszystkie słuchane przeze mnie utwory miały dobre tempo, były zwarte i zwinne. Ale to nie wszystko. Dochodzi do tego bowiem niezła dynamika w skali makro. Jak trzeba, to Harman potrafi zatrząść ścianami. Wszystko razem dawało przyjemność ze słuchania rytmicznych utworów, np. Depeche Mode czy Yello. W połączeniu z dobrą kontrolą basu predysponuje to ten wzmacniacz do rockowych i elektronicznych utworów. Scena budowana przez wzmacniacz była dość szeroka, czasem nawet wychodziła na boki poza głośniki. Brakowało jej jednak głębi oraz trochę powietrza między muzykami. Myślę, że wynika to z wycofania wysokich tonów. Szkoda, bo gdyby poprawić ten aspekt, to wzmacniacz ten mógłby konkurować z dużo droższą konkurencją. Ale pewnie też kosztowałby więcej... BUDOWA Wzmacniacz Harman/Kardon HK 980 to urządzenie o standardowych wymiarach dla sprzętu audio i charakterystycznym dla Harmana wyglądzie przedniej ścianki – dwukolorowa, dolna część metalowa w kolorze tytanowym, górna zaś to zabarwiony na czarno akryl, pod którym ukryto wyświetlacz typu dot-matrix. Duże, podświetlane pokrętło w kształcie walca z „pustym” środkiem, umieszczone po prawej stronie nad gniazdem słuchawek typu „duży jack” dopełnia obrazu. Pomiędzy dolną, metalową a górną, akrylową częścią przedniej ścianki umieszczono kilka cieniutkich przycisków uruchamiających podstawowe funkcje wzmacniacza oraz diodę sygnalizującą tryb „stand-by”. W tym trybie dioda świeci się na pomarańczowo, w trakcie normalnej pracy jej kolor zmienia się na biały. Przyciski na przedniej ściance umożliwiają uruchomienie wzmacniacza, wybór zestawu kolumn, wybór wejścia, wybór wejścia, z którego sygnał będzie podany na pętlę nagrywania, uruchomienie trybu „source direct” oraz uruchomienie trybu ustawiania poziomu tonów wysokich, niskich i balansu. Pokrętło głośności to tzw. atenuator, czyli obracający się swobodnie wokół swojej osi sterownik elektronicznej regulacji poziomu głośności. Tylna ścianka urządzenia jest bogato wyposażona. Wszystkie gniazda RCA to produkty standardowe, niepozłacane. Znajdziemy sześć wejść liniowych, wejście gramofonowe (MM), dwa wyjścia pętli nagrań (opisane jako „tape” i „CDR”) oraz wyjście z przedwzmacniacza. Symetrycznie po bokach umiejscowiono podwójne terminale głośnikowe, do złudzenia przypominające WBT, ale pozbawione loga tej firmy. Przy tak pełnym wyposażeniu zadziwiający jest brak gniazda sieciowego IEC – kabel sieciowy (na szczęście solidnie wyglądający) przyczepiony jest na stałe do urządzenia… Może przy następnej wersji księgowi odpuszczą i będzie można już takowe gniazdo znaleźć, bowiem poza kwestiami doboru kabla, taka konfiguracja ułatwia ustawienie urządzenia na półce, kabel „na stałe” zawsze się gdzieś plącze i przeszkadza… Wnętrze wzmacniacza zadziwia jak na tą klasę cenową. Otworzywszy obudowę, znajdziemy w środku solidny, duży, tradycyjny transformator opatrzony logo Harmana/Kardona z wieloma uzwojeniami wtórnymi. Środek urządzenia wypełnia duża płytka, do której wlutowano bezpośrednio wszystkie wejścia i wyjścia, tam znajdziemy sterujący wszystkim procesor, układy przedwzmacniacza, przedwzmacniacza RIAA oraz kontroli tonów niskich i wysokich. Montaż wykonano metodą SMD. Symetrycznie, po obu bokach wzmiankowanej płytki znajdziemy osobne płytki stopnia końcowego wraz z ich zasilaniem. Płytki te, po jednej na kanał, ustawione są pionowo i przymocowane do solidnych radiatorów. Tutaj układ wygląda na składany z elementów przewlekanych, a solidnie przyklejone do płytek kondensatory noszą logo Harmana. Gniazda głośnikowe, kluczowane przekaźnikami, przylutowane są do mniejszych płytek odchodzących pod kątem prostym od płytek z końcówkami mocy. Oprócz wymienionych powyżej elementów wewnątrz wzmacniacza znajdziemy jeszcze jedną płytkę, która zawiera malutki zasilacz podtrzymujący pracę układów w stanie stand-by. Takiego wnętrza nie powstydził by się wzmacniacz kosztujący i dwa razy więcej niż testowany model.
PŁYTY PROSTO Z JAPONII |
||||||||||||||||||||||||||||
© Copyright HIGH Fidelity 2008, Created by B |